Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

poniedziałek, 28 maja 2012

Zuviel Liebe kann dich töten

Tekst oryginalny: Oomph! z albumu "Glaubeliebetod"
Przekład: mechalice

"Zuviel Liebe kann dich töten" (Zbyt wiele miłości może cię zabić)
Meine Haut ist mir zu eng,
Ich kann nicht atmen.
Meine Venen liegen offen, langsam wird mir klar:
Die Hölle ist so nah


Jest mi za ciasno w mojej skórze,
Nie mogę oddychać.
Żyły mam otwarte i powoli do mnie dociera:
Jestem tak blisko piekła.
 

Meine Wunden sind schon taub vom langen Warten.
Meine Zeit ist bald gekommen, wann machst du es wahr,
Wann bist du endlich da.
 

Moje rany już zdrętwiały od długiego oczekiwania.
Wkrótce przyjdzie na mnie czas, wtedy kiedy to urzeczywistnisz,
Kiedy w końcu tutaj będziesz.
 

Zuviel Liebe kann dich töten, niemand hier, der dir vergibt.
Zuviel Sehnsucht kann dich töten, nur der Tod hat dich geliebt
Seit es dich gibt, seit es dich gibt.
 

Zbyt wiele miłości może cię zabić, nie ma tu nikogo, kto by ci wybaczył.
Zbyt wiele tęsknoty może cię zabić, tylko śmierć cię pokochała.
Od kiedy jesteś, od kiedy jesteś.


Meine Lider werden schwer, gleich werd’ ich schlafen.
Meine Würfel sind gefallen, bald schon ist dir klar,
Wie hoffnungslos ich war.
 

Moje powieki stają się ciężkie, niedługo zasnę.
Klamka zapadła*, niedługo zrozumiesz,
Że nie było dla mnie żadnej nadziei.


 Langsam tauch’ ich in den gottverlassenen Hafen,
Meine Augen sind geschlossend, doch ich nehm’ dich wahr,
Auf einmal bist du da.
 

Powoli nurkuję w zapomnianym przez Boga porcie,
Mam zamknięte oczy, ale dostrzegam cię,
Nagle tutaj się pojawiłeś.


Zuviel Liebe kann dich töten, niemand hier, der dir vergibt.
Zuviel Sehnsucht kann dich töten, nur der Tod hat dich geliebt.
Seit es dich gibt, seit es dich gibt.
Seit es dich gibt, seit es dich gibt.
 

Zbyt wiele miłości może cię zabić, nie ma tu nikogo, kto by ci wybaczył.
Zbyt wiele tęsknoty może cię zabić, tylko śmierć cię pokochała.
Od kiedy jesteś, od kiedy jesteś.
Od kiedy jesteś, od kiedy jesteś.


Rettest du mich heut’ Nacht, kommst du zurück zu mir
Heut’ Nacht?
Rettest du mich heut’ Nacht, kommst du zurück zu mir
Heut’ Nacht?
 

Czy uratujesz mnie dzisiejszej nocy, czy wrócisz do mnie
Dzisiejszej nocy?
Czy uratujesz mnie dzisiejszej nocy, czy wrócisz do mnie
Dzisiejszej nocy?


Zuviel Liebe kann dich töten, niemand hier, der dir vergibt.
Zuviel Sehnsucht kann dich töten, nur der Tod hat dich geliebt.
Seit es dich gibt, seit es dich gibt.
Seit es dich gibt, seit es dich gibt.
 

Zbyt wiele miłości może cię zabić, nie ma tu nikogo kto by ci wybaczył.
Zbyt wiele tęsknoty może cię zabić, tylko śmierć cię pokochała.
Od kiedy jesteś, od kiedy jesteś.
Od kiedy jesteś, od kiedy jesteś.

*Oryginalnie jest tam: „Moje kości zostały rzucone”, początkowo miałam zamienić na „kości rzucono”, ale jednak polski wyraz „kości” mnie osobiście bardziej kojarzył się anatomicznie, niż metaforycznie, stąd „zapadnięta klamka.”

Sonne

Tekt oryginalny: Farin Urlaub z albumu "Am Ende der Sonne"
Przekład: mechalice

"Sonne" (Słońce)

Der Morgen graut, ich bin schon wach.
Ich lieg' im Bett und denke nach.
Mein Herz ist voll, doch jemand fehlt.
Ich hätt' dir gern noch so viel erzählt.

Wstaje świt, już się obudziłem.
Leżę w łóżku i rozmyślam.
Moje serce jest pełne, lecz kogoś mi brakuje.
Chciałbym ci jeszcze tak wiele opowiedzieć.

Traurig sein hat keinen Sinn.
Die Sonne scheint auch weiterhin.
Das ist ja grad die Schweinerei,
Die Sonne scheint, als wäre nichts dabei.

Smutek nie ma sensu.
Słońce przecież nadal świeci.
Cóż za świństwo,
Słońce świeci, jak gdyby nic się nie zdarzyło.


Es wird schon hell, ich fühl' mich leer.
(alles ist anders als bisher)
Ich wünsche mir, dass es nicht so wär.
(alles ist anders als bisher)
Du stehst nie mehr vor meiner Tür.
(alles ist anders als bisher)
Die Sonne scheint. Ich hasse sie dafür.

Jest już jasno, czuje się pusty.
(teraz wszystko jest inaczej)
Chciałbym, żeby to się nie zdarzyło.
(teraz wszystko jest inaczej)
Już nie stoisz pod moimi drzwiami.
(teraz wszystko jest inaczej)
Słońce świeci. Nienawidzę go za to.


Traurig sein hat keinen Sinn.
Die Sonne scheint auch weiterhin.
Das macht den Schmerz ja so brutal,
die Sonne scheint, als wär's ihr egal.

Smutek nie ma sensu.
Słońce przecież nadal świeci.
Rani mnie to do głębi,
Słońce świeci, jakby nic je to nie obchodziło.


Und ob man schwitzt und ob man friert,
Und ob man den Verstand verliert,
Ob man allein im Dreck krepiert.
Die Sonne scheint, als wäre nichts passiert.

Czy człowiek się poci, czy zamarza,
Czy traci rozum,
Czy zdycha w brudzie.
Słońce świeci, jakby nie działo się nic.


Es ist nicht wie im Film,
Da stirbt der Held zum Schluss,
Damit man nicht zu lange,
Ohne ihn auskommen muss.

To nie jest film,
Tutaj bohater pod koniec ginie,
Żeby nie trzeba zbyt długo się
Bez niego obchodzić.


Es ist nicht wie im Film,
Man kann nicht einfach gehen,
Man kann auch nicht zurückspulen,
Um das Ende nicht zu sehen.

To nie jest film,
Nie można po prostu sobie pójść,
Nie można też przewinąć do tyłu,
Aby nie zobaczyć końca.


Traurig sein hat keinen Sinn.
Die Sonne scheint auch weiterhin.
Das ist ja grad die Schweinerei,
Die Sonne scheint, als wäre nichts dabei.

Smutek nie ma sensu.
Słońce przecież nadal świeci.
Cóż za świństwo,
Słońce świeci, jak gdyby nic się nie zdarzyło.


Ich weiß nicht, was die Zukunft bringt,
Und auch, wenn das jetzt kitschig klingt:
Ich hab' heut' Nacht um dich geweint.
Ich wünsch' dir, dass die Sonne für dich scheint

Nie wiem, co przyniesie przyszłość,
Ale, to tak kiczowato brzmi:
Przepłakałem za tobą całą noc.
Bardzo bym chciał, żeby słońce zaświeciło dla ciebie.

"Technicolor" Rozdział 1 (SasuNaruNeji)

Jest koniec maja, jest notka. ;) O kontynuacji „Czarno-białego” pomyślałam dzięki A. Trochę mi czasu zajęło dojście do ładu z fabuła, no ale w końcu jest.
Fik nadal jest melodramatem, nawet nie wiem, czy nie większym, skoro do głównego pairingu SasuNaruNeji dochodzi jeszcze Sai, którego nie mogę tak zwyczajnie wykopać. Taki trochę czworokąt miłosny wychodzi w pewnym momencie.
A opowiadanie tym razem też w kooperacji z Kasicą. Udało mi się ją jakoś namówić, więc niektóre elementy fabularne należą do niej. Jak się nie będzie podobało (nie wykluczam takiej możliwości, rzecz jasna) zwalajcie na nas obie. ;>
W całości tekstu mogą występować elementy angstowe, opisy przemocy, wulgaryzmy i podobne, postacie są trochę OOC. Będzie trochę inaczej niż w części poprzedniej i niestety nie mogę zagwarantować, że na pewno się spodoba.
Rozdziałów będzie około pięciu. Narracja będzie prowadzona, że tak ujmę, z trzech punktów widzenia, dla uściślenia zmianę narratora w tym fiku będę oddzielała trzema gwiazdkami, zmianę czasu akcji tylko pustym wierszem. No a tekst kursywą to już w ogóle inny czas akcji, bardziej flashback i to jedynie dialogowy. W zasadzie to myślę, że można się w tym odnaleźć. Mam nadzieję, że to tylko strasznie brzmi, jak próbuję wytłumaczyć. : D
Poniekąd motta rozdziałów stanowią frazy z piosenki „Zuviel Liebe kann dich töten” od Oomph!a, fanfik nie jest co prawda songfikiem, ale zaskoczyło mnie, że coś może całkiem nieźle pasować. ;) Tekst z tłumaczeniem <tutaj>, piosenka <tutaj>.
W tym rozdziale użyłam także parafrazy cytatu z piosenki Farina Urlauba „Sonne”. Teledysk <tutaj> i tekst oraz tłumaczenie <tutaj>. Tłumaczenia
są mojego autorstwa, chciałam wprawdzie skopiować jakieś z tekstowo.pl, ale niestety umieszczone tam teksty nie podobają mi się, głównie przez kilka błędów. Moje są przynajmniej poprawne. :P
W każdym razie, po tym długim wstępie, miłego czytania! :)
I pozdrowienia dla M., który pomógł mi z paroma edycyjnymi zagadnieniami.
Technicolor
Rozdział pierwszy
Jest mi za ciasno w mojej skórze,
Nie mogę oddychać.

(Meine Haut ist mir zu eng,
Ich kann nicht atmen.)
„Dajesz sobie radę?”
„…tak, jest dobrze.”
„Ciągle jesteś z Saiem?”
„No.”
Zamknął drzwi za Naruto, nie czekając aż ten zejdzie po schodach. Nie chciał w tamtej chwili już na niego patrzeć i słuchać o tym, że minął prawie rok, odkąd Sasuke zniknął z wioski i Neji powinien coś z tym zrobić.
Co zrobić? Naprawdę Naruto miał na myśli, że obaj powinni ruszyć mu na ratunek, próbować jakoś osłonić go przed nim samym? Umieścić pod kloszem i chuchać na niego, żeby mu się czasem nie przypomniało o jego wymordowanej rodzinie? Czy może zwyczajnie, napchać depresantami, uważając, że to najlepsze, co można zrobić — odsunąć od niego wszelkie nieprzyjemne myśli?
Neji opierał się o drzwi na klatkę schodową i bez ruchu obserwował padający za oknem śnieg. Niebo było szare.
Czy naprawdę pozostawało cokolwiek do zrobienia, oprócz tej kompletnie idiotycznej wizji szaleńczej, nieco spóźnionej pogoni, która, jeszcze niewypowiedziana na głos, czaiła się za słowami Naruto?
Parsknął cicho, prawie śmiechem, chociaż to co myślał nie było ani trochę zabawne.
Pogoń, a potem co? Obaj zostaną uznani za zbiegłych ninjów i wyślą za nimi oddział Anbu. Właściwie to z góry skazane jest na porażkę — dla Sasuke i tak najważniejszy jest tylko Itachi, nikt inny. A dla Nejiego Sasuke nie znaczy nic, jest kompletnie nieważną osobą. No i czy nie było już na to za późno?
Oczywiście, to nie ma sensu, powiedział sobie. Przecież to nie film, nie jesteśmy w kinie. To nie tak, że możemy sobie po prostu wyjść i nie wrócić. Ten seans musimy obejrzeć do końca, pomyślał gorzko. Życie nie działa jak taśma w kasecie, nie możemy go cofać w nieskończoność, żeby nigdy nie zobaczyć zakończenia, żeby cały czas oglądać tylko te najładniejsze obrazki i mieć bezsensowną nadzieję na happy-end. Koniec jest więcej niż oczywisty, bohater umiera, a szczęśliwych zakończeń nie ma. To ludzkie, tylko ludzkie, wszystko ludzkie i przerażająco sensowne.
Neji nadal stał bez ruchu przy drzwiach i patrzył w szare, płaskie niebo widoczne za oknem. Płatki śniegu wydawały się grube i padały gęsto, kwestią czasu więc pozostawało, kiedy pokryte błotem chodniki znów staną się białe. Tak cholernie, cholernie białe, a następne dni znów tak cholernie, cholernie mroźne. Nie zdziwiłby się, gdyby dziennikarze tę zimę nazwali chlubnie „Zimą Stulecia” i obnosili się z drastycznie ujemnymi temperaturami w programach telewizyjnych, poniekąd przerażeni, poniekąd zafascynowani, że temperatura potrafi spaść aż tak nisko.
„To najmroźniejsza zima od pięćdziesięciu lat!” powie prezenter pogody w wieczornych wiadomościach, nieświadomie chyląc głowę przed majestatem zimy — ujemnych temperatur, oblodzonych chodników i kul śniegowych wrzucanych za kołnierze — a Neji, nieczuły i niewrażliwy, prędko go uciszy, ponownie odłączając telewizor od kontaktu.
Hyuuga westchnął cicho, odchodząc od drzwi, żeby zebrać filiżanki ze stolika. Tylko Naruto wypił swoją herbatę, jego filiżanka była pełna prawie po brzegi — osad na powierzchni wystygłego napoju zdawał się z każdą chwilą matowieć coraz bardziej.
Ciekawe, czy Naruto już zszedł po schodach i wyszedł na dwór. Czy zamierza pójść teraz zobaczyć się z Saiem, pocałować go na powitanie, powiedzieć, że strasznie zmarzł i że fajnie by było, gdyby ugotowali kakao i wypili je razem, przytulając się do siebie pod kocem… To miła rzecz, mieć kogoś takiego, do kogo można pójść. Naprawdę miła.
Naruto był z Saiem jakoś cztery miesiące i raczej nie wyglądało na to, żeby miało to ulec zmianie w najbliższej przyszłości. Chyba, że rzeczywiście zapragnie to swoje „robienie czegoś” wcielić w życie i  równocześnie, za jednym zamachem, schrzanić wszystko inne.
Jeśli Naruto już poszedł, Neji mógł mu zazdrościć, bo sam nie miał nikogo takiego, żeby powiedzieć, że pogoda jest straszna i chyba czas założyć grubszy podkoszulek, skoro zaczyna drżeć, stojąc w przedpokoju i bezsensownie patrząc na filiżanki, które dawno już powinien był wrzucić do zlewu.
Nie chciał dzwonić do Tenten, czy do Lee z żadnymi błahostkami. Przyjaciele, czy nie, po co zawracać im głowę niepoważnymi problemami, tym że Nejiego napadło na dziwne rozważania. A i przecież nie wybierze się nagle do posiadłości Hyuugów w celach konwersacyjnych. Chociaż niewątpliwie zszokowana mina Hiashiego byłaby warta wszystkiego, wolałby, żeby ewentualne spotkanie z wujem nie nastąpiło nigdy, a jeśli już, to w bardzo odległej przyszłości. Sytuacja w klanie, jak wynikało ze słów Hinaty, była więcej niż napięta i spotkanie z pewnością nie należałoby do tych przyjemnych.
Ale jeśli Naruto jeszcze nie poszedł… jeśli nie…
Ale pewnie poszedł, nawet nie ma co sprawdzać, nawet nie ma co naciskać tej klamki i zerkać na klatkę schodową.
I nawet jeżeli jeszcze nie poszedł, Neji nie będzie go na siłę zatrzymywał — jest milion lepszych rzeczy do roboty, niż stanie pod drzwiami mieszkania Nejiego Hyuugi, który przed momentem prawie wyrzucił go z mieszkania i miał do niego pretensje, i się wykłócał, sfrustrowany jak dziwka na zjeździe eunuchów! No i czemuś pocałował. Czy może to Naruto, a on sam tylko spytał, czy nadal- Jakby to dla Hyuugi miało jakieś znaczenie, czy Uzumaki z kimś jest, czy nie.
Gdyby nie filiżanki w rękach, Neji chciałby teraz uderzyć o coś pięścią, tak żeby zabolało —jakby to miało jakiś sens teraz, myślenie o tym wszystkim, zapętlanie się w domysłach, w niepełnych koncepcjach, co do których nie mógł mieć najmniejszej pewności.
Naruto, Sai, Sasuke, Hiashi i Neji
Sensu było mało. Albo po prostu nie mógł go odnaleźć, stojąc przy stoliku, wciąż twarzą do okna.
Neji odstawił naczynia ponownie na stolik, obrócił się na pięcie i podszedł do drzwi. Powoli nacisnął klamkę i uchylił je.
Tak jak się spodziewał. Korytarz był dokładnie taki, jak się spodziewał — pusty.
I ciemny ponurą zimową szarością.
***
Kiedy Neji zamknął mu drzwi prawie przed nosem, Naruto właściwie zawahał się, czy by nie zapukać i nie wejść tam znowu, ignorując fakt, że dopiero co stamtąd wyszedł. Wypowiedziane „no” na pytanie o Saia zatrzasnęło mu jednak temat do rozmowy, użarłszy wyraźnym przeczuciem, że lepiej będzie, jeśli sobie już stąd pójdzie. Dużo lepiej.
Fraza „minął rok” razem z „coś zrobić” przylepiły mu się do ust i nie potrafił ich w żaden sposób od nich odczepić.
Poprawił szalik, nasuwając kolorową wełnę na usta i zszedł szybko po schodach.
…dziesięć stopni, półpiętro, zakręć, dziesięć stopni, piętro…
Chciał powiedzieć Nejiemu coś innego, nie że ten powinien zrobić coś w sprawie Sasuke, nie przypominać, że byli razem — w pewnej chwili we trzech — bo Neji doskonale o tym wszystkim wiedział. I wcale nie chodziło mu o to, żeby Neji tłumaczył mu, że nie kochał Sasuke, że to był przypadek, jeden z tych dłuższych, powtarzany przez dwa tygodnie. Nie chciał słyszeć od niego tych słów o braku potrzeby ratunku, braku uczuć u Sasuke i kompletnego braku znaczenia ich więzi wobec osoby starszego braciszka-mordercy.
Po co ci to było, ty głupi, głupi idioto, wyrzucał sobie, zeskakując ze schodów i wychodząc na zewnątrz.
Teraz go to uciskało, gdzieś pod mostkiem, gdzieś w trzewiach, ale sklejone „minionym rokiem” usta nie potrafiły wyszeptać jednego słowa, które nadawałoby się do powiedzenia przy Nejim, które potrafiłoby wyrazić coś więcej, jakieś inne odczucia. Bo oprócz „minął rok” chyba zdołałby tylko „przecież kocham Sasuke” wypchnąć przez zęby w obłoczku białej pary, a to już chyba było więcej niż nie na miejscu.
Klucze zadźwięczały, uderzając o siebie na srebrzystym kółeczku breloczka. Naruto otworzył drzwi do mieszkania i głośno potupał na wycieraczce, usuwając śnieg oblepiający jego buty.
— Sai? — zapytał z niedużego przedpokoju, rozsznurowując trapery. — Wróciłem. Jesteś…?
Sai był, oczywiście. Siedział przy dobrze oświetlonym biurku nad dużym arkuszem papieru i poprawiał szkic, dorysowując kilka ważniejszych detali i nieco mocniejszymi ruchami ołówka zaznaczając kontury.
— Cześć — powiedział, gniotąc gumkę w palcach i pociągając mocniejszą kreskę w miejscu, które przed chwilą starł. — Późno przyszedłeś.
— No może trochę — przyznał, wychylając głowę zza ściany. — Tak jakoś wyszło, ten teges, czasem bywa. Rysujesz, jak widzę. Będziesz robił z tego jakiś większy obraz, czy tylko tak sobie, że tak powiem, bazgrasz?
Sai uniósł wzrok znad kartki i uśmiechnął się do niego.
— Nie dzisiaj. Mam zadanie wieczorem, nic konkretnego bym nie zdążył zrobić.
— Brrr, misja w taką pogodę nie jest zbyt zachęcającą sprawą. Nie dość, że lodówa, to jeszcze śnieg pada. Nie żebym coś miał przeciw śniegowi czy zimie, ale no wiesz, kiedy masz wybór pomiędzy ciepłem i zimnem w bezpośrednim kontakcie z tobą, to odpowiedź jest więcej niż oczywista. Wolę przytulić się do kaloryfera — zaśmiał się.
— Dzięki za pocieszenie — odmruknął. — Ty z kaloryferem, a ja na dworze w zimnie.
— Ha, Uzumaki Naruto, przyszły Szósty Hokage, zawsze do dyspozycji! — zakrzyknął z werwą, przechodząc przez pokój i obejmując Saia od tyłu, przez oparcie krzesła. Przewiesił głowę przez jego bark, wciskając nos w miękki, gładko ogolony policzek. Zmrużył oczy. Jasne światło lampy na biurku trochę go raziło, odbijając się od bieli kartki.
— Ładne bardzo, co to? — zapytał z nosem nadal przy policzku chłopaka.
— Taka abstrakcja, nic wielkiego — odpowiedział Sai i zaraz dodał: — Chociaż otrzep tę swoją kurtkę ze śniegu, jak wchodzisz do środka. Jesteś zimny i mokry, przeziębisz się.
— Ach, wtedy będziesz musiał latać koło mnie z rosołkiem i aspiryną, poprawiać poduszki i nalewać ciepłej wody do termoforu. Nie wiem, czy czasem nie byłbym-
— Naruto, mówię serio. Przeziębisz się.
— No dobra, już dobra, jak ci to tak przeszkadza. — Cmoknął go w policzek i rozluźnił uścisk. Wyprostował się i poszedł odwiesić kurtkę. Rzeczywiście była mokra od topniejącego śniegu. Strzepał trochę puchu na płytki korytarza, jedna malutka kałuża w tę czy w tę nikomu raczej różnicy nie zrobi, co nie.
W kuchni zalał dwa rameny instant i wrócił chwilę później do Saia popatrzeć, jak ten z niewzruszoną, neutralną twarzą kontynuuje rysowanie.
— Jest kolacja. No, to znaczy zaraz będzie, jak makaron troszkę zmięknie — powiedział, poprawiając poduszkę za swoimi plecami. Sofa na której siedział była tak miękka, że się w nią zapadał. To było w sumie zabawne, że ninja, który powinien być przyzwyczajony do znoszenia wszelkich niewygód, fundował sobie kanapę tak miękką, że siedzenie na niej mogłoby stanowić synonim rozpusty.
— Dobrze. — Sai cieniował.
Ołówek nie przestawał poruszać się po arkuszu, palce czasami gniotły gumkę i ścierały któreś z nieudanych pociągnięć rysownika. Ciemna głowa schylała się nad arkuszem, czasami podnosząc blade dłonie do brody w zastanowieniu. Rameny stygły na blacie w kuchni, w okrągłych papierowych kubkach, przykryte metalicznymi wieczkami, a Naruto z każdą sekundą coraz bardziej zapadał się w poduszkach… coraz bardziej i bardziej.
— Zacznę jeść sam, przyjdź zaraz — odezwał się nagle, po dłuższej chwili milczenia i uciekł do kuchni, ratując się od utonięcia w miękkich czeluściach sofy.
Ramen miał akurat temperaturę odpowiednią, żeby jedząc, nie poparzył się. Słowa, które przykleiły mu się do ust wcześniej, trochę odpuściły, zmoczone ciepłym płynem zupki błyskawicznej. Pomarańczowe oka pikantnego oleju tańczyły na powierzchni zupy wraz z ususzonym porem, grzybkami i zmielonym pieprzem, a słowa, literka po literce, odklejały się od jego warg, jak taśma klejąca — niewidoczne, lecz wciąż namacalne — i opadały gdzieś obok, gdzie nie rzucały się tak bardzo w oczy.
Lecz wystarczy mu tylko przesunąć dłonią, by dotknął na ciepłej skórze znajomej lepkiej struktury słów, żeby ponownie przypomnieć sobie wszystko — aby myśl ta zagrała pierwsze skrzypce w jego głowie.
…pierwszy rok bez Sasuke za kilka dni…
…pierwszy od tak dawna rok, w którym Sasuke nie ma nigdzie w pobliżu…
            ***
— Chciałem, Neji, rozumiesz mnie, chciałem, żeby świat… jego świat wyglądał inaczej. Żeby nie żył tylko dla zemsty. Nie żył, aby zabić brata i po to tylko. Co to warte takie życie bez prawdziwego życia. Chciałem, żeby miał jeszcze coś — mnie. Żeby nie był taki… taki pusty. W środku, żeby nie był pusty w środku. Żeby miał mnie, żebym ja miał jego, żebyśmy byli. Kurwa, rozumiesz, żebyśmy byli. Po prostu.
(Herbata w filiżankach faluje, dłonie Naruto rozłożone na stole lekko drżą.)
            — Myślisz, że on też tego chciał? Tak naprawdę?
( Jego usta zaciskają się w wąską kreskę, zamyka oczy.)
            — Nie wiem, skąd mam to wiedzieć…
            — W porządku, Naruto?
            — …w porządku. Musi być, że to nerwy, czy niewyspanie, czy cholera wie, co to był ten wybuch. Ja nie wiem.
            — Nie szkodzi. Może zrobię jeszcze herbaty, napijesz się?
            — Napiję.
            ***
Był między nimi teraz jakiś dystans, taki jakiego nie było dawno. Nie pojawił się jednak z dnia na dzień — bariera budowała się dość powoli, skryta przed ich oczami w wąskich uśmiechach i krótkich, miłych pogawędkach. Pewnego dnia po prostu zauważyli, że jest inaczej, że bariera, której do tej pory nie dostrzegali, pogrubiła się i wąskie uśmiechy nie są w stanie zamaskować jej istnienia.
Neji się zmienił, zauważyli w końcu Rock i Tenten podczas powrotu z jednej z niezbyt wymagających misji kategorii B. Coś musiało być z nim bardzo nie tak, powinniśmy postarać się jakoś mu pomóc, uznali.
Rock i Tenten, jakkolwiek mieli pojęcie, co mogło mieć wpływ na zmianę nastroju Nejiego oraz jego zachowania, tak nie mogli domyślać się całości.
Nie mieli pojęcia, że ciemność, która trawiła serce młodego Nejiego, obwiniającego wuja o śmierć swojego ojca, osaczyła go po raz wtóry, tym gorsza i silniejsza, że teraz nie był już chłopcem, a mężczyzną.
Skąd mogli wiedzieć, że niektóre z jego snów napawają go bezbrzeżnym strachem, że czasami w nocy budzi się z gardłem zaciśniętym z przerażenia i nie potrafi wówczas nawet krzyknąć, tak głęboko porusza go świadomość istnienia w snach tej głębokiej studni, stojącej pod granatowym, wiecznie nieruchomym niebem, gdzieś wśród płaskiej pustyni o piasku białym jak kość.
Oczywiście niewiedza ta nie przeszkadzała Rockowi w martwieniu się. Słyszał przecież o tym, tak jak chyba każdy w Konosze, że Neji miał na pieńku ze swoim klanem, bo wyszedł na jaw jego bliski związek z Uchihą oraz Uzumakim. Właściwie plotki nie zostawiały na nich suchej nitki, ale o ile Naruto jakoś zbywał to wszystko, tak Hyuuga…
Musi mu być teraz bardzo ciężko, myślał Lee. Neji powinien wiedzieć, że ma we mnie wsparcie, nieważne jaki jest, niezależnie od wszystkiego.
Poklepał więc pocieszająco Nejiego po plecach, tak jak prawdziwy przyjaciel powinien.
— Tylko nie daj sobie wmówić, że jest tragicznie, jakakolwiek sytuacja by nie była — zaznaczył, nadal z ręką przyjacielsko obejmującą ramię Hyuugi. — Dobrze? Nie dasz się nikomu, Neji, hm? Siłą młodości przezwyciężysz wszystko!
Tenten uśmiechnęła się szeroko, prawie tak jasnym uśmiechem, jaki zwykle przyozdabiał twarz Lee.
— Właściwie to, Neji, w piątek wybieramy się do klubu. Może byś wpadł i dołączył do nas, masz coś przeciwko? — zaproponowała dziewczyna, skubiąc materiał jednej z rękawiczek. Było poniżej zera, mróz nadal trzymał, dlatego rękawiczki miała grube, wełniane.
— O tak! — entuzjastycznie wykrzyknął Lee, waląc go po raz kolejny w plecy, tym razem jednak dużo mocniej. — Neji, chodź z nami, będzie czadowo!!! Tak dawno razem nie wychodziliśmy! A kto wie, może uda ci się, no wiesz, spotkać kogoś, z kim mógłbyś może się umówić raz na czas na kawę. W piątek w klubie są tłumy całkiem miłych dziewczyn i chłopców, nietrudno poznać nowego znajomego. To chyba nie jest zły pomysł, co?
Jasne, perłowe oczy Nejiego nagle złagodniały. Kochany Rock, żeby poświęcać swój wolny czas na spotykanie się z nagle bardzo aspołecznym Hyuugą.
Uch, jakby to tutaj tkwił problem, w braku kontaktów z ludźmi za wyjątkiem tych zawodowych, a nie gdzie indziej. Nie chodziło przecież o mężczyzn, ani o kobiety, tylko o samego Nejiego.
O jego rosnącą obojętność na wszystko, na którą nie mógł nic poradzić. Obojętność jakby po prostu się pojawiła. Może stała gdzieś obok tej przeklętej studni ze snu i z każdym dniem jej dłoń wyciągała się coraz bardziej w jego stronę, żeby w końcu… może w końcu dotknie go takim dotykiem, który w pierwszym odruchu zmusi go do wzdrygnięcia. Zimne palce — jakież inne mogłaby mieć obojętność? — będą zaciskały się na jego barku coraz mocniej, wbijały się w zagłębienie w obojczyku, aż coś mu tam przeskoczy. I z tą chwilą będzie już cały jej.
Częściowo jej był chyba już teraz.
— Przepraszam, obawiam się, że w piątek będę zajęty — skłamał gładko Neji. — Nie wiem, czy mogę to odwołać. Może znajdziemy inny termin?
— Ojej — stropił się Rock. — Ale na pewno?
— Niestety.
— Szkoda bardzo, ale jakbyś chciał pogadać z przyjacielem, Neji, wiesz, gdzie mnie szukać?
— Wiem. Dzięki, Rock — odparł, skłaniając głowę.
Z Gaiem, Rock na pewno będzie trenował z Gaiem, ewentualnie siedział na randce z Sakurą — w razie potrzeby znalezienie go nie byłoby trudne. Znalezienie potrzeby do rozmowy byłoby raczej dużo trudniejsze.
Nie potrzebuję z tobą rozmawiać, Rock, nie wiem, czy to by coś zmieniło. Czy to byłoby w stanie cokolwiek zmienić. Nie powiem ci niczego, czego nie jesteś mniej lub bardziej świadomy. Niczego. Nie wiem, co mógłbym powiedzieć.
Rozmowa z Rockiem na pewno niczego by nie przyniosła. „Neji, to nie ma znaczenia, czy jesteś gejem, czy transwestytą, czy nie jesteś. Jesteś moim przyjacielem, to się liczy!!!” powiedziałby i nie dał dojść Hyuudze do słowa, aż nie skończy wyrażać swojego zrozumienia dla jego sytuacji.
A to nie było najważniejsze, czy był rzeczywiście homoseksualistą, czy był nim tylko przez tę jedną długą chwilę tam, z Sasuke. Jeśli to byłby jedyny problem, pewnie jakoś dałby sobie z tym radę — przynajmniej byłby to jasny problem. Ale tutaj chodziło o coś, czego sam Neji nie do końca rozumiał, więc skąd miał zrozumieć to Lee? To że nie chodzi o postać samotnego, niemogącego znaleźć partnera geja, a o kogoś, kto bardzo zawiódł się na sobie, na swojej rodzinie i nie mógł teraz ponownie dopasować się do tradycyjnych klanowych zasad, które obowiązywały każdego Hyuugę — wszystko było pełne nieścisłości i dziur, jakich nie dostrzegał nigdy przedtem.
Rock niewłaściwie oceniał Nejiego, a Neji nie potrafił go z tego błędu wyprowadzić. I wcale nie miał ochoty tego robić — wszyscy uważają, że jest samotnym gejem? Niech będzie, że właśnie to jest jego problemem, bo to jest do rozwiązania, to można naświetlić, wyjaśnić i szybko znaleźć remedium. Remedium, ach jakże proste i typowe — znaleźć sobie kogoś, tak jak Lee znalazł Sakurę. Ale przecież nie każdy ma swoją Sakurę, nie każdy ma swoją wielką, kochaną do nieprzytomności miłość.
Nie każdy.
Śmiertelna cisza wżarła mu się w uszy, kiedy zatrzasnął drzwi do swojego mieszkania.


Wieczór. Nagle powzięta decyzja, że w sumie co mu szkodzi. Jeden długi sygnał telefoniczny, potem drugi i trzeci, czwarty… Może jednak mu szkodzi, nagle atakujące przeczucie, skoro nie odbiera, to czy…
— Halo? — Odebrane. Neji usłyszał w słuchawce trochę zdyszany głos Lee, może przeszkodził mu w treningu.
— Cześć, Lee.
— Neji!!!
—  Słuchaj, nie wiem, czy nie jest trochę późno na zmianę planów — zaczął — wczoraj wydawało mi się, że piątek wieczorem mam zajęty, ale teraz okazało się, że właściwie-
— Oczywiście, że nie jest za późno! — ucieszył się chłopak. Neji mógł sobie wyobrazić, że teraz uśmiecha się bardzo szeroko. — Wpadnij, jak masz czas, będziemy czekali o ósmej, dobra?
— Dobra.
Odłożył słuchawkę na widełki.
***