Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 9 grudnia 2012

"Technicolor" Rozdział 4 (SasuNaruNeji)

Taaak… po tym długim czasie (którego nie wyszczególnię, bo… eee, bo nie – sami widzicie, jaki to był okres czasu, nie będę zawstydzać samej siebie pisząc go tutaj raz jesczze) w końcu rozdział czwarty. Smutne trochę, że tyle mi zeszło, a do piątego rozdziału pewnie zejdzie jeszcze trochę. Niestety, wybranie się na studia jakoś stanowczo drastycznie ucięło mi ilość wolnego czasu. Nie polecam anglistyki na UAMie, jeżeli jesteście tak leniwi nie robiliście w liceum prawie nic — tak jak ja. Ja przeżywam chyba szok kulturowy. =.=”
No ale dość już. Rozdział czwarty, przedostatni, powieszony. Zostanie jeszcze piąty i może jakiś malutki spin-off do napisania i powieszenia. :)
Dzięki bardzo panu M. za proof-read. <3
Rozdział czwarty
Klamka zapadła, niedługo zrozumiesz,
Że nie było dla mnie żadnej nadziei.

(Meine Würfel sind gefallen, bald schon ist dir klar,
Wie hoffnungslos ich war.)
            Sasuke prawdopodobnie zawsze wiedział, że jest dla niego tylko jedna opcja — musi zabić brata. Kiedy go zabije, dopiero wtedy będzie mógł się zastanowić, co dalej i czy jakieś „dalej” w ogóle jeszcze dla niego będzie. Czasami jednak przebiegały mu przez głowę myśli, czy gdy już będzie po wszystkim, powinien próbować wrócić do Konohy. Szybko jednak, jak zawsze u Sasuke, przychodziło otrzeźwienie i kontra — po co miałby tam wrócić? Jako kto by wrócił?
Więzień, odpowiadał sobie błyskawicznie, więzień, uciekinier z wioski, nukenin… Przecież do Naruto… do Nejiego, do… nie ma już drogi powrotu i nie ma sensu wracać. Anbu zatargaliby go przed oblicze hokage, żeby dokonała osądu i skazała go na, w najlepszym przypadku, wieloletnie więzienie. Ale nie miał co się łudzić, że takie „najlepsze przypadki” znalazłyby zastosowanie akurat u niego.
            Po pierwsze jednak musiał określić samego siebie, bo nie zdołał zrobić tego przez te wszystkie lata życia w Konosze. Takie wioskowe życie ogłupiało, zmuszało do zmiany priorytetów, których zmieniać nie można. Teraz, po raz pierwszy w życiu, Sasuke był w stanie w końcu zapanować nad sobą, nad każdym swoim ruchem, każdą myślą, całkowicie, do ostatka; jasno wyznaczyć granice pomiędzy nim samym a światem. Tutaj nie liczyły się żadne dziwne marzenia i wyobrażenia — z gruntu nieprzydatne — tylko rzeczy jak najbardziej realne. Liczyło się to, co Sasuke zrobić musi — zabić Itachiego, wypełnić swój obowiązek, obietnicę i przysięgę…
            …i umrzeć — myśl rozlała się w jego umyśle, dziwnie lepka i słodka. Nie wstrząsnęła nim, nie wstrząsała nigdy. Poznać samego siebie i umrzeć, może to powinno właśnie tak wyglądać. Może właśnie tak powinno dziać się u Uchihów — czystokrwistym rodzie najwyraźniej pełnym chorych psychicznie skurwieli. Może na tym to polega i może nikt tego zmienić nie potrafi.
            Sasuke nie jest bezsilnym małym chłopcem, teraz już nie jest — jego nienawiść, przez tyle lat spychana na dalszy plan, teraz urosła stukrotnie. To ona świadczy o jego sile, nie mangekyou, nie specjalne pieczęcie z zakazanymi mocami, ale ona. Nie musi mieć mangekyou w oczach, żeby rzucić się na swojego brata z zamiarem zabicia — to wymaganie zresztą postawił przed nim właśnie Itachi. „Kiedy będziesz miał te same oczy, przyjdź, znajdź mnie” — tak mówił jego chory brat. Ale on sam, równie szalony, jak na wariata przystało, rzuci się na niego z kunaiami, z shurikenami, ze swoimi ognistymi i elektrycznymi technikami i zatryumfuje. Nie będzie tam żadnych warunków, postawionych przez kogoś innego poza Sasuke. Brat stanie się krwawą miazgą, a on zatryumfuje.
Już praktycznie czuł w ustach ten smak sukcesu, gdy zagasiwszy ognisko, kładł się spać.
***
Ten sam obrazek, wielka biała pustynia pod czarnym niebem. Ciemna, wyschnięta od dawna studnia tylko o kilka kroków przed nim. Wsparł się o cembrowinę i wskoczył do środka. W zimną, zaciskającą się na jego ciele ciemność.
…lodowato, jakby coś przyległo do niego jak druga skóra…
Zanim Neji dał radę się obudzić, zaczął szamotać na kanapie, zaplątując się w koce. Jakby to szamotanie miało go uchronić przed napierającą i naciskającą na niego oślizgłą ciemnością, która rezydowała pośrodku tej białej pustyni, głęboko pod ziemią.
…ślisko, obrzydliwie.
Neji miał wrażenie, jakby ciemność chciała wepchnąć się do jego gardła i zadusić. Oplątać szyję i zacisnąć mocno — czuł taki zamiar, był wyraźny w tej smolistej czerni. Prawdopodobnie nawet nie zdążyłby sapnąć.
Piasek przesypywał się gdzieś obok, nie widział gdzie, ale słyszał jego nieustanny, złowróżbny szelest — ciemność poruszała się, polowała na niego, prawie pieszczotliwie skradając po skórze. Wyciągnął ręce przed siebie, potem w bok, próbował znaleźć coś, od czego mógłby się odepchnąć w kierunku ściany, ale był tam zawieszony jakby w pustce. Zupełnie jak gdyby to całe wrażenie spadania wgłąb było czystą fikcją, iluzją, którą ta bezkształtna czerń opracowała, by odwrócić jego uwagę od…
Od pętli, zrozumiał nagle Neji. Pętla. Przecież ona znajdowała się nad nim od samego początku, jej gruby splątany sznur tuż nad jego nosem. Jak ślepy był!
— Hej.
Ciepła, szorstkawa dłoń na ramieniu. Inaczej, jest tak inaczej teraz tutaj — ciepło, sucho, miło, miękko, szorstko, a nie ślisko, mroźnie, czarno…
— To musi być koszmar, Neji, zły sen.
Dotyk na policzku; pętla…? Próbuje go sięgnąć?
I już potem ją poczuł, jak miękko opada na jego szyję, najpierw jedwabista i chłodna delikatnie muska obojczyk, a potem równie powoli zaciska się na gardle.
Jego białe oczy zostały w jednej chwili szeroko otwarte, dłoń zacisnęła się mocno na ręce Naruto. Nieprzytomnym wzrokiem zapatrzył się przed siebie, jakby nie potrafił niczego skojarzyć, niczego rozpoznać. Jakby wciąż przed oczami miał nie twarz Naruto, a studzienną ciemność.
Na czoło wystąpiły mu krople potu, w ustach miał zaś zupełnie sucho, tylko palce mocniej ściskały rękę Naruto, jak gdyby Hyuuga miał zamiar mu ją zgnieść.
— To nic, zły sen — powtórzył Naruto, drugą rękę wyciągając, by pogłaskać Nejiego po włosach, teraz w większości potarganych i zlepionych w strąki. — Wszystko dobrze.
Język jak kołek, twarz nagle jakby oblana zimną wodą, taka mokra od potu, i głęboki świszczący wdech nabrany przez nos. Całkowicie niekontrolowane drżenie ręki zaciśniętej na dłoni Naruto i potem całkowity, absolutny bezruch Nejiego.
Naruto przesunął ręką po jego włosach, zakładając za uszy kosmyki zachodzące na oczy bardzo czułym, bardzo przyjacielskim gestem.
— … tak, przepraszam. — Neji zacisnął oczy, szarpiąc głową, by Naruto przestał dotykać jego włosów.
— Każdemu się zdarza — odparł prosto Naruto, ale Hyuuga nie zwrócił na niego żadnej większej uwagi.
Ciemno, pętla, która była od początku? Dlaczego głupi koszmar zrobił na nim takie wrażenie? Dlaczego pomyślał o pętli, która wisiała nad nim od zawsze i akurat teraz wybrała sobie moment na zaciskanie się? Czy to przez leki, które przepisała mu Shizune, czy może wina zaburzonego krążenia czakry w organizmie? Słyszał, że takie zachwianie równowagi może powodować koszmary.
— Miałeś pójść, Naruto — zauważył Neji, podciągając nogi pod siebie. Trochę drżał, ale szybko się opanował, kiedy tylko to spostrzegł. — Dlaczego znowu tutaj jesteś?
— Poszedłem i, jak widzisz, wróciłem później. Jest już ósma, przespałeś prawie cały dzień.
Neji zerknął na zegarek stojący na telewizorze. Faktycznie, kilka godzin minęło. Przesunął wzrokiem po pokoju. Na stoliku natknął się na talerz z okruszkami i te same dwa kubki co przedtem. Jego nadal prawie pełny, Naruto pusty. Pod stolikiem zwoje i długopisy, jeden wyglądał na całkiem porządnie zapisany.
— Długo tutaj siedzisz?
— Hm? W sumie to nie.
— Pracowałeś nad jakimiś papierami — odnotował. — To nie wygląda na pół godziny roboty.
— Może z godzinę — przyznał Naruto. — Najwyżej godzinę. Postanowiłem zobaczyć, jak się masz, ale że spałeś, to już zostałem.
No tak, możliwe, pomyślał Neji, trochę się przeciągając. Czuł się raczej zmęczony, mimo że trochę się przespał
Odrzuciwszy koc, spróbował wstać, ale tutaj znowu przytrzymała go ręka Naruto.
— Gdzie idziesz?
Neji zmarszczył brwi.
— Do łazienki. Nie przesadzaj, Naruto.
Neji wstał, przemył twarz wodą i przepłukał usta. Był trochę blady, jego włosy wyglądały na strasznie skołtunione, a on sam jak ktoś, kto nie spał od czterech dni, co bynajmniej nie było prawdą. Wziąłby prysznic, ale Naruto mógłby wparować do łazienki, gdyby znowu odezwał się u niego ten nagły instynkt opiekuńczy…
A co tam, pomyślał, jednak rozwiązując szlafrok. Najwyżej wparuje, ale ja może poczuję się trochę lepiej. Drzwi są otwarte, tak czy siak.
Chwilę zawahał się, co zrobić z opatrunkami, ale uznał, że wystarczy, jak będzie uważał, a potem je po prostu zmieni. To chyba najodpowiedniejsze, co mógł z nimi zrobić. Nie chciało mu się teraz iść do kuchni i szukać folii, którą mógłby je zabezpieczyć, a nie były to przecież zranienia na tyle poważne, żeby aż tak się o nie troszczyć. Bez przesady, Neji w swoim życiu miał już naprawdę kilka groźniejszych ran, a te nie były poważniejsze od zwykłego draśnięcia.
No, ciekawe tylko czy Tsunade, Shizune albo Sakura byłyby zadowolone, gdyby się o tym dowiedziały.
Ciepła woda i zapach ziołowego szamponu trochę go uspokoiły. Kiedy skończył się kąpać i miał już wychodzić z kabiny trochę tylko zakręciło mu się w głowie i musiał przytrzymać się ściany, ale nie było źle. Może to od pary wodnej, może już wszystko przechodzi i jeszcze dzień, może dwa i będzie w całkowitej dyspozycji, a wtedy… a wtedy…
Wtedy co?, zastanowił się, odsączając włosy o ręcznik. Jeszcze raz wybierze się do Hiashiego? Neji nie był takim idiotą, nie na darmo bywał nazywany geniuszem z klanu Hyuugów.
Parsknął tutaj lekko przez nos. Hyuugów, och tak.
Teraz musi oddać pole i wuja raczej unikać. Może to nie będzie takie trudne, może będzie prostsze, niż Neji sobie wyobraża. Zapyta hokage o jakąś dłuższą misję, może o delegację, najlepiej taką z tych długookresowych i wszystko pewnie da się załatwić w sposób mało skomplikowany. Jak tylko trochę jego układ czakry się uspokoi i będzie mógł korzystać z byakugana bez ograniczeń, zgłosi się do biura. Ninja z rodu Hyuuga byli cenieni chociażby przy pracy w patrolach granicznych, może tam by się zaczepił?
Przetarł ręcznikiem jeszcze mokry tors, ramiona i nogi, założył szlafrok i opuścił zaparowaną łazienkę. Nie napotkał Naruto pod drzwiami, więc albo jego instynkt opiekuńczy dał sobie spokój, skoro nie usłyszał, jak Neji w łazience robi sobie krzywdę, albo czatuje na niego w jakimś innym miejscu z pretensjami. Oba warianty równie prawdopodobne.
Neji wyrzucił zużyte bandaże do kosza pod zlewem. W lekko żółtawym świetle żarówki rany na rękach wyglądały dość paskudnie, czerwonawobrązowe, ale Neji nie sądził, by to świadczyło o jakimś niebezpiecznym stanie zapalnym. Oczywiście, prawa ręka była trochę spuchnięta, zdawała się być też ciut „obca” i nie na tyle wprawna jak zazwyczaj, ale to nie dziwne, skoro przez jej przedramię przebiegała długa szrama, ten swoisty prezent od Hiashiego. Nie wymagała szycia, cięcie było dość płytkie, ale nadal była trochę zaogniona. Rany na dłoni już raczej w lepszym stanie, aczkolwiek nadal musiał uważać, by ich przypadkiem nie rozerwać i utrudnić zagojenie. Prawa ręka wymagała więc szczególnej obserwacji.
Wyjął z szafki apteczkę i zaczął szukać w niej opatrunków.
— Widzę, że jednak jakoś poradziłeś sobie w łazience. — Naruto sprężystym krokiem wszedł do kuchni. — Powinieneś mi powiedzieć, że masz zamiar się wykąpać. Wiesz, że nie powinieneś w twoim stanie. Cud, że faktycznie tam nie zemdlałeś. To był najbardziej stresujący kwadrans w moim życiu, przysięgam, drugi taki, Neji, i zemrę na zawał!
— Każdy mój kolejny prysznic będę ci meldował z co najmniej dwudniowym wyprzedzeniem. — Neji przewrócił oczami.
— Hehe, to się wproszę pod natrysk. Raźniej we dwóch, co nie? — Zaśmiał się Naruto i mrugnął łobuzersko. — Dajże mi te bandaże i wszystkie specyfiki, ja się tym zajmę lepiej niż ty sam.
Neji nie miał jak zaprotestować, Naruto zwyczajnie wyrwał mu apteczkę z rąk i zaraz porozwijał bandaże i pootwierał opakowania z antyseptykami. Zastanowił się chwilę, czego mu tam jeszcze brakowało i sięgnął do apteczki po nożyczki — teraz miał wszystko, czego chciał.
Wziął rękę Nejiego w swoje dłonie i zdezynfekował rany, potem zaczął zdumiewająco delikatnie jak na Naruto zakładać mu tam bandaże. Kilka z nich było według Nejiego zupełnie niekoniecznych, ale na każdą próbę zwrócenia uwagi, blondyn reagował tylko syknięciem i słowami: — Przecież doskonale wiem, co robię, Neji. Nie ucz ojca dzieci robić, haha, myślisz, że ile razy mnie opatrywano? Setki! Znam się na tym.
— Ale tak w sumie — powiedział, kiedy nałożył już ostatni opatrunek — zastanawiam się, skąd masz te rany. Na dłoniach, mam na myśli te na dłoniach — dodał szybko. — Nie tę długą na ramieniu.
Neji na początku rozważał, że w ogóle się na ten temat nie wypowie, ale błękitny wzrok Uzumakiego nieubłaganie wpatrywał się w prosto w jego oczy — zmuszał.
— Wczoraj rano rozbiła mi się butelka z mlekiem.
— Chyba nie rozumiem — oświadczył Naruto.
— Nie wyspałem się wtedy i kiedy próbowałem posprzątać ten bałagan, skaleczyłem się. To chyba nie jest zbyt ślamazarne, jak na moje standardy, hm, Naruto?
Uzumaki zmarszczył jasne brwi w zamyśleniu, rzeczywiście to trochę nie pasowało do Nejiego. Jednak tak składając razem to wszystko, o czym powiedziała mu Sakura, co usłyszał z ust samego Hyuugi — całkiem możliwe. Bardziej możliwe, w każdym razie, niż gdyby Neji sam sobie — już zupełnie bezsensownie — zadać takie rany.
— Nie możesz kupować mleka w kartonie? — zapytał zamiast wysnuwać jakiekolwiek wnioski na głos.
— Powinienem zacząć — odpowiedział. Zrobiło się jakoś niezręcznie między nimi, więc wziął się za porządkowanie medykamentów w apteczce. Zwinął bandaże, wyrzucił opakowania po gazie i pozamykał leki. Kiedy skończył i odwrócił się, schowawszy apteczkę do szafki, nie zdziwił się, że zastał Naruto w tym samym miejscu jak przedtem. Blondyn chyba nie poruszył się nawet o milimetr. Stał oparty o stolik dłońmi i patrzył na niego. Coś nakazało Nejiemu oprzeć się meble i czekać, może znów ten jasny wzrok Uzumakiego, czasami zdawał się mieć takie właściwości.
— Co ci się śniło? — zapytał Naruto dość nagle, ale nie zaskakująco dla Nejiego; wiedział, że w końcu zapyta i że nie odpuści, dopóki nie otrzyma odpowiedzi. — Co widziałeś w tym koszmarze? Bo to był koszmar, prawda? — wypowiedział powoli, jakby każda głoska wypadała z jego warg dopiero wtedy, gdy poprzednia już wybrzmiała.
— Koszmary po tym jak się obudzisz, nie są już wcale przerażające, wiesz przecież o tym, Naruto. Rozmowa o tym, o moim koszmarze, jest bezsensowna. Dodatkowo…
— Co dodatkowo?
— Może to leki. — Wzruszył ramionami Neji. — Może trochę przemęczenie. Nie mów, że tobie czasem nie śnią się dziwne rzeczy, kiedy jesteś bardzo zmęczony.
— Nie rozmawiamy o mnie w tej chwili. — Naruto chyba zgrzytnął zębami.
Neji przesunął wzrok z Naruto na swoją rękę opartą o blat szafki, ciemne, mokre włosy zsunęły się na ramię, a kilka kropel wody skapnęło teraz na płytki na podłodze.
— Chcę usłyszeć o tobie.
Neji uniósł głowę po dłuższym momencie wpatrywania się w spadające na podłogę krople ściekłe z jego włosów. Mokre kosmyki znów opadały ciężką kurtyną na plecy, a woda wsiąkała w materiał niezbyt porządnie zawiązanego szlafroka.
To głupie, pomyślał.
— Studnia, taka na pustyni, jeśli to ważne. Wskoczyłem do niej i spadałam, spadałem, spadałem prosto w ciemność…
— Sen o spadaniu? Coś jak „Alicja w Krainie Czarów”?
— Nie. — Uśmiechnął się delikatnie Neji. — Nie było ani nory, ani szafek z drobiazgami, ani białego królika. Tylko ciemność i spadanie.
I to że ta ciemność próbowała mnie zabić, i jeszcze pętla na szyi, dodał w myślach, wzdrygając się prawie niezauważalnie, ale jednak nie zdecydował się powiedzieć tego na głos. To wszystko tak w kuchni, z Naruto stojącym za stołem i z nim opartym o szafkę przy lodówce brzmiało żenująco. I, tak, bezsensownie.
— No w sumie to nie wyglądasz mi na Alicję, haha. Nic więcej, żadnych królików, płaczących Żółwicieli, złych królowych? — zapytał z bardziej pogodnym zainteresowaniem Uzumaki.
— Tylko tyle, że tam było raczej zimno — stwierdził Neji. — Jak widzisz, to nic szczególnego. Mogłem wcale ci nie mówić, zresztą.
— Bardzo się cieszę, że mi powiedziałeś. — Naruto zaprezentował w uśmiechu chyba większość swoich bardzo białych zębów. — Zrobię herbaty — zaoferował i zupełnie jakby to było jego mieszkanie, podszedł do kuchenki i zabrał z niej czajnik.
— Nie wybierasz się do domu? Sai może czeka, czy… nie wiem co.
— Chcesz mnie wywalić, hm? — Uzumaki odwrócił głowę znad zlewu; woda głośno lała się strumieniem do czajnika.
— Nie o to chodzi, Naruto. Teraz ja pytam, tak po prostu pytam.
— Nie chcę tak po prostu stąd iść, Neji. — Zapałka błysnęła i czajnik został postawiony na kuchence. — Martwię się o ciebie. Sakura też. I Lee, i Tsunade, i Hinata.
— A może Sai martwi się o ciebie? — zapytał cicho Hyuuga.
Naruto oparł się o stół, unikając wzroku Nejiego. Teraz on, podobnie jak wcześniej brunet, wpatrywał się w podłogę.
— Wiesz, myślę, że niekoniecznie. Ma jakieś misje, spotkania, coś-tam-coś-tam, nie mówiłem? Jeśli nie, to mówię teraz. Tak jakby chwilowo nie mam po co wracać do pustego mieszkania. Nie żebym ogólnie miał dużo rzeczy, do których wracać bym chciał.
Chcieć, wracać… Sasuke.
To zawisło ciężko między nimi w kuchni, między smużkami pary unoszącej się z czajnika. Ta gęstniejąc z każdym momentem, kłębiła się nad kuchenką i osadzała na szafce nad kuchenką, by ostatecznie spłynąć po sklejce jako krople.
Teraz albo urwą temat i pożegnają się, albo woda się zagotuje, zrobią herbatę i temat Sasuke wróci. Zawsze tak wracał, w podobny sposób — powtarzali te same słowa i stwierdzenia. Jak wyuczony na pamięć dialog, wypowiadany w tej jednej specyficznej sytuacji — jak na scenie w teatrze. Temat się powtarzał, wracał między nimi, osiadał jak ta para na szafce, ale sam Sasuke był niezmiennie daleki i nieosiągalny. Ten temat nic nie dawał, powtarzanie tego samego nic nie dawało, było bezrefleksyjne i tępe. I obaj chyba o tym doskonale wiedzieli, niemniej słowa same pchały się na język, zmuszając do formułowania kolejnych podobnie brzmiących fraz.
Woda się zagotowała. Gwizd czajnika był jak sygnał do tego, żeby Naruto zaczął mówić:
— Wiesz — zaczął, wyjmując herbatę z puszki — mogłem pójść po niego wcześniej. Dużo wcześniej. Mogłem wyruszyć po niego już w dzień po tym, jak zniknął. Pewnie, że mogłem. Ale… chciałem zostać. Czekać na niego tutaj i potem, gdy wróci, powiedzieć: „Witaj w domu!”. Wyciągnąć ku niemu ramiona i tak powiedzieć, powitać w ten sposób.
Herbata już była zrobiona. Naruto postawił dwa kubki na stole. Jak na kolejny sygnał od nieistniejącego reżysera usiedli na krzesłach obok siebie, każdy z dłonią zaplecioną na uchu kubka, każdy wpatrzony w twarz drugiego. Skupieni na słyszanych tyle razy zdaniach.
— Minął rok. A ja… trochę żałuję, że jednak nie poleciałem za nim zaraz jak zniknął. To jest tak, myślę, jakbym szedł tak ze dwa kroki naprzód, a dziesięć wstecz i potem znowu dwa do przodu, i znowu się cofam. Chciałbym iść, ale oglądam się za siebie, zwalniam kroku. Nie mogę iść naprzód zbyt szybko, bo… bo stracę go wtedy. Kompletnie stracę Sasuke z oczu, a tego chyba nie chcę. Melodramatycznie to zabrzmi, ale kochanie go jest jak stanie w miejscu. Tylko pozorny ruch. Wszystko poza tym tylko pozorne — głos Naruto z początku był głośny i wyraźny, by na końcu przejść do czegoś podobnego do intymnego szeptu. Gdyby nie siedzieli blisko siebie, Neji pewnie nie byłby w stanie wyraźnie usłyszeć, o czym mówił.
A mówił o Sasuke. Oczywiście. O człowieku, który go wcale a wcale nie obchodził i z którym nie miał zamiaru mieć w przyszłości cokolwiek wspólnego. Nie mógł nie wiedzieć, o czym mówił Naruto.
— Czy to nie głupie, że ciągle o tym rozmawiamy? — Naruto rzucił tym spostrzeżeniem w eter; gdyby istniał tutaj reżyser lub publiczność, ta frazą zburzyłby czwartą ścianę. Nikogo jednak nie było oprócz nich.
Głupie, oczywiście, pomyślał Hyuuga, ale nie miał zamiaru mówić tego na głos.
Dłoń Naruto na dłoni Nejiego — nie nagle, powoli, ale wciąż zaskakująco. Jak dysonans; tego do tej pory tutaj nie było i wcale być nie miało. Hyuuga zapatrzył się na rękę blondyna. Naruto nie miał ich szczególnie pięknych. Nie miał tak długich, szczupłych palców jak Sasuke, owalnych wypolerowanych paznokci, a jego skóra wcale nie była mlecznobiała. Jego pięść była trochę mniejsza od dłoni Nejiego, bardziej opalona; palce trochę krzywe z wyraźnie zaznaczonymi kostkami; kilka paznokci z krótszą płytką niż reszta — pewnie kiedyś je obgryzał.
— Ja… naprawdę nie chcę tak po prostu stąd iść, Neji.
— I dlatego rozmawiamy o nim, tak?
— Nie… Nie wiem.
Było późno. Nie wiedział, ile czasu minęło od  kiedy się obudził, ale na pewno było późno. Uzumaki powinien był wyjść stąd znacznie wcześniej, najlepiej odpuścić sobie drugie i trzecie odwiedziny, i poprzestać tylko na tych pierwszych, ale już za późno. Wszystko co zawsze sprawiało, że umysł Nejiego zostawał wypełniony całym tabunem dziwnych, denerwujących myśli, zostało już wypowiedziane.
Zagryzłby by teraz usta i zmarszczył brwi, zły. Sasuke przecież aż tak straszliwie go nie obchodzi!
…ale nie mógł się do tego zmusić.
Powiedziałby coś, burknął pod nosem:
— Jest późno, idź. Wieczór. Noc. Za późno — ale nie mógł zmusić się do mówienia. Chwilowa afazja.
Naruto przejął więc inicjatywę:
— Nie zostawię cię samego teraz, w tym stanie, bo ja… ja też nie mogę zostać sam — to brzmiało jak wyznanie.
            I Neji na to już odpowiedział niemającym nic wspólnego z myśleniem, wyszeptanym:
— To zostań na noc.
Prośba była wyraźna na końcu tej frazy, zupełnie jakby było tam jeszcze niewypowiedziane: „błagam”.
Ale co później? Jak to będzie jutro?, pomyślał, a chwilę później poczuł ciepłe, trochę płoche wargi Naruto na swoim policzku, potem już śmielsze na ustach. Nie było erotycznie, nie było w tym nic podniecającego. Usta na ustach, tylko tyle. Dotyk, dłuższe muśnięcie, ich dłonie ściśnięte razem na stole.
— To nie ma sensu, Naruto — powiedział w jego wciąż znajdujące się blisko wargi.
— Nic nie ma, Neji. Ja… e, doleję herbaty? — zaproponował, ale kubki były pełne.
— To nie tak, że ty, że ja, że może… — Neji zablokował się. Zacisnął wargi i odwrócił wzrok, choć z Naruto siedzącym tak blisko nie za wiele to dało.
— Naturalnie, że nie.
Twarde spojrzenie błękitnych oczu na nim, aż musiał ponownie popatrzeć Naruto — jakby samo tylko spojrzenie pociągnęło go za brodę i zwróciło ich twarze znów naprzeciw siebie.
— To coś innego, coś poza… poza wszystkim. Nie wiem, czy rozumiesz.
Nie rozumiał, oczywiście.
— Rozumiem — odpowiedział i zaraz dodał, jakby w geście obrony: — Ale tutaj nic nie ma sensu.
— Ciii — uspokoił go Naruto — nic nie ma. Nic nie miało. Ja i on, ty i ja, on i ty — wyrecytował jak gdyby z pamięci, próbując zgubić Hyuugę w labiryncie zaimków i relacjach między nimi.
I zgubił. Udało mu się.
Wargi znów opadły na jego usta, lekko leciuteńko jak przedtem. Jutro było daleko. Od teraz, od tego momentu w przestrzeni, z rękami zaplecionymi na kubkach i na palcach innych dłoni, z ustami na ustach było bardzo dalekie — tego był pewny.
Obaj byli.
***
Sasuke wiedział, że postępuje dobrze i że tego właśnie się od niego wymaga. Nie litości, nie współczucia i zmiłowania, a zapłaty za przelaną krew — za zło uczynione przez jego brata, również złego człowieka. Poszukiwania zajęły mu dużo czasu i teraz jedyne co pozostawało, to ujawnić się, pokazać bratu na oczy i go zabić. Nie było w tym nic skomplikowanego, żadnych haczyków, żadnych pułapek, tylko proste wyjście z cienia i walka.
Było jeszcze wcześnie, około godziny przed świtem, ale Sasuke wiedział, że spać już nie może i nie jest to szczególnie bezpieczne w tych okolicznościach.
Brat, jego brat, był może kilometr od niego, za zieloną ścianą tego boru w jednej z rozsianych po wszystkich krajach ninja kryjówek Akatsuki.
Niepokoił się, trochę denerwował i ręce drżały mu, jakby adrenalina już zaczęła płynąć w żyłach. Wziął głęboki oddech i odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w szare niebo przedświtu i powoli, po raz setny w ostatnim czasie, zanalizował swoje szanse wyjścia cało z tej ostatecznej, nieuniknionej walki.
Oczywiście, warianty były dwa. I oczywiście trudno było Sasuke przewidzieć, który z nich bardziej prawdopodobny. Ale nie był bezsilnym dzieciakiem, już nie. Miał swoją nienawiść, gorętszą jak nigdy przedtem, miał swoje postanowienia, twardsze niż stal i swoje oczy, sharingan mocniejszy, niż Itachi śmiałby myśleć. Nie mangekyou, a sharingan poziomu drugiego — stanięcie do walki z mangekyou w oczach byłoby dla Sasuke równoważne z przyjęciem zasad narzuconych przez starszego brata, a zasadami tymi pogardzał na równi z Itachim.
Nie mógłby tego zrobić.
***
Teraz albo nigdy — pojawiło się w głowie Naruto, kiedy przesypywał między palcami jeszcze trochę wilgotne włosy Nejiego. Zabawne, że te krótsze pasma za uszami delikatnie falowały — nie były idealnie proste tak jak reszta włosów Hyuugi. Nigdy nie znalazł się na tyle blisko niego, by móc dostrzec takie rzeczy, a nawet jeśli — raczej nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by na coś takiego zwrócić uwagę.
Teraz albo nigdy — myśl powróciła, zupełnie jak morska fala uderzyła w niego ponownie. Naruto przesunął zadumanym wzrokiem po włosach Nejiego rozsypanych na wersalce i na jego własnych kolanach, rozchełstanym, ciemnoszarym szlafroku, nagich łydkach, aż trafił na oparcie kanapy i za nią na okno. Wstał, ostrożnie podkładając poduszkę pod głowę Hyuugi i poszedł do parapetu po to tylko, by stwierdzić, że znów pada śnieg. Wzdrygnął się od zimna jakie biło od szyby i rozkręcił kaloryfer. Za parę minut powinno trochę się rozgrzać — uznał, nadal patrząc za okno na ośnieżone dachy, oblodzone chodniki, zapalone, świecące na pomarańczowo lampy i niedużą grupkę młodych ludzi okutanych w grube kurtki. Ci szli powoli i uważnie, starając się nie poślizgnąć w kiepskim świetle ulicznych latarni, kroczek po kroczku, aż w końcu zniknęli mu z oczu. Uniósł wzrok na brunatne niebo i przez chwilę zastanawiał się, ile może być stopni i czy jak stąd wyjdzie, też będzie musiał wracać do domu tak kroczek po kroczku, żeby się czasem nie poślizgnąć. Ręką znów dotknął kaloryfera, ale ten, nawet już rozkręcony, nadal był zimny. Zadrżał i szybko przeszedł wgłąb niewielkiej kawalerki Hyuugi, jak najdalej od lodowatej szyby.
Krańcem najbardziej oddalonym od tego konkretnego okna okazała się być łazienka, gdzie spędził kilka minut pod gorącym natryskiem. Wycierając się jakimś wiszącym nieopodal ręcznikiem, usłyszał delikatne, krótkie pukanie. Neji, rzecz jasna. Któż inny. Położył dłoń na klamce, drugą miał sięgać do zamka, ale zawahał się.
Teraz albo nigdy — znów mignęło mu w myślach, jakby ktoś nagle, błyskawicznie zaświecił mu latarką w oczy. Latarka zgasła, powidok myśli został jednak i Naruto spróbował coś w ten kształt wpasować.
Teraz… teraz… teraz…
Na zimnej klamce zebrały się kropelki wody, na łazienkowych płytkach i lustrze też. Zimno pochłaniało ciepło w tej łazience, w ogóle chyba pochłaniało w całym mieszkaniu — kto tu wjedzie, zlodowacieje. Wejdzie i zamarznie na kość, ot tak po prostu.
Drzwi łazienkowe jednakże aż tak lodowate, jak myślał, że będą, nie były. Dotykając białej sklejki, trochę się zdziwił, więc zaraz cofnął rękę i ponownie chwycił za klamkę.
Teraz… Neji i Naruto razem mogliby stać przy tych drzwiach i czekać na koniec świata. Aż wszystkiego nie zasypie śnieg, aż to że minął już prawie rok, aż to co powinien zrobić, aż Sai, aż Sasuke przestaną być ważni, przestaną się liczyć. Aż wszystko, wszystko na  świecie, nie zostanie zasypane zimną bielą. A oni będą stali ciągle, obok siebie, ale nie przy sobie, przedzieleni drzwiami. Przedzieleni cienką sklejką drzwi, jakby cienką sklejką normalności, która jeszcze gdzieś tam tkwiła; nadszarpnięta przez czas, przez wydarzenia, nadszarpnięta przez ich decyzje. Jednak poza nimi, oni by tylko stali obok niej i obok siebie, czekając na koniec świata. Tak by to było — zrozumieliby to obaj doskonale, takie stanie. Obaj wszak, tak czuł Naruto, najbardziej w świecie nie chcieli zostać sami na pastwę samotności i ciemności. Tego przytłaczającego uczucia zimna, które w tym mieszkaniu było bardziej namacalne niż gdziekolwiek indziej.
— Spakuj plecak — powiedział Naruto nagle, lekko schrypniętym głosem.
Nie musieli wiele mówić, rozumieli się dziwnie doskonale. Może i w myślach Nejiego pojawiło się to „teraz albo nigdy”. Kiedy Naruto przeszedł do drzwi wejściowych, może kilka sekund później Neji już ubrany w gruby, czarny płaszcz stanął obok niego.
Teraz albo nigdy. Potem nie będzie już nic — koniec świata. Tak przeczuwał Naruto i chyba przeczuwał to także Neji. Wyszli z kamienicy na śnieżną ulicę; brunatne, lekko czerwonawe, niebo wisiało nad wioską. Śnieg nadal padał, od razu zasypując ich ślady.
***
Gdy Sai wrócił do domu po długim spotkaniu z hokage, stwierdził, że Naruto już nie ma. Łóżko było elegancko zasłane i chłodne, musiał więc wyjść już jakiś czas temu. Grafik wywieszony na lodówce, stwierdzający, że najwcześniejszą misję jego chłopak ma mieć za kilka dni, zmusił Saia jednak do zmiany stwierdzenia na: Naruto jeszcze nie ma.
Kiedy nie pojawił się w mieszkaniu aż do późnego poranka, zgłosił sprawę do hokage. Był bardzo zmartwiony, chociaż ciężko było z jego bladej twarzy wyczytać cokolwiek. Dopiero potem wyraźnie się skrzywił — Tsunade powiedziała coś, czego nigdy wolałby nie słyszeć.
— Tolerowałam to za długo — powiedziała Tsunade, w tym momencie prawie tak blada jak Sai.
Naruto zniknął z wioski. Razem z nim zniknął Neji. Tak powiedziała hokage, wypiwszy uprzednio dwie pełne czarki sake dla kurażu.
Jak stał tam przed nią, ubrany w ciepły domowy sweter, jeszcze trochę wbity w ziemię zasłyszanym faktem, dostał misję. Jej cel — Sasuke — powiedział mu jeszcze więcej niż chciałby kiedykolwiek wiedzieć.
Naruto zniknął w pogoni za Sasuke — w sumie to tego właśnie Sai spodziewał się od zawsze.