Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

piątek, 27 sierpnia 2010

"Wszechświt" Rozdział 5 (ItaKaka)

Większa część rozdziału jest bardziej skoncentrowana na wszelkich innych akcjach, niż romans Itachiego i Kakashiego, ale druga część, podczas której nareszcie znalazłam rytm, trochę to nadrabia ;)
Rozdział 5
— Kondo Ryuuichi — powtórzył Kakashi. — Coś mi się kojarzy… Wysoki, jasne włosy, z blizną na lewym policzku?
Itachi kiwnął głową, chowając dłoń między udami, żeby Hatake nie widział, jak bardzo się trzęsie. Już i tak ten okrzyk przed chwilą zabrzmiał żałośnie. Być może aż tak żałośnie, żeby Hatake wziął za jakiegoś niezrównoważonego chłopaczka. A nie powinien.
Mimo usilnych starań Itachiego, Kakashi jednak zauważył. Nie było zresztą możliwości, żeby tego nie zrobił — tym bardziej, że przez ostanie kilka minut wpatrywał się wyłącznie w siedzącego na podłodze chłopaka. 
To ten facet zginął na ostatniej misji Itachiego i chociaż Itachi tak usilnie próbował pokazać swoją obojętność na śmierć, jednak go to dotknęło. To dobrze, cholera — może Uchiha kiedyś przestanie udawać, że jest niedostępną dla nikogo i niczego bryłą lodową pływającą gdzieś na środku oceanu i zacznie zachowywać się bardziej ludzko w stosunku do innych. W końcu nie jest Robocopem, prawda? Musi okazywać jakieś uczucia.
— To on zginął na twojej ostatniej misji, tak?
— On i Murasaki, nieważne — uciął Itachi i zagapił w swoje kolana i zaciśnięte pięści.
— Itachi — powiedział Kakashi, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Czytałem raporty, wiem co się…
— Oczywiście, że nie wiesz, Hatake. Masz jeszcze jakieś pytania? — powiedział, wstając. Szkic, który do tej pory tkwił w jego ręku został wręczony Kakashiemu. Proste linie kreślone czarnym tuszem stanowiły dla niego pokręcony labirynt, z którego nie potrafił znaleźć wyjścia. Podobnym, choć zgoła innego rodzaju, labiryntem były oczy Itachiego i cholera, Kakashi chciałby mieć okazję, żeby patrzeć się w nie tak długo, żeby wyłuskać z nich odpowiedź na wszelkie wątpliwości, jakie miał.
— W sumie to mam — odezwał się Kakashi po krótkiej chwili. — Nie wiesz, kto oprócz Kondo i dowódców mógł mieć dostęp do tego projektu?
— Ty, ja, może setki innych ludzi? — parsknął Itachi. — Nie mam pojęcia, jak właściwie wyglądają u nas zabezpieczenia, bo sam nigdy się tym nie zajmowałem, ale sądząc po tym, chyba bardzo źle. Jak tak dalej pójdzie, każdy będzie mógł sobie wejść i wziąć z kwatery wszystko, co tylko zechce.
— Szlag — zaklął Hatake. — Te problemy mnożą się jak króliki, jakiś cholerny okres godowy? Czy chociaż raz jakaś misja nie mogłaby stać się prosta?
— Mam ci odpowiedzieć?
— Jeśli znasz odpowiedź.  — Kakashi pozwolił sobie na delikatne zmrużenie oczu w uśmiechu. — Ale co do tamtego… Zawsze możesz ze mną pogadać. O wszystkim. Jeśli chcesz nawet teraz, mamy czas dopóki nie uzyskamy łączności z bazą.
— Nie, dziękuję.
— Nie chcesz mi zaufać?
— To nie to. Ja… Uch, muszę wyjść, źle się czuję.
— Będziesz mdlał? To jeszcze ta trucizna? Zawołać Kabuto?
— Nigdy nie sądziłem, że potrafisz aż tak panikować, Hatake. Po prostu muszę odetchnąć świeżym powietrzem, mogę?
— Nie panikuję, po prostu się o ciebie martwię.
— W twoim wydaniu, Kocie, wygląda to raczej identycznie — odparł Itachi prostując się na pełną wysokość.
Ścianka namiotu wybrzuszyła się i Mitarashi Anko niemal zderzyła się z Uchihą przy wyjściu z, niemałych rozmiarów, namiotu Hatake.
— Dowództwo na linii, Kocie.
***
Droga minęła Sugiyamie Miki zaskakująco szybko — nawet ten czas, który zmarnowała, analizując fragmenty papierów i projektów Ryuu zdawał się nie opóźniać jej podróży. A teraz, idąc za tłustym, spoconym mężczyzną o świńskich oczkach (którego wygląd zewnętrzny mógł doskonale dopasować się do obrazu dowolnego rynsztoka), czuła, że jest bliżej celu, niż kiedykolwiek przedtem. Aż sama się zdziwiła, że wynajęcie morderców jest tak proste, jak… jak chociażby kupno telewizora. Ale takiego kradzionego telewizora, ma się rozumieć, ostatecznie nie byłą to dla niej sobotnia wycieczka po supermarketach.
— Ten zakręt w prawo i jesteś na miejscu, panienko. — Sugiyama wzdrygnęła się z obrzydzenia, gdy mężczyzna wyciągnął ku niej nieszczególnie czystą dłoń. Banknot za przysługę, teraz uwalany czymś, czego pochodzenia kobieta wolała nie znać, zniknął w czeluści bezdennej, bo zapewne podziurawionej jak sito, kieszeni.
Jeżeli wierzyć słowom tego pijaka, to ci ninja, z którymi spotka się za chwilę, będą też tymi, których schwytanie zawierała aktualna misja tego łajdaka Uchihy.
Sugiyama Miki spojrzała w niebo czerwieniejące na krańcach.
Już niedługo...
***
Antena wystająca znad ciemnozielonego, wodoodpornego materiału była prawie tak wysoka jak dowolne drzewo w tej części lasu, w której aktualnie znajdowała się drużyna ANBU. Stację radiową umieszczono pod brezentem rozwieszonym na dość wysokich palach. Miało to, w razie deszczu, ochronić punkt łączności z dowództwem przed wodą, która mogła uszkodzić delikatne elektroniczne komponenty. Ale chwilowo takie zabezpieczenie okazywało się być kompletnie niepotrzebne — nic nie wskazywało na to, że nadchodzi jakaś większa ulewa.
— Tutaj Kot, mam wiadomość, kod czerwony — powiedział raz jeszcze Kakashi rozdrażnionym tonem. — Zawołaj głównego dowódcę.
„Kod czerwony?” — zainteresował się Itachi. Kody stosowało się tylko w określonych procedurami sytuacjach i stosowanie ich bez powodu groziło poważnymi sankcjami. Kod czerwony był drugim w skali ważności kodem bezpieczeństwa. Pierwszy był tylko czarny, ale oznaczał takie sprawy, które zagrażały istnieniu nie tylko samej Konohy, ale także jakiejś dużej części innych terenów. Dodajmy, że ta duża część była naprawdę „spora” i nie oznaczała tylko jakiegoś średniego kraiku o populacji nie przekraczającej 70 milionów, a obszar zasadniczo większy obszarowo.
Czy niebezpieczeństwo tych pułapek było aż tak wielkie, by ustalać tak wysoki priorytet? Nie no, powinno być coś jeszcze…
Pytającym spojrzeniem powiódł po twarzach reszty drużyny. Anko wyglądała na zdziwioną co najmniej tak jak on sam, a Kabuto zagryzł wargi i wpatrywał się w Kakashiego, uderzając dłonią o swoje uda. Nie wyglądało na to, że tutaj znajdzie odpowiedź. Chyba, że ta nagle postanowiłaby się objawić tuż przed nim wykaligrafowana na ozdobniej papeterii. No, może chociaż na zwyczajnej kartce w kratkę… Ale chyba nic takiego zdarzyć się nie miało. Będzie musiał poczekać na dalszą część rozmowy Hatake.
— Tak, jestem pewny i cholera, naprawdę, sekretarki nie powinny bawić się w telegrafistki! Zawołaj Yukimurę.
Między brwiami Kakashiego pojawiła się mała zmarszczka. Palce w zniecierpliwionym staccato uderzały o bok urządzenia, które z daleka wyglądało jak dość duże, prostokątne pudełko w czarnym kolorze. Tylko od zwyczajnego kartonu było dużo, dużo cięższe i zdecydowanie bardziej skomplikowane technicznie. Oraz oczywiście bardziej kosztowne.
Uchiha nienawidził radiostacji od czasu, kiedy zetknął się z nimi po raz pierwszy na szkoleniu. Nie cierpiał składania przez nie raportów i używania całej tej procedury radiowej. To okropne, że ich misja została zakwalifikowana jako taka, na której łączność z kwaterą jest priorytetem. Inaczej dostaliby służbowe komórki (które słynęły z tego, że bateria rozładowuje się szybciej, niż zdoła się powiedzieć: Misja wykonana, powracamy do Konohy) i przynajmniej szopka z używaniem komend byłaby niepotrzebna.
— Wiadomość, kod czerwony — powtórzył Hatake, gdy tylko w głośniku odezwał głos Yukimury. — Wynikły komplikacje. Over.
— Rozpocznij nadawanie — zazgrzytał dowódca przez elektroniczne trzaski.
— Podejrzewana zdrada funkcjonariusza ANBU Konohy. Projekty pułapek Kondo Ryuuichiego zostały wyniesione z bazy. W promieniu trzech kilometrów od nas znaleźliśmy trzy urządzenia miotające kunaie zbudowane na ich podstawie. Sokół sądzi, że ostrza zostały zatrute toksyną naszego wyrobu. Jedna osoba lekko ranna, ale to nic poważnego. Parametry misji zmienione, prawdopodobnie na rangę S. Ścigamy nukeninów. Koniec raportu, over.
Roger. Zweryfikuję, wait out.
W przestrzeni odzywały się jedynie ciche trzaski, do czasu kiedy Anko, kompletnie ignorując wszystkie możliwe praktyki związane z ze swoją pozycją jako funkcjonariusza, krzyknęła na Kakashiego:
— Hatake, niech cię szlag! Czemu nic nam nie powiedziałeś?! Myślisz, że co? Że czytamy tobie w myślach?
— Nie było czasu — odezwał się zamiast Kakashiego Kabuto. — O wszystkim dowiedzieliśmy się nawet nie przed godziną. I, cóż ukrywać, myślę, że nie ma zbyt wielkiego sensu babrać się w domysłach, kiedy można wszystko dokładnie sprawdzić w bazie. Co też właśnie robimy, a że dopiero teraz, to już wina niedawnego braku sygnału.
— Widzę — syknęła Anko. — Tylko nie lubię być ostatnią osobą, która jest informowana o kodzie czerwonym. Następnym razem to o kodzie czarnym dowiem się z autopsji?
— Bez przesady, Mitarashi, do apokalipsy chyba jeszcze trochę czasu zostało. Chociaż jak tak dalej pójdzie, to daję Konosze jakiś tydzień względnego spokoju i…
— Och, zamknij mordę, Yakushi. Nie chodziło mi o żadną z tych twoich popieprzonych analiz.
— Jak to ścigamy nukeninów? — zapytał Uchiha przerywając świeżo rozpoczętą kłótnię.
Hatake odłożył nadajnik i wyszedł spod polowego zadaszenia.
- Mgła przemilczała, że ci mężczyźni, których mieliśmy znaleźć i zaprowadzić do ich wioski, to przestępcy. Ci bracia Fukuyama figurują również w księdze Bingo, Jastrząb znalazł ich podobizny i zameldował o tym mnie. Niby mała komplikacja, z którą moglibyśmy sobie sami poradzić, ale jest jeszcze jedna rzecz, o której właśnie raportowałem Yukimurze.
— Ta zdrada?
— Dokładnie, ta cholerna zdrada i zamieszanie z pułapkami Kondo. Nie wiem, kto dał radę podszyć się pod nieżywego ninję i zaiwanić to wszystko z ANBU, ale ten ktoś musi być piekielnie dobry, skoro zdołał zrobić to wszystko pod nosem dowódcy. Chociaż to wszystko uświadamia nam tylko, jakie genialne zabezpieczenia funkcjonują w kwaterze głównej. Konoha, cholerny wzór bezpieczeństwa! — prychnął Hatake i kopnął w leżący niedaleko niego kamień. — Kurwa, nic tylko sobie do nas pójść i rozwalić wioskę naszymi własnymi, niesamowicie tajnymi projektami broni!
— Kocie, tutaj Yukimura, sprawdziłem. Over  — odezwał się ponownie Yukimura. Hatake natychmiast dopadł do transceivera i odpowiedział:
— Zgłaszam się. Rozpocznij nadawanie.
— Potwierdzam, bracia Fukuyama są nukeninami zbiegłymi z więzienia o zaostrzonym rygorze. Przesiadywali wyrok za rozboje w tym tę sławną masakrę klanu Tachiki. Czekam na rozmowę z mizukage, na temat tego zatajenia. Póki co, nie dysponujemy żadnymi informacjami na temat specjalnych umiejętności i technik przestępców. Nie było żadnych informacji o jakiejkolwiek kradzieży w kwaterze, potrzebujemy więcej czasu na weryfikację ostatnio wydanych rzeczy i ludzi którzy dostali się do środka. Przeprowadzamy teraz przyspieszone śledztwo w tej sprawie. Na wszelki wypadek hokage został powiadomiony. Czekajcie na połączenie za około dwie godziny. Over.
— Zrozumiałem.
— Doślemy do was małe wsparcie, powinno przybyć nad ranem. I uważajcie na siebie, Kocie. Dopóki tego nie wyjaśnimy, bądźcie ostrożni. Nie wiemy, jaki cel miała Mgła, nie mówiąc nam o tej ucieczce. Póki co kontynuujcie swoją misję i czekajcie na dalsze instrukcje, over.
Willco. Out.
***
Drewno w ognisku trzasnęło rozgłośnie w ciemności sączącej się z ogarniającego obozowisko lasu. Jasnopomarańczowe iskierki uniosły się, oświetlając niezbyt wesołą twarz Kakashiego.
Od drugiej transmisji minęło pół godziny. I przez cały ten czas Kakashi siedział tutaj sam, rozmyślając nad tym, jaką dziwną ścieżką biegnie jego życie. W sumie nie dziwił się, że mizukage nie powiedział Konosze o tym, że ci bracia Fukuyama to najgorsze szumowiny, jakich można było spotkać wiosce Mgły, a nawet w więzieniach na terenie całego kraju i szczerze pragnął, żeby wieść o takim zaniedbaniu z jego strony (a może bardziej ze strony więziennych strażników) nie rozeszła się po świecie. Tylko, że teraz wychodzi na to, że rozejdzie się po wszystkich krajach ościennych jak echo w górach, a kto wie — może nawet spowoduje lawinę w postaci dymisji kage?
Ech, pieprzyć to. Polityki ni w ząb nie zrozumiesz, dopóki nie znajdziesz się w samym środku tych wszystkich zawirowań. Chociaż - zamyślił się głębiej Hatake. — Jakby nie patrzeć, jest w samym środku zawirowań politycznych i mimo to nadal nie rozumie tej… hmm, dyplomacji. No bo, przepraszam bardzo! Jak wynika z nieco pokrętnych wiadomości od mizukage, faceci uciekli z wiezienia dwa tygodnie temu, poszukiwania zostały rozpoczęte w całym Kraju Wody, oczywiście, ale zdało się to na nic.
Kakashi westchnął ciężko i pomacał po wielu różnej wielkości kieszeniach, poumieszczanych na jego plecaku. Cholera, cholera! Zapaliłby sobie, a fajki jak zwykle wyparowały w najmniej odpowiednim momencie… No nic, przemęczy się trochę, bo raczej w takim lesie nie ma co szukać kiosku, nie?
Tss, szukanie tutaj kiosku, miało takie wielkie szanse zwieńczenia sukcesem, jak poszukiwanie tego złodzieja projektów. Bo chyba nie trzeba wspominać, że chociaż lista została utworzona w tempie ekspresowym, to jej weryfikacja może ciągnąć się (co najmniej) przez kilka dni.
Jakkolwiek bądź, Fukuyamowie uciekli przez granicę i chwilowo sprzymierzyli się z wioską Deszczu — aktualnym wrogiem Konohy. Razem poorganizowali kilka zasadzek na wrogie oddziały, a potem albo Fukuyamom się znudziło, albo coś poszło nie po ich myśli i prysnęli z powrotem do Mgły, mordując przy okazji wszystkich strażników granicznych, którzy mieli pecha natrafić na nich podczas patrolu. A pech to był wprost niewypowiedziany — ci goście byli, ujmując jednym słowem, psycholami. Ci którzy mieli jako takie szczęście, zostali rozkrzyżowani na ścianach wieży granicznej i wydali swoje ostatnie tchnienie, będąc tylko przebijani naładowanymi czakrą ostrzami. Ci, którym tego szczęścia zabrakło, po potraktowaniu genjutsu tracili zmysły i dusili się własną śliną, ewentualnie w sztucznie wywołanym szale bitewnym rozrywali swoich kompanów na strzępy i  dopiero potem w amoku zabijali siebie. Bogowie, jaka okropna śmierć…
W ciemni, rozświetlanej jedynie przez przegrzebywane co jakiś czas długim patykiem ognisko, bardziej poczuł niż zobaczył, że ktoś się zbliża. Spiął wszystkie mięśnie w razie czego gotowy do skoku i szybkiego unicestwienia wszelkiego niebezpieczeństwa, które odważyłoby się próbować podejść go od tyłu. Ale nie skoczył, ani nie podziurawił tego kogoś kunaiami, bo ten ktoś miał farta, że najpierw trochę niepewnie chrząknął, a potem tonem Uchihy stwierdził, że nie daje rady zasnąć i równie dobrze może sobie usiąść tutaj, przy ognisku razem z Kakashim i zupełnie niepotrzebnie pogapić się w ogień.
I od teraz gapili się razem w pełgające po drwach płomienie, nie ruszając ani na krok od ustawionych wokół niego, nadających się do siedzenia pniaków.
— Robisz się strasznie gadatliwy wieczorem, Itachi — zauważył ironicznie Kakashi. — Jak z raną?
— Oczywiście jeszcze się całkiem nie zagoiła, ale w niczym nie będzie mi przeszkadzać.
— To dobrze… Wszystko zależy od jutra, powinniśmy. Musimy dać z siebie wszystko, żeby nikt z nas nie stracił życia w głupi sposób, rozumiesz? Pewnie teraz już tak — odpowiedział sam sobie, zauważając, że Itachi nie ma ochoty dodawać nic od siebie.
Hatake stęknął:
— Dlaczego nie pójdziesz do namiotu odpocząć chociaż trochę? Wystarczy, że jedna osoba trzyma wartę i naprawdę, ktoś kto tylko siedzi skulony jak sowa na gałęzi nie jest zbyt przyjemnym towarzysko dodatkiem do stania na straży. No, papierosy by były, nie masz?
— Nie palę, poza tym nie mam jeszcze osiemnastki.
— O ile dobrze pamiętam, ta magiczna granica wieku nigdy nie była dla mnie problemem… Jeżeli chodzi alkohol, też jakoś nie miałeś z tym problemów. Poza tym, brawo, odezwałeś się.
— Tak naprawdę chciałem pogadać — powiedział Itachi zwracając swój wzrok na Kakashiego. — Mówiłeś, że chętnie… posłuchasz.
Zmierzch najwyraźniej był granicą, po której przekroczeniu nawet Itachi trochę odmieniał swoje oblicze. Hatake czuł, że nie będzie to milutka pogawędka, ale nie mógł się oprzeć. Chciał, żeby te oczy patrzyły na niego, chciał zobaczyć jak ciemność księżyca odbija się w jego tęczówkach. Chciał wszystkiego, co dotyczy Itachiego, nawet jeśli okaże się nie być słodkim ciasteczkiem, oblanym różowym, błyszczącym lukrem.
— Uważam — zaczął z wahaniem w głosie — że to że ktoś z naszych podszył się pod Kondo i zabrał jego projekty jest… okropne. On… na to nie zasługiwał. Te raporty z mojej misji, ty tylko je czytałeś, nie byłeś na niej. Nie byłeś tam przy nich, z nimi. Mój raport nie odda wszystkiego. Żaden raport nie oddaje; równoważniki i krótkie rzeczowe sformułowania nie oddają niczego. Są suche jak trociny i tak też je się czyta. Całkowicie analitycznie.
Kakashi szturchnął raz jeszcze ognisko patykiem, rozgarniając popiół i odkrywając rozżarzone fragmenty drewienek.
— Wtedy gdy wracaliśmy już z tej wypełnionej misji i nagle okazało się, że wpadliśmy w zasadzkę… Ja chyba okazałem się na to wszystko zbyt słaby.
— Człowieku! — nie wytrzymał Kakashi. — Bez niczyjej pomocy zapieprzyłeś piętnastu ninjów! Nie byłeś słaby, tylko nieodpowiedzialny i egoistyczny.
Nieodpowiedzialny, egoistyczny — te słowa uderzyłyby w Itachiego, gdy nie fakt, że doskonale zdawał sobie sprawę, że jest inaczej. Chciałby taki być, chciałby zachować się egoistycznie i olać sprawę swojego klanu i szpiegowania… No, ale nie mógł. Trzeba wybrać mniejsze zło, dla Sasuke, dla wioski. A nawet dla… dla Kakashiego, którego oczy wpatrywały się w niego tak, jakby miał ogłosić jakąś niezwykle istotną dla losów Wszechświata nowinę. A Uchiha wątpił, że była aż tak ważna.
— Medycy mówili, że tamten atak genjutsu był zbyt silny — kontynuował cicho Itachi. — On i Murasaki szli w ostatniej linii. Ja… Mój Boże, to było szaleństwo, cholerna siła, atak prawie ścinający białko w mózgu. Potem był katon prawie tak silny jak mój własny i płaty skóry, które dosłownie odklejały się od ciała i krzyk… Bardziej ryk, zamieniający się z każdą sekundą w bulgoczące wycie.
Ciepła dłoń na barku Itachiego nie uspokoiła go ani trochę, gdy zupełnie jak nie on wyrzucał z siebie całe zdania. Wszystkie tamte chwile z ostatniej misji.
— Z Murasakiego nie zostało nic. Kondo… To był jego przyjaciel i on też… Ale on dostał genjutsu, a potem rzucił się do przodu. Widziałem jego oczy, nie panował nad sobą. Ciął na odlew, jakby był sterowany pilotem. Ruchy zbyt szybkie do zauważenia dla kogoś bez sharingana, ciął, ale on nie chciał. Nie chciał. A jeśli ja nie… jeśli to nie ja bym się poświęcił, oni wszyscy, rozumiesz, Hatake? Oni wszyscy by tak skończyli. Smród zbyt szybko gnijącego mięcha na drodze, uwalanego piaskiem, oblazłego muchami. Krew która nie ma czasu skrzepnąć, krew, krew… Lejąca się z ran, z nieba wraz ze słońcem. Słońce krwawiące na pustynny piasek… Nie było czasu na cokolwiek innego.
— Itachi. Dosyć — powiedział Kakashi, zaciskając dłoń bardziej. — Tego już nie dasz rady zmienić. To było.
— Tak, było — powiedział w roztargnieniu, strącając dłoń ze swojego ramienia. Ale ona uparcie powracała na to samo miejsce, znowu i znowu. — Było. Było też wiele innych rzeczy. Przepraszam.
— Za co?
— Nie myśl sobie, że ja tak zawsze… że zawsze jestem taki nienormalny, niestabilny. To tylko ten raz, wiesz?  
Ciało Itachiego dygotało. Kakashi czuł, że było naprężone co najmniej tak, jak struna dobrze nastrojonej gitary.
— Wiem, że nie jesteś, Itachi. Cieszę się, że mnie o tym opowiedziałeś. Kocham cię.
— Przestaniesz — odparł twardo Itachi. — Przestaniesz, oczywiście, że przestaniesz. Każdy by przestał.
Kakashi zamknął mocno w swoim uścisku jego telepiącą się postać. Tak, żeby Uchiha nie mógł się poruszyć, tak żeby przestał się trząść w ten sposób, jakby stał na trzaskającym mrozie w samych gatkach. Jakby stał tam całkiem sam, pośród wielkiej białej pustyni zbroczonej krwią…
— Nie przestanę. Kocham cię, Itachi. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że kocham cię od naszego pierwszego spotkania. I jak chcesz, powtórzę to tyle razy, ile będziesz chciał. — Odsunął się trochę od niego, ale gdy zauważył jakiś nagły błysk paniki w ciemnych oczach Uchihy, delikatnie pociągnął go na mech obok siebie. Itachi przyległ do jego piersi, a ramiona Hatake ponownie objęły jego wciąż nieco drżące ciało.
— Przestaniesz — odezwał się bolesny, cichy szept. — To ja… Ja sam zabiłem Kondo.
Chwila ciszy stała się niemal namacalna, a Itachi na brak jakiegokolwiek odzewu ze strony Kakashiego stężał cały. Wiedział. Wiedział, że tak będzie, nie powinien aż tak się uzewnętrzniać. Z chwilą, gdy tamto zdanie poszło w eter, całe to „Kocham cię, Itachi”, tamten pocałunek w namiocie Hatake, noc Sylwestrowa — stały się nieważne. Nie, nawet nie „nieważne” — zniknęły… A może nigdy ich nie było? Może nigdy nic nie było i wszystko, to że ramiona Hatake jeszcze go obejmują, że jeszcze nie zostawił go samego, jest tylko kłopotliwą dla nich obu pomyłką? Tym bardziej, że ten wielki, rażący błąd jeszcze przed kilkoma sekundami zdawał się być prawidłowy, jak nic innego na świecie. Jak nic innego nigdy.
Itachiemu przemknęło przez myśl, że co tam, gorzej już być nie może. Że ewentualnie mógłby się jeszcze tylko poryczeć, ale nie, nie zrobi tego. Mimo że w ustach czuł nieprzyjemną gorycz, jego oczy pozostawały suche i bolesne od całkowitego niemrugania. Równie dobrze, może powiedzieć resztę.
— Zabiłem go. Patrzyłem na niego, na jego przerażone oczy, na paskudny, wykrzywiony grymas, który nosił wtedy zamiast uśmiechu i chwyciłem katanę. I wbiłem ją prosto w pierś. I dopchnąłem, dopychałem dopóki nie przeszła na wylot i jego ręce nie przestały się poruszać, szukając kogoś, kogo mogłyby rozmiażdżyć. A uśmiech, ten ohydny uśmiech, który wyglądał jakby ktoś wziął i naciął mu twarz maczetą stworzył ranę długą od ucha do ucha, i ten uśmiech zniknął, bo Kondo leżał twarzą w piasku. Nie wiem, co bym zrobił, gdy wtedy nie upadł w taki sposób, nie chciałem na niego patrzeć. Nawet teraz, jak tylko usłyszę jego imię, to wszystko wraca jak koszmar, jak okropny wyrzut sumienia. Coś czego nie mogę się pozbyć.
Ręka na plecach Itachiego poruszyła się i przejechała mocno po łopatkach w nieco zbyt ostrej pieszczocie.
— Zostaw mnie, Hatake. Chyba rzeczywiście powinienem iść spać.
— Nie przestałem — powiedział Kakashi i cmoknął krótko czoło Itachiego. — Nadal mogę całkiem szczerze mówić, że cię kocham.
„Kocham?”
— Jesteśmy ninja — mówił dalej Hatake. — Wszyscy posiadamy pewną zakres wspomnień, których wolelibyśmy nie mieć, a które… Są konieczne, są typowe dla naszej profesji i są straszne i ważne. Żeby pamiętać, żeby móc pamiętać, po co zostało się ninja i dlaczego do cholery ja to jeszcze znoszę, jakim cudem nadal jestem psychicznie prosty, a nie pogięty jak spinacz do papieru. Ty zabiłeś przyjaciela… Ja też zabiłem przyjaciela, ale jestem, żyję nadal i mogę teraz tylko starać się, by inni też żyli, a nie umierali głupio i młodo w tragicznym akcie młodzieńczej brawury.
Skąpe „tak” było jedynym, co Itachi był zdolny wykrztusić z siebie, zahipnotyzowany cichym głosem starszego mężczyzny. I to krótkie potwierdzenie mógłby, chciałby powtarzać w nieskończoność, żeby upewnić się, że to dzieje się naprawdę. Że to nagle nie jakaś cholerna wirtualna rzeczywistość, że Kakashi… Że Kakashi wcale nie zrezygnował z Itachiego, kiedy tylko tamten zdecydował się być bardziej szczerym.
To wszystko brzmiało jak bajka. Co prawda taka bardziej słodko-gorzka, kwaśnawa jak owoc granatu i tak jak on krwawoczerwona, ale Itachi lubił granaty. Wyjadanie łyżeczką ze środka owocu cierpkich, galaretowatych pestek było bardzo przyjemne. Tak przyjemne, jak delikatne muśnięcie na jego wardze; jak gładki, śliski język wsuwający się do jego ust i zapach mięty przenikający dotykające jego policzka jasne włosy Kakashiego.
Ognisko już tliło się słabym czerwonawym blaskiem, będącym pamiątką po wesoło trzaskającym ognisku. Było późno, Kakashi tuląc się do  Itachiego zauważył z przykrością, że już niedługo zacznie dnieć.
— Lepiej naprawdę idź się położyć, trochę wypoczynku ci nie zaszkodzi.
— Hm? — mruknął Itachi, zaciskając bardziej ręce na torsie Hatake.
— Poza tym niedługo Kabuto przyjdzie mnie zmienić, umawialiśmy się na trzecią.
Itachi poruszył się na słowo „Kabuto” i zaskakująco szybko wyplątał się objęć Kakashiego:
— Może to nie jest taki zły pomysł… - uśmiechnął się na moment. - Kakashi - dodał, przez chwilę obracając to słowo na języku, jakby miało jakąś interesującą fakturę lub smak. A zresztą, może miało?
— To miłej nocy, Itachi.
— Wzajemnie.
Po słabo słyszalnym zgrzycie zamka błyskawicznego do namiotu, w lesie nie odezwało się już nic bardziej podejrzanego od ćwierkania kilku ptaków, których nazw Kakashi nie znał. Ornitologia nie była jego konikiem, zdecydowanie… Oczywiście nawet taka miła cisza ma kiedyś swój koniec.
Pierwszą rzeczą, która spowodowała więcej hałasu był Kabuto…
— Wstałeś? — zapytał niepotrzebnie Kakashi. — Głupio pytam, ale nie masz może fajek? Kto jak kto, ale ty powinieneś coś mieć, a mam ochotę zapalić.
— Ostatnie trzy — odpowiedział Kabuto, dokonując szybkiej, wzrokowej kontroli ilości papierosów w paczce. — A co mi tam, częstuj się, Hatake. Nic podejrzanego?
— Nic — odpowiedział Kakashi powoli zaciągając się dymem. Uhu, Kabuto palił mocne, a to w obecnym stanie niezwykle pasowało Kakashiemu.
Drugą był wybuch…
Fanfiction niekontynuowane, przepraszam.

środa, 11 sierpnia 2010

"Déjà vu" parodia

To jest rzecz, która jakoś sama wyszła, gdy pisałam „Bezsenność”. Okazuje się, że mózg mam pełny takich dziwacznych fabułek na parodyjki, chociaż nie zawsze chce mi się to pisać. xD W każdym razie nie ma żadnego przewodniego pairingu, ale przeróżnych hintów jest od groma.
Déjà vu
            Juugo powoli otworzył jedno oko i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie. Jasne półki z przeróżnymi słoiczkami, dwa niewygodne krzesła o metalowych nóżkach, które nieprzyjemnie zgrzytają po płytkach, kiedy już się na nich usiądzie i będzie chciało przesunąć, kozetka, na której aktualnie siedział, oraz stół z odczynnikami. Swoją drogą, zostawianie swoich eksperymentów miejscu, w którym ktoś nieupoważniony (czyli w tym wypadku Juugo) mógł pobawić się w małego chemika, było niespecjalnie inteligentnym posunięciem. Nie żeby Juugo kręciły te wszystkie zlewki, pipetki i probówki, ale zawsze. No, w każdym razie wyglądało na to, że pokój cudownym trafem jest pusty!
            Juugo odetchnął z ulgą; jeżeli znowu miałby obudzić się, mając przed oczami twarz Kabuto z tymi ohydnymi pinglami na nosie, zaprotestowałby, a może nawet urządził jakiś większy strajk. Głodowy na przykład („Ach, gdybyśmy byli w Ameryce” — pomyślał w tamtej chwili, stawiając bose stopy na płytkach. — „Pozwałbym go za niszczenie mojego dobrego nastroju od samego rana”.). Bo prawda była taka, że Juugo twarz Kabuto wryła się w pamięć aż tak mocno, że bez większego problemu byłby w stanie odmalować ją na ścianie swojej celi. Koniec końców, Juugo nie był z tego jakoś specjalnie zadowolony, taki malunek raczej nie przyniósłby mu sławy równej Michałowi Aniołowi i jego freskom.
            Niezauważony przez nikogo (oprócz małego białego szczura w terrarium) przebiegł przez pomieszczenie, ale jeszcze zanim wyszedł, zdążył rzucić okiem na książkę niedbale rzuconą na blat. Wymyślna, obdarzona wieloma zawijaskami czcionka głosiła: Niegrzeczna narzeczona. Juugo wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. A… aha, no w sumie… Przynajmniej teraz już wiedział, dlaczego ostatnimi czasy wszystkie badania się opóźniły — Kabuto znalazł sobie Odpowiednią Lekturę. Chociaż Juugo tak naprawdę nie wiedział, czy czytanie harlequinów współgra z udoskonalaniem Przeklętej Pieczęci. Lecz nie mu to rozstrzygać; nacisnął klamkę.
Jego cień cichutko przemykał kamiennymi korytarzami w kierunku wyjścia; Juugo miał być niewykrywalny i niesłyszalny, i, trzeba przyznać — udawało mu się to, lecz do czasu…
            Prawie jak Afrodyta z morskiej piany, Juugo wynurzył się na zewnątrz z ciemności panujących w korytarzach i stanął u stóp schodów, spoglądając w górę. No cóż, wyżej stał Kabuto, ucieleśnienie najgorszych (bo najbardziej irytujących przez zbytnie podobieństwo do codzienności) koszmarów Juugo. Żeby nie było jednak zbyt łatwo, Kabuto wyglądał na tak zdenerwowanego, jak wyglądał tylko wtedy, kiedy nie zdążył zażyć swojej trzeciej, dziennej dawki kofeiny. No i notatnik w ręku ściskał tak, że aż zbielały mu knykcie, a to, khm, to raczej nie świadczyło dobrze o aktualnej pozycji Juugo. Pięć stopni różnicy między nimi — stali stanowczo za blisko siebie! Houston, we have a problem!
            — Juugo — wysyczał Kabuto, poprawiając okulary na nosie. — Czy ja coś mówiłem o wychodzeniu z gabinetu i spacerku na słońcu?
            Juugo nie odpowiedział nic. Zrobił minę obrażonego dzieciaka i ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, pomaszerował za Kabuto z powrotem tam, skąd właśnie udało mu się zbiec. Gdyby nie ta oczywista wpadka na końcu, Juugo pokusiłby się o opisanie w powieści mrożącej krew w żyłach ucieczki z laboratorium szalonego naukowca korytarzami pełnymi pułapek i wesołych, śpiewających piosenki z High School Musical zombie. To byłby hit! Bestseller, tysiące wywiadów i miliardy fanowskich opowiadań i artów w Internecie! Tylko jeszcze musiałby pomyśleć nad tym, jak wsadzić tam Kimimaro, którego (jak przystało na klasycznego true lovera) wyrwałby z łapek złego hrabiego Orro’chi Maru i co zrobić z końcówką. Bo ani inwazja kosmitów, ani Armagedon nie wchodziły w grę… Juugo wolałby happy end, a te wcześniej wspomniane chwyty do cna wyeksploatowali już zresztą Amerykanie.
            Kabuto usadził Juugo na krześle, a sam dopadł do biurka i rozsypał na nim notatki w ten sposób, że różowa okładka powieści (sądząc po delikatnym dezabilu kobiety ze zdjęcia była to powieść soft, jeśli nie hard porno) nie wyskoczy nagle i nie zakłuje Juugo w oczy, przekazując jednoznaczny komunikat: „Mam lepsze rzeczy do roboty, niż te nudne eksperymenty!”. To że były nudne, Juugo wiedział z doświadczenia, ale że Kabuto tak naprawdę mało interesowały, dowiedział się dopiero dzisiaj.
            Gdy sporych rozmiarów biust kobiety został już zasłonięty fruwającymi w powietrzu notatkami, Juugo obdarzył Kabuto wszystkowiedzącym, pełnym wyższości spojrzeniem. Najwyraźniej to jakoś wkurzyło medyka. A być może nawet wbiło się jak sztylet, chociaż gdyby powiedzieć, że rzuciło się mu w oczy, zajadle walcząc o skupienie na tym swojej uwagi, to chyba byłoby najlepsze opisanie zaistniałej sytuacji. Strzykawka została wbita w ramię Juugo z taką mocą, że pisnął cieniutko przez zęby.
            — Ojej, chyba złamała mi się igła — powiedział Kabuto z szerokim uśmiechem na twarzy. Wygląda no to, że sadystami są nie tylko ci przysłowiowi dentyści. Wielbiciele niedrogich, kioskowych romansów, jak widać, mieli w tej grupie także swój udział. — Ale nie ma problemu, zaraz wezmę kombinerki i ją wyjmiemy. Jeśli nie trzeba będzie ciąć.
            Juugo zbladł. Słowo „ciąć” kojarzyło mu się z deskami. Takimi ładnymi, oheblowanymi deseczkami, które można bez problemu wykorzystać do jakichś prac budowlanych i to wyobrażenie było poniekąd miłe. Ale niefortunnie, kiedy zostało zestawione z tym, że ciąć trzeba będzie jego rękę, te ładnie ułożone deski straciły jakoś swój urok. Bo skoro materiałem nie będzie drewno, to… to…
Cholera, jak można pociąć rękę?... A nie, szlag, chyba można…
Ale heblować?!...
Ostatnim, co Juugo zapamiętał, był silny uścisk dłoni na jego ramieniu i zimny dotyk kombinerek. Co tutaj ukrywać — Juugo zemdlał i szczęśliwie nigdy nie miał się dowiedzieć, w jaki sposób i czy rzeczywiście Kabuto usunął igłę. A może tak na serio żadnej igły nie było? No, przynajmniej rutyna spotkań z Kabuto została trochę zachwiana, chociaż Juugo nie był do końca pewny, czy tak właściwie się z tego cieszył.
***
Kiedy Juugo po raz kolejny otworzył oczy, nie bawił się już w skrytą obserwację, czy ktoś znajduje się z nim w pokoju. Zerwał się z tapczanu, po czym padł na twarz. Cóż, może należałoby w jakimś widocznym miejscu powiesić informację, że zaraz po omdleniu nie należy wstawać zbyt gwałtownie z łóżka, bo grozi to bólem puchnącej właśnie szczęki. Ałaa, Juugo potarł obolałe miejsce, a po krótkim użalaniu się nad sobą w myślach, jednak rozejrzał się po pokoju. W jego polu widzenia nie było nikogo! O bogowie, druga taka szansa tego samego dnia zdarza się (według wszelkich rachunków podobieństwa) raz na milion lat!
Przeanalizowawszy wszelkie możliwe warianty sytuacyjne, Juugo postanowił doczołgać się do drzwi, a później wydostać się na zewnątrz tylnym wejściem, tym zaraz obok schowka na miotły. Jak postanowił, tak też zrobił — pełznięcie po śliskich płytkach było rzeczą banalną, nawet przy przeszkadzających odrobinę zawrotach głowy. I gdy już, już miał chwycić za klamkę, odezwał się Ten Dźwięk. Ten Dźwięk aktualnie brzmiał jak niegrzeczne „ekhm, ekhm” i dobiegał z krzesła, które znajdowało się za Juugo.
No tak, za nim! Oczywiście, to że nie spojrzał się za siebie, podczas małego, wzrokowego rezonansu świadczyło dobitnie, że:
a) Juugo jest n00bem,
b) Kabuto kampi,
c) Juugo sobie dalej już nie popełznie.
Szlag, koniec z ucieczką w stylu Jamesa Bonda (zresztą, nie było tutaj odpowiednich rekwizytów, a i sam Juugo nie przypominał z wyglądu słynnego agenta 007.). Juugo posłusznie wstał i odwrócił się w stronę Kabuto, mającego akurat mały seans z kawą, papierosem i tym swoim czytadłem.
— Podłoga jest czysta, nie musisz jej froterować — odezwał się, przewracając stronę.
— Aha — odparł Juugo i po raz kolejny usiadł na otomanie.
Nie umknęło jego uwagi to, że Kabuto zamiast relaksować się przy tylu używkach, raczej się stresuje. Popiół z peta był strząsany zbyt gwałtownie, kawa pita zbyt szybko, a wzrok zbyt często padał na wskazówki zegarka tykającego na lewym nadgarstku Kabuto. Ba, nawet cliffhanger zastosowany przez autora na koniec rozdziału (— O przenajsłodszy Jezu! — wykrzyknęła Amelia Anna Maria, a jej pełna pierś uniosła się przyspieszonym oddechem. Gdy pociągnęła drzwi starej dębowej szafy, która należała do rodziny Johanna Richarda Patricka von Hagen od piętnastu pokoleń, zauważyła, że tak naprawdę w środku znajdowała się…) nie sprawił, że Kabuto zaprzestał obserwacji tarczy czasomierza.
— Kimimaro coś za długo u niego siedzi — mruknął, podpalając kolejnego ćmika.
— Tak? — zainteresował się Juugo. Kimimaro i Orochimaru, jeden pokój, długie siedzenie… Czerwona lampka zapaliła się w głowie Juugo. — Ale jak to siedzi?
— Domyślam się, że nie na dupie.
— A…aha.
Kabuto kiwnął głową w stronę drzwi wyjściowych.
— Siedzi tam już trzecią godzinę i nie wychodzi. To zdeczka zbyt długo.
Krótkie spojrzenie, które Juugo rzucił Kabuto, spotkało się z odzewem, na jaki liczył. Oczy Kabuto błysnęły, a chwilę potem czajnik już radosnym gwizdem oznajmiał, że wrzątek jest już gotowy. Ozdobny imbryczek malowany w różowe kwiatki i jakieś inne zielsko, ciasteczka na talerzyku o złoconych krawędziach, jakiś niewiadomo skąd wytrząśnięty kwiatek i Juugo był gotowy na odegranie roli kelnera, podającego popołudniową herbatkę. Oraz ciasteczka maślane z kawałkami czekolady, oczywiście.
Zatrzymali się przed drzwiami naprzeciwko laboratorium. Juugo przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał, co takiego zajmuje Kimimaro i Orochimaru tyle czasu. I usłyszał! A jakże usłyszał i Kabuto także. Najpierw poczerwieniał, a potem zbladł, gdyż dialog zmierzał w galopującym tempie tam, dokąd ani Juugo ani Kabuto nie chcieli, żeby dotarł.
A co usłyszeli?
— No… to co o tym sądzisz? — zapytał głos Kimimaro.
— Nieźle. Podobają mnie się te, emm… mięśnie. Naprawdę całkiem sexy.
— Dziękuję bardzo
— A mógłbyś…
— Słucham?
— Tutaj, no wiesz trochę…
— Znaczy tak?... Dobrze?
— Trochę mocniej. O, o, o tak! Tak! O to mi chodziło!
Juugo walnął trzykrotnie pięścią w drzwi (co miało imitować pukanie) i bez odczekania kurtuazyjnych kilku sekund, wpadł do pomieszczenia. Chciał przyłapać ich na gorącym uczynku, ale nie udało mu się to. Jedyną faktycznie gorącą rzeczą była herbata rozlana na tacy w rękach Juugo.
— Dobra, zaakceptuj — powiedział Orochimaru i odwrócił się znad monitora w stronę Juugo.
Program graficzny. To był program graficzny. No przecież, że tak — w końcu każdy się podnieca przy retuszowaniu zdjęć, nie?... Emm, no może jednak nie aż tak — bez przesady…
Kimimaro polatał jeszcze trochę kursorem po wielkim ekranie i edytor, którego Kimimaro używał przed chwilą do poprawienia zdjęcia Orochimaru, został zamknięty. Kimimaro kliknął raz i drugi, wpisał hasło, adres mailowy i zatwierdził. Na monitorze, przed którym siedzieli obaj mężczyźni, nie mając na swoim sumieniu żadnych większych grzechów od sporego gabarytu kłamstw (o czym Juugo i właśnie wchodzący do gabinetu Orochimaru Kabuto mieli przekonać się już za chwilę), pojawił się fioletowy, glitterkowy napis „Profil: Oro$weetGuy”. Napis pobłyszczał się trochę, zawirował i zniknął, ukazując dalszą zawartość strony. Juugo odstawił tacę na zagracone biurko. Myślał, że jeśli tego nie zrobi, to ją upuści i nie tylko rozleje więcej herbaty, ale też potłucze ozdobne porcelanowe filiżanki. A wtedy Kabuto by go zabił. Jeśli Juugo miałby pecha, zostałby zamordowany przez jego kolekcję harlequinów.
— …! — Kabuto wydał bliżej nieokreślony dźwięk i zapatrzył się w ekran
Widniało na nim mocno wyfotoszopowane zdjęcie Orochimaru albo może zdjęcie jakiegoś modela z tylko przeklejoną głową wcześniej wspomnianego. W stanie prawie kompletnego dezabilu — bez koszuli i z rozpiętym rozporkiem, który ukazywał światu (a na pewno Internautom, którzy jakimś sposobem zabłądzili w ten zakątek Internetu) czarno-czerwone gacie na wąskich biodrach. Orochimaru tak nie wyglądał i Juugo był co do tego absolutnie pewny. Gorzej z Kabuto, który aktualnie prawie rymsnął na twarz z nadmiaru szczęścia. Ugh, ale ten nadmiar szczęścia w postaci śliny wyciekał mu kącikiem ust na brodę.
— Zjedź niżej — polecił Orochimaru i przed Juugo wyświetlił się tekst. Był to rzekomo opis osoby Orochimaru, który okazywał się być chyba większą fikcją literacką niż romansidła Yakushiego.
Hello everyone! Mam na imię Orochimaru i jestem zwariowanym facetem trochę po dwudziestce. xD (Dość spore to „trochę” — pomyślał Juugo. — „Tak jakby około trzydziestu lat…”) Lubię nowe techniku ninjutsu i badania w laboratorium — żadna probówka i substancja potencjalnie radioaktywna albo wybuchowa mi nie straszna. xD Liczę, że na tym portalu odnajdę swoją wielką miłość. ^^ Jeżeli jesteś młodym chłopcem o czarnych włosach, jasnej cerze i posiadasz interesujące Kekkei Genkai (najlepiej techniki wzrokowe xD), a przede wszystkim, jeśli masz na nazwisko Uchiha — napisz do mnie! Nie pożałujesz… ^^
PS To real foto ;D
— No — stwierdził zadowolony Orochimaru. — Dobra robota, Kimimaro.
— To nic takiego, ale dziękuję — odparł Kimimaro. — O, ktoś wysłał ci wiadomość.
SeksiMściciel pisze: Cześć, jestem Sasuke Uchiha, mam 13 lat. Szukam koleżanek i kolegów, którzy pomogą mi stać się silniejszym, żebym mógł zabić brata, który wyrżnął całą moją rodzinę :)
„Matko, czy to nie było za dużo informacji, jak na pierwszy mail?! Czy ci ludzie w ogóle myślą, co robią?! Kto normalny odpowie na taką wiadomość?” — załamał się Juugo.
— Łaa! — wykrzyknął Sannin. — Złaź, odpiszę mu!
„Cofam pytanie.”
Oro$weetGuy pisze: Hey, mam na imię Orochimaru, tesh mam 13 wIo$eNeK (W tym momencie brwi Juugo podjechały ze zdziwienia prawie pod samą linię włosów — była mowa o dwudziestukilku latach, nie trzynastu! To nie wypali, nie ma mowy. Nawet ten SeksiMściciel się na to nie złapie!). Jeżeli jeste$ zainteresowany znajomo$cią z potężnym $anninem, zapraszam do dalszej ro$$mowy. xD Pomogę Ci stać się potężniejshym. ;D
Pik! I na ekranie pojawiła się kolejna wiadomość, ale po przeczytaniu jej dwóch pierwszych zdań (To fajnie, że jesteś w moim wieku, trochę starzej wyglądasz na tym zdjęciu. Heh, to kiedy możemy zacząć?), zwątpił w jakąkolwiek inteligencję społeczeństwa. A Kimimaro nawet na niego nie spojrzał i tylko pomagał Orochimaru w odpisywaniu na kolejne wiadomości tego całego Sasuke. Będzie musiał się poważnie zastanowić nad umieszczeniem Kimimaro w takiej roli w swoim bestsellerze in spe, no bo skoro jest przez niego ignorowany…
Tak więc zwątpił i wyszedł w ciemność korytarza, zostawiając rozmięknięte przez herbatę ciastka na drewnianej tacy, Kabuto w jakimś dziwnym, prawie narkotycznym stanie oraz Kimimaro i Orochimaru, zafascynowanych internetowym podrywem tego ostatniego. A gdy już wyszedł, ciemność pochłonęła go cichutko.
***
Juugo powoli otworzył jedno oko i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie. Tamto przed chwilą — dzięki bogom! — było snem, hurra, hurra. Chyba nie wyrobiłby psychicznie, gdyby okazało się, że Orochimaru naprawdę zakłada sobie profile na portalach randkowych i podrywają go tam trzynastolatki.
Pokój, w którym się znajdował, wyglądał na bezludny. Juugo odetchnął z ulgą i zsunąwszy się z posłania, przypadł do podłogi — uff, nie spotka tego cholernego Kabuto i może wreszcie uda mu się jakoś wydostać z ciemnicy korytarzy ośrodka. Niedostrzeżony przez nikogo (bo też aktualnie nikogo w laboratorium nie było), wstał i przebiegł do drzwi. Rzucił okiem na papiery porozrzucane na biurku Kabuto, dostrzegając książkę o złoconej okładce i tytule: Noc z szejkiem.
„Co do…?!” — pomyślał, naciskając klamkę — „Może i ten sen nie był znowu taką wielką lipą, może jednak Kabuto czyta TAKIE książki.”.
Parsknąłby śmiechem, gdyby nie fakt, że ma teraz dużo ważniejszą rzecz do wykonania. Zdobycie przynajmniej półgodzinnej wolności na spacerek w pobliskim parku! W stawie mieli kaczuszki, które można było karmić suchym chlebem i w ogóle! Gdyby mu się udało, oznaczałby to wygranie przynajmniej chwili normalności.
Juugo prześlizgnął się przez drzwi i wydostał  na korytarz. Pędem rzucił się ku tylnemu wyjściu.
Hmm, ciekawe jak bardzo historia lubi się powtarzać?
end.


piątek, 6 sierpnia 2010

"Bezsenność" (JuugoKimi)

Dedykowane Karo.
„Bezsenność”
Las był cichy i sprawiał wrażenie całkowicie wymarłego; gorące powietrze drażniło nozdrza Juugo zapachem kurzu i już rozkładających się ciał. Odchylił głowę, opierając ją o korę drzewa, przy którym siedział; niebo, którego fragmenty prześwitywały przez opadające ku ziemi gałęzie, było jasnoniebieskie i pozbawione najmniejszego zachmurzenia.
Najpierw ciszę tego parnego popołudnia przedarł trzask gałęzi, a później zbliżający się w kierunku Juugo, miarowy szelest suchej trawy. W polu widzenia pojawił się szczupły, jasnowłosy chłopak, który celował w jego stronę czymś ostrym. Chłopak ani się na niego nie rzucił z tym, co trzymał w ręku, ani nic nie powiedział — patrzył się tylko, ale było to spojrzenie niezwykle drażniące. Juugo zmarszczył brwi, kiedy chłopak podszedł bliżej niego; zeschnięte źdźbła uczepiły się nieco zszarzałego bandaża na jego łydkach.
— Zabiłeś ich wszystkich? — zapytał, przystając kilka metrów przed Juugo. To coś, czym wymierzył w jeden z punktów witalnych na jego korpusie, wyglądało trochę jak kość.
Juugo nie odpowiedział, ale chłopak nie naciskał. Powiódł wzrokiem po pozostałościach po masakrze, a później ponownie spojrzał się na Juugo. Juugo w tamtej chwili stwierdzić mógł tylko tyle, że oczy tego chłopaka przed nim mają najbardziej zielony kolor, jaki kiedykolwiek widział.
— Czy ty jesteś Dwubiegunowy Juugo? — zapytał, opuszczając ostrze.
— To ja — odparł Juugo, a po chwili wstał.
***
O ile pamięć nie płatała Juugo figli, tak właśnie spotkał po raz pierwszy Kimimaro. Letniego, gorącego dnia ładnych parę lat temu. Co dziwne nie pamiętał, w jaki sposób dotarli później do jednego z ośrodków badawczych Orochimaru, ani w ogóle podróży z tamtego miejsca niedaleko Iwagakure do  Kraju Dźwięku. Pamiętał za to, że Kimimaro miał tamtego dnia włosy spięte w koński ogon, a nie, tak jak na co dzień, związane po bokach swojej przystojnej, męskiej twarzy.
Ha, pamięć to jednak dziwna rzecz! Coś jak ogromny kredens, w którego szufladkach trzymane są z pozoru kompletnie nieważne wspomnienia, a te (zdawałoby się bardziej znaczące) są schowane tak głęboko, że nie sposób do nich powrócić bez wrażenia, że coś nam umknęło. Juugo jednak sądził, że taka selekcja nie jest jakaś bardzo zła, bo lepiej było mu rozpamiętywać niegdysiejszą fryzurę Kimimaro, a nie pierwsze spotkanie z Kabuto i Orochimaru. Nie wspominając nawet o tych wszystkich badaniach i eksperymentach…
Tak, pamięć to bardzo dziwna rzecz — pomyślał, opierając głowę o chłodną ścianę za nim.
Pomieszczenie, w którym aktualnie przebywał Juugo było ciemne, niezbyt wielkie i posiadało naprawdę imponująco wysoki sufit. I równie (jeśli nie bardziej) imponująco niewygodne łóżko z cienkim, jak szesnastokartkowy zeszyt, materacem i poduszkami; prześcieradło oczywiście było jeszcze cieńsze, ale nie narzekał — w końcu to rzecz normalna i powszechna także poza kryjówką Węża.
Księżyc wiszący na niebie świecił jak stuwatowa żarówka, a jego blask przeciskał się przez szpary między popsutymi, zablokowanymi na amen żaluzjami, zostawiając jasne paski na ścianie i ciele Juugo. I jakoś tak wtedy uświadomił sobie, że jest sam. Może była to wina tej srebrzystej iluminacji księżyca, a może po prostu pomieszczenie, zwykle wieczorami ciemne jak niekończąca się noc, teraz zdawało się być niezwykle wielkie? Albo nie była to wina niczego i ta myśl tylko ot tak wpadła Juugo do głowy, zakleszczając się w umyśle i ani myśląc opuścić go dobrowolnie. Przemocą zresztą chyba też nie. Czy ktoś kiedyś w ogóle wynalazł jakiś działający sposób na natrętne, niedające się nijak odtrącić myśli? Jeśli tak, zasługiwał na Nobla. Co tam, nawet dwa Noble! Oczywiście pod warunkiem, że zgodziliby się, żeby mu je przyznać.
No ale chyba nie wynalazł.
Juugo, chcąc jakoś zniwelować uczucie odizolowania, skreślił w naprędce inną myśl.
Kimimaro. Jego przyjaciel, jego prawdopodobnie nigdy niespełniona miłość, bo chociaż seks zdarzył im się nie raz, nie dwa, to nie funkcjonowało tak prosto. Kimimaro nigdy nie wyznał Juugo żadnych uczuć, a i Juugo nie przygotował sobie jakowejś przemowy na temat swojej miłości. A jeśli miłość w tym wypadku była słowem zbyt wielkim, Juugo lubił określać to obezwładniające, nie pozwalające na zbyt trzeźwą analizę, uczucie jako niesamowicie silne zauroczenie. Chociaż to słowo w tym przypadku zdawało się raczej być nie na miejscu w drugą stronę, ale już nie brnął dalej w wymyślanie piekielnie długich, idiotycznych definicji.
Tak, Kimimaro…
Juugo westchnął ciężko i z braku lepszego zajęcia, zaczął skubać rąbek koca. Koc miał wykończenie frędzlowato-nitkowate (bo niestety włókienka strasznie lubiły z tych frędzli wypadać) i akurat do skubania nadawał się idealnie. Tak jak Kimimaro nadawałby się idealnie do… nooo… na przykład do całowania i takich tam… Z dużym naciskiem na „takie tam” i ich ciągi dalsze.
Ale cóż, Kimimaro prawdopodobnie nie odpowie na uczucia Juugo, tak jak by tego oczekiwał. Sprawę dodatkowo utrudniał jeszcze fakt, że to właśnie Kimimaro miał zostać nowym pojemnikiem na duszę Orochimaru. Tsk, czemu Kimimaro darzył tego dziada takim szacunkiem pozostawało dla Juugo nierozwiązaną zagadką.
No i nie spotykali się w „taki sposób” już od bardzo dawna. Zresztą, czy jedno „kocham cię” zmieniłoby wszystko? Juugo był sceptykiem i realistą, jednak dużo bardziej akcentując „sceptyka”, toteż wątpił.
Przez ścianę usłyszał kroki. Być może usłyszenie kroków przez tak gruby mur było rzeczą niemożliwą, ale od czego jest ta niewielka szpara między drzwiami a podłogą? Dobra, nieważne, przez co tak właściwie usłyszał stukot butów, ale ważne, że wychwycił ten dźwięk i w ramach rozrywki dla człowieka cierpiącego na bezsenność, zaczął typować, któż o tak późnej porze mógłby przechadzać się zimnymi, kamiennymi korytarzami ośrodka. Na początku obstawiał Kabuto, ale gdy kroki zwolniły, a później zawróciły i przeszły ponownie pod jego drzwiami, zmienił zdanie. I był cholernie pewny, że wie, kto znajduje się w korytarzu.
Kroki były wystarczająco głośne, żeby Juugo je usłyszał, ale jednocześnie wystarczająco ciche, żeby nie obudzić nikogo innego poza nim. Zdawały się być dziwnie niepewne, ale w tym prześwietlającym przez żaluzje światłem księżyca, Juugo nie wyobrażał sobie, że mógłby usłyszeć jak on przechadza się przed drzwiami Juugo marszowym krokiem w ciężkich wojskowych butach. To po prostu nie pasowało.
— Kimimaro? — zapytał przestrzeń, rozciągającą się za wzmacnianymi stalą drzwiami. Znał odpowiedź. Oczywiście, zapytana przed sekundą przestrzeń też ją znała i wspaniałomyślnie postanowiła podzielić się nią ze światem (a przynajmniej tą jego częścią, która zawierała w sobie Juugo i jego osobistą celę):
— Tak, to ja.
— Nie powinieneś wychodzić — prychnął — ostatnio miałeś atak, co jeśli znowu-
— Czuję się dobrze.
A potem zapadła cisza, co prawda krótka, ale jednak boleśnie dotkliwa dla Juugo. Samotność uderzyła w niego z jeszcze większą mocą. Kimimaro, ile to już czasu nie mieszkają razem w jednym pomieszczeniu? Kiedyś to cholernie niewygodne metalowe łóżko ustawione było naprzeciwko łóżka Kimimaro, a sam chłopak znajdował się na wyciagnięcie reki, na tyle blisko, by móc go objąć. A jeśli nie objąć, to przynajmniej dotknąć.
Ciszę, która tak ugodziła w Juugo, otwierając przemocą nie tę szufladkę wspomnień, którą trzeba, przerwał szczęk zamka. Przeciąg hulający po korytarzu przewiał Juugo na wskroś, wszak bielizna używana do spania nie była strojem odpowiednim do niczego innego poza spaniem właśnie.
W szparze między skrzydłem a futryną ukazała się jasna twarz Kimimaro z tak dobrze znanymi Juugo czerwonymi kropkami — symbolem klanu Kaguya — na czole i również czerwonymi obwódkami przy oczach, a potem twarz ta zbliżyła się znacznie do twarzy Juugo. Poczuł jak chłodne palce pociągają go za brodę i jak usta Kimimaro nagle przyciskają się do jego.
Ach, więc jednak… — przemknęło jeszcze przez głowę Juugo, zanim zdecydował się wyłączyć myślenie i skupić raczej na odczuwaniu. Zastanawiać się dlaczego równie dobrze można później, chociaż… Warto przemęczać szare komórki?
Drzwi się zamknęły, głośno trzaskając. Palce Juugo bez zbędnych ceregieli wsunęły się w spodnie Kimimaro i dalej w ich głąb, w odmęty materiału tak samo rozgrzanego, jak stykające się z jego nogami uda Kimimaro. Czubkiem języka przeforsował sobie drogę do gorącego wnętrza ust Kimimaro i bawił się w odkrywanie, jak cudownie jest móc go całować, smakować, dotykać i rzucać na skrzypiące przeraźliwie po kamiennej podłodze łóżko.
Pokotłowali się chwilę na kocu, jeszcze nie całkiem pozbawionym frędzli, jedną po drugiej odrzucając na podłogę kompletnie niepotrzebne części ubrania i błądząc dłońmi po półnagich tyłkach i już kompletnie gołych torsach. Juugo palcem wskazującym powiódł po wyczuwalnych pod skórą żebrach aż do mostka. Kimimaro tylko zarzucił ręce na szyję Juugo i przycisnął mocno swoje usta do jego warg.
— Zrób to ze mną — jęknął Kimimaro. Juugo czuł jak mocno szamoce się jego serce zamknięte w klatce żeber, zupełnie jakby na siłę chciało wyrwać się na zewnątrz. Juugo zdawało się nawet, że sam Kimimaro jest zdeterminowany daleko bardziej niż on sam; jasnowłosy pociągnął dłoń Juugo i włożył sobie do ust jego palce. Czuł jak język i zęby Kimimaro łaskoczą jego skórę.
Co tu dużo mówić, Juugo nie był przygotowany na taki obrót spraw, toteż niczego innego nawilżającego nie miał pod ręką, ale była ślina. Ślina… Kimimaro ugryzł lekko opuszek palca Juugo i cienka, przezroczysta nitka zabłysła w księżycowym świetle. Mokrym językiem powiódł po skórze od wgłębienia między nagim barkiem i obojczykiem, aż do miejsca w którym szyja łączy się ze szczęką. A potem na dół, przez brzuch i jeszcze niżej obok kości biodrowych, aż do…  
— A! — krzyknął Kimimaro, gdy zwilżone palce Juugo wsunęły się w niego. Ale niemal natychmiast krzyk ten zmienił się w dźwięk, którego Juugo sklasyfikować nie mógł — było to coś pomiędzy jękiem i pomrukiem, kiedy językiem sunął od nasady aż po sam czubek penisa Kimimaro.
— Juugo — Kimimaro wbił paznokcie w ramię partnera. — Teraz… Chcę teraz… Zerżnij mnie.
— Dobrze — zgodził się Juugo i wylądował pocałunkiem w kąciku ust Kimimaro. — Obróć się.
A potem Juugo widział tylko ładnie ukształtowane plecy z jednym ciemnym pieprzykiem na łopatce i czerwonawe pręgi na pośladkach, które pozostawił trochę zbyt mocno je ściskając. W tamtym momencie stopili się razem jak gdyby w jedno — Kimimaro mógł stać się na chwilę Juugo, a Juugo Kimimaro. Stać się jednym, drżącym przy każdym pchnięciu organizmem.
Od ścian odbijały się jęknięcia i westchnienia i Juugo pomyślał, że zaraz dojdzie zatopiony w ciasnym, gorącym wnętrzu Kimimaro. A potem wszystko, co widział, co słyszał, co czuł, utonęło w wszechogarniającym krzyku prześwietlonym przesączającym się zza żaluzji księżycem.
Na pościel legli razem; koc prezentował na samym środku wcale niemałą białawą plamę, ale Juugo postanowił, że takimi triwiami będzie się martwić później. Odgarnął włosy opadające na bark Kimimaro i przywarł wargami do jego jasnej skóry — miejsce pod wpływem ssania zaczerwieniło się i raczej nie wyglądało na to, że specjalnie szybko powróci do swojego poprzedniego kolorytu. Kimimaro potarł twarz swoją ręką, westchnął raz i drugi i ostatecznie wstał. Pozbierał porozrzucane po całym pokoju ubrania. Juugo patrzył, jak się ubiera — metodycznie i powoli — jak zapina sandały i chwyta za klamkę.
— Już wychodzisz? — zapytał zdziwiony i również wstał, przywierając do pleców Kimimaro. Teraz kiedy go już miał, kiedy wreszcie mógł go mieć, Kimimaro ot tak odwraca się do niego plecami i chce wyjść. Kimimaro już wymykał się, już wysuwał z uścisku Juugo, jego usta jeszcze musnęły wargi Juugo, dłoń jeszcze dotknęła jego karku, ale Kimimaro już był tak bardzo daleko. Tak bardzo daleko metr od niego.
— Dostałem misję — odezwał się Kimimaro, a Juugo już wiedział, że nie chce tego słuchać. Że poważny ton i te unikające jego wzroku zielone oczy, o których wiedział, że u nikogo nigdy nie spotka takiego cudownie trawiastego odcienia, świadczą o czymś, czego wiedzieć nie chce. — Idę sprowadzić Uchihę Sasuke, będzie nowym ciałem Orochimaru w moim zastępstwie. Będzie moją reinkarnacją, jedyną osobą, która jest odpowiednia do tego celu.
— Chcesz — Oddech zamarł Juugo w płucach. — Się poświęcić?
— Jeżeli będę musiał — odpowiedział wymijająco, a Juugo już nie kontaktował w normalny sposób. Myśli, cała chmara, pół tabunu i jakaś dziesiętna część legionu myśli przetaczały się cieniem na jego twarzy.
Mówisz dziękuję za wszystko Juugo mówisz żegnaj zobaczymy się później
czemu żegnaj czemu nie do widzenia czemu Sasuke czemu nie widzę Cię teraz Kimimaro dlaczego czuję się jak połowa mnie bez ciebie jestem niepełny jak kubek bez ucha jak książka bez słów jak szyba bez szkła jak róża bez kolców
Klamka, tak cichutko jak jesienny liść spada z drzewa, kliknęła, a Juugo przytrząśnięty szokiem, odczuł, że jest bardziej sam niż przedtem się czuł. Tak bardzo sam, jak nie był w ogóle nigdy przedtem. Wrażenie to potęgowała pognieciona pościel z zasychającą już plamą i to że drzwi i korytarz rozciągający się za nimi był na pewno pusty. Pusty, pusty, pusty! Tak cholernie, tragicznie, beznadziejnie PUSTY!
niesłyszęCięjuż
W pokoju królowała nieporuszona, majestatyczna cisza, jedynie za oknem, w pobliskich krzakach coś, najprawdopodobniej z wyglądu kotopodobne, uskuteczniało polowanie na jakiegoś małego, piszczącego gryzonia. I upolowało go, o czym świadczyły jeszcze inne dźwięki. A Juugo stał nadal na środku pokoju i patrzył się na zamknięte drzwi z szaro-białym wzorkiem przepuszczanego żaluzjowego światła.
Sasuke Uchiha… Czemu Kimimaro ma się poświęcać dla jakiegoś dzieciaka? Czemu Orochimaru w ogóle każe wybrać się jemu na tę misję? Przecież był chory i ten gad o tym wiedział. Juugo zresztą zdziwiłby się, gdyby nie wiedział. Ale mimo to… dlaczego?
I dlaczego przyszedł? Dlaczego nie mógł po prostu sobie pójść, nic nie mówiąc, siedząc cicho sza, jak mysz pod miotłą? Dlaczego przyszedł i dał mu się przelecieć? Pożegnalny prezent? Juugo skrzywił usta. Po-żeg-nal-ny pre-zent, jak to okropnie żałośnie brzmi. Cholera. Już wolałby siedzieć tak jak siedział przedtem, na łóżku i z bezsenności rozmyślać nad różnymi pierdołami.
Pięścią walnął w ścianę obok futryny; szczątki jeszcze trzymającego się, wątpliwej jakości tynku  posypały się na podłogę, kurząc beżową koszulkę Juugo. I coś jeszcze, coś co leżało sobie na podłodze tak po prostu i sprawiało wrażenie pozostawionego przez przypadek.. Bo futerał na kunaie nigdy nie należał do Juugo, a i pomysł, że jakoś się tak zmaterializował w jego celi, był niezbyt mądry. Podniósł go i przesunął palcami po szorstkim, ciemnym materiale.
Usłyszał pukanie do drzwi, a zaraz potem te drzwi się otworzyły.
— Juugo, zapomniałem wziąć-
Ale Kimimaro nie dokończył. Juugo rzucił się na niego i przycisnął tak mocno do siebie, że prawie pomiażdżył mu żebra.
— Nie idź — odezwał się Juugo i gdzieś tam w głębi siebie zdecydował, że Kimimaro już nie wypuści ze swoich rąk. A jeśli mu to nie pasuje to już trudno, będzie musiał nauczyć z tym żyć.
— Nie idź, nie idź. Zostań, kocham cię.
I Juugo obdarzył go takim pocałunkiem, o jakim myślał że potrafi zmienić wszystko, wszyściuteńko. A jeśli coś takiego naprawdę nie istniało, to się pojawi. Musi — nie ma innej opcji.
end.