Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 9 grudnia 2012

"Technicolor" Rozdział 4 (SasuNaruNeji)

Taaak… po tym długim czasie (którego nie wyszczególnię, bo… eee, bo nie – sami widzicie, jaki to był okres czasu, nie będę zawstydzać samej siebie pisząc go tutaj raz jesczze) w końcu rozdział czwarty. Smutne trochę, że tyle mi zeszło, a do piątego rozdziału pewnie zejdzie jeszcze trochę. Niestety, wybranie się na studia jakoś stanowczo drastycznie ucięło mi ilość wolnego czasu. Nie polecam anglistyki na UAMie, jeżeli jesteście tak leniwi nie robiliście w liceum prawie nic — tak jak ja. Ja przeżywam chyba szok kulturowy. =.=”
No ale dość już. Rozdział czwarty, przedostatni, powieszony. Zostanie jeszcze piąty i może jakiś malutki spin-off do napisania i powieszenia. :)
Dzięki bardzo panu M. za proof-read. <3
Rozdział czwarty
Klamka zapadła, niedługo zrozumiesz,
Że nie było dla mnie żadnej nadziei.

(Meine Würfel sind gefallen, bald schon ist dir klar,
Wie hoffnungslos ich war.)
            Sasuke prawdopodobnie zawsze wiedział, że jest dla niego tylko jedna opcja — musi zabić brata. Kiedy go zabije, dopiero wtedy będzie mógł się zastanowić, co dalej i czy jakieś „dalej” w ogóle jeszcze dla niego będzie. Czasami jednak przebiegały mu przez głowę myśli, czy gdy już będzie po wszystkim, powinien próbować wrócić do Konohy. Szybko jednak, jak zawsze u Sasuke, przychodziło otrzeźwienie i kontra — po co miałby tam wrócić? Jako kto by wrócił?
Więzień, odpowiadał sobie błyskawicznie, więzień, uciekinier z wioski, nukenin… Przecież do Naruto… do Nejiego, do… nie ma już drogi powrotu i nie ma sensu wracać. Anbu zatargaliby go przed oblicze hokage, żeby dokonała osądu i skazała go na, w najlepszym przypadku, wieloletnie więzienie. Ale nie miał co się łudzić, że takie „najlepsze przypadki” znalazłyby zastosowanie akurat u niego.
            Po pierwsze jednak musiał określić samego siebie, bo nie zdołał zrobić tego przez te wszystkie lata życia w Konosze. Takie wioskowe życie ogłupiało, zmuszało do zmiany priorytetów, których zmieniać nie można. Teraz, po raz pierwszy w życiu, Sasuke był w stanie w końcu zapanować nad sobą, nad każdym swoim ruchem, każdą myślą, całkowicie, do ostatka; jasno wyznaczyć granice pomiędzy nim samym a światem. Tutaj nie liczyły się żadne dziwne marzenia i wyobrażenia — z gruntu nieprzydatne — tylko rzeczy jak najbardziej realne. Liczyło się to, co Sasuke zrobić musi — zabić Itachiego, wypełnić swój obowiązek, obietnicę i przysięgę…
            …i umrzeć — myśl rozlała się w jego umyśle, dziwnie lepka i słodka. Nie wstrząsnęła nim, nie wstrząsała nigdy. Poznać samego siebie i umrzeć, może to powinno właśnie tak wyglądać. Może właśnie tak powinno dziać się u Uchihów — czystokrwistym rodzie najwyraźniej pełnym chorych psychicznie skurwieli. Może na tym to polega i może nikt tego zmienić nie potrafi.
            Sasuke nie jest bezsilnym małym chłopcem, teraz już nie jest — jego nienawiść, przez tyle lat spychana na dalszy plan, teraz urosła stukrotnie. To ona świadczy o jego sile, nie mangekyou, nie specjalne pieczęcie z zakazanymi mocami, ale ona. Nie musi mieć mangekyou w oczach, żeby rzucić się na swojego brata z zamiarem zabicia — to wymaganie zresztą postawił przed nim właśnie Itachi. „Kiedy będziesz miał te same oczy, przyjdź, znajdź mnie” — tak mówił jego chory brat. Ale on sam, równie szalony, jak na wariata przystało, rzuci się na niego z kunaiami, z shurikenami, ze swoimi ognistymi i elektrycznymi technikami i zatryumfuje. Nie będzie tam żadnych warunków, postawionych przez kogoś innego poza Sasuke. Brat stanie się krwawą miazgą, a on zatryumfuje.
Już praktycznie czuł w ustach ten smak sukcesu, gdy zagasiwszy ognisko, kładł się spać.
***
Ten sam obrazek, wielka biała pustynia pod czarnym niebem. Ciemna, wyschnięta od dawna studnia tylko o kilka kroków przed nim. Wsparł się o cembrowinę i wskoczył do środka. W zimną, zaciskającą się na jego ciele ciemność.
…lodowato, jakby coś przyległo do niego jak druga skóra…
Zanim Neji dał radę się obudzić, zaczął szamotać na kanapie, zaplątując się w koce. Jakby to szamotanie miało go uchronić przed napierającą i naciskającą na niego oślizgłą ciemnością, która rezydowała pośrodku tej białej pustyni, głęboko pod ziemią.
…ślisko, obrzydliwie.
Neji miał wrażenie, jakby ciemność chciała wepchnąć się do jego gardła i zadusić. Oplątać szyję i zacisnąć mocno — czuł taki zamiar, był wyraźny w tej smolistej czerni. Prawdopodobnie nawet nie zdążyłby sapnąć.
Piasek przesypywał się gdzieś obok, nie widział gdzie, ale słyszał jego nieustanny, złowróżbny szelest — ciemność poruszała się, polowała na niego, prawie pieszczotliwie skradając po skórze. Wyciągnął ręce przed siebie, potem w bok, próbował znaleźć coś, od czego mógłby się odepchnąć w kierunku ściany, ale był tam zawieszony jakby w pustce. Zupełnie jak gdyby to całe wrażenie spadania wgłąb było czystą fikcją, iluzją, którą ta bezkształtna czerń opracowała, by odwrócić jego uwagę od…
Od pętli, zrozumiał nagle Neji. Pętla. Przecież ona znajdowała się nad nim od samego początku, jej gruby splątany sznur tuż nad jego nosem. Jak ślepy był!
— Hej.
Ciepła, szorstkawa dłoń na ramieniu. Inaczej, jest tak inaczej teraz tutaj — ciepło, sucho, miło, miękko, szorstko, a nie ślisko, mroźnie, czarno…
— To musi być koszmar, Neji, zły sen.
Dotyk na policzku; pętla…? Próbuje go sięgnąć?
I już potem ją poczuł, jak miękko opada na jego szyję, najpierw jedwabista i chłodna delikatnie muska obojczyk, a potem równie powoli zaciska się na gardle.
Jego białe oczy zostały w jednej chwili szeroko otwarte, dłoń zacisnęła się mocno na ręce Naruto. Nieprzytomnym wzrokiem zapatrzył się przed siebie, jakby nie potrafił niczego skojarzyć, niczego rozpoznać. Jakby wciąż przed oczami miał nie twarz Naruto, a studzienną ciemność.
Na czoło wystąpiły mu krople potu, w ustach miał zaś zupełnie sucho, tylko palce mocniej ściskały rękę Naruto, jak gdyby Hyuuga miał zamiar mu ją zgnieść.
— To nic, zły sen — powtórzył Naruto, drugą rękę wyciągając, by pogłaskać Nejiego po włosach, teraz w większości potarganych i zlepionych w strąki. — Wszystko dobrze.
Język jak kołek, twarz nagle jakby oblana zimną wodą, taka mokra od potu, i głęboki świszczący wdech nabrany przez nos. Całkowicie niekontrolowane drżenie ręki zaciśniętej na dłoni Naruto i potem całkowity, absolutny bezruch Nejiego.
Naruto przesunął ręką po jego włosach, zakładając za uszy kosmyki zachodzące na oczy bardzo czułym, bardzo przyjacielskim gestem.
— … tak, przepraszam. — Neji zacisnął oczy, szarpiąc głową, by Naruto przestał dotykać jego włosów.
— Każdemu się zdarza — odparł prosto Naruto, ale Hyuuga nie zwrócił na niego żadnej większej uwagi.
Ciemno, pętla, która była od początku? Dlaczego głupi koszmar zrobił na nim takie wrażenie? Dlaczego pomyślał o pętli, która wisiała nad nim od zawsze i akurat teraz wybrała sobie moment na zaciskanie się? Czy to przez leki, które przepisała mu Shizune, czy może wina zaburzonego krążenia czakry w organizmie? Słyszał, że takie zachwianie równowagi może powodować koszmary.
— Miałeś pójść, Naruto — zauważył Neji, podciągając nogi pod siebie. Trochę drżał, ale szybko się opanował, kiedy tylko to spostrzegł. — Dlaczego znowu tutaj jesteś?
— Poszedłem i, jak widzisz, wróciłem później. Jest już ósma, przespałeś prawie cały dzień.
Neji zerknął na zegarek stojący na telewizorze. Faktycznie, kilka godzin minęło. Przesunął wzrokiem po pokoju. Na stoliku natknął się na talerz z okruszkami i te same dwa kubki co przedtem. Jego nadal prawie pełny, Naruto pusty. Pod stolikiem zwoje i długopisy, jeden wyglądał na całkiem porządnie zapisany.
— Długo tutaj siedzisz?
— Hm? W sumie to nie.
— Pracowałeś nad jakimiś papierami — odnotował. — To nie wygląda na pół godziny roboty.
— Może z godzinę — przyznał Naruto. — Najwyżej godzinę. Postanowiłem zobaczyć, jak się masz, ale że spałeś, to już zostałem.
No tak, możliwe, pomyślał Neji, trochę się przeciągając. Czuł się raczej zmęczony, mimo że trochę się przespał
Odrzuciwszy koc, spróbował wstać, ale tutaj znowu przytrzymała go ręka Naruto.
— Gdzie idziesz?
Neji zmarszczył brwi.
— Do łazienki. Nie przesadzaj, Naruto.
Neji wstał, przemył twarz wodą i przepłukał usta. Był trochę blady, jego włosy wyglądały na strasznie skołtunione, a on sam jak ktoś, kto nie spał od czterech dni, co bynajmniej nie było prawdą. Wziąłby prysznic, ale Naruto mógłby wparować do łazienki, gdyby znowu odezwał się u niego ten nagły instynkt opiekuńczy…
A co tam, pomyślał, jednak rozwiązując szlafrok. Najwyżej wparuje, ale ja może poczuję się trochę lepiej. Drzwi są otwarte, tak czy siak.
Chwilę zawahał się, co zrobić z opatrunkami, ale uznał, że wystarczy, jak będzie uważał, a potem je po prostu zmieni. To chyba najodpowiedniejsze, co mógł z nimi zrobić. Nie chciało mu się teraz iść do kuchni i szukać folii, którą mógłby je zabezpieczyć, a nie były to przecież zranienia na tyle poważne, żeby aż tak się o nie troszczyć. Bez przesady, Neji w swoim życiu miał już naprawdę kilka groźniejszych ran, a te nie były poważniejsze od zwykłego draśnięcia.
No, ciekawe tylko czy Tsunade, Shizune albo Sakura byłyby zadowolone, gdyby się o tym dowiedziały.
Ciepła woda i zapach ziołowego szamponu trochę go uspokoiły. Kiedy skończył się kąpać i miał już wychodzić z kabiny trochę tylko zakręciło mu się w głowie i musiał przytrzymać się ściany, ale nie było źle. Może to od pary wodnej, może już wszystko przechodzi i jeszcze dzień, może dwa i będzie w całkowitej dyspozycji, a wtedy… a wtedy…
Wtedy co?, zastanowił się, odsączając włosy o ręcznik. Jeszcze raz wybierze się do Hiashiego? Neji nie był takim idiotą, nie na darmo bywał nazywany geniuszem z klanu Hyuugów.
Parsknął tutaj lekko przez nos. Hyuugów, och tak.
Teraz musi oddać pole i wuja raczej unikać. Może to nie będzie takie trudne, może będzie prostsze, niż Neji sobie wyobraża. Zapyta hokage o jakąś dłuższą misję, może o delegację, najlepiej taką z tych długookresowych i wszystko pewnie da się załatwić w sposób mało skomplikowany. Jak tylko trochę jego układ czakry się uspokoi i będzie mógł korzystać z byakugana bez ograniczeń, zgłosi się do biura. Ninja z rodu Hyuuga byli cenieni chociażby przy pracy w patrolach granicznych, może tam by się zaczepił?
Przetarł ręcznikiem jeszcze mokry tors, ramiona i nogi, założył szlafrok i opuścił zaparowaną łazienkę. Nie napotkał Naruto pod drzwiami, więc albo jego instynkt opiekuńczy dał sobie spokój, skoro nie usłyszał, jak Neji w łazience robi sobie krzywdę, albo czatuje na niego w jakimś innym miejscu z pretensjami. Oba warianty równie prawdopodobne.
Neji wyrzucił zużyte bandaże do kosza pod zlewem. W lekko żółtawym świetle żarówki rany na rękach wyglądały dość paskudnie, czerwonawobrązowe, ale Neji nie sądził, by to świadczyło o jakimś niebezpiecznym stanie zapalnym. Oczywiście, prawa ręka była trochę spuchnięta, zdawała się być też ciut „obca” i nie na tyle wprawna jak zazwyczaj, ale to nie dziwne, skoro przez jej przedramię przebiegała długa szrama, ten swoisty prezent od Hiashiego. Nie wymagała szycia, cięcie było dość płytkie, ale nadal była trochę zaogniona. Rany na dłoni już raczej w lepszym stanie, aczkolwiek nadal musiał uważać, by ich przypadkiem nie rozerwać i utrudnić zagojenie. Prawa ręka wymagała więc szczególnej obserwacji.
Wyjął z szafki apteczkę i zaczął szukać w niej opatrunków.
— Widzę, że jednak jakoś poradziłeś sobie w łazience. — Naruto sprężystym krokiem wszedł do kuchni. — Powinieneś mi powiedzieć, że masz zamiar się wykąpać. Wiesz, że nie powinieneś w twoim stanie. Cud, że faktycznie tam nie zemdlałeś. To był najbardziej stresujący kwadrans w moim życiu, przysięgam, drugi taki, Neji, i zemrę na zawał!
— Każdy mój kolejny prysznic będę ci meldował z co najmniej dwudniowym wyprzedzeniem. — Neji przewrócił oczami.
— Hehe, to się wproszę pod natrysk. Raźniej we dwóch, co nie? — Zaśmiał się Naruto i mrugnął łobuzersko. — Dajże mi te bandaże i wszystkie specyfiki, ja się tym zajmę lepiej niż ty sam.
Neji nie miał jak zaprotestować, Naruto zwyczajnie wyrwał mu apteczkę z rąk i zaraz porozwijał bandaże i pootwierał opakowania z antyseptykami. Zastanowił się chwilę, czego mu tam jeszcze brakowało i sięgnął do apteczki po nożyczki — teraz miał wszystko, czego chciał.
Wziął rękę Nejiego w swoje dłonie i zdezynfekował rany, potem zaczął zdumiewająco delikatnie jak na Naruto zakładać mu tam bandaże. Kilka z nich było według Nejiego zupełnie niekoniecznych, ale na każdą próbę zwrócenia uwagi, blondyn reagował tylko syknięciem i słowami: — Przecież doskonale wiem, co robię, Neji. Nie ucz ojca dzieci robić, haha, myślisz, że ile razy mnie opatrywano? Setki! Znam się na tym.
— Ale tak w sumie — powiedział, kiedy nałożył już ostatni opatrunek — zastanawiam się, skąd masz te rany. Na dłoniach, mam na myśli te na dłoniach — dodał szybko. — Nie tę długą na ramieniu.
Neji na początku rozważał, że w ogóle się na ten temat nie wypowie, ale błękitny wzrok Uzumakiego nieubłaganie wpatrywał się w prosto w jego oczy — zmuszał.
— Wczoraj rano rozbiła mi się butelka z mlekiem.
— Chyba nie rozumiem — oświadczył Naruto.
— Nie wyspałem się wtedy i kiedy próbowałem posprzątać ten bałagan, skaleczyłem się. To chyba nie jest zbyt ślamazarne, jak na moje standardy, hm, Naruto?
Uzumaki zmarszczył jasne brwi w zamyśleniu, rzeczywiście to trochę nie pasowało do Nejiego. Jednak tak składając razem to wszystko, o czym powiedziała mu Sakura, co usłyszał z ust samego Hyuugi — całkiem możliwe. Bardziej możliwe, w każdym razie, niż gdyby Neji sam sobie — już zupełnie bezsensownie — zadać takie rany.
— Nie możesz kupować mleka w kartonie? — zapytał zamiast wysnuwać jakiekolwiek wnioski na głos.
— Powinienem zacząć — odpowiedział. Zrobiło się jakoś niezręcznie między nimi, więc wziął się za porządkowanie medykamentów w apteczce. Zwinął bandaże, wyrzucił opakowania po gazie i pozamykał leki. Kiedy skończył i odwrócił się, schowawszy apteczkę do szafki, nie zdziwił się, że zastał Naruto w tym samym miejscu jak przedtem. Blondyn chyba nie poruszył się nawet o milimetr. Stał oparty o stolik dłońmi i patrzył na niego. Coś nakazało Nejiemu oprzeć się meble i czekać, może znów ten jasny wzrok Uzumakiego, czasami zdawał się mieć takie właściwości.
— Co ci się śniło? — zapytał Naruto dość nagle, ale nie zaskakująco dla Nejiego; wiedział, że w końcu zapyta i że nie odpuści, dopóki nie otrzyma odpowiedzi. — Co widziałeś w tym koszmarze? Bo to był koszmar, prawda? — wypowiedział powoli, jakby każda głoska wypadała z jego warg dopiero wtedy, gdy poprzednia już wybrzmiała.
— Koszmary po tym jak się obudzisz, nie są już wcale przerażające, wiesz przecież o tym, Naruto. Rozmowa o tym, o moim koszmarze, jest bezsensowna. Dodatkowo…
— Co dodatkowo?
— Może to leki. — Wzruszył ramionami Neji. — Może trochę przemęczenie. Nie mów, że tobie czasem nie śnią się dziwne rzeczy, kiedy jesteś bardzo zmęczony.
— Nie rozmawiamy o mnie w tej chwili. — Naruto chyba zgrzytnął zębami.
Neji przesunął wzrok z Naruto na swoją rękę opartą o blat szafki, ciemne, mokre włosy zsunęły się na ramię, a kilka kropel wody skapnęło teraz na płytki na podłodze.
— Chcę usłyszeć o tobie.
Neji uniósł głowę po dłuższym momencie wpatrywania się w spadające na podłogę krople ściekłe z jego włosów. Mokre kosmyki znów opadały ciężką kurtyną na plecy, a woda wsiąkała w materiał niezbyt porządnie zawiązanego szlafroka.
To głupie, pomyślał.
— Studnia, taka na pustyni, jeśli to ważne. Wskoczyłem do niej i spadałam, spadałem, spadałem prosto w ciemność…
— Sen o spadaniu? Coś jak „Alicja w Krainie Czarów”?
— Nie. — Uśmiechnął się delikatnie Neji. — Nie było ani nory, ani szafek z drobiazgami, ani białego królika. Tylko ciemność i spadanie.
I to że ta ciemność próbowała mnie zabić, i jeszcze pętla na szyi, dodał w myślach, wzdrygając się prawie niezauważalnie, ale jednak nie zdecydował się powiedzieć tego na głos. To wszystko tak w kuchni, z Naruto stojącym za stołem i z nim opartym o szafkę przy lodówce brzmiało żenująco. I, tak, bezsensownie.
— No w sumie to nie wyglądasz mi na Alicję, haha. Nic więcej, żadnych królików, płaczących Żółwicieli, złych królowych? — zapytał z bardziej pogodnym zainteresowaniem Uzumaki.
— Tylko tyle, że tam było raczej zimno — stwierdził Neji. — Jak widzisz, to nic szczególnego. Mogłem wcale ci nie mówić, zresztą.
— Bardzo się cieszę, że mi powiedziałeś. — Naruto zaprezentował w uśmiechu chyba większość swoich bardzo białych zębów. — Zrobię herbaty — zaoferował i zupełnie jakby to było jego mieszkanie, podszedł do kuchenki i zabrał z niej czajnik.
— Nie wybierasz się do domu? Sai może czeka, czy… nie wiem co.
— Chcesz mnie wywalić, hm? — Uzumaki odwrócił głowę znad zlewu; woda głośno lała się strumieniem do czajnika.
— Nie o to chodzi, Naruto. Teraz ja pytam, tak po prostu pytam.
— Nie chcę tak po prostu stąd iść, Neji. — Zapałka błysnęła i czajnik został postawiony na kuchence. — Martwię się o ciebie. Sakura też. I Lee, i Tsunade, i Hinata.
— A może Sai martwi się o ciebie? — zapytał cicho Hyuuga.
Naruto oparł się o stół, unikając wzroku Nejiego. Teraz on, podobnie jak wcześniej brunet, wpatrywał się w podłogę.
— Wiesz, myślę, że niekoniecznie. Ma jakieś misje, spotkania, coś-tam-coś-tam, nie mówiłem? Jeśli nie, to mówię teraz. Tak jakby chwilowo nie mam po co wracać do pustego mieszkania. Nie żebym ogólnie miał dużo rzeczy, do których wracać bym chciał.
Chcieć, wracać… Sasuke.
To zawisło ciężko między nimi w kuchni, między smużkami pary unoszącej się z czajnika. Ta gęstniejąc z każdym momentem, kłębiła się nad kuchenką i osadzała na szafce nad kuchenką, by ostatecznie spłynąć po sklejce jako krople.
Teraz albo urwą temat i pożegnają się, albo woda się zagotuje, zrobią herbatę i temat Sasuke wróci. Zawsze tak wracał, w podobny sposób — powtarzali te same słowa i stwierdzenia. Jak wyuczony na pamięć dialog, wypowiadany w tej jednej specyficznej sytuacji — jak na scenie w teatrze. Temat się powtarzał, wracał między nimi, osiadał jak ta para na szafce, ale sam Sasuke był niezmiennie daleki i nieosiągalny. Ten temat nic nie dawał, powtarzanie tego samego nic nie dawało, było bezrefleksyjne i tępe. I obaj chyba o tym doskonale wiedzieli, niemniej słowa same pchały się na język, zmuszając do formułowania kolejnych podobnie brzmiących fraz.
Woda się zagotowała. Gwizd czajnika był jak sygnał do tego, żeby Naruto zaczął mówić:
— Wiesz — zaczął, wyjmując herbatę z puszki — mogłem pójść po niego wcześniej. Dużo wcześniej. Mogłem wyruszyć po niego już w dzień po tym, jak zniknął. Pewnie, że mogłem. Ale… chciałem zostać. Czekać na niego tutaj i potem, gdy wróci, powiedzieć: „Witaj w domu!”. Wyciągnąć ku niemu ramiona i tak powiedzieć, powitać w ten sposób.
Herbata już była zrobiona. Naruto postawił dwa kubki na stole. Jak na kolejny sygnał od nieistniejącego reżysera usiedli na krzesłach obok siebie, każdy z dłonią zaplecioną na uchu kubka, każdy wpatrzony w twarz drugiego. Skupieni na słyszanych tyle razy zdaniach.
— Minął rok. A ja… trochę żałuję, że jednak nie poleciałem za nim zaraz jak zniknął. To jest tak, myślę, jakbym szedł tak ze dwa kroki naprzód, a dziesięć wstecz i potem znowu dwa do przodu, i znowu się cofam. Chciałbym iść, ale oglądam się za siebie, zwalniam kroku. Nie mogę iść naprzód zbyt szybko, bo… bo stracę go wtedy. Kompletnie stracę Sasuke z oczu, a tego chyba nie chcę. Melodramatycznie to zabrzmi, ale kochanie go jest jak stanie w miejscu. Tylko pozorny ruch. Wszystko poza tym tylko pozorne — głos Naruto z początku był głośny i wyraźny, by na końcu przejść do czegoś podobnego do intymnego szeptu. Gdyby nie siedzieli blisko siebie, Neji pewnie nie byłby w stanie wyraźnie usłyszeć, o czym mówił.
A mówił o Sasuke. Oczywiście. O człowieku, który go wcale a wcale nie obchodził i z którym nie miał zamiaru mieć w przyszłości cokolwiek wspólnego. Nie mógł nie wiedzieć, o czym mówił Naruto.
— Czy to nie głupie, że ciągle o tym rozmawiamy? — Naruto rzucił tym spostrzeżeniem w eter; gdyby istniał tutaj reżyser lub publiczność, ta frazą zburzyłby czwartą ścianę. Nikogo jednak nie było oprócz nich.
Głupie, oczywiście, pomyślał Hyuuga, ale nie miał zamiaru mówić tego na głos.
Dłoń Naruto na dłoni Nejiego — nie nagle, powoli, ale wciąż zaskakująco. Jak dysonans; tego do tej pory tutaj nie było i wcale być nie miało. Hyuuga zapatrzył się na rękę blondyna. Naruto nie miał ich szczególnie pięknych. Nie miał tak długich, szczupłych palców jak Sasuke, owalnych wypolerowanych paznokci, a jego skóra wcale nie była mlecznobiała. Jego pięść była trochę mniejsza od dłoni Nejiego, bardziej opalona; palce trochę krzywe z wyraźnie zaznaczonymi kostkami; kilka paznokci z krótszą płytką niż reszta — pewnie kiedyś je obgryzał.
— Ja… naprawdę nie chcę tak po prostu stąd iść, Neji.
— I dlatego rozmawiamy o nim, tak?
— Nie… Nie wiem.
Było późno. Nie wiedział, ile czasu minęło od  kiedy się obudził, ale na pewno było późno. Uzumaki powinien był wyjść stąd znacznie wcześniej, najlepiej odpuścić sobie drugie i trzecie odwiedziny, i poprzestać tylko na tych pierwszych, ale już za późno. Wszystko co zawsze sprawiało, że umysł Nejiego zostawał wypełniony całym tabunem dziwnych, denerwujących myśli, zostało już wypowiedziane.
Zagryzłby by teraz usta i zmarszczył brwi, zły. Sasuke przecież aż tak straszliwie go nie obchodzi!
…ale nie mógł się do tego zmusić.
Powiedziałby coś, burknął pod nosem:
— Jest późno, idź. Wieczór. Noc. Za późno — ale nie mógł zmusić się do mówienia. Chwilowa afazja.
Naruto przejął więc inicjatywę:
— Nie zostawię cię samego teraz, w tym stanie, bo ja… ja też nie mogę zostać sam — to brzmiało jak wyznanie.
            I Neji na to już odpowiedział niemającym nic wspólnego z myśleniem, wyszeptanym:
— To zostań na noc.
Prośba była wyraźna na końcu tej frazy, zupełnie jakby było tam jeszcze niewypowiedziane: „błagam”.
Ale co później? Jak to będzie jutro?, pomyślał, a chwilę później poczuł ciepłe, trochę płoche wargi Naruto na swoim policzku, potem już śmielsze na ustach. Nie było erotycznie, nie było w tym nic podniecającego. Usta na ustach, tylko tyle. Dotyk, dłuższe muśnięcie, ich dłonie ściśnięte razem na stole.
— To nie ma sensu, Naruto — powiedział w jego wciąż znajdujące się blisko wargi.
— Nic nie ma, Neji. Ja… e, doleję herbaty? — zaproponował, ale kubki były pełne.
— To nie tak, że ty, że ja, że może… — Neji zablokował się. Zacisnął wargi i odwrócił wzrok, choć z Naruto siedzącym tak blisko nie za wiele to dało.
— Naturalnie, że nie.
Twarde spojrzenie błękitnych oczu na nim, aż musiał ponownie popatrzeć Naruto — jakby samo tylko spojrzenie pociągnęło go za brodę i zwróciło ich twarze znów naprzeciw siebie.
— To coś innego, coś poza… poza wszystkim. Nie wiem, czy rozumiesz.
Nie rozumiał, oczywiście.
— Rozumiem — odpowiedział i zaraz dodał, jakby w geście obrony: — Ale tutaj nic nie ma sensu.
— Ciii — uspokoił go Naruto — nic nie ma. Nic nie miało. Ja i on, ty i ja, on i ty — wyrecytował jak gdyby z pamięci, próbując zgubić Hyuugę w labiryncie zaimków i relacjach między nimi.
I zgubił. Udało mu się.
Wargi znów opadły na jego usta, lekko leciuteńko jak przedtem. Jutro było daleko. Od teraz, od tego momentu w przestrzeni, z rękami zaplecionymi na kubkach i na palcach innych dłoni, z ustami na ustach było bardzo dalekie — tego był pewny.
Obaj byli.
***
Sasuke wiedział, że postępuje dobrze i że tego właśnie się od niego wymaga. Nie litości, nie współczucia i zmiłowania, a zapłaty za przelaną krew — za zło uczynione przez jego brata, również złego człowieka. Poszukiwania zajęły mu dużo czasu i teraz jedyne co pozostawało, to ujawnić się, pokazać bratu na oczy i go zabić. Nie było w tym nic skomplikowanego, żadnych haczyków, żadnych pułapek, tylko proste wyjście z cienia i walka.
Było jeszcze wcześnie, około godziny przed świtem, ale Sasuke wiedział, że spać już nie może i nie jest to szczególnie bezpieczne w tych okolicznościach.
Brat, jego brat, był może kilometr od niego, za zieloną ścianą tego boru w jednej z rozsianych po wszystkich krajach ninja kryjówek Akatsuki.
Niepokoił się, trochę denerwował i ręce drżały mu, jakby adrenalina już zaczęła płynąć w żyłach. Wziął głęboki oddech i odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w szare niebo przedświtu i powoli, po raz setny w ostatnim czasie, zanalizował swoje szanse wyjścia cało z tej ostatecznej, nieuniknionej walki.
Oczywiście, warianty były dwa. I oczywiście trudno było Sasuke przewidzieć, który z nich bardziej prawdopodobny. Ale nie był bezsilnym dzieciakiem, już nie. Miał swoją nienawiść, gorętszą jak nigdy przedtem, miał swoje postanowienia, twardsze niż stal i swoje oczy, sharingan mocniejszy, niż Itachi śmiałby myśleć. Nie mangekyou, a sharingan poziomu drugiego — stanięcie do walki z mangekyou w oczach byłoby dla Sasuke równoważne z przyjęciem zasad narzuconych przez starszego brata, a zasadami tymi pogardzał na równi z Itachim.
Nie mógłby tego zrobić.
***
Teraz albo nigdy — pojawiło się w głowie Naruto, kiedy przesypywał między palcami jeszcze trochę wilgotne włosy Nejiego. Zabawne, że te krótsze pasma za uszami delikatnie falowały — nie były idealnie proste tak jak reszta włosów Hyuugi. Nigdy nie znalazł się na tyle blisko niego, by móc dostrzec takie rzeczy, a nawet jeśli — raczej nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by na coś takiego zwrócić uwagę.
Teraz albo nigdy — myśl powróciła, zupełnie jak morska fala uderzyła w niego ponownie. Naruto przesunął zadumanym wzrokiem po włosach Nejiego rozsypanych na wersalce i na jego własnych kolanach, rozchełstanym, ciemnoszarym szlafroku, nagich łydkach, aż trafił na oparcie kanapy i za nią na okno. Wstał, ostrożnie podkładając poduszkę pod głowę Hyuugi i poszedł do parapetu po to tylko, by stwierdzić, że znów pada śnieg. Wzdrygnął się od zimna jakie biło od szyby i rozkręcił kaloryfer. Za parę minut powinno trochę się rozgrzać — uznał, nadal patrząc za okno na ośnieżone dachy, oblodzone chodniki, zapalone, świecące na pomarańczowo lampy i niedużą grupkę młodych ludzi okutanych w grube kurtki. Ci szli powoli i uważnie, starając się nie poślizgnąć w kiepskim świetle ulicznych latarni, kroczek po kroczku, aż w końcu zniknęli mu z oczu. Uniósł wzrok na brunatne niebo i przez chwilę zastanawiał się, ile może być stopni i czy jak stąd wyjdzie, też będzie musiał wracać do domu tak kroczek po kroczku, żeby się czasem nie poślizgnąć. Ręką znów dotknął kaloryfera, ale ten, nawet już rozkręcony, nadal był zimny. Zadrżał i szybko przeszedł wgłąb niewielkiej kawalerki Hyuugi, jak najdalej od lodowatej szyby.
Krańcem najbardziej oddalonym od tego konkretnego okna okazała się być łazienka, gdzie spędził kilka minut pod gorącym natryskiem. Wycierając się jakimś wiszącym nieopodal ręcznikiem, usłyszał delikatne, krótkie pukanie. Neji, rzecz jasna. Któż inny. Położył dłoń na klamce, drugą miał sięgać do zamka, ale zawahał się.
Teraz albo nigdy — znów mignęło mu w myślach, jakby ktoś nagle, błyskawicznie zaświecił mu latarką w oczy. Latarka zgasła, powidok myśli został jednak i Naruto spróbował coś w ten kształt wpasować.
Teraz… teraz… teraz…
Na zimnej klamce zebrały się kropelki wody, na łazienkowych płytkach i lustrze też. Zimno pochłaniało ciepło w tej łazience, w ogóle chyba pochłaniało w całym mieszkaniu — kto tu wjedzie, zlodowacieje. Wejdzie i zamarznie na kość, ot tak po prostu.
Drzwi łazienkowe jednakże aż tak lodowate, jak myślał, że będą, nie były. Dotykając białej sklejki, trochę się zdziwił, więc zaraz cofnął rękę i ponownie chwycił za klamkę.
Teraz… Neji i Naruto razem mogliby stać przy tych drzwiach i czekać na koniec świata. Aż wszystkiego nie zasypie śnieg, aż to że minął już prawie rok, aż to co powinien zrobić, aż Sai, aż Sasuke przestaną być ważni, przestaną się liczyć. Aż wszystko, wszystko na  świecie, nie zostanie zasypane zimną bielą. A oni będą stali ciągle, obok siebie, ale nie przy sobie, przedzieleni drzwiami. Przedzieleni cienką sklejką drzwi, jakby cienką sklejką normalności, która jeszcze gdzieś tam tkwiła; nadszarpnięta przez czas, przez wydarzenia, nadszarpnięta przez ich decyzje. Jednak poza nimi, oni by tylko stali obok niej i obok siebie, czekając na koniec świata. Tak by to było — zrozumieliby to obaj doskonale, takie stanie. Obaj wszak, tak czuł Naruto, najbardziej w świecie nie chcieli zostać sami na pastwę samotności i ciemności. Tego przytłaczającego uczucia zimna, które w tym mieszkaniu było bardziej namacalne niż gdziekolwiek indziej.
— Spakuj plecak — powiedział Naruto nagle, lekko schrypniętym głosem.
Nie musieli wiele mówić, rozumieli się dziwnie doskonale. Może i w myślach Nejiego pojawiło się to „teraz albo nigdy”. Kiedy Naruto przeszedł do drzwi wejściowych, może kilka sekund później Neji już ubrany w gruby, czarny płaszcz stanął obok niego.
Teraz albo nigdy. Potem nie będzie już nic — koniec świata. Tak przeczuwał Naruto i chyba przeczuwał to także Neji. Wyszli z kamienicy na śnieżną ulicę; brunatne, lekko czerwonawe, niebo wisiało nad wioską. Śnieg nadal padał, od razu zasypując ich ślady.
***
Gdy Sai wrócił do domu po długim spotkaniu z hokage, stwierdził, że Naruto już nie ma. Łóżko było elegancko zasłane i chłodne, musiał więc wyjść już jakiś czas temu. Grafik wywieszony na lodówce, stwierdzający, że najwcześniejszą misję jego chłopak ma mieć za kilka dni, zmusił Saia jednak do zmiany stwierdzenia na: Naruto jeszcze nie ma.
Kiedy nie pojawił się w mieszkaniu aż do późnego poranka, zgłosił sprawę do hokage. Był bardzo zmartwiony, chociaż ciężko było z jego bladej twarzy wyczytać cokolwiek. Dopiero potem wyraźnie się skrzywił — Tsunade powiedziała coś, czego nigdy wolałby nie słyszeć.
— Tolerowałam to za długo — powiedziała Tsunade, w tym momencie prawie tak blada jak Sai.
Naruto zniknął z wioski. Razem z nim zniknął Neji. Tak powiedziała hokage, wypiwszy uprzednio dwie pełne czarki sake dla kurażu.
Jak stał tam przed nią, ubrany w ciepły domowy sweter, jeszcze trochę wbity w ziemię zasłyszanym faktem, dostał misję. Jej cel — Sasuke — powiedział mu jeszcze więcej niż chciałby kiedykolwiek wiedzieć.
Naruto zniknął w pogoni za Sasuke — w sumie to tego właśnie Sai spodziewał się od zawsze.

wtorek, 18 września 2012

Przeniesienie bloga zakończone sukcesem!

Tajest. Notki wraz z komentarzami w końcu zostały przeniesione, potem wszystkie opowiadania posegregowałam do dwóch kategorii (dłuższych i one-shotów) i szykuję się, żeby w przyszłości wzbogacić tamte listy może o jakieś krótkie opisy, czy co tam jeszcze mogłabym. ;) Teraz więc krach Onetu jest mi już niestraszny.
Będę jednak obserwować, co się stanie z moim poprzednim blogiem i jak znacząco zmieni się jego funkcjonalność na blog.pl, aczkolwiek tam już na pewno nie wrócę. Nowe rozdziały i opowiadania publikować będę teraz tutaj, na poprzednim blogu powieszę jeszcze tylko informację, że zmieniłam adres i tyle.
No, całuski i do zobaczenia!
mecalice

czwartek, 23 sierpnia 2012

"Na miejsca! Gotów? Start!" (KakaNaru)

No dobra, tym razem na serio. To poprzednie to był, cóż, żart z mojej strony, a że mam zrypane poczucie humoru, to wyszło, jak wyszło. XD
KakaNaru dla Irdine, w ramach odwdzięczenia się za kolejne SasuNeji, do którego pisania była przeze mnie… eee, natchniona. ^^
AU, świat rzeczywisty — bo nie chciało mi się myśleć, więc nie myślałam prawie w ogóle i oto efekt. Fik prawdopodobnie nie ma prawie żadnej fabuły i jest zwyczajnym wypełniaczem, i nikomu by nie zrobiło różnicy, gdyby nie powstał. Ale powstał! Irdine, doceń to, że powstał! I napisz mi kolejne SasuNeji, bo tak jakby napisałam Ci aż dwa fanfiki, no nie. XD
I ff jest o sporcie poniekąd, no bo Olimpiada. :D Z tym że, rzecz jasna, jest to tylko one-shot, stąd nie sposób opisać mi całości programu treningowego dla biegów, jest tylko ta jedna sobota, wyjęta z ogromu reszty — całość jest raczej nieciekawa dla czytelnika, więc myślę, że dacie radę wybaczyć mi uproszczenia w tej warstwie. ;)
I tak, o Boru, znowu pojawia się gdzieś w fanfiku KakaNaru kawa! Ja chyba nie myślę o niczym innym. XD
Na miejsca! Gotów? Start!
            Była pochmurna, gorąca sobota. Duszno tak, że powietrze zdawało lepić się do ciała. W mieszkaniu na najwyższym piętrze kamienicy wydawało się wręcz niezdatne do oddychania.
Naruto nakrył głowę poduszką, usiłując odgrodzić się od świdrującego uszy dźwięku budzika w telefonie. Nie udało się, budzik wył jak łoś w agonii, głośno i bez ustanku. Chyba musiał ruszyć tyłek i tego rannego łosia dobić, bo konać będzie godzinami, a on raczej się wtedy nie wyśpi. Zaklął głośno, kiedy przesuwanie palcami po dotykowym ekranie telefonu nie zdało się na nic. Musiał odrzucić poduszkę precz i spojrzeć na komórkę przytomniejszym wzrokiem, dopiero wtedy udało mu się wyłączyć alarm. Westchnął ciężko i walnął się z powrotem na prześcieradło.
Teraz to już równie dobrze może wstać, poduszka i tak leży na ziemi, a mu by się nie chciało wstawać tylko po nią — tak sobie wmawiał, choć prawdę mówiąc, gdyby tylko mógł, nie wahałby się i sięgnąwszy po poduszkę z podłogi, od razu wtuliłby się w nią i spał aż do dwunastej.
            Poleżał tak jakieś pięć minut, próbując przekonać siebie do wstania, ale gdy już zaczynał przyzwyczajać się do myśli, że „a co tam, najwyżej dzisiaj sobie odpuści”, telefon odezwał się po raz kolejny.
            — Do jasnej cholery…! — krzyknął, wyskakując spod pościeli. Furiacko przesunął wzrokiem po całym pokoju, usiłując namierzyć źródło tego paskudnego „tirititititi”, które co dzień, o barbarzyńskich porach dręczyło go swoim koszmarnym dźwiękiem. Jest! pod łóżkiem! Cholerstwo musiało spaść, ale nie ma tak, Naruto Uzumaki nie nabierze się na taką tanią sztuczkę!
            Tym razem upewnił się, że kliknął dobrą opcję i odłożył milczący już telefon na biurko. Potargał swoje jasne włosy, choć nie spowodowało to znaczącej różnicy we fryzurze, skoro dopiero przed momentem wstał, i odetchnął. Odetchnięcie utwierdziło go tylko w tym, że naprawdę jest duszno i gorąco, i nawet otwarte przez noc okno zbyt wiele nie pomogło. Na zewnątrz musiało być równie paskudnie.
Pewnie będzie burza, pomyślał, wychodząc z pokoju. Zahaczył o kuchnię, gdzie postawił czajnik na palniku i włączył niewielki telewizorek stojący na lodówce i udał się do łazienki przemyć twarz, spocony kark i umyć zęby. Zanim woda zdążyła się zagotować Naruto był już ubrany w spodnie do biegania i pomarańczową koszulkę.
Wypił herbatę i zjadł kanapkę. Obejrzał wiadomości ekonomiczne, bo tylko takie puszczali o tej porze, i zdecydował, że nie ma co tak siedzieć, tylko się ruszyć, bo i tak przecież już nie śpi. Założył buty i jeszcze chwycił plecak. Kiedy zamykał drzwi na klucz, usłyszał przeciągłe chrapnięcie zza drzwi sypialni jego rodziców. No tak nic, dziwnego, była szósta rano. W sobotę.
Ojcu to dobrze, pomyślał ponuro, zeskakując po schodach.
            Do przejścia miał niewielki dystans, coś około dwóch kilometrów chodnikiem biegnącym tuż przy rzece; zdecydował się pokonać go truchtem. Woda w rzece była bardziej szara niż niebieska, tak jak niebo było całkiem pochmurne i równie szare; wisiało nisko nad horyzontem. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia na dwór; nie dość, że bez słońca, to jeszcze tak duszno i jak gdyby parno, że szło spocić się już po chwili wysiłku fizycznego. Gdy dobiegł do skrzyżowania, skręcił w lewo, teraz kawałek ulicą, potem na skróty przez skwerek po wysokiej, mokrej od rosy trawie i już był pod blokiem. To w tym pięciopiętrowym budynku mieszkał jego trener. Uzumaki wyrównał oddech i zadzwonił domofonem, przebierając z nogi na nogę. Jeszcze było za wcześnie, ale przynajmniej ten bieg wolnym, równym tempem trochę go rozgrzał.
Zaspane:
            — H-halo…? — odezwało się z głośniczka.
            — Hej, tu Naruto. Wpuścisz mnie, Kakashi?
            Najpierw długie ziewnięcie, a potem dźwięk ściągania blokady z drzwi wejściowych. Naruto wspiął się po schodach na trzecie piętro i zapukał. Mieszkanie jednak nie od razu stanęło przed nim otworem, najpierw usłyszał kolejne głośne ziewnięcie zza drzwi, potem przekręcanie kluczy, zgrzytanie zamka, dźwięczenie łańcucha… tyle tego, że naprawdę obawiał się, czy zaspany trener jest w stanie poradzić sobie z otwarciem mieszkania sam.
            Stłumione:
            — A więc to w tę stronę…! — jakby dokonywało się nagle wielkiego odkrycia na miarę eureki i w końcu Naruto mógł wejść.
            — Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy rano są jeszcze mniej ogarnięci ode mnie — stwierdził, stojąc jeszcze na progu. — Może powinieneś pomyśleć o tym, żeby kłaść się trochę wcześniej, niż o drugiej, co? Chyba ci to szkodzi.
Wysoki, dość muskularny mężczyzna ubrany w kusy t-shirt i spodenki zamrugał. Chyba nie do końca dotarło do niego znaczenie słów Naruto o mniej ogarniętych ludziach, otworzył więc szerzej drzwi, jak gdyby to właśnie o to chodziło. Cóż, nie do końca.
Naruto zaśmiał się, przeszedł przez próg, wspiął się na palce i krótko pocałował mężczyznę w usta.
— Ale zrób sobie kawy, dobra? — odsunął się prędko. — Inaczej twój autorytet pójdzie się jeb… no ten teges, kochać. Pójdzie sobie, zniknie. O, to lepsze, że zniknie i już go nie będzie.
— Hmmm — Kakashi wymruczał coś zaspanego nad Naruto i trzasnął drzwiami.
— I może się ubierz? — poradził Naruto, rzuciwszy plecak na podłogę pod wieszakiem. — Jak wyjdziesz tam w gaciach i t-shircie, to też stracisz autorytet. W sumie, to dopóki jakoś się nie ogarniesz, to twój autorytet cały czas jest w stanie permanentnego zagrożenia. Ciesz się, że to ja przyszedłem pomóc ci z bloczkami i resztą majdanu!
— No, doceniam — potwierdził swoją radość Kakashi, aczkolwiek uczynił to z lekkim ociąganiem. To pozwoliło Naruto twierdzić, że dużo lepiej będzie, gdy to on zajmie się kawą, a Kakashi tylko weźmie na siebie arcytrudne zadanie odziania się. Miał nadzieję, że w tym rozespanym stanie jest w stanie wybrać jakiś normalny zestaw ubrań, taki żeby był wyględny chociaż w małym stopniu.
Jak pomyślał tak zrobił, wysłał Kakashiego do sypialni do szafy, a sam zajął się przygotowaniem kawy i kanapek. Kawa miała być przede wszystkim mocna, czarna i gorzka, omalże smolista — taką pijał Kakashi i chyba tylko taka jest w stanie go rozbudzić i sprawić, że zacznie jako tako funkcjonować o pół do siódmej rano. Zostało więc im jeszcze pół godziny na dojście na bieżnię. Kawa jednak stygła, a Kakashi nie przychodził. Po początkowych obiecujących hałasach w łazience, a potem w pokoju, co brzmiało jak jakaś minibitwa z wieszakami, myślał, że wszystko jest na dobrej drodze do pomyślnego końca, ale najwyraźniej bardzo się pomylił.
Westchnął ciężko i wstawszy ze stołka w niedużej kuchni, ruszył do pokoju sprawdzić, co z Kakashim i co zajmuje mu aż tak dużo czasu.
Ten lekko posiwiały, choć zaledwie trzydziestoletni, mężczyzna momentami był po prostu niemożliwy. Naruto zdarzało się zastanawiać, w jaki sposób udało mu się jeszcze nie wylecieć z pracy na zbity pysk, skoro jego przywiązanie do terminów, a szczególnie tych porannych, było mocno odległe od ideału. Może tu chodziło o to, że mimo to osiągał dobre wyniki? Może chodziło o to, że szef był jednocześnie jednym z jego lepszych kumpli? A może o to wszystko razem plus jeszcze to, że od pewnego czasu to Naruto starał się pomagać mu trochę przy ogarnięciu takich ciężkich spraw, jak na przykład ten dzisiejszy, zaplanowany z kilkudniowym wyprzedzeniem trening na bieżni?
Kiedy kalendarze, budziki i przypomnienia w telefonach nie działają, zadzwońcie po Uzumakiego Naruto!, pomyślał z przekąsem, otwierając przeszklone drzwi do sypialni trenera, który jednocześnie, dość nieprofesjonalnie, był jego chłopakiem.
Naruto oczywiście posiadał na to całkiem dobre usprawiedliwienie, jakby ktoś koniecznie chciał wiedzieć — z mężczyzną zaczął spotykać się pół roku temu, zaś pod jego skrzydła trenerskie wpadł dopiero jakieś dwa miesiące później, w lutym. Obaj uznali, że nie jest to warte zrywania i postanowili zwyczajnie unikać afiszowania się z tym, że są razem. To nie sprawiało jakichś ogromnych problemów, a i posiadanie Kakashiego za trenera zaowocowało już lepszą o półtorej sekundy życiówką Naruto. Ta była jeszcze jednak jak najbardziej do ruszenia, jako że chłopak był dopiero ledwo po dwudziestce.
— Nie żebym się tego nie spodziewał — Naruto skomentował zastany widok. Kakashi, już ubrany, leżał na łóżku, przypuszczalnie próbując dospać jeszcze kilka minutek.
Uzumaki zacmokał z niezadowoleniem, podszedł do łóżka i szturchnął kilka razy Kakashiego, zawiniętego w zmiętą pościel.
— Hej, mistrzu, z takim nastawieniem, to nie zaczniemy przed dwunastą. A ma lać niezadługo. I chłopaki pewnie zaraz tam zapuszczą korzenieee…!?
No tak, Naruto tak jakby domyślał się, że to wszystko dzisiaj może mieć swój finał w łóżku. Nie sądził jedynie, że stanie się to aż tak szybko. Kakashi pociągnął Naruto za rękę, kiedy ten nachylał się nad nim, szukając odpowiednich do szturchnięcia miejsc i w rezultacie chłopak legł częściowo na trenerze, omalże zarywając brodą w oparcie łóżka.
— Hm — odezwał się Kakashi, przeczesując dłonią jasne włosy chłopaka — jak już leżymy, to może tak zostaniemy?
— Chyba śnisz — burknął Naruto, wyplątując się z pościeli i rąk Kakashiego. — Mamy niecałe pół godziny na wszystko. I naprawdę ma padać, zobacz za okno, no.
Obudź się w końcu, wypij kawę i wychodzimy. Bo, serio, co to za świat, w którym to ja jestem tym bardziej odpowiedzialnym, Kakashi, hm?
Pogoda za oknem nie zmieniła się ani trochę, było pochmurno i parno, bardzo gorąco jak na poranek. Gdyby nie fakt, że pierwszy raz od jakiegoś tygodnia mieli okazję poćwiczyć na bieżni całą grupą i to w końcu razem z blokami startowymi, to chyba by zrezygnowali. Jak nie dziś, to jutro, jak nie jutro, to pojutrze, z tym że takie odkładanie wszystkiego na pojutrze już nie miało zbytnio zastosowania, skoro za nieco ponad miesiąc miały odbyć się zawody, w których Naruto i jego koledzy ze sztafety zamierzali wziąć udział.
Kiedy dotarli na bieżnię, nie zdziwili się, że reszta chłopaków już tam na nich czekała. Kakashi, mimo że sam bardzo lubił się spóźniać, nie był wyrozumiały dla spóźnień innych.
Pewnie siedzą tutaj już z jakiś kwadrans, uznał Naruto, przeciągając się. Przebrał nogami szybko w miejscu, podskoczył kilka razy i uznawszy, że jest gotowy na rozgrzewkę, dołączył do chłopaków, którym Kakashi już zdążył zakomenderować kilometr do zrobienia. Później mieli minutę lub dwie przerwy, stretching i krótkie dystanse w tempie razem z pałeczką, dopiero potem coś rzeczywiście do czynienia z ćwiczeniami technik startowych. Bez odpowiedniego rozbiegania zresztą nie mieli co brać się za próbowanie; efekty byłyby zbyt dalekie od upragnionych, nie wspominając, że pogoda była wystarczająco paskudna. Duszno, parno, z bardzo lepkim, ciepłym powietrzem, dawno tak nie było. Na trawie tę parność czuć było jeszcze bardziej, gorąca wilgoć zdawała się uderzać falami prosto w Naruto.
— Ogłuchłeś, młocie? — Naruto usłyszał głos Sasuke nad sobą.
— Hm?
— Mówię do ciebie od dłuższej chwili — poskarżył się szczupły brunet. — Druga pałeczka. Gdzie. Ją. Wsadziłeś. Rozumiesz teraz?
Naruto, stojący do tej pory w rozkroku i próbujący nieco rozciągnąć mięśnie ud, opadł do tyłu na mokrą trawę. Teraz siedział.
— No ja nie mam. Kiba? Kakashi? Neji? Może to on gdzieś wsadził, ten teges?
— Neji nie ma — stwierdził, nadal uważnie patrząc na blondyna.
— No tak, Sasuke, ty wiesz lepiej, co i gdzie wsadza Neji, hehe — zaśmiał się Naruto i zaraz skulił, unikając szybkiego ciosu od swojego przyjaciela. — Uuu! Nic nie mówiłem! No chyba, że, khm… — chrząknął, wstając. — Och, Sasuke, ty gejuchuuu, hahaha! — I zaczął prędko uciekać przed goniącym go Sasuke, w którym nagle odezwała się żądza mordu za ten idiotyczny żart. Albo za dwa idiotyczne żarty, chłopak zawsze miał w tej kwestii dość szeroki wybór, jako że Naruto lubował się w takich niskiego lotu dowcipach i sypał nimi jak z rękawa, okraszając rubasznym chichotem. Sasuke to nie bawiło.
Ganiali się tak przez dłuższą chwilę, a z pewnością mogliby jeszcze o wiele dłużej, gdyby nie pogoda. Czarne chmury nadciągały z zachodu, nad boiskiem przeszedł odgłos dalekiego jeszcze grzmotu.
Pałeczka znalazła się w jednej chwili, więc Sasuke poprzestał na palnięciu nią Naruto w łeb.
— Tylko, wiecie — zastrzegł Kakashi — jeśli upuścicie pałkę, wolałbym nie być w waszej skórze.
— Teraz? Gdy teraz upuścimy? — zdziwił się Naruto.
— Teraz, później, ZAWSZE — zagrzmiał trener. Nawet nie mrugnął, co sprawiło, że rzeczywiście zabrzmiał groźnie.
— Jezu, nie!
— To się staraj. — Wzruszył ramionami Kakashi i wziął gwizdek w usta. — Za jakiś tydzień zrobię kontrolkę i wtedy już ostatecznie ustalimy, który z was na której pozycji —wyseplenił zza niego. — No to, Naruto, Kiba, do bloków. Wyregulowane? To na miejsca, ustawić łapska na linii…
— Hej, hej, Kiba — szepnął nagle Naruto, stawiając stopy w dobrych miejscach — wymienisz się? To ja chciałem pomarańczową. — Kiwnął głową w kierunku pałeczki sztafetowej kolegi i zaraz po raz kolejny ktoś trzepnął go w głowę, konkretniej w ucho. — Ałałała, no za co, no?! — Nogi trenera stały przed nim, jak dwa groźne słupy.
— Opóźniasz. Było „gotów”. Jesteś już gotów, Naruto, czy nadal przejmujesz się pierdołami?
— No gotów, gotów — westchnął Naruto, pokornie ustawiając dłonie tak jak powinien.
Zagrzmiało po raz drugi, czarne chmury zajmowały już jakąś połowę nieboskłonu, który Naruto zobaczył ze swojego miejsca. Zaraz potem musiał skupić wzrok na bieżni, o kilka metrów od linii startowej.
Start! Bieg na prawie maksimum możliwości, setny metr, głośny gwizdek, plecy kolegów przed nimi, okrzyk Naruto i Kiby, pałki przekazane, kolejne sto metrów Sasuke i Nejiego. Potem zamiana i tak jeszcze dwa razy.
Kiedy Kakashi gwizdnął po raz ostatni tego dnia, ustalając koniec dość krótkiego treningu i wszyscy ucieszeni zabrali swoje rzeczy z bieżni, to duszne, gorące powietrze zdawało się wręcz stać w miejscu.
— Naruto, bloki — przypomniał mu Kakashi, kiedy ten wziął się za zmienianie przepoconej pomarańczowej koszulki na świeżą, ale równie pomarańczową.
— Widzę, że ci się poprawiło po poranku. — Naruto uniósł jedną brew, mnąc materiał w dłoniach. — I, muszę powiedzieć, że wtedy byłeś jednak dużo milszy.
— Oho, mamy pretensje? — zauważył Kakashi, przerzucając rękę przez barki Naruto i spoglądając na jego naburmuszoną minę z góry.
— Nie to że mamy, co nie — powiedział Naruto po chwili, a potem zrzucił rękę trenera. — I nie rób tak, gorąco jak diabli, a ty mnie jeszcze przytulasz — parsknął i przetarł zwinięta koszulką kark i tors. Rzeczywiście się spocił.
Niebo przecięła błyskawica, długa i fioletowobłękitna, bardzo jasna. Sekundę potem zaczęło kropić.
— Teraz może być już tylko chłodniej — stwierdził Kakashi.
— A żebyś wiedział, że chłodniej — burknął blondyn, szybko rozkładając świeży t-shirt i próbując szybko przełożyć go przez głowę.
W dwóch kwestiach mu się nie udało. Takie szybkie zakładanie spowodowało, że nieco się w koszulce zaplątał i kiedy wreszcie udało mu się przecisnąć głowę przez otwór na nią, napotkał przed sobą znowu ramiona trenera i jego usta cmoknęły go w nos.
— Przepraszam.
— No dobrze, niech będzie.
Naruto uśmiechnął się nagle szeroko i zaczął całować Kakashiego i było znów niemożliwie gorąco i duszno tam między nimi. Powietrze ciągle stało w miejscu, ciężkie i lepiące się do nich obu.
Krople deszczu stawały się coraz grubsze i zaczynały spadać częściej na bieżnię i trawę na boisku.
Nadal duszno, nadal gorąco, nadal tak blisko. Z dłońmi na karku, na plecach, potem nagle na biodrach czy piersi. Z wilgotnymi już włosami, z przemoczonymi ubraniami nagle w całkowicie mokrej trawie.
Grzmot, błysk i ulewa.
Pochmurna, parna sobota zamieniła się w burzową sobotę jeszcze trochę przed dziewiątą rano. A potem jeszcze w całkiem ulewną niedzielę. Naruto w niedzielę także raczej się nie wyspał.
end.

"Eu te amo!" (fanfik crossoverowy)

Opko dla, Irdine, z pairingu dość crossoverowego, bo Kakashi x Naruto x Paulo Coelho. Hehehe, ostrzegałam, prawda? :P
Tytuł, to „kocham cię” w brazylijskim języku portugalskim w jednej z wersji. Specjalnie guglałam, czy w Rio de Janeiro, skąd pochodzi Paulo, używa się formy „te”, czy „
você”, ale jako że tam obie formy się przeplatają bez żadnej większej różnicy w znaczeniu, zdecydowałam się na tę prostszą. Druga brzmi: Eu amo você!
Wszystkie cytaty w fanfiku to cytaty Paulo Coelho. XD
Eu te amo!

Skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód.”
Znaleźli go skulonego w rogu całkiem przemoczonego kartonu. Karton ledwo stał, ścianki waliły się na niezbyt wysokiego, siwego człowieczka i deszcz kapał mu nos. Kichnął nagle i głośno, uniósł swoje nieduże oczy na stojącego przed nim Naruto. Chłopakowi serce ścisnęło się współczuciem.
Paulo zapłakał, a  resztki kartonu zwaliły się na jego prawie całkiem łysą głowę. Rzeka łez Coelho wylała się z jego głębokich, brązowych oczu.
Naruto wyciągnął ku niemu otwartą parasolkę, by choć trochę osłonić go przed zimnym deszczem. Kakashi wyciągnął ku Paulo dłoń.
Kiedy nie miałam już nic do stracenia, dostałam wszystko.”
Paulo stracił cały swój dobytek w wyniku złego zainwestowania na giełdzie, jeden krach i wszystkie pieniądze, które zyskał na pisaniu książek, zniknęły w bezdennej, bankowej otchłani. To wpędziło go w koszmarne długi. Nie miał już weny, już nie. Ostatnia praca przy wymyślaniu tekstu i rozdawaniu ulotek jednej z pizzerii tak go wymęczyła twórczo, że jakakolwiek myśl o choćby krótkim opowiadaniu, które z powrotem wywindowałoby jego nazwisko na szczyt listy bestsellerów, napawała go wstrętem. Niemoc twórcza opanowała wszystkie członki Paulo, prawie nie umiał się podpisać.
I Naruto zapłakał razem z Paulo, częstując go chlebem i herbatą. Rzeka łez wylała się tym razem z oczu błękitnych jak niezapominajki i zmoczyła jasną koszulę Kakashiego, w którą Paulo został przyodziany.
„– Nie chcę pieniędzy – odparł Ajdi. – Obiecaj tylko, że kiedy w moim życiu zawieje mroźny wiatr, rozpalisz dla mnie ogień przyjaźni.”
            Paulo miał teraz przyjaciela. A właściwie dwóch przyjaciół, Naruto i Kakashiego, którzy mieszkali razem i darzyli się zażyłym uczuciem. Tym samym uczuciem obdarzyli Paulo, który więcej już nie płakał. Przytył, pod skórą nie było już widać żeber, jego brązowe oczy nabrały blasku, a łysina przestała się poszerzać. Kilka białych włosków nawet urosło na błyszczącej głowie Paulo i zdawało się uśmiechać wraz z nimi wszystkimi, gdy do późnej nocy grali w scrabble.
Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni i tygodni smutku i rozczarowań.”
            Eu te amo, Paulo, czyż nie tak się mówi w twoim języku? — zapytał pewnego razu Kakashi.
            — Tak — odparł prosto Paulo. — Tak się mówi. — Położył głowę na miękkiej poduszce. Ręce Naruto objęły go z tyłu, Coelho patrzył  w ciemne i tajemnicze oczy Kakashiego. — Tak się mówi — powtórzył.
            Na zewnątrz gasł wieczór. Paulo zachrapał radośnie. Już nie spał w kartonie, miał przyjaciół i znalazł miłość, czegóż mógł chcieć więcej?
Weny, pomyślał sennie Paulo, weny, weny, weny…
            Następnego dnia wziął długopis w dłoń i zaczął pisać.
happy end <3
Uprzejmie proszę o niekrzyżowanie mnie za tę herezję. :P

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Technicolor" Rozdział 3 (SasuNaruNeji)

Okej, od czasu ostatniej notki… okazało się, że maturę zdałam całkiem dobrze, dostałam się na studia do Poznania, na, jak to się mówi, Największy Wydział Filologii Angielskiej w świecie, i nawet znalazłam tam mieszkanie w praktycznie ścisłym centrum. Nie na Wydziale, ale ogólnie w Poznaniu, żeby uściślić. : D
Ale wracając do głównego tematu, oto rozdział kolejny, w którym dopiero zaczyna się prawdziwa drama. Przede wszystkim uwikłanie w sprawki klanowe, co jest akurat dość rozwlekłe i, serio, mam nadzieję, że nikomu Neji nie znudził się jakoś bardzo.  ;)
Uch, i nie wiem, czy przewidywana liczba rozdziałów nie powiększy się aby o coś w rodzaju spin-offa albo zwyczajnie rozdziału szóstego, bo inaczej zdaje mi się, że opowiadanie może wyglądać na takie, które potrzebuje jeszcze jednej kontynuacji. XD
Hiashi jest trochę OOC, co wiąże się ze znacznym brakiem kanonu w fanfiku ogólnie — następnym razem kwestię braku kanonu we wstępniaku pominę, pewnie już się wryło wszystkim głęboko w pamięć xD”
Rozdział kolejny na pewno w sierpniu, postaram się, żeby pojawił się trochę szybciej, jako że nie będę zajęta szukaniem lokum w stolicy Wielkopolski i pobocznościami z tym związanymi, a jedynie wypoczynkiem wakacyjnym. ;)
Przepraszam za rozbicie rozdziału na dwie takie cząstki, ale Onet źle przyjął fakt, że to jest 15 stron w Wordzie. =.="
Rozdział trzeci
Zbyt wiele miłości może cię zabić,
Nie ma tu nikogo, kto by ci wybaczył.
(Zuviel Liebe kann dich töten,
Niemand hier, der dir vergibt.)
Neji przesunął dłonią po lśniącym, gładkim materiale kimona, które do tej pory trzymał zamknięte szczelnie w torbie i schowane na górnej półce w szafie w korytarzyku. Jedwab był szaro-biały, z naszytym na plecach godłem klanu Hyuuga. Tym samym godłem, które tak wiele znaczyło.
Neji zacisnął zęby i wyjął strój z folii, jedwab rozwinął się, ciężko opadając do podłogi — emblemat zdobiący materiał kłuł w oczy. Wyraźny kolor, proste, a mimo to dość finezyjnie poprowadzone linie — Hyuuga, mówiło wyraźnie, to herb rodowy Hyuugów.
Ten emblemat zawierał wszystko, co Neji znał. Przestrzeganie ustalonych wieki temu zasad, chylenie głowy przed regułami i chlubienie nimi. Bo tradycja, jak mawiali często przeróżni wujowie, tradycja jest najważniejszym elementem cywilizacji, jest najważniejsza dla człowieka. Bez tradycji człowiek jest niczym, człowiek niedopasowany do etosu jest wypaczony i nieludzki, bowiem nie tylko nie ma oparcia w żadnych wyższych wartościach, ale także wartości te świadomie ignoruje. Tym samym nie potrafi pojąć piękna i prawdziwej wielkości starodawnego rodu, które tkwi zapisane zarówno w historii, jak i żyje w każdym z członków klanu.
„Nie posiadamy źrenic, ale nasze białe oczy są w stanie dostrzec więcej”, zdaje się Nejiemu, że kiedyś powiedział to Hiashi. „Nasze białe oczy widzą dalej i pełniej, bo na to pozwalają nam zasady wpajane od dziecka, nasza duma z bycia Hyuugą. Ta sama duma, której innym klanom zabrakło po wojnie. Kiedy inni ukrywali swe moce, Hyuugowie nie chowali się przed nikim, zawsze gotowi stanąć do walki, z wysoko uniesionymi głowami.”
Tak, tu było wszystko, co znał. W tym kawałku materiału z namalowanym herbem. Również te rozpalające wyobraźnię małego chłopca historie o wielkich bitwach, waleczności dumnych przodków z klanu Hyuuga, ich lojalności i szacunku dla rodu — i Neji zawsze kochał te historie; nie mógł się doczekać, aż jego ojciec siądzie naprzeciw niego, ze świeżo zaparzoną herbatą, i niskim, dość cichym głosem, rozpocznie opowieść o tych wielkich czynach.
Ale były też mroczniejsze strony rodowego życia, o których nikt nigdy nie opowiadał mu wieczorem. Sekretna pieczęć na czołach członków bocznej gałęzi klanu, Pieczęć Uwięzionego Ptaka, i bezwzględne posłuszeństwo, jakie wymuszała — o tym się nie mówiło, nawet szeptem; o tym każdy z rodziny przekonywał się w późniejszym czasie. A kiedy już się przekonał, okazywało się, że etos trzyma go w swoich sidłach tak dalece, że nie pozostaje nic, tylko zgodzić się i z pełnym szacunkiem pochylić przed nim głowę. Tak jak pochyla się głowę przed członkiem głównej gałęzi rodu, dokładnie tak samo — przecież nie było tutaj innej drogi i możliwości innego wyboru. Hyuuga należący do bocznej gałęzi musiał wyrzec się samego siebie na rzecz siebie potrzebnego klanowi. Poświęcenie było obowiązkiem. I to było jasne i wyraźne, tak jak ten herb na jedwabnej materii. To było oczywiste.
Neji rozebrał się i sięgnął do torby po odpowiednią bieliznę. Okazja wymagała, żeby założył stosowny strój, to właśnie klanowe kimono.
Hiashi zażyczył sobie spotkania z Nejim, bez ochyby można stwierdzić, że w celu wyjaśnienia sprawy jego konfliktu z klanem osobiście i ostatecznie. Neji wiedział, czego od niego oczekiwano i wiedział, czego się może spodziewać. Raz już zresztą przechodził przez taką konfrontację… Niewątpliwie, Hiashi będzie go gorąco wyklinał, tę „czarną owcę” klanu, która ironicznie jest jednocześnie geniuszem rodowych technik Hyuugów. Tak było przedtem, teraz raczej się to nie zmieni. Nie ma mowy, żeby w oczach wuja stał się kimś ponad „przeklętego homoseksualistę”, który niszczy dobre imię klanu. 
Neji założył poły kimona na siebie i wygładził je dłonią.
To się chyba nie może dobrze skończyć.
Rezydencja Hyuugów była piękna, nie można było temu zaprzeczyć. Urządzono ją w naprawdę wysmakowanym stylu — tradycyjnym, a jakże — i nie sposób było nie docenić tej pieczołowitej dbałości o każdy szczegół. Drogie drewno stolika, na którym Neji opierał obandażowane dłonie, eleganckie, porcelanowe wazy ustawione na małych komodach, nienazbyt rzucająca się w oczy, subtelna i dopasowana do pory roku ikebana w rogu, tuż przy powieszonym na ścianie zwoju z wykaligrafowanym słowem „honor”. Neji siedział tyłem do przesuwnych drzwi z jasnego papieru ryżowego, miał za plecami spory i równie pięknie utrzymany ogród, teraz osnuty śnieżną pierzyną.
Aż szkoda, że nie ma teraz wiosny, pożałował nagle. Kiedy kwitły drzewa, ogród Hyuugów zdawał się być istnym rajem na ziemi — karpie koi w oczku wodnym, wąziutki strumyk przecinający równo przystrzyżony trawnik, kamienista dróżka i dalej kwitnące brzoskwinie, mnóstwo lecących w powietrzu jasnych płatków… pamiętał to wszystko doskonale, prawie każdą wiosnę spędził wszak w rezydencji Hyuugów.
Drzwi naprzeciwko Nejiego rozsunęły się raz jeszcze w przeciągu kilku minut, teraz Hinata przyszła z tacą z herbatą. Postawiła ją na stole i usiadła na macie w kącie, tak jak siedziała przedtem, przy ikebanie i kaligrafii powieszonej na ścianie.
Hiashi od kiedy tylko wprowadzono Nejiego do pomieszczenia — jakby był kimś obcym, nie Hyuugą — jeszcze się nie odezwał, tylko skłonił nieco głowę, odpowiadając na powitanie. Siedzieli przy stoliku i patrzyli na siebie i choć to nie nastręczało problemów, Neji już miał tego dosyć. Chciał stamtąd zniknąć, bo wiedział, co może stać się za chwilę lub dwie. Że pewnie dostanie możliwość „wyboru”, tego właściwego dla Hyuugi — wyboru pomiędzy zostaniem klanowym pariasem, a byciem Hyuugą z krwi i kości.
Hiashi zaczął oficjalnym tonem, Neji słuchał, spuściwszy wzrok na swoje szarawe w zimowym świetle dłonie ułożone teraz na udach; kiedy przyszła Hinata coś go tknęło, żeby je ściągnąć z blatu. A to spuszczenie wzroku to poniekąd przyzwyczajenie, ale zdecydowanie jeszcze nie porażka. Potrzeba mu chwili na analizę i zastanowienie, bo teraz, dopiero przed momentem do niego dotarło, że dla niego dokonanie takiej jednoznacznej decyzji, zaprzepaszczenie drugiej szansy u Hiashiego, to wybór mniej pomiędzy byciem pariasem a grubą rybą, ale między byciem naprawdę a nie byciem w ogóle. Trudny wybór.
Wyrwać się stąd — coś szepnęło mu w głowie, przyćmiewając na krótko słowa Hiashiego. Wyrwać się, wyrwij się, Neji, mimo wszystko.
Szept ustał tak nagle, jak nagle się rozległ. Neji spojrzał ponownie prosto na Hiashiego, na jego białe oczy, tak podobne do jego własnych. Rodzina — to nic dziwnego że wyglądają podobnie do siebie; to nic dziwnego, że Hiashi usilnie pragnie utrzymać tę rodzinę razem, zjednoczoną w jednej myśli i w czynach prowadzących do tego samego, do największego dobra klanu. To powinno być priorytetem i dla Nejiego, tak go uczyli, tak zawsze sądził, na tym zawsze się skupiał. Czy teraz coś się zmieniło?
…mimo wszystko.
— Za co umarli twoi rodzice, za co umarł mój brat? — mówił Hiashi. — Jesteś pewny, że oddał życie tylko po to, byś teraz w bluźnierczy sposób wycierał sobie gębę naszym nazwiskiem? Żebyś szastał naszym imieniem, kurwiąc się z mężczyznami, mając w pogardzie wszystko to, czym jest honor i dobre imię rodziny? Czy nazwisko Hyuuga, czy śmierć twojego ojca znaczą dla ciebie tylko możliwość dowolnego zabawiania się z kim popadnie?
Mimo wszystko — tak. Neji zacisnął zęby. Nawet jeśli to oznaczało konsekwencje, może i ciężkie, czy człowiek… czy mężczyzna może godzić się na bycie tak traktowanym? Czy może nie reagować i pozwalać wujowi na mieszanie go z błotem tylko dlatego, że ten jest głową rodu?
Cieniutki głosik z tyłu głowy — tym razem, zdaje się, inny niż ten poprzedni — pisnął coś o bezwzględnym posłuszeństwie, o Pieczęci, o tym, że Hiashi jest szanowaną personą w Konosze i… ale Neji ledwo go usłyszał, a potem zwyczajnie zdusił. Nie może, jak jasna cholera, nie może nie zareagować! Tu o jego własny honor chodziło.
Była między nim i wujem znów ta sama wrogość, ten sam dystans, jak przed egzaminami na chuunina. Jednak z czasem nie wszystkie rzeczy się zmieniają — Neji poczuł, jak na końcu języka ciążą mu słowa, jak pojawia się decyzja, nigdy niewypowiedziana, majacząca dotąd jedynie na skraju świadomości — a gdyby…?
— Czy kiedykolwiek, drogi wuju — odezwał się po raz pierwszy — przyszło ci na myśl, że mogę sam wybrać, jak chcę żyć?
            Hiashi nieco nerwowo poruszył się za stołem, może nawet zacisnął dłonie ze wzburzenia.
            — W jaki sposób jeszcze bardziej unurzać w gównie nasze nazwisko, tak chcesz wybierać? Taki wybór, że zamiast mieć potomka z bocznej gałęzi, Hyuugowie staną się pośmiewiskiem całej wioski, bo klanowy geniusz — wypowiedział z przekąsem — zdecydował się pieprzyć na prawo i lewo i zdechnąć na jakąś z tych obrzydliwych homoseksualnych chorób. Oczywiście, piękna to rzecz dla honorowego, oddanego tradycji mężczyzny. Jestem pod wrażeniem, ile potrafiłeś wynieść z tych kilkunastu lat nauk.
            — Jestem pod równie wielkim wrażeniem, jak przez tyle lat niewiele się zmieniłeś, Hiashi — odparł spokojnie Neji.
Wybór, tak, to był jego wybór. I równocześnie zdał sobie sprawę, że możliwość wyboru, ta o której tak usilnie rozmyślał całe spotkanie z Hiashim, od początku była złudzeniem. Neji, idioto, tutaj tak naprawdę nie ma kilku opcji, bo dla Hiashiego tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. I nie tę wybrałeś.
            Oczy Hiashiego zaiskrzyły gniewem na taki brak szacunku.
            — Wydziedziczę cię. — Uniósłszy jedną pięść, uderzył nią o blat stolika, jakby chciał zaakcentować dobitniej swoją wypowiedź. Herbata w jego filiżance zafalowała gwałtownie. Hinata prawie podskoczyła na swojej macie, miała usta uchylone ze zdziwienia. — Myślałem, że może po prostu gdzieś popełniłeś błąd. Błędy zdarzają się każdemu, ale tylko idioci tkwią w błędach, a ty zdecydowałeś się wręcz wskoczyć do szamba. Pozbawię cię nazwiska Hyuuga, nie zasługujesz na nie.
            — Ojcze, proszę, uspokój się, kuzyn Neji… — powiedziała Hinata, wstając. Mimo protestu wciąż ładna i grzeczna, może tradycyjnie idealna, jak porcelanowa laleczka.
            — Hinato, łaskawie zamilknij albo poproszę cię o opuszczenie tego pomieszczenia.
Usta Hinaty zacisnęły się w wąską kreskę, w tej jednej chwili była tak odważna, jak chyba nigdy — Neji widział ją taką może raz, dawno temu.
            — Obojętnie co zrobisz, ojcze, czy go wydziedziczysz, czy wymażesz jego imię z klanowych kronik, nie możesz odebrać mu nazwiska. Nie ma takiej siły, która pozbawi mojego kuzyna możliwości używania nazwiska Hyuuga — nawet się nie zająknęła. Neji patrzył z podziwem na jej wyprostowaną, zdecydowaną figurę, nie tak porcelanową, jak przedtem, ale o zdecydowanie żywszych barwach.
            — Wyjdź — powiedział Hiashi stanowczo.
            Determinacja jakby na chwilę ją opuściła, nie odezwała się już jednak ani słowem, nie przeprosiła. Drobne dziewczęce kroki zadudniły na podłodze, a potem drzwi zostały cicho zasunięte.
            — Głupia dziewucha — parsknął Hiashi w nerwach. — Nie wie, jakie możliwości ma jedna mała technika dłoni. Bratanku — słowa przechodziły mu z wyraźnym trudem przez gardło — jeszcze staniesz się dobrym Hyuugą, na pewno. Nieważne, czy zdołam-
            — Nie. — Neji podniósł się na nogi, to samo zrobił Hiashi moment później. — Możemy walczyć, mogę ci udowodnić wszystko, co chcesz, nie słowem, a czynem. Mogę cię nawet… zabić.
            Nigdy tak naprawdę o tym nie myślał, ale oczywiście była taka możliwość. Możliwość walki Nejiego z Hiashim i śmierć tego drugiego. O ileż problemów uboższe stałoby się wtedy życie Nejiego!
            — Neji, muszę przyznać, tolerowałem cię, byłeś niezły, dobry w naukach, przypominałeś mi mojego brata. Szkoda tylko, że jesteś tak uparty, tak cholernie uparty i tak cholernie głupi.
            To nawet nie była walka, a jeśli była, to zaczęła i skończyła się w mgnieniu oka. Hiashi po prostu wyciągnął rękę ponad stolikiem — nagle i szybko, materiał jego ciemnego kimona aż zafurkotał — i dotknął Nejiego. Jeden dotyk, ułamek sekundy i koniec. Wszystko, co Neji czuł w tamtej chwili to ból. Taki, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem — promieniujący od Pieczęci skrytej za bandażem na czole, przepoławiający czaszkę, korpus, całe ciało…
            Neji zawył głośno i ochryple, uniósł dłonie do czoła i przyciskał je tam, jakby to miało w czymś pomóc. Nie pomagało, ból wwiercał się w każdą komórkę, jak gdyby chciał ją rozerwać i zniszczyć. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się na kolanach, z głową dociśniętą do podłogi, próbując opanować mdłości i modląc się, by przestało jak najszybciej.
            — To jest ta twoja walka, Neji. Masz co chciałeś. — Usłyszał zza kurtyny bólu przesłaniającej świat.
Niemalże rozpaczliwie wyciągnął rękę, chwytając twardy, podłużny kształt — chyba stołową nogę — i próbował jakoś podnieść się do pionu. Miał otwarte oczy, ale nic nie widział — jedno czarne pole rozjaśniane czerwonymi przebłyskami. Tak jak ta cholerna dyskoteka, pewnie by pomyślał, ale musiał zwymiotować i to zajęło go na dłuższą chwilę, odsuwając wszelkie zalążki myśli daleko na bok. Stolik zatrząsł się, filiżanki i imbryk zadźwięczały, ciepła herbata ściekła po blacie na jego kark i głowę. Prawie tego nie zauważył.
— Żałujesz teraz?
Shinobi o takiej pozycji jak Hyuuga Neji nauczył się niczego nie żałować. Niczego — to chciał odpowiedzieć wujowi, ale… ale nie mógł. Nic nie mógł. Kaszlnął, krztusząc się kolejną falą żółci napływającej do gardła — nie mógł nic powiedzieć, z jego ust wydobywały się tylko nieskładne jęki i stękania. Krew huczała mu w uszach.
Puścił stołową nogę, przechylił się w przód, tracąc równowagę i stuknął czołem o matę na podłodze. Chwilę później leżał tam już cały, spocony, zaplątany w swoje długie czarne włosy. Jasne klanowe kimono wyglądało teraz jak zwyczajna szmata, a herb rodowy na plecach zdawał się palić równie żywym ogniem jak pieczęć na czole, jak wszystkie kanały czakry, jak każdy centymetr jego ciała.
—…bogowie!!!... trzeba zawołać… — Wydawało mu się, że rozsuwane drzwi znów się otworzyły i że słyszał, jak jakaś kobieta krzyczy. Potem że ktoś uniósł jego twarz i próbował gdzieś przeciągnąć. Nie dał rady, prędko odpuścił.
— …czy zdajesz sobie sprawę… go zabić?!
Dźwięk jakby coś się stłukło, tysiące dzwoneczków. Przesunął ręką po podłodze, to było ostre i twarde, wbiło się w skórę. Potem słodkie damskie perfumy — odetchnął głęboko tym zapachem — i chłód jedwabiu przy ciepłej skórze. Zauważył, że pulsowanie od czoła, rozchodzące się po całym ciele, trochę zelżało, niedużo, ale wystarczająco. Neji otworzył powieki, widział już odrobinę lepiej. Wyciągnął ręce przed siebie, odtrącając Hinatę i skoczył na równe nogi. Momentalnie zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale zacisnął zęby i rzucił się w stronę, gdzie wcześniej widział Hiashiego — stał nad rzuconym na ziemię stołem, nad skorupami porcelanowej zastawy.
Przelał czakrę do rąk, czuł jak moc przepełnia kanały czakry, jego byakugan znów widział tak dobrze, jak zawsze. Moment i drugi — dwa kroki po sobie, wyciągnięte dłonie. Twarz Hiashiego przed nim, dzieliły ich już tylko  centymetry, zamach prawej dłoni, szybki unik wuja i mała niespodzianka — blokujący przepływ czakry cios lewej dłoni, niespodziewany przez nikogo szybki hak, a…
A potem już nie pamiętał. Wszystko utonęło w czakrze płynącej w bolących, poparzonych wcześniej techniką wuja, kanałach czakry, wszystko w mierzonych ciosach i blokach, wszystko w pragnieniu, żeby tylko nie przegrać.
***
— Świat się zmienia, jesienna mgła nigdy nie jest taka sama jak wczoraj, mleko się psuje, a piwo wietrzeje, hm. — Staruszek pyknął fajkę i wypuścił dym ustami w kilku eleganckich kółeczkach. — Takie małe, wieczne continuum, kalejdoskop, nieustanność zmian, hm, hm.
            — Jest już zima, dziadku, cholerna zima — Sasuke poprawił go stanowczym głosem.
            — Hm. — Kolejnych kilka dymnych kółeczek rozpłynęło się w powietrzu; dym sięgnął Sasuke siedzącego z tyłu. Ten uniósł kołnierz kurtki, usiłując odgrodzić się od śmierdzącego kłębu. — Hm, hm. Nie widać.
            Jesieni nie było, a przynajmniej tutaj w żadnej mierze na siebie nie wyglądała, zresztą na zimę nie wyglądała nawet bardziej. Śnieżny krajobraz Kraju Ognia stopniowo, z każdym mijanym kilometrem, zmieniał się na cieplejszy, właściwy dla Kraju Wiatru. Zbliżali się do granicy między Krajem Ognia, a Krajem Rzeki, niedługo więc ta zima-jesień może zmieni się w prawdziwie suche, pustynne lato, jakie zwykle panowało w okolicach Suny.
Końskie kopyta stukały o twardą drogę. Furmanka trzęsła się na nierównej, polnej drodze prowadzącej między polami porośniętymi suchą, trochę tylko przemarzniętą trawą. Pola były szarobrązowe, poszarpane, horyzont dość płaski, z jedną czy dwoma miękkimi fałdami niewielkich wzgórków. Niewątpliwie płynęły za nimi rzeki, z których słynął kraj, którego granicę niedługo przekroczą.
Sasuke kierował się zachód w poszukiwaniu brata, żeby w końcu zrobić to, co zawsze zrobić powinien. Nie było dla niego innej opcji. Śmierć jest konieczna i nieunikniona — chyba nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że Sasuke jednak zdecyduje się zrobić ze sobą coś innego; że jest możliwe, żeby tego zaniechał. Itachi musi zapłacić za to, co zrobił, odpłacić za swoje grzechy równie krwawą walutą. Dopiero kiedy Itachi będzie gryzł piach, Sasuke zastanowi się, co dalej. Póki co ma wypełnić swój obowiązek, swoją obietnicę, przysięgę. Musi w końcu określić samego siebie, nabrać konturów, mieć jasno wytyczone granice, gdzie kończy się on, a zaczyna reszta świata, zapanować nad wszystkim w sobie — tak kompletnie, w zupełności, do ostatka. Uzyskać pełną, absolutną kontrolę nad swoim życiem…
Fura zatrzęsła się nagle bardziej, podskoczyła, a potem koń mocno szarpnął i stanęli, cokolwiek krzywo; tył wozu opadł. Staruszek zacmokał i wypuścił obłok dymu, w którym skrył się przed nieuzbrojonym w sharingan wzrokiem Uchihy.
            — Starcze, co jest do jasnej cholery? Paliwa chyba nie zabrakło.
            Mężczyzna zeskoczył z furmanki, klepnął konia po boku, cmokając jeszcze kilkakrotnie i głaszcząc go po chrapach, po czym przeszedł na bok.
            — Ach.
            — Co? — zapytał Sasuke, wychylając się przez burtę.
            — Koło. — Mężczyzna wyjął fajkę z ust i wskazał na  rzeczone. — Szprychy się wyłamały, musieliśmy wpaść w dziurę.
            — Cholera, prowadzić to ty nie powinieneś.
            Sasuke rozejrzał się dokoła — horyzont miał miękką linię trawiastych pagórków po stronie zachodniej, na północy ostrymi ciemnozielonymi wierzchołkami drzew wybijał się bór. Chwycił plecak, także zeskoczył z fury i ruszył w stronę wzgórków, nie oglądając się za siebie.
            — Nie pomożesz mi z tym, panie ninja?
            Ciężkie skórzane buty stukały głośno po twardej powierzchni piaszczystej drogi.
            — Nie — powiedział.
Staruszek, zacmokał jeszcze i buchnął fajką, po raz kolejny skrywając się w szarym dymie.
Sasuke oddalił się, wspinając na niewielkie szarozielone wzniesienie. Z jego szczytu pewnie zobaczy pustynię.
***
— Ja i Sasuke… to coś, co od początku nie miało sensu. Teraz też nie ma, Naruto, nieważne, co próbujesz mi powiedzieć i do czego dążysz, bo przyznam, że nie bardzo rozumiem. Chcesz go odszukać? Żebym ci pomógł, dlatego na siłę próbujesz… mi uświadomić, że ja mam do Sasuke jakiś interes, że łączy nas jeszcze kilka niedokończonych spraw, że jakieś uczucia, że jakieś — co?
— Niczego nie próbuję ci uświadamiać na siłę!
— …chcesz pójść go poszukać; przyprowadzić?
— Ja… ja nie wiem. Znaczy, wiem, że go kocham — jego kocham, to na pewno — ale czasem myślę… Rzadko tak myślę, bardzo rzadko, bo to dziwne myśli. Może to przez Lisa, przez pieczęć, może to dlatego, może… nie wiem, może nie przez to, może już mi się pierdoli wszystko.
— Co myślisz?
— Że lepiej by było, gdyby już nie wrócił... Tak może byłoby lepiej, może ja i Sai, może my mamy ze sobą trochę więcej przyszłości niż jeszcze jakieś dwa miesiące; może mam jakąś przyszłość z kimś innym, może mam tę przyszłość gdzieś indziej… Ale przecież wiesz. Nie mogę go tak po prostu zostawić tam, bogowie wiedzą gdzie, nie mogę. Nie mogę.
***

***
Pukanie do drzwi zbudziło Nejiego z niespokojnego snu, wypełnionego dziwnymi, chwilowymi koszmarami, które jak prześwietlone zdjęcia przesuwały się pod powiekami. Uniósł się na łokciach i przetarł twarz — suchą i ściągniętą. Poczekał chwilę, ale pukanie nie ustało, a wręcz nawet przybrało na sile. Oblekł się w szlafrok rzucony na krzesło stojące przy łóżku i człapiąc w stronę drzwi, próbował go zawiązać. Wyszło mu to bardzo niechlujnie.
Otworzył drzwi.
— Naruto? Co ty tutaj…? — Neji zdziwiony zawisł na skrzydle drzwi i wpatrywał się w nieco stroskaną twarz Uzumakiego.
— Słyszałem, co się stało; co Hiashi chciał z tobą zrobić, co ty chciałeś z Hiashim zrobić. Mogę wejść? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, wpakował się do mieszkania. Zamknięcie drzwi należało jednak do Nejiego.
— Pewne rzeczy, pewne plotki rozchodzą się dość szybko — zaczął Naruto. — Hinata mi powiedziała, Tsunade… babunia też coś wspominała. Nie może nic szczególnego zrobić za to Hiashiemu, bo to w końcu… noo, ma dużo władzy w ręku i jeszcze są jakieś klanowe pakty z wioską, ale Tsunade nie byłaby Tsunade, gdyby za to nie beknął, no nie? Pewnie mu nakopie za to w dupę — dodał pocieszająco, choć wyjątkowo nieporadnie.
— Nie chciałbym, żeby mu nakopywała w moim imieniu, w mojej sprawie. Są pewne rzeczy, z którymi powinienem poradzić sobie sam — wymamrotał nie do końca przytomnie Neji, tym razem opierając się o ścianę. Cholerne zawroty głowy, miał nadzieję, że szybko go opuszczą.
Naruto zakręcił się wokół, zdejmując szalik i kurtkę, a potem powiesił je na kołku.
— Jesteś strasznie blady — zauważył, odwiesiwszy okrycie. — Spałeś?
Hyuuga rzeczywiście był bardzo blady, musiało to wyglądać koszmarnie w towarzystwie przekrwionych oczu i potarganych włosów.
— Tak, obudziłeś mnie — przyznał.
— Przepraszam, ale nie mogłem czekać, kiedy to usłyszałem. Musiałem lecieć do ciebie od razu. — Blondyn rozejrzał się po mieszkaniu. — W sumie to dlaczego siedzisz w mieszkaniu sam?
— Hiashi leży w szpitalu.
— O? — zdziwił się Uzumaki; tego to mu nikt nie powiedział. — No i? A dlaczego ty nie leżysz? Jakieś cięcia budżetowe, brak łóżek? Słyszałem, że Irukę przeziębienie kompletnie rozłożyło, może to już epidemia?
— Nie. — Neji uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak zmęczony. — Tsunade uznała, że będzie dla nas obu lepiej, jak nie spotkamy się za szybko. Dlatego ja siedzę w mieszkaniu.
— I co, i ta stara wiedźma tak zwyczajnie kazała ci tu zostać, na serio?! — oburzył się Naruto. — A jakby nagle ci się gorzej zrobiło, to co ona myśli, że sam sobie ze wszystkim poradzisz! Przecież gdyby nagle coś się porypało z pieczęcią, to gotowyś wykorkować.
Neji skrzywił się. Ile Naruto właściwie wiedział o jego spotkaniu z Hiashim?
— Shizune wyszła ode mnie jakoś koło siódmej rano, powiedziałem jej, że mogę ruszać dłońmi, nogami, więc dlaczego nie mógłbym zająć się sobą sam?
— Co za nieodpowiedzialna kobieta — wymamrotał Naruto pod nosem. — I z ciebie też, jaki z ciebie nieodpowiedzialny facet! No ale dobrze, zrobię herbaty. Masz jakieś leki? Coś, co musisz wziąć, jakieś zastrzyki? Mogę ci zrobić zastrzyk, jeśli trzeba. W szpitalu lądowałem tyle razy, że wiem, jak to leci, no nie. Wyjmujesz igłę, strzykawkę, to co trzeba wstrzyknąć, no i tak dalej, żadna skomplikowana sprawa.
— Nie, dzięki, żadnych zastrzyków od ciebie.
— Pfff, jak sobie chcesz — prychnął Naruto i wyszedł do kuchni.
Neji odbił się od ściany i usiadł na kanapie. Przymknął oczy, naciągając na siebie poły szlafroka — ciągle miał pod powiekami jakieś czerwonawe pobłyski, pewnie pozostałości po tej technice Hiashiego, a głowa wciąż pulsowała mu bólem, szczęśliwie bardziej tępym, nie tak ostrym jak wcześniej. Potarł dłońmi skronie, oparłszy łokcie na udach. Prawa ręka była w kiepskim stanie, nie dość że skaleczona poprzedniego poranka, to Hiashi i jego szał rzucania stolikami z porcelaną dodały mu jeszcze jedną, podłużną szramę na przedramieniu. Przesunął palcami po wypukłej ranie, była zaogniona — wtedy, w rezydencji Hyuugów, prawie jej nie poczuł. Wiedział, że coś mu się wbiło, może trochę przecięło skórę, ale nie bolało mocniej niż cokolwiek innego. Teraz też właściwie ledwo czuł, otumaniony lekami przeciwbólowymi.
Od dalszego sprawdzania stanu swoich skaleczeń odwiodły go gniewne pomruki Naruto, który musiał już nastawić wodę na herbatę.
— Jest zimno, Neji, kretynie, a ty siedzisz w samym szlafroku. — Podszedł, żeby zmierzyć mu gorączkę przy pomocy dłoni. — I rany, nie masz nic na sobie pod nim! Czy ty w ogóle myślisz?
— Mam bieliznę. Daj mi spokój, Naruto, idź sobie niańczyć Saia. Spodobałoby mu się.
— A. — Naruto zabujał się na stopach, ściągnąwszy rękę z czoła Hyuugi, niepewny, co właściwie powiedzieć.
— Co „a”?
— Poniańczyłbym sobie… może, ale ma jakąś sprawę, czy zebranie, więc nie wrócił na noc do domu. Nie wiem, czy już przyszedł, bo ja z kolei od południa latałem od Tsunade do Hinaty i potem do ciebie.
— No to zostaw mi herbatę i wyjdź, nie mam ochoty na rozmowy, jeżeli możesz sobie to wyobrazić.
— Przynieść ci koc, czy idziesz do łóżka?
— Myślę, że tutaj posiedzę, może udałoby mi się trochę popracować.
— Yhy, taaak, Neji. Popracować, oczywiście, w twoim stanie to najodpowiedniejsza rzecz, jaką możesz zrobić. Oczywiście, masz na myśli to, że musiało ci się coś pomylić i chciałeś powiedzieć, że sobie pooglądasz telewizję. Chcesz pooglądać telewizję, co nie?
Neji dziwnie popatrzył na Naruto. Jego telewizor przecież nawet nie był podłączony do prądu.
— O taki entuzjazm mi chodzi! Koc masz pewnie w jakiejś szafie? Przyniosę ci. A ten! Jadłeś obiad? Nie jadłeś, co nie? Kupię coś, będę za kilka minut, dobra? No.
Koc wylądował na kolanach Nejiego i Naruto, zajrzawszy jeszcze do kuchni prawdopodobnie po to, żeby zalać herbatę, chwilę potem trzasnął drzwiami. Neji wyciągnął się na sofie, raz jeszcze przymknął oczy. Może to rzeczywiście jest głupi pomysł, żeby teraz pracować? Dłonie wciąż mu drżały i cierpły, jakby nerwy zostały całkiem solidnie przez technikę Hiashiego poparzone, głowa bolała, jak gdyby ktoś niedawno zamknął ją w imadle i mocno ścisnął. Nie mógł, nie potrafił myśleć — oczy też go bolały, jak spojrzeć na jakieś jaśniejsze światło.


Czuł się koszmarnie.
***
Korytarz w szpitalu był cichy i jakiś taki leniwy. Towarzyszył Sakurze już od kilku dobrych minut, a spotkali może ze dwie pielęgniarki i jednego pacjenta. Ta cisza jakby wymuszała na Naruto szept; nie był pewny, czy głośną rozmową chce burzyć ten spokój. A tym bardziej rozmową na taki temat.
— Jak przyszedłem to spał — powiedział Naruto. — Nie dziwię się, że był ledwo przytomny, czy blady, czy że ogólnie wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci, bo to zrozumiałe. Nie czaję tylko to jednego, dlaczego Tsunade zgodziła się trzymać Nejiego w mieszkaniu, a nie w szpitalu? Czy tutaj nie miałby lepszej opieki? No bo wiesz, słyszałem, że ta technika, co nią dostał, to jest dość specyficzna i specjalna, i w zasadzie ciężko ogarnąć, jak wielkie mogą być skutki uboczne. Hinata tak mówiła, zdaje mi się.
— Tak, technika jest, można powiedzieć, unikalna. Pani Tsunade wolała odseparować Nejiego od Hiashiego, bo nie jesteśmy pewni, czy bliskość ich czakr nie wywoła jakichś dalszych komplikacji. Póki co najbezpieczniej dla Nejiego jest siedzieć tam w mieszkaniu, łykać proszki i odpoczywać.
— I za, powiedzmy, kilka dni wszystko wróci do normy?
Sakura otworzyła drzwi do niewielkiego kantorku pielęgniarek. Nie było w nim nikogo, w pokoju stały tylko szafa na dokumenty, jakaś mniejsza szafka z szufladami, dwa biurka i tyle samo krzeseł. Sakura usiadła, nie musiała Naruto kazać zrobić tego samego, bo chłopak walnął się na krzesło, aż to zatrzeszczało niebezpiecznie. Całkiem typowo jak na Naruto.
— Nie jestem pewna, czy z Nejim jest tak dobrze, jak sobie pomyślałeś — westchnęła Sakura. — Byłeś u niego dzisiaj, prawda?
— No byłem, mówiłem ci, przed chwilą dosłownie, że byłem.
— Widziałeś jego dłonie?
— Chyba miał na nich bandaże. No i?
— Jedną z dłoni ma całkiem pociętą i, może cię to zdziwi, ale to akurat nie jest wina Hiashiego. Na ta długa szrama owszem, ale sama dłoń już nie. Wygląda na to, że zrobił to sobie już przedtem. Może to też jakiś przypadek, ale nie mogę być pewna. No bo wiesz, słyszałeś, jak to wszystko wyglądało tam w domu Hyuugów? Rozmawiali, trochę się pokłócili, ale zaraz przeszli do rękoczynów. Neji miał pełne prawo rzucić się na Hiashiego, bogowie wiedzą, że sama pewnie bym tak zrobiła, ale mało brakowało, a pozabijaliby się!


Byłam z nim ostatnio w klubie — nagle zmieniła temat. — To nie był szczególnie sympatyczny wypad. Siedzieliśmy z Lee obok niego i przez cały czas mieliśmy nadzieję, że — Sakura uniosła ręce i pomachała nieco bezradnie — coś zrobi. Nie wiem, uśmiechnie się, wypije jednego czy dwa cholerne drinki, pójdzie potańczyć i się rozerwie. Sama chciałam go nawet na ten parkiet wyciągnąć, ale myślisz, że się dał?  Gówno — zaklęła. — Wyszedł po jakiejś godzinie, cały blady, trząsł się… może mi się trochę wydawało, bo wiesz, te stroboskopy, dym. Ale nie mogłam na niego patrzeć, ani wtedy, ani wczoraj, jak go przynieśli.


Naruto — Sakura spojrzała na blondyna omalże błagalnie — zrób coś. Pogadaj z Nejim, może tobie uda się coś lepiej niż nam. W końcu, wiesz, byłeś z nim bliżej niż ja i Lee kiedykolwiek moglibyśmy myśleć. Nam nie wychodzi, ja nie mam pojęcia co możemy zrobić, żeby było dobrze, bo czuję, że jest tylko gorzej. Chwila moment i… nie chcę krakać, ale jakaś depresja, czy załamanie. Nie chciałabym tego, nie chciałabym go teraz napychać jeszcze innymi tabletkami, skoro jego układ nerwowy, jego kanały czakry i organizm są tak wycieńczone.
— A co do jasnej cholery tam się stało?
— Tam… w rezydencji Hyuugów?
— No.
— Nie mam pojęcia. Znaczy tak, oczywiście, kłótnia z rękoczynami. Hinata pewnie też ci mówiła, że była to kłótnia na temat, na który Hiashi z Nejim dogadać się nie mogą. I tyle, tyle wiem. Jeszcze że Hiashi użył naprawdę paskudnej techniki, która działa na członków bocznej gałęzi. Pieczęć Ukrytego Ptaka, wymuszanie posłuszeństwa, ból fizyczny, wpływ na krążenie czakry w organizmie. W najgorszym scenariuszu użycie tejże techniki może komuś zrobić z mózgu prawdziwą sieczkę.
— Paskudnie — stwierdził Naruto.
***
Chyba przysnął, bo powrócił do przytomności dopiero, kiedy Naruto dotknął jego ramienia. Na stoliczku stała ciepła herbata w dwóch kubkach i talerz z kanapkami.
— Pomyślałem, że zrobię trochę więcej i też zjem. Nie jadłem śniadania.
Usiadł blisko Nejiego, unosząc rąbek koca i wpakowując się pod niego. Był zimny, przewiany mroźnym zimowym wiatrem i nogawki spodni miał mokre od śniegu.
— Strasznie zmarzłem! — wykrzyknął, sięgając po swój kubek z herbatą i grzejąc o niego dłonie. — Rany, ręce jak lody, a wyszedłem ledwo na kwadrans. Yyy… — Zerknął na tarczę zegara. — Dobra, to była prawie godzina, bo twój zegarek wymusza na mnie takie przyznanie się do prawdy. Rany, po co stawiałeś go na telewizorze, Neji? No i mój nos, dotknij i zobacz, pewnie też jest lodowaty.
— Nie będę dotykał twojego zakatarzonego nosa, Naruto — odparł Neji, ale Naruto w jednej chwili odstawił kubek na stolik i złapawszy dłoń Hyuugi, docisnął ją do swojej twarzy.
— Widzisz, widzisz jaki zimny?
— ... czuję, puść teraz.
— No okej, tylko to tak, żebyś się przekonał sam, jak przyjaciel się dla ciebie poświęca, no nie. O, a głównie to po to, żebyś nie mógł się zdobyć na wywalenie mnie spod koca. Byłoby ci przykro, gdybyś wywalił kogoś tak zmarzniętego. — Naruto uśmiechnął się do niego szeroko i tym razem w końcu napił się herbaty.
Neji w milczeniu sięgnął po kanapkę i ugryzł ją bez większych chęci. Była wypchana chyba wszystkim — Uzumaki musiał się bardzo przejąć stanem Nejiego i pewnie zagadał wcześniej do Sakury, czy wystarczy napchanie go ramenem, jak przyjdzie go odwiedzić, a ta musiała mu dobitnie wyjaśnić podstawowe zasady żywienia.
— A, bo wiesz, ani Hinata, ani Tsunade mi nic nie powiedziały, dlaczego Hiashi tak cię, ym, potraktował. Powiesz mi? No jak nie chcesz, to oczywiście nie musisz, ale no ten. — Neji przeżuł bez większych rewelacji kęs, nie zwracając uwagi ani na smak, ani na fakturę, przełknął i odłożył chleb na talerz. Zdecydowanie stracił już cały apetyt.
— Nie zgodziliśmy się w pewnych kwestiach.
— To znaczy, że…?
— To znaczy, że aktualnie zdecydowałem sam siebie wywalić z klanu przez to, że zlekceważyłem zasady, tradycję; przez to, że nie mam honoru i pogardzam historią naszego klanu, a pośrednio także ofiarą złożoną ze śmierci mojego ojca. Cóż, jestem Hyuugą, mam pieczęć na czole, to właściwie niedziwne, że Hiashi zdecydował się na wyegzekwowanie ode mnie posłuszeństwa w taki sposób.
— Co, ale jak to-
— To naturalne, że osoba z głównej gałęzi rodu ma władzę nad członkami gałęzi bocznej — wytłumaczył.
Naruto zgrzytnął zębami.
— Neji, nawet nie próbuj udawać idioty. Wiesz, że nie o to mi chodzi! Jakie on ma prawo, żeby mówić ci, jak masz myśleć, jaki masz być!!!
— …całkiem duże.
Naruto niemalże zatrząsł się z gniewu, chwycił Nejiego za rękę.
— Jeżeli jeszcze powiesz, że właściwie to się z tym zgadzasz i Hiashi zrobił dobrze, to ja ci chyba tutaj zaraz porządnie przywalę! Ranny, czy nie, ja ci zaraz w ten łeb trzasnę!
— Naruto, puść, proszę, moją rękę. Gdybym się z tym zgadzał najpewniej siedziałbym teraz u boku wuja na jakichś zorganizowanych na szybko zaręczynach, a zauważ, że siedzę z tobą na kanapie i na pewno się nie zaręczamy.
— Czyli co, Neji?
— Co, co… — Neji potarł palcami nasadę nosa; ból głowy, choć nie tak makabryczny, jak ten wczorajszy, zaczął odzywać się silniej. — Wydziedziczył mnie, chciał odebrać mi nazwisko, ale tak jak powiedziała Hinata, dopóki sam nie zadeklaruję takiej chęci, nie może tego zrobić.


Puścisz tę rękę?
— O rany. — Naruto prawdopodobnie nie wiedział, co powinien odpowiedzieć w takim przypadku. Ścisnął pocieszająco ramię Nejiego.
— Oczywiście, moja decyzyjność w wielu przypadkach może zależeć od Hiashiego. Członkowie głównej gałęzi potrafią zdziałać naprawdę niewiarygodne rzeczy prostą techniką dłoni, ale moglibyśmy przestać o tym mówić? Głowa mnie boli.
— Dobra, spoko. Nie wiedziałem, że z Hiashiego jest aż taki skurwiel. Żeby własnej rodzinie coś takiego.
Naruto poklepał Nejiego po ramieniu, gdy ten mrużąc oczy, próbował jakoś odegnać silniejący ból głowy.
— Rodzina to przereklamowana sprawa — westchnął Hyuuga i przybrał pozę, jakby chciał wstawać, ale Naruto pociągnął go do tyłu. — Daj spokój, chcę wziąć jakieś proszki, bo jak to się odezwie tylko trochę mocniej, głowa rozpęknie mi na pół.
— To powiedz, żebym ja ci je przyniósł, a nie łazisz sam. — Naruto skrzywił się ponownie. — Niereformowalny indywidualista, jasna cholera, a jak zemdlejesz i rozbijesz sobie łeb o podłogę, na te wspomniane połówki, to co zrobię? Ty, Neji, siedzisz, ja latam od pokoju do pokoju i przynoszę ci, co sobie zażyczysz. I żadnych ale.
— Są na stole. — Dał za wygraną Neji i wcisnął się mocniej w oparcie kanapy.
Kiedy Naruto wręczył mu listek z tabletkami i szklankę wody, Neji szybko wycisnął kilka tabletek na dłoń i połknął. Nie mógł jednak nie zauważyć, że Naruto strasznie się na niego przy tym gapił.
— O co chodzi tym razem?
— Jak się czujesz, tak ogólnie, za wyjątkiem tej głowy?
… jak się czuje?


Pytanie jakby zassało się w środku Nejiego — miał takie dziwne, nieprzyjemnie obce uczucie w żołądku. Uznałby je za głód, gdyby nie to, że myśl o jakimkolwiek jedzeniu, przeżuwaniu i połykaniu wydawała mu się strasznie mało przyjemna. Co to więc było? Niepewność, strach? A może z drugiej strony, pewność, że to pytanie jest totalnie niepasujące do sytuacji? Że jest totalnie nie na miejscu?


Jak się czujesz z tym wszystkim, Neji, tak po fakcie?
— Jestem zmęczony. Powinieneś już iść, wiesz — oświadczył.
Naruto zaszurał butami.
— Może tak, pewnie powinieneś się jeszcze przespać.
— Tak, powinienem — odpowiedział, niepotrzebnie zresztą, Neji.
Chwilę potem Naruto wyszedł, a Neji po raz kolejny położył się na kanapie. Pod powiekami znowu przesuwały mu się kilkusekundowe koszmary, jak prześwietlone zdjęcia, groteskowe i trwające tylko przez moment. Nie na tyle długo, by zwrócił większą uwagę na któryś z nich.