Większa część rozdziału jest bardziej skoncentrowana na wszelkich innych akcjach, niż romans Itachiego i Kakashiego, ale druga część, podczas której nareszcie znalazłam rytm, trochę to nadrabia ;)
Rozdział 5
— Kondo Ryuuichi — powtórzył Kakashi. — Coś mi się kojarzy… Wysoki, jasne włosy, z blizną na lewym policzku?
Itachi kiwnął głową, chowając dłoń między udami, żeby Hatake nie widział, jak bardzo się trzęsie. Już i tak ten okrzyk przed chwilą zabrzmiał żałośnie. Być może aż tak żałośnie, żeby Hatake wziął za jakiegoś niezrównoważonego chłopaczka. A nie powinien.
Mimo usilnych starań Itachiego, Kakashi jednak zauważył. Nie było zresztą możliwości, żeby tego nie zrobił — tym bardziej, że przez ostanie kilka minut wpatrywał się wyłącznie w siedzącego na podłodze chłopaka.
To ten facet zginął na ostatniej misji Itachiego i chociaż Itachi tak usilnie próbował pokazać swoją obojętność na śmierć, jednak go to dotknęło. To dobrze, cholera — może Uchiha kiedyś przestanie udawać, że jest niedostępną dla nikogo i niczego bryłą lodową pływającą gdzieś na środku oceanu i zacznie zachowywać się bardziej ludzko w stosunku do innych. W końcu nie jest Robocopem, prawda? Musi okazywać jakieś uczucia.
To ten facet zginął na ostatniej misji Itachiego i chociaż Itachi tak usilnie próbował pokazać swoją obojętność na śmierć, jednak go to dotknęło. To dobrze, cholera — może Uchiha kiedyś przestanie udawać, że jest niedostępną dla nikogo i niczego bryłą lodową pływającą gdzieś na środku oceanu i zacznie zachowywać się bardziej ludzko w stosunku do innych. W końcu nie jest Robocopem, prawda? Musi okazywać jakieś uczucia.
— To on zginął na twojej ostatniej misji, tak?
— On i Murasaki, nieważne — uciął Itachi i zagapił w swoje kolana i zaciśnięte pięści.
— Itachi — powiedział Kakashi, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Czytałem raporty, wiem co się…
— Oczywiście, że nie wiesz, Hatake. Masz jeszcze jakieś pytania? — powiedział, wstając. Szkic, który do tej pory tkwił w jego ręku został wręczony Kakashiemu. Proste linie kreślone czarnym tuszem stanowiły dla niego pokręcony labirynt, z którego nie potrafił znaleźć wyjścia. Podobnym, choć zgoła innego rodzaju, labiryntem były oczy Itachiego i cholera, Kakashi chciałby mieć okazję, żeby patrzeć się w nie tak długo, żeby wyłuskać z nich odpowiedź na wszelkie wątpliwości, jakie miał.
— W sumie to mam — odezwał się Kakashi po krótkiej chwili. — Nie wiesz, kto oprócz Kondo i dowódców mógł mieć dostęp do tego projektu?
— Ty, ja, może setki innych ludzi? — parsknął Itachi. — Nie mam pojęcia, jak właściwie wyglądają u nas zabezpieczenia, bo sam nigdy się tym nie zajmowałem, ale sądząc po tym, chyba bardzo źle. Jak tak dalej pójdzie, każdy będzie mógł sobie wejść i wziąć z kwatery wszystko, co tylko zechce.
— Szlag — zaklął Hatake. — Te problemy mnożą się jak króliki, jakiś cholerny okres godowy? Czy chociaż raz jakaś misja nie mogłaby stać się prosta?
— Mam ci odpowiedzieć?
— Jeśli znasz odpowiedź. — Kakashi pozwolił sobie na delikatne zmrużenie oczu w uśmiechu. — Ale co do tamtego… Zawsze możesz ze mną pogadać. O wszystkim. Jeśli chcesz nawet teraz, mamy czas dopóki nie uzyskamy łączności z bazą.
— Nie, dziękuję.
— Nie chcesz mi zaufać?
— To nie to. Ja… Uch, muszę wyjść, źle się czuję.
— Będziesz mdlał? To jeszcze ta trucizna? Zawołać Kabuto?
— Nigdy nie sądziłem, że potrafisz aż tak panikować, Hatake. Po prostu muszę odetchnąć świeżym powietrzem, mogę?
— Nie panikuję, po prostu się o ciebie martwię.
— W twoim wydaniu, Kocie, wygląda to raczej identycznie — odparł Itachi prostując się na pełną wysokość.
Ścianka namiotu wybrzuszyła się i Mitarashi Anko niemal zderzyła się z Uchihą przy wyjściu z, niemałych rozmiarów, namiotu Hatake.
— Dowództwo na linii, Kocie.
***
Droga minęła Sugiyamie Miki zaskakująco szybko — nawet ten czas, który zmarnowała, analizując fragmenty papierów i projektów Ryuu zdawał się nie opóźniać jej podróży. A teraz, idąc za tłustym, spoconym mężczyzną o świńskich oczkach (którego wygląd zewnętrzny mógł doskonale dopasować się do obrazu dowolnego rynsztoka), czuła, że jest bliżej celu, niż kiedykolwiek przedtem. Aż sama się zdziwiła, że wynajęcie morderców jest tak proste, jak… jak chociażby kupno telewizora. Ale takiego kradzionego telewizora, ma się rozumieć, ostatecznie nie byłą to dla niej sobotnia wycieczka po supermarketach.
— Ten zakręt w prawo i jesteś na miejscu, panienko. — Sugiyama wzdrygnęła się z obrzydzenia, gdy mężczyzna wyciągnął ku niej nieszczególnie czystą dłoń. Banknot za przysługę, teraz uwalany czymś, czego pochodzenia kobieta wolała nie znać, zniknął w czeluści bezdennej, bo zapewne podziurawionej jak sito, kieszeni.
Jeżeli wierzyć słowom tego pijaka, to ci ninja, z którymi spotka się za chwilę, będą też tymi, których schwytanie zawierała aktualna misja tego łajdaka Uchihy.
Sugiyama Miki spojrzała w niebo czerwieniejące na krańcach.
Już niedługo...
Już niedługo...
***
Antena wystająca znad ciemnozielonego, wodoodpornego materiału była prawie tak wysoka jak dowolne drzewo w tej części lasu, w której aktualnie znajdowała się drużyna ANBU. Stację radiową umieszczono pod brezentem rozwieszonym na dość wysokich palach. Miało to, w razie deszczu, ochronić punkt łączności z dowództwem przed wodą, która mogła uszkodzić delikatne elektroniczne komponenty. Ale chwilowo takie zabezpieczenie okazywało się być kompletnie niepotrzebne — nic nie wskazywało na to, że nadchodzi jakaś większa ulewa.
— Tutaj Kot, mam wiadomość, kod czerwony — powiedział raz jeszcze Kakashi rozdrażnionym tonem. — Zawołaj głównego dowódcę.
„Kod czerwony?” — zainteresował się Itachi. Kody stosowało się tylko w określonych procedurami sytuacjach i stosowanie ich bez powodu groziło poważnymi sankcjami. Kod czerwony był drugim w skali ważności kodem bezpieczeństwa. Pierwszy był tylko czarny, ale oznaczał takie sprawy, które zagrażały istnieniu nie tylko samej Konohy, ale także jakiejś dużej części innych terenów. Dodajmy, że ta duża część była naprawdę „spora” i nie oznaczała tylko jakiegoś średniego kraiku o populacji nie przekraczającej 70 milionów, a obszar zasadniczo większy obszarowo.
Czy niebezpieczeństwo tych pułapek było aż tak wielkie, by ustalać tak wysoki priorytet? Nie no, powinno być coś jeszcze…
Czy niebezpieczeństwo tych pułapek było aż tak wielkie, by ustalać tak wysoki priorytet? Nie no, powinno być coś jeszcze…
Pytającym spojrzeniem powiódł po twarzach reszty drużyny. Anko wyglądała na zdziwioną co najmniej tak jak on sam, a Kabuto zagryzł wargi i wpatrywał się w Kakashiego, uderzając dłonią o swoje uda. Nie wyglądało na to, że tutaj znajdzie odpowiedź. Chyba, że ta nagle postanowiłaby się objawić tuż przed nim wykaligrafowana na ozdobniej papeterii. No, może chociaż na zwyczajnej kartce w kratkę… Ale chyba nic takiego zdarzyć się nie miało. Będzie musiał poczekać na dalszą część rozmowy Hatake.
— Tak, jestem pewny i cholera, naprawdę, sekretarki nie powinny bawić się w telegrafistki! Zawołaj Yukimurę.
Między brwiami Kakashiego pojawiła się mała zmarszczka. Palce w zniecierpliwionym staccato uderzały o bok urządzenia, które z daleka wyglądało jak dość duże, prostokątne pudełko w czarnym kolorze. Tylko od zwyczajnego kartonu było dużo, dużo cięższe i zdecydowanie bardziej skomplikowane technicznie. Oraz oczywiście bardziej kosztowne.
Uchiha nienawidził radiostacji od czasu, kiedy zetknął się z nimi po raz pierwszy na szkoleniu. Nie cierpiał składania przez nie raportów i używania całej tej procedury radiowej. To okropne, że ich misja została zakwalifikowana jako taka, na której łączność z kwaterą jest priorytetem. Inaczej dostaliby służbowe komórki (które słynęły z tego, że bateria rozładowuje się szybciej, niż zdoła się powiedzieć: Misja wykonana, powracamy do Konohy) i przynajmniej szopka z używaniem komend byłaby niepotrzebna.
— Wiadomość, kod czerwony — powtórzył Hatake, gdy tylko w głośniku odezwał głos Yukimury. — Wynikły komplikacje. Over.
— Rozpocznij nadawanie — zazgrzytał dowódca przez elektroniczne trzaski.
— Podejrzewana zdrada funkcjonariusza ANBU Konohy. Projekty pułapek Kondo Ryuuichiego zostały wyniesione z bazy. W promieniu trzech kilometrów od nas znaleźliśmy trzy urządzenia miotające kunaie zbudowane na ich podstawie. Sokół sądzi, że ostrza zostały zatrute toksyną naszego wyrobu. Jedna osoba lekko ranna, ale to nic poważnego. Parametry misji zmienione, prawdopodobnie na rangę S. Ścigamy nukeninów. Koniec raportu, over.
— Roger. Zweryfikuję, wait out.
W przestrzeni odzywały się jedynie ciche trzaski, do czasu kiedy Anko, kompletnie ignorując wszystkie możliwe praktyki związane z ze swoją pozycją jako funkcjonariusza, krzyknęła na Kakashiego:
— Hatake, niech cię szlag! Czemu nic nam nie powiedziałeś?! Myślisz, że co? Że czytamy tobie w myślach?
— Nie było czasu — odezwał się zamiast Kakashiego Kabuto. — O wszystkim dowiedzieliśmy się nawet nie przed godziną. I, cóż ukrywać, myślę, że nie ma zbyt wielkiego sensu babrać się w domysłach, kiedy można wszystko dokładnie sprawdzić w bazie. Co też właśnie robimy, a że dopiero teraz, to już wina niedawnego braku sygnału.
— Widzę — syknęła Anko. — Tylko nie lubię być ostatnią osobą, która jest informowana o kodzie czerwonym. Następnym razem to o kodzie czarnym dowiem się z autopsji?
— Bez przesady, Mitarashi, do apokalipsy chyba jeszcze trochę czasu zostało. Chociaż jak tak dalej pójdzie, to daję Konosze jakiś tydzień względnego spokoju i…
— Och, zamknij mordę, Yakushi. Nie chodziło mi o żadną z tych twoich popieprzonych analiz.
— Jak to ścigamy nukeninów? — zapytał Uchiha przerywając świeżo rozpoczętą kłótnię.
Hatake odłożył nadajnik i wyszedł spod polowego zadaszenia.
- Mgła przemilczała, że ci mężczyźni, których mieliśmy znaleźć i zaprowadzić do ich wioski, to przestępcy. Ci bracia Fukuyama figurują również w księdze Bingo, Jastrząb znalazł ich podobizny i zameldował o tym mnie. Niby mała komplikacja, z którą moglibyśmy sobie sami poradzić, ale jest jeszcze jedna rzecz, o której właśnie raportowałem Yukimurze.
— Ta zdrada?
— Dokładnie, ta cholerna zdrada i zamieszanie z pułapkami Kondo. Nie wiem, kto dał radę podszyć się pod nieżywego ninję i zaiwanić to wszystko z ANBU, ale ten ktoś musi być piekielnie dobry, skoro zdołał zrobić to wszystko pod nosem dowódcy. Chociaż to wszystko uświadamia nam tylko, jakie genialne zabezpieczenia funkcjonują w kwaterze głównej. Konoha, cholerny wzór bezpieczeństwa! — prychnął Hatake i kopnął w leżący niedaleko niego kamień. — Kurwa, nic tylko sobie do nas pójść i rozwalić wioskę naszymi własnymi, niesamowicie tajnymi projektami broni!
— Kocie, tutaj Yukimura, sprawdziłem. Over — odezwał się ponownie Yukimura. Hatake natychmiast dopadł do transceivera i odpowiedział:
— Zgłaszam się. Rozpocznij nadawanie.
— Potwierdzam, bracia Fukuyama są nukeninami zbiegłymi z więzienia o zaostrzonym rygorze. Przesiadywali wyrok za rozboje w tym tę sławną masakrę klanu Tachiki. Czekam na rozmowę z mizukage, na temat tego zatajenia. Póki co, nie dysponujemy żadnymi informacjami na temat specjalnych umiejętności i technik przestępców. Nie było żadnych informacji o jakiejkolwiek kradzieży w kwaterze, potrzebujemy więcej czasu na weryfikację ostatnio wydanych rzeczy i ludzi którzy dostali się do środka. Przeprowadzamy teraz przyspieszone śledztwo w tej sprawie. Na wszelki wypadek hokage został powiadomiony. Czekajcie na połączenie za około dwie godziny. Over.
— Zrozumiałem.
— Doślemy do was małe wsparcie, powinno przybyć nad ranem. I uważajcie na siebie, Kocie. Dopóki tego nie wyjaśnimy, bądźcie ostrożni. Nie wiemy, jaki cel miała Mgła, nie mówiąc nam o tej ucieczce. Póki co kontynuujcie swoją misję i czekajcie na dalsze instrukcje, over.
— Willco. Out.
***
Drewno w ognisku trzasnęło rozgłośnie w ciemności sączącej się z ogarniającego obozowisko lasu. Jasnopomarańczowe iskierki uniosły się, oświetlając niezbyt wesołą twarz Kakashiego.
Od drugiej transmisji minęło pół godziny. I przez cały ten czas Kakashi siedział tutaj sam, rozmyślając nad tym, jaką dziwną ścieżką biegnie jego życie. W sumie nie dziwił się, że mizukage nie powiedział Konosze o tym, że ci bracia Fukuyama to najgorsze szumowiny, jakich można było spotkać wiosce Mgły, a nawet w więzieniach na terenie całego kraju i szczerze pragnął, żeby wieść o takim zaniedbaniu z jego strony (a może bardziej ze strony więziennych strażników) nie rozeszła się po świecie. Tylko, że teraz wychodzi na to, że rozejdzie się po wszystkich krajach ościennych jak echo w górach, a kto wie — może nawet spowoduje lawinę w postaci dymisji kage?
Ech, pieprzyć to. Polityki ni w ząb nie zrozumiesz, dopóki nie znajdziesz się w samym środku tych wszystkich zawirowań. Chociaż - zamyślił się głębiej Hatake. — Jakby nie patrzeć, jest w samym środku zawirowań politycznych i mimo to nadal nie rozumie tej… hmm, dyplomacji. No bo, przepraszam bardzo! Jak wynika z nieco pokrętnych wiadomości od mizukage, faceci uciekli z wiezienia dwa tygodnie temu, poszukiwania zostały rozpoczęte w całym Kraju Wody, oczywiście, ale zdało się to na nic.
Kakashi westchnął ciężko i pomacał po wielu różnej wielkości kieszeniach, poumieszczanych na jego plecaku. Cholera, cholera! Zapaliłby sobie, a fajki jak zwykle wyparowały w najmniej odpowiednim momencie… No nic, przemęczy się trochę, bo raczej w takim lesie nie ma co szukać kiosku, nie?
Tss, szukanie tutaj kiosku, miało takie wielkie szanse zwieńczenia sukcesem, jak poszukiwanie tego złodzieja projektów. Bo chyba nie trzeba wspominać, że chociaż lista została utworzona w tempie ekspresowym, to jej weryfikacja może ciągnąć się (co najmniej) przez kilka dni.
Tss, szukanie tutaj kiosku, miało takie wielkie szanse zwieńczenia sukcesem, jak poszukiwanie tego złodzieja projektów. Bo chyba nie trzeba wspominać, że chociaż lista została utworzona w tempie ekspresowym, to jej weryfikacja może ciągnąć się (co najmniej) przez kilka dni.
Jakkolwiek bądź, Fukuyamowie uciekli przez granicę i chwilowo sprzymierzyli się z wioską Deszczu — aktualnym wrogiem Konohy. Razem poorganizowali kilka zasadzek na wrogie oddziały, a potem albo Fukuyamom się znudziło, albo coś poszło nie po ich myśli i prysnęli z powrotem do Mgły, mordując przy okazji wszystkich strażników granicznych, którzy mieli pecha natrafić na nich podczas patrolu. A pech to był wprost niewypowiedziany — ci goście byli, ujmując jednym słowem, psycholami. Ci którzy mieli jako takie szczęście, zostali rozkrzyżowani na ścianach wieży granicznej i wydali swoje ostatnie tchnienie, będąc tylko przebijani naładowanymi czakrą ostrzami. Ci, którym tego szczęścia zabrakło, po potraktowaniu genjutsu tracili zmysły i dusili się własną śliną, ewentualnie w sztucznie wywołanym szale bitewnym rozrywali swoich kompanów na strzępy i dopiero potem w amoku zabijali siebie. Bogowie, jaka okropna śmierć…
W ciemni, rozświetlanej jedynie przez przegrzebywane co jakiś czas długim patykiem ognisko, bardziej poczuł niż zobaczył, że ktoś się zbliża. Spiął wszystkie mięśnie w razie czego gotowy do skoku i szybkiego unicestwienia wszelkiego niebezpieczeństwa, które odważyłoby się próbować podejść go od tyłu. Ale nie skoczył, ani nie podziurawił tego kogoś kunaiami, bo ten ktoś miał farta, że najpierw trochę niepewnie chrząknął, a potem tonem Uchihy stwierdził, że nie daje rady zasnąć i równie dobrze może sobie usiąść tutaj, przy ognisku razem z Kakashim i zupełnie niepotrzebnie pogapić się w ogień.
I od teraz gapili się razem w pełgające po drwach płomienie, nie ruszając ani na krok od ustawionych wokół niego, nadających się do siedzenia pniaków.
— Robisz się strasznie gadatliwy wieczorem, Itachi — zauważył ironicznie Kakashi. — Jak z raną?
— Oczywiście jeszcze się całkiem nie zagoiła, ale w niczym nie będzie mi przeszkadzać.
— To dobrze… Wszystko zależy od jutra, powinniśmy. Musimy dać z siebie wszystko, żeby nikt z nas nie stracił życia w głupi sposób, rozumiesz? Pewnie teraz już tak — odpowiedział sam sobie, zauważając, że Itachi nie ma ochoty dodawać nic od siebie.
Hatake stęknął:
— Dlaczego nie pójdziesz do namiotu odpocząć chociaż trochę? Wystarczy, że jedna osoba trzyma wartę i naprawdę, ktoś kto tylko siedzi skulony jak sowa na gałęzi nie jest zbyt przyjemnym towarzysko dodatkiem do stania na straży. No, papierosy by były, nie masz?
— Nie palę, poza tym nie mam jeszcze osiemnastki.
— O ile dobrze pamiętam, ta magiczna granica wieku nigdy nie była dla mnie problemem… Jeżeli chodzi alkohol, też jakoś nie miałeś z tym problemów. Poza tym, brawo, odezwałeś się.
— Tak naprawdę chciałem pogadać — powiedział Itachi zwracając swój wzrok na Kakashiego. — Mówiłeś, że chętnie… posłuchasz.
Zmierzch najwyraźniej był granicą, po której przekroczeniu nawet Itachi trochę odmieniał swoje oblicze. Hatake czuł, że nie będzie to milutka pogawędka, ale nie mógł się oprzeć. Chciał, żeby te oczy patrzyły na niego, chciał zobaczyć jak ciemność księżyca odbija się w jego tęczówkach. Chciał wszystkiego, co dotyczy Itachiego, nawet jeśli okaże się nie być słodkim ciasteczkiem, oblanym różowym, błyszczącym lukrem.
— Uważam — zaczął z wahaniem w głosie — że to że ktoś z naszych podszył się pod Kondo i zabrał jego projekty jest… okropne. On… na to nie zasługiwał. Te raporty z mojej misji, ty tylko je czytałeś, nie byłeś na niej. Nie byłeś tam przy nich, z nimi. Mój raport nie odda wszystkiego. Żaden raport nie oddaje; równoważniki i krótkie rzeczowe sformułowania nie oddają niczego. Są suche jak trociny i tak też je się czyta. Całkowicie analitycznie.
Kakashi szturchnął raz jeszcze ognisko patykiem, rozgarniając popiół i odkrywając rozżarzone fragmenty drewienek.
— Wtedy gdy wracaliśmy już z tej wypełnionej misji i nagle okazało się, że wpadliśmy w zasadzkę… Ja chyba okazałem się na to wszystko zbyt słaby.
— Człowieku! — nie wytrzymał Kakashi. — Bez niczyjej pomocy zapieprzyłeś piętnastu ninjów! Nie byłeś słaby, tylko nieodpowiedzialny i egoistyczny.
Nieodpowiedzialny, egoistyczny — te słowa uderzyłyby w Itachiego, gdy nie fakt, że doskonale zdawał sobie sprawę, że jest inaczej. Chciałby taki być, chciałby zachować się egoistycznie i olać sprawę swojego klanu i szpiegowania… No, ale nie mógł. Trzeba wybrać mniejsze zło, dla Sasuke, dla wioski. A nawet dla… dla Kakashiego, którego oczy wpatrywały się w niego tak, jakby miał ogłosić jakąś niezwykle istotną dla losów Wszechświata nowinę. A Uchiha wątpił, że była aż tak ważna.
— Medycy mówili, że tamten atak genjutsu był zbyt silny — kontynuował cicho Itachi. — On i Murasaki szli w ostatniej linii. Ja… Mój Boże, to było szaleństwo, cholerna siła, atak prawie ścinający białko w mózgu. Potem był katon prawie tak silny jak mój własny i płaty skóry, które dosłownie odklejały się od ciała i krzyk… Bardziej ryk, zamieniający się z każdą sekundą w bulgoczące wycie.
Ciepła dłoń na barku Itachiego nie uspokoiła go ani trochę, gdy zupełnie jak nie on wyrzucał z siebie całe zdania. Wszystkie tamte chwile z ostatniej misji.
— Z Murasakiego nie zostało nic. Kondo… To był jego przyjaciel i on też… Ale on dostał genjutsu, a potem rzucił się do przodu. Widziałem jego oczy, nie panował nad sobą. Ciął na odlew, jakby był sterowany pilotem. Ruchy zbyt szybkie do zauważenia dla kogoś bez sharingana, ciął, ale on nie chciał. Nie chciał. A jeśli ja nie… jeśli to nie ja bym się poświęcił, oni wszyscy, rozumiesz, Hatake? Oni wszyscy by tak skończyli. Smród zbyt szybko gnijącego mięcha na drodze, uwalanego piaskiem, oblazłego muchami. Krew która nie ma czasu skrzepnąć, krew, krew… Lejąca się z ran, z nieba wraz ze słońcem. Słońce krwawiące na pustynny piasek… Nie było czasu na cokolwiek innego.
— Itachi. Dosyć — powiedział Kakashi, zaciskając dłoń bardziej. — Tego już nie dasz rady zmienić. To było.
— Tak, było — powiedział w roztargnieniu, strącając dłoń ze swojego ramienia. Ale ona uparcie powracała na to samo miejsce, znowu i znowu. — Było. Było też wiele innych rzeczy. Przepraszam.
— Za co?
— Nie myśl sobie, że ja tak zawsze… że zawsze jestem taki nienormalny, niestabilny. To tylko ten raz, wiesz?
Ciało Itachiego dygotało. Kakashi czuł, że było naprężone co najmniej tak, jak struna dobrze nastrojonej gitary.
— Wiem, że nie jesteś, Itachi. Cieszę się, że mnie o tym opowiedziałeś. Kocham cię.
— Przestaniesz — odparł twardo Itachi. — Przestaniesz, oczywiście, że przestaniesz. Każdy by przestał.
Kakashi zamknął mocno w swoim uścisku jego telepiącą się postać. Tak, żeby Uchiha nie mógł się poruszyć, tak żeby przestał się trząść w ten sposób, jakby stał na trzaskającym mrozie w samych gatkach. Jakby stał tam całkiem sam, pośród wielkiej białej pustyni zbroczonej krwią…
— Nie przestanę. Kocham cię, Itachi. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że kocham cię od naszego pierwszego spotkania. I jak chcesz, powtórzę to tyle razy, ile będziesz chciał. — Odsunął się trochę od niego, ale gdy zauważył jakiś nagły błysk paniki w ciemnych oczach Uchihy, delikatnie pociągnął go na mech obok siebie. Itachi przyległ do jego piersi, a ramiona Hatake ponownie objęły jego wciąż nieco drżące ciało.
— Przestaniesz — odezwał się bolesny, cichy szept. — To ja… Ja sam zabiłem Kondo.
Chwila ciszy stała się niemal namacalna, a Itachi na brak jakiegokolwiek odzewu ze strony Kakashiego stężał cały. Wiedział. Wiedział, że tak będzie, nie powinien aż tak się uzewnętrzniać. Z chwilą, gdy tamto zdanie poszło w eter, całe to „Kocham cię, Itachi”, tamten pocałunek w namiocie Hatake, noc Sylwestrowa — stały się nieważne. Nie, nawet nie „nieważne” — zniknęły… A może nigdy ich nie było? Może nigdy nic nie było i wszystko, to że ramiona Hatake jeszcze go obejmują, że jeszcze nie zostawił go samego, jest tylko kłopotliwą dla nich obu pomyłką? Tym bardziej, że ten wielki, rażący błąd jeszcze przed kilkoma sekundami zdawał się być prawidłowy, jak nic innego na świecie. Jak nic innego nigdy.
Itachiemu przemknęło przez myśl, że co tam, gorzej już być nie może. Że ewentualnie mógłby się jeszcze tylko poryczeć, ale nie, nie zrobi tego. Mimo że w ustach czuł nieprzyjemną gorycz, jego oczy pozostawały suche i bolesne od całkowitego niemrugania. Równie dobrze, może powiedzieć resztę.
— Zabiłem go. Patrzyłem na niego, na jego przerażone oczy, na paskudny, wykrzywiony grymas, który nosił wtedy zamiast uśmiechu i chwyciłem katanę. I wbiłem ją prosto w pierś. I dopchnąłem, dopychałem dopóki nie przeszła na wylot i jego ręce nie przestały się poruszać, szukając kogoś, kogo mogłyby rozmiażdżyć. A uśmiech, ten ohydny uśmiech, który wyglądał jakby ktoś wziął i naciął mu twarz maczetą stworzył ranę długą od ucha do ucha, i ten uśmiech zniknął, bo Kondo leżał twarzą w piasku. Nie wiem, co bym zrobił, gdy wtedy nie upadł w taki sposób, nie chciałem na niego patrzeć. Nawet teraz, jak tylko usłyszę jego imię, to wszystko wraca jak koszmar, jak okropny wyrzut sumienia. Coś czego nie mogę się pozbyć.
Ręka na plecach Itachiego poruszyła się i przejechała mocno po łopatkach w nieco zbyt ostrej pieszczocie.
— Zostaw mnie, Hatake. Chyba rzeczywiście powinienem iść spać.
— Nie przestałem — powiedział Kakashi i cmoknął krótko czoło Itachiego. — Nadal mogę całkiem szczerze mówić, że cię kocham.
„Kocham?”
— Jesteśmy ninja — mówił dalej Hatake. — Wszyscy posiadamy pewną zakres wspomnień, których wolelibyśmy nie mieć, a które… Są konieczne, są typowe dla naszej profesji i są straszne i ważne. Żeby pamiętać, żeby móc pamiętać, po co zostało się ninja i dlaczego do cholery ja to jeszcze znoszę, jakim cudem nadal jestem psychicznie prosty, a nie pogięty jak spinacz do papieru. Ty zabiłeś przyjaciela… Ja też zabiłem przyjaciela, ale jestem, żyję nadal i mogę teraz tylko starać się, by inni też żyli, a nie umierali głupio i młodo w tragicznym akcie młodzieńczej brawury.
Skąpe „tak” było jedynym, co Itachi był zdolny wykrztusić z siebie, zahipnotyzowany cichym głosem starszego mężczyzny. I to krótkie potwierdzenie mógłby, chciałby powtarzać w nieskończoność, żeby upewnić się, że to dzieje się naprawdę. Że to nagle nie jakaś cholerna wirtualna rzeczywistość, że Kakashi… Że Kakashi wcale nie zrezygnował z Itachiego, kiedy tylko tamten zdecydował się być bardziej szczerym.
To wszystko brzmiało jak bajka. Co prawda taka bardziej słodko-gorzka, kwaśnawa jak owoc granatu i tak jak on krwawoczerwona, ale Itachi lubił granaty. Wyjadanie łyżeczką ze środka owocu cierpkich, galaretowatych pestek było bardzo przyjemne. Tak przyjemne, jak delikatne muśnięcie na jego wardze; jak gładki, śliski język wsuwający się do jego ust i zapach mięty przenikający dotykające jego policzka jasne włosy Kakashiego.
Ognisko już tliło się słabym czerwonawym blaskiem, będącym pamiątką po wesoło trzaskającym ognisku. Było późno, Kakashi tuląc się do Itachiego zauważył z przykrością, że już niedługo zacznie dnieć.
— Lepiej naprawdę idź się położyć, trochę wypoczynku ci nie zaszkodzi.
— Hm? — mruknął Itachi, zaciskając bardziej ręce na torsie Hatake.
— Poza tym niedługo Kabuto przyjdzie mnie zmienić, umawialiśmy się na trzecią.
Itachi poruszył się na słowo „Kabuto” i zaskakująco szybko wyplątał się objęć Kakashiego:
— Może to nie jest taki zły pomysł… - uśmiechnął się na moment. - Kakashi - dodał, przez chwilę obracając to słowo na języku, jakby miało jakąś interesującą fakturę lub smak. A zresztą, może miało?
— To miłej nocy, Itachi.
— Wzajemnie.
Po słabo słyszalnym zgrzycie zamka błyskawicznego do namiotu, w lesie nie odezwało się już nic bardziej podejrzanego od ćwierkania kilku ptaków, których nazw Kakashi nie znał. Ornitologia nie była jego konikiem, zdecydowanie… Oczywiście nawet taka miła cisza ma kiedyś swój koniec.
Pierwszą rzeczą, która spowodowała więcej hałasu był Kabuto…
— Wstałeś? — zapytał niepotrzebnie Kakashi. — Głupio pytam, ale nie masz może fajek? Kto jak kto, ale ty powinieneś coś mieć, a mam ochotę zapalić.
— Ostatnie trzy — odpowiedział Kabuto, dokonując szybkiej, wzrokowej kontroli ilości papierosów w paczce. — A co mi tam, częstuj się, Hatake. Nic podejrzanego?
— Nic — odpowiedział Kakashi powoli zaciągając się dymem. Uhu, Kabuto palił mocne, a to w obecnym stanie niezwykle pasowało Kakashiemu.
Drugą był wybuch…
Fanfiction niekontynuowane, przepraszam.