Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

sobota, 24 kwietnia 2010

"Wszechświt" Rozdział 3 (ItaKaka)

 Drużyna ANBU rozrasta się i w związku z tym chciałam na samym początku napisać, kto nosi jaką maskę (chociaż nawet jeśli nie zapamiętacie, jestem prawie pewna, że się nie pogubicie) - Kakashi - maska kota, Itachi - maska jaszczurki, Anko - maska małpy i Kabuto - maska sokoła. Maski ścisłe wiążą się z pseudonimami operacyjnymi, jakich używają :)
Rozdział 3
— Itachi, ale jesteś tego pewny?
— Tak, panie hokage, przemyślałem wszystko dokładnie.
— Nie chcę cię do tego zmuszać. Rozumiesz, ja nie mogę wymagać od nikogo, żeby w celu uniknięcia rzezi, zdradził swój klan. Przemyśl to sobie raz jeszcze, czy na pewno możesz zostać szpiegiem dla starszyzny wioski?
— …Tak.
***
Los, jak się okazało, czasem także uśmiecha się do mścicieli. Jest to uśmiech gorzki i sarkastyczny, ale dzięki odrobinie starania, można dostać to, czego całym sercem się pragnie. I takim też cynicznym uśmiechem Fortuny obdarzona została Sugiyama Miki, kiedy ubrana w czerń przemierzała ulice Konohy.
            Przypadek sprawił, że wpadła na rannego ninję, wychodzącego ze szpitala. Przypadek sprawił także, że zarówno ten mężczyzna, jak i jej narzeczony pracowali kiedyś razem dla jednego dowódcy. I chociaż widziała go tak naprawdę drugi raz w życiu, wiedziała że uda jej się dowiedzieć tego, czego dowiedzieć się chciała.
Nie mogło zresztą być inaczej.
Sugiyama Miki była piękną kobietą. Była też kobietą bezbronną i załamaną z powodu śmierci Ryuuichiego. Siłą rzeczy wzbudzała współczucie i uaktywniła u spotkanego mężczyzny coś na kształt instynktu opiekuńczego. Chciał zrobić coś, co podniesie ją na duchu, co sprawi, że jej zielone oczy rozbłysną na nowo chęcią życia.
Powiedział jej, to co chciała. Oczywiście, że jej powiedział. Zresztą, kto normalny by tego nie zrobił?
Wargi pomalowane czerwoną szminką wykrzywiły się nieładnie nad czarnym kołnierzykiem koszuli:
— Uchiha Itachi — rzekła, ściskając w dłoni kartonowe pudełko z rzeczami Ryuu. W środku znalazła ich wspólne zdjęcie i dwa bilety do teatru, które nigdy nie zostaną wykorzystane. — Kobiety nie wybaczają.
W niewielkim plecaku wylądował komplet kunaiów.
***
Kakashi usłyszał pukanie i lekka materia snu zerwała się tak szybko jak pajęczyna, o którą ktoś zahaczył nieuważną ręką. Zerwana odgłosem nocna siateczka sennych powidoków zalepiła mu powieki w kącikach oczu.
— …Khhto tam?... — wymamrotał niewyraźnie, wtulając głowę bardziej w puchową poduszkę.
— Hej, Hatake! Otwórz no, bo trochę mi się zmarzło. — Kakashi obrócił głowę w stronę okna i spojrzał się nieprzytomnym wzrokiem człowieka, który został obudzony o godzinie pół do piątej rano. Jakiś mężczyzna kucał na parapecie i nieustannie stukał w okienną framugę.
Kakashi próbował skojarzyć ten z grubsza humanoidalny kształt z czymś znajomym:
— Yamada…?
— No otwórzże wreszcie! Chyba nie chcesz sobie kupować nowej szyby, co?
— Aaaaa… — ziewnął i z niechęcią odrzucił koc. — Co ty tutaj robisz?
— Szef powiedział, że mam dopilnować, żebyś się zjawił na misję na czas — Yamada, wyszczerzył ząbki i zamknął otwarte okno, odcinając tym samym napływ ochłodzonego przez noc powietrza.
— Wieczorem dostałem informację — przytaknął Kakashi, zakładając na twarz swoją nieodłączną maskę z ciemnego materiału. Yamada był chyba jedynym człowiekiem, który dość często widywał srebrnowłosego ninję bez tej części odzieży. Ale nie przesadzajmy, wszystkie inne części garderoby Kakashi zawsze miał na swoim właściwym miejscu.
— Ale czy to znaczy, że znowu będziesz mi matkował?
— Na to wygląda — westchnął cierpiętniczo Yamada, otwierając szafę i wyciągając z niej mundur ANBU. — Pilnowanie, żebyś się nie spóźnił, nie jest fajnym zadaniem. Zaprawdę powiadam ci, Hatake, do wyższych rzeczy jestem stworzony.
— To zrób mi śniadanie.
— Chyba cię-
— Może być omlet — przerwał mu — mąkę mam szafce nad lodówką — Kakashi zmrużył oczy w uśmiechu, ściągając górę od piżamy. — Jestem pewny, że to jest najwyższa szafka u mnie w domu.
***
Uchiha stał wyprostowany jak struna od chwili, gdy wszyscy pojawili się w pomieszczeniu. Nie poruszył się ani o milimetr, a Kakashi nie mógł nawet stwierdzić czy mrugał, bo jego twarz zdobiła porcelanowa maska.
— „… do wykonania misji zostanie oddelegowany oddział specjalny funkcjonariuszy ANBU pomniejszony o jednego żołnierza” — mówił Yukimura. — „Hatake Kakashi jako dowódca oraz Uchiha Itachi, Mitarashi Anko i medyk, Yakushi Kabuto”. — Zwinął zwój i położył przed sobą na biurku.
W pomieszczeniu zapadła cisza, przerwana szurnięciem sandała stojącej po prawej stronie Kakashiego Anko.
— Z powodu braków kadrowych będzie was tylko czwórka. Ale misja na szczęście nie polega na ściganiu nukeninów, więc… Kocie — zwrócił się do Hatake — liczę na was.
— Przyjąłem. — Kakashi zasalutował.
Yukimura mrugnął, ale gdy otworzył oczy, ninjów już nie było. Z biurka zniknął także zwój z opisem misji. To mimo wszystko był bardzo dobry oddział i nawet jakby wyniknęły jakieś kłopoty, poradzą sobie ze wszystkim. Kakashi już powinien o to zadbać i głównodowodzący był pewny, że w istocie zadba o wszystko.
— No to teraz druczki… — wymruczał, odnajdując długopis na blacie.
***
Soczyście zielona, miękka trawa na wzgórzu niedaleko Konohy ugięła się pod stopami czwórki ANBU. Zwój z zapisem misji został rozwinięty po raz wtóry
— Małpo, proszę o krótkie zreferowanie głównych celów misji — zaczął urzędowym tonem Kakashi.
— Tak od razu małpo, no wiecie kapitanie? Od inwektyw zaczynamy? — Anko przekrzywiła głowę i założyła ręce na ramiona. — No okej no… Z Wioski Mgły, z którą jesteśmy aktualnie w sojuszu, zniknęła dwójka mężczyzn. Są to jakieś ważne osoby czy coś takiego, w każdym razie mamy ich zdjęcia i wiemy jak wyglądają. Kierują się prawdopodobnie w kierunku Kraju Ognia, no i właśnie dlatego to my mamy ich znaleźć i z powrotem przyprowadzić do Mgły. Tyle.
— No właśnie nie tyle — zirytował się Hatake. — Nie słuchaliście głównego dowódcy, Małpo? „W razie stawianego oporu nie zadawać żadnych ciężkich obrażeń, jeżeli konieczne cel pozbawić przytomności…” — odczytał.
— Pieprzenie — odezwała się zniecierpliwiona Anko. — Kapitanie, wy myślicie, że ile będziemy tutaj stać i powtarzać jakieś cholerne regułki? My nie mamy się tego wykuć na pamięć, my mamy to wykonać! I pierdolić te zalecenia o nieużywaniu przemocy!
— Robię to co konieczne — zgrzytnął zębami. — Nie chcecie chyba potem odpowiadać za niesubordynację i rozminięcie z założeniami wypełnienia zadania, co Małpo?
Przez chwilę dwójka ludzi w szaro-czarnych mundurach mierzyła się wzrokiem; zza okrągłych otworów w białych maskach zdawały się strzelać elektryczne iskierki — takie to były spojrzenia.
— Dobra. — Poddała się w końcu Mitarashi, unosząc ramiona w górę w geście rezygnacji. — Wy tutaj szefujecie, kapitanie, mnie nic do tego. Już się nie będę wtrącać, ani ciuteczki, nawet mimo że ja bym to zrobiła kompletnie inaczej…
— Chyba-
— Do rzeczy, Kocie. — Zza maski jaszczurki wydostał się głos Itachiego, ucinając tym samym wypowiedź Hatake. — Im więcej czasu poświęcimy na omawianie misji, tym bardziej oddalą się nasze cele.
Kakashi westchnął; to będzie ciężka misja. Strasznie, wręcz niewysłowienie ciężka.
— Ruszamy na północny-wschód — zdecydował, zwracając wzrok na idealnie błękitne niebo. — Może uda nam się ich złapać jutro rano jeszcze zanim przekroczą granicę.
***
Giętkie, pokryte liśćmi gałęzie chlastały szybko przemieszczających się ninjów po odsłoniętych ramionach. Biały płaszcz dowódcy jednostki furkotał, przy każdym mocnym odbiciu od gałęzi.
— Kapitanie. — Niespodziewanie obok Kakashiego pojawił się ktoś inny. Do tej pory sam prowadził oddział, a reszta posłusznie i niezauważenie poruszała się za nim, ale teraz najwyraźniej Yakushiemu coś się nie spodobało.
Hatake jęknął wewnętrznie, Yukimura musiał zdrowo puknąć się w głowę, skoro dobrał takich członków drużyny. Następnym razem jak się spotkają, wygarnie mu to osobiście i to w kilku bardzo dobitnych słowach. Hatake Kakashi już nigdy w życiu nie chce wykonywać misji razem z panną Mitarashi i tym młodym, utalentowanym medykiem! A tym bardziej być dowódcą takiej jednostki.
Ale jeśli chodzi o Uchihę Itachiego kwestia wykonywania razem misji powinna być rozważona przez Yukimurę dokładniej — szczególnie jeśli chodzi o misję przeznaczone dla małych, dwuosobowych oddziałów infiltracyjnych…
— Tak, Sokole? — odpowiedział spokojnie, przeskakując na ułamaną gałęzią i odbijając się od kolejnego grubego konaru. — Macie jakieś obiekcje?
— Nie podoba mi się ta misja — powiedział cicho Kabuto. — Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego.
— Od złych przeczuć jeszcze nic nikomu się nie stało.
— Nie rozumiecie mnie, kapitanie. Ja nie jestem jednym z tych paranoików, którzy srają w gacie, gdy tylko usłyszą niespodziewany szelest.
Chwilka, tamto drzewo z przodu. Kora jest trochę obdrapana z jednej strony — Kakashi wytężył wzrok, przymykając powieki — a u góry jest coś wbitego. Coś małego i błyszczącego…
— Coś mi się tutaj nie podoba, tylko jeszcze nie bardzo wiem co — dodał Sokół.
Za jakieś kilka sekund znajdą się na tyle blisko, by to zbadać dokładniej. To chyba jakiś haczyk?...
— Będę zadowolony, gdy to ustalicie i wtedy mnie poinformujecie... — Coś cienkiego, otarło się o łydkę Hatake.
Żyłka? Haczyk z żyłką?... Jasna cholera — pułapka!
— Na ziemię! — krzyknął Kakashi — Wszyscy padnij!
I w chwili, gdy okrzyk opuścił jego usta, a ręce popchnęły Kabuto z ogromną siłą w krzaki, grad błyszczących ostrzy poleciał w stronę Hatake. Dwa zdołał odbić ochraniaczem na przedramię, a trzeci ze świstem minął jego głowę.
Lecz jedno uderzenie serca później, zanim mógł pozwolić sobie na odetchnięcie z ulgą i pogratulowanie świetnego instynktu, do jego uszu dobiegło stłumione stęknięcie.
Stęknięcie zabrzmiało jak bardzo ciche: „argh!”, prawdopodobnie nawet w zapisie tego dźwięku nie powinien występować wykrzyknik. Ale w tamtej chwili, kiedy las prześwietlony słonecznymi promieniami wraz ze światłem odbitym od powbijanych w drzewa srebrzystych ostrzy był tak nierealnie cichy i nieruchomy w swojej podrasowanej adrenaliną jasności, odgłos ten zabrzmiał jak wystrzał armatni.
A Kakashi domyślał się, kto mógł wydać owo stęknięcie. Szczerze mówiąc nawet nie potrzebował się obracać, żeby zobaczyć, kto aktualnie trzyma się za krwawiące udo.
I nie zdziwił się ani trochę, kiedy na własne oczy potwierdził swoje przypuszczenia, co do aktualnej kondycji fizycznej Itachiego Uchihy.
Jaszczurka znajdował się kilka metrów za nim i chwiał się trochę na trzęsących nogach. Porcelanowa maska zakrywała jego twarz, ale nawet jakby Uchiha nie posiadał jej na twarzy, zapewne nie dałby po sobie poznać żadnym grymasem, że coś jest nie w porządku.
— Wydałem rozkaz! — huknął Kakashi, szybkim krokiem podchodząc do opartego o pień ANBU. — Krzyknąłem „na ziemię!”, krzyknąłem „padnij!”! Którego mojego rozkazu nie zrozumieliście, Jaszczurka? Powinienem was odesłać na badania słuchu, a potem z powrotem do Akademii, kurwa mać!
Itachi nie powiedział nic, tylko zatrząsł się trochę bardziej, a na skórze jego ramion pojawiła się gęsia skórka.
— Jaszczurka? — Kakashi, złapał Uchihę za ramiona. — Psiakrew, żyjecie?!
Po poluźnieniu sznurków przytrzymujących maskę na twarzy, ta wolno opadła na mech, odsłaniając bladą twarz Itachiego i ciemne, trochę zamglone oczy.
— Jestem… okej, kapitanie. — Kropla potu stoczyła się po jego błyszczącej niezdrowo twarzy i zatrzymała na wygiętych w parodii sarkastycznego uśmiechu ustach.
— Małpa, Sokół, do mnie! — zarządził Kakashi, pomagając Uchisze delikatnie osunąć się po drzewie. Itachi zamknął oczy i pochylił głowę, żeby plama słońca, świecącego przez liście nie padała na jego twarz.
Tak naprawdę Kakashi nie miał ochoty go zostawiać, chciał go mieć przy sobie bliżej, chciał go trzymać w swoich ramionach. Chciał, żeby to on sam został ugodzony przez ten cholerny nóż!
Gdzieś w głębi niego, coś szeptało, że to może być koniec. Taki ostateczny koniec-koniec, po którym nie da się zażartować, że tak naprawdę ciąg dalszy będzie i wszystko będzie fajnie i super, i w ogóle.
Nie — pokręcił energicznie głową, próbując zniwelować jakiś gorzki posmak, który pojawił się na jego języku niewiadomo skąd, i spływał do gardła, drażniąc je nieprzyjemnie — nie, to się nie skończy. Jeszcze przecież na dobre się nie zaczęło, prawda? To byłoby bardzo głupie, gdyby epilog nastąpił przed właściwym początkiem.
— Sokół, zajmiecie się nim. — Kakashi nie dał po sobie poznać, jak dziwne uczucia w nim buzują i skrył się za maską rzetelnego dowódcy. — Kunaie były zatrute, a jad prawdopodobnie wniknął już w krwiobieg. Małpa, ustalicie nasze położenie na mapie i rozłożycie obóz. Nie sądzę, żebyśmy mogli podróżować dalej w takim stanie.
Dla Kakashiego w takim razie została analiza budowy użytej właśnie przed chwilą pułapki. Wydawało mu się, że kiedyś słyszał o kimś, kto używał właśnie takiego mechanizmu… Ale na sucho nie zdoła przecież dowiedzieć się niczego — musi zbadać sposób jej funkcjonowania. I najlepiej jak zbada wszystko jak najszybciej, bo kto wie co może ich czekać dalej?
— Później będę chciał rozmówić się z Jaszczurką osobiście — powiedział jeszcze, podnosząc zakrwawiony kunai, leżący niedaleko Uchihy. — Małpo, gdy już trochę wydobrzeje, poinformujecie go o tym.
— Tajest.
Ostrze dziwnie pasowało do ręki Kakashiego, z wyglądu ten stop metalu także wyglądał znajomo. Zdawało się być zupełnie takie samo jak wszystkie inne, które trzymał w futerale na prawym udzie.
Czyżby więc…?


czwartek, 15 kwietnia 2010

"Wszechświt" Rozdział 2 (ItaKaka)

Obawiam się, że właśnie zdewaluowałam pojęcie galaretki truskawkowej (o ile galaretka jest jakimś pojęciem ;d).

Rozdział 2
            — Hej! — Głos odbił się od ścian chłodnego, ciemnego korytarza. — Hej, Itachi!
            Ciemnowłosy chłopak nie zatrzymał się na wołanie, wręcz przeciwnie — jeszcze przyspieszył swój krok. Stuk, stuk, stuk stuk stuk — podeszwy bardzo szybko uderzały o kamienne stopnie schodów w budynku należącym do szefostwa ANBU. Było tam jeszcze pusto, bo biuro zaczynało pracę dopiero za jakieś dwie godziny.
            — No zatrzymaj się na chwilę! Nie będę przecież za tobą leciał i darł się przez pół miasta, no! — Krzyczał Kakashi znajdujący się niezmiennie kilka metrów za nim. Itachi zmarszczył brwi na ten irytujący constans. — A może chcesz, żebym to zrobił?
            Ostatecznie Uchiha jednak stanął przed oszklonymi drzwiami, za którymi znajdowało się coś, co z daleka wyglądało na recepcję. I odwrócił się na pięcie tak szybko, że gdyby Kakashi znalazł się trochę bliżej, włosy chlasnęłyby go po twarzy. Ominęły go o milimetry.
            — Nie sądziłem, że jeszcze się spotkamy.
— Och? A ja tak szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że kiedyś będziemy mieli okazję jakoś na siebie wpaść.
— Okazja, jak widać, się nadarzyła, ale ja powinienem już iść. Bardzo się spieszę — ponownie uciekł o krok do tyłu i już miał się odwrócić, gdy jego nadgarstek został zamknięty w dłoni Kakashiego.
— Hej, ja chciałem tylko chwilę pogadać — Kciuk delikatnie głaskał wierzch dłoni Itachiego. Był trochę szorstki. — Bo w końcu już dzisiaj zostaniemy wpisani oficjalnie do rejestru jako partnerzy z drużyny specjalnej i pasowałoby jakoś odświeżyć naszą znajomość. No nie?
— Nie sądzę — mruknął cicho, wpatrując się w wiszącą na ścianie zieloną tabliczkę z  ludzikiem biegnącym w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Haa, szczęściarz, nie musi teraz tutaj stać i rozprawiać o pewnych… rzeczach, które wynikły bardziej z niefortunnego zbiegu okoliczności, niż z celowego zabiegu Uchihy. Zbieg okoliczności był tak bardzo niefortunny, że akurat i Hatake, i Uchiha musieli znaleźć się na tej samej imprezie i uskuteczniać to, o czym teraz Itachi nie miał ochoty rozmawiać.
— Wtedy nie miałem pojęcia, że jesteś od Uchihów. Tak czasem bywa jak o kimś słyszysz, ale na oczy go nie widziałeś i wtedy nawet jak stanie przed tobą, to go nie poznasz, nie? — Kakashi zaczął się trochę denerwować, a to zwykle objawiało się u niego w pieprzeniu trzy po trzy i usilnym staraniu opanowania nerwowego chichotu. — Tylko no wiesz, gawędzić tak w korytarzu to nie bardzo. To może moglibyśmy…
— Niestety naprawdę jestem już bardzo spóźniony. Przepraszam za fatygę, kapitanie Hatake — Itachi uciął wypowiedź Kakashiego, wysuwając rękę ze słabego uścisku i zamknął mu drzwi tuż przed nosem.
Sylwetka Itachiego za szkłem oddalała się od niego coraz bardziej i ostatecznie zniknęła za kolejnymi, już wyjściowymi drzwiami. Kakashi we frustracji kopnął stojącą w kącie gaśnicę. Szlag by to!...
***
Faktem było, że Itachi tak naprawdę nie spieszył się nigdzie. Po prostu takie postawienie sprawy było jedną z tych wymówek, które są doskonałe na każdą okazję.
Wszedł do domu i skierował się do swojego pokoju. Powinien jak najszybciej skończyć pisać zaległy raport. W chwili, gdy kończył jedno z ostatnich zdań: "… dotarł do nas patrol z wioski Konoha; liczba ninjów: 1 jounin, 3 chuuninów, 1 medyk w składzie.", usłyszał szczęk czegoś odkładanego na podłogę, a potem energiczne pukanie. Zza półotwartych drzwi wysunęła się ciemna głowa Sasuke z wielkim uśmiechem na ustach.
— Braciszku — odezwał się, zawisając na klamce. Przez miarowe popychanie zrobił sobie z drzwi do pokoju starszego Uchihy coś w rodzaju huśtawki. — Zrobiłem galaretkę, chcesz trochę, no nie?
— Sam zrobiłeś? — zapytał Itachi. Chcąc, nie chcąc, odłożył pióro, uprzednio zakładając na nie skuwkę — inaczej tusz mógłby zaschnąć.
— Sam. — Uśmiech Sasuke stał się jeszcze jaśniejszy. — Tylko mama mi zalała wrzątkiem, bo powiedziała, że czego jak czego, ale do czajnika dotykać mi się nie wolno. Ciekawe czemu?
Sasuke wziął w swoje drobne, dziecięce dłonie dwie dość spore miseczki i przeszedł przez próg. Śliska powierzchnia porcelany wyślizgiwała mu się z palców, ale mały Sasuke nie okazał na zewnątrz tego, że spotkał się z pewnym utrudnieniem. Zagryzając język w ustach, ruszył do przodu, bo ostatecznie cel (czyli blat biurka Itachiego) nie znajdował się daleko i kto jak kto, ale członek klanu Uchiha nie podda się tej wrednej grawitacji i niezbyt dobrze obliczonej sile tarcia, i dokona tego, czego dokonać chciał.
Ale gdy już, już miał tryumfalnie postawić białą miseczkę, jego lewa stopa (niech na wieki przeklętą będzie!) zahaczyła o podwinięty dywan przy krześle. Naczynie zostało wyrzucone do przodu i bardzo szybko, ruchem parabolicznym zbliżało się do podłogi. Przyszłość galaretki (hand made by Sasuke — warto zaznaczyć po raz kolejny) mogła być tylko i aż jedna. No chyba, że… Młodszy Uchiha kątem prawego oka wychwycił ruch, który tak na dobrą sprawę mógłby być nazwany szybszym od światła. Itachi w porę złapał naczynie szybujące nieuchronnie ku swojemu przeznaczeniu, a usta Sasuke uformowały się w perfekcyjnie okrągłe "o". Podziw był po prostu wymalowany tak doskonale na jego twarzy, że nawet napis ze strzałką określający jego stan ducha, powiedziałby dużo mniej.
— Chciałem tylko ciebie sprawdzić — żachnął się jednak, wspinając na biurkowe krzesło.
— Oczywiście. — Itachi, potargał Sasuke jego (i tak egzystujące w wielkim nieładzie) włosy. Ciekawe po kim ten mały mógł odziedziczyć taki bałagan na głowie.
Starszy brat stanął przy oknie, opierając się o parapet. Truskawkowa galaretka zalśniła na łyżeczce. Głupio ta czerwień skojarzyła mu się z krwią. Z morzem krwi czerwonej jak maki, wykwitające na piersiach i twarzach nieżywych ninjów na Wielkiej Wojnie, której świadkiem był w wieku czterech lat. To wtedy gwałtowny atak mdłości oraz świadomość własnej marności i niemocy zmieniły wszystko.
            Itachi od tamtej pory miał wrażenie, że od ludzi oddziela go szklana bariera, której tak naprawdę nie dostrzega i nie odczuwa nikt oprócz niego samego — tak jakby egzystował w zamkniętej przestrzeni jakiegoś terrarium.
Nie chodziło o to, że bariera taka istniała fizycznie i naprawdę nikt nie mógł zbliżyć się do chłopaka na odległość — dajmy na to — trzech i pół metra (przy okazji z początku jej nie dostrzegając i rozpłaszczając nos na gładkiej szybie). Właśnie nie, bariera ta istniała jedynie w wymiarze nadprzyrodzonym i była jednym z kilku wytłumaczeń Itachiego na jego wyobcowanie i swego rodzaju samotność, w której pogrążał się tylko na swoje własne życzenie.
Bariera oddzielała go od ludzi, którzy nic nie wiedzieli. Którzy nie widzieli tego, co on zobaczył i co zmieniło diametralnie jego sposób postrzegania świata, a których on powinien z całych swoich sił chronić przed takim widokiem lub (w ostateczności) takim końcem.
Galaretka trzęsąca się na łyżeczce poruszyła czas i w tej chwili Itachi znów znajdował się na polu tamtej bitwy.
Krwawe krople spadając bezgłośnie na podlaną stosunkowo niedawno i obficie juchą ziemię, wchłonęły cały dotychczasowy koloryt jego dzieciństwa. Cała zieleń trawy, błękit nieba i blask słońca w letnie wakacje najpierw zbladły, a później zszarzały i pozostały w jego umyśle jako niewiadomo po co cyknięte zdjęcie z zamierzchłej przeszłości, do którego powrót jest niespecjalnie przyjemny, bo nie rozpoznawał już elementów zamazanego obrazu. Oglądanie go stawało się prawdziwą udręką sklerotyka.
            Szklana bariera utworzona w wieku lat czterech, dwóch miesięcy i kilku dni, pewnego gorącego sierpniowego dnia Wielkiej Wojny, którego to ziemię zrosiło zbyt wiele kropli krwi z biegiem czasu stawała się coraz grubsza i rosła wraz z Itachim. A wykonana była naprawdę solidnie.
            — Braciszku? Nie smakuje ci? — Zapytał Sasuke dotychczas majtający nogami na krzesełku i gadający jakieś głupoty, o tym jak mija czas egzaminów w Akademii. Itachi trząsł się daleko bardziej niż przedtem galaretka na łyżeczce młodszego Uchihy.
            — Bardzo mi smakuje — odparł Itachi, ale jego głos dziwnie zdawał się dochodzić z bardzo daleka. — Naprawdę… bardzo.
            Na potwierdzenie wypowiedzianej pochwały, włożył łyżeczkę z błyszczącą słodyczą do ust. Aromat truskawek był jednak niezauważalny; czuł w ustach smak metalu, żelazisty smak krwi z tamtego dnia.  Krwi tak gęstej, że prawie o konsystencji keczupu, która leniwie wypływała z dziur w ciałach charkoczących w agonii ludzi. Chciało mu się rzygać.
            — Ach! Ale ze mnie gapa, braciszku! — wykrzyknął Sasuke, lądując na szarym dywanie. — Bo mama zrobiła bitą śmietanę, a ja zapomniałem. To dlatego ci nie smakuje!
            W chwilę później krwawą galaretkę, przykrył słodki obłoczek bitej śmietany; Sasuke nałożył mu jej tak sowicie, że  w miseczce nie dało się już dostrzec drżącej przy najmniejszym ruchu czerwieni. I było dobrze, było bardzo dobrze.
            W ostatecznym rozrachunku Itachi całkiem nieźle czuł się z tą swoją barierą. Jednakże nie przeszkadzała mu ona w zupełnie niezależnym od Itachiego pragnieniu spotkania kogoś podobnego do niego, kogoś kto tak jak on stawiałby na pierwszym miejscu pracę i jak najlepsze efekty w niej osiągane, kogoś kto pragnąłby tak jak on zapobiec wojnom, samemu rzucając się we wszelkie międzyklanowe konflikty i ryzykując tam swoje życie.
Niestety jak na razie nikogo takiego nie znalazł, ale odkrył za to, że nigdy, przenigdy nie chciałby, aby cokolwiek złego stało się jego młodszemu bratu — on powinien zostać od tego wszystkiego odseparowany, żeby nie musiał uświadomić sobie takich rzeczy, jakie uprzytomnił sobie Itachi.
Życie prawdziwego ninji Sasuke nie dotyczyło i nigdy dotyczyć nie powinno.
            Deser Sasuke smakował jak bita śmietana i Itachi musiał bardzo się pilnować, by nie odnaleźć w nim swojego dawnego szoku i przerażenia.

***

— Proszę o wydanie osobistych rzeczy Kondo Ryuuichiego.        
            — Pani jest?
            — Sugiyama Miki, ja… byłam narzeczoną Ryuu. Mieszkaliśmy razem.
            — Proszę o dokument tożsamości i podpis w prawym dolnym rogu na tym formularzu. Tak, właśnie tutaj. To kluczyk, szafka Kondo ma numer 47. Składam wyrazy współczucia.
            — Czy… czy mogłaby mi pani jeszcze udzielić jednej informacji?
            — Słucham.
            — Czy dowódca jego oddziału przeżył?
            — Przepraszam, ale obawiam się, że jest to tajna informacja.
            Paznokcie boleśnie wbiły się we wnętrze dłoni.

sobota, 10 kwietnia 2010

"Wszechświt" Rozdział 1 (ItaKaka)

ItaKaka (bo showed chciała, żeby Itaś był seme ;D)
Wszechświt
Rozdział 1
Wiosenny podmuch wiatru poruszył firanką w półotwartym oknie szefostwa ANBU. Dzień dogorywał, rzucając rozpaczliwe, czerwono-pomarańczowe błyski na ściany dość dużego, ale biednie wyposażonego biura. Biednie w tym wypadku znaczyło nie mniej, nie więcej niż: „Biuro wyposażone było tylko i jedynie w te przedmioty, które niezbędne były do jego sprawnego funkcjonowania.”
No i tak było w istocie — czysty standard.
Mężczyzna  siedzący przy biurku jednak albo był już uodporniony na tę biurową pustkę, albo świetnie udawał, albo na serio go to nie obchodziło. Odłożył pióro na stertę idealnie wypełnionych dokumentów i przeciągnął się tak, że kości krzyża aż chrupnęły.
Każda rubryczka była wypełniona w ten sposób, w jaki planowo wypełniona być miała, a więc hokage, do którego dokumenty niewątpliwie dostarczone zostaną (oczywiście po przejściu przez łapki księgowych, którzy przepatrując je w tych swoich prostokątnych okularkach z pewnością odkryją, że gdzieś postawił przecinek w złym miejscu i być może zamiast 15,67 wyszła mu kwota 156,7 ryo — a to postawiłoby w złym świetle wywiązywanie się ANBU z planów budżetowych — i w efekcie papiery zostałyby ponownie do niego odesłane. Straszne.) będzie musiał tylko przybić u samego dołu stosowną pieczęć.
Z zadowolonym uśmieszkiem na pełnych ustach dopił zimną herbatę, spoglądając na ogarniający miasto ciepły majowy wieczór. Piękna pogoda. Chyba mógłby gdzieś zaprosić dzisiaj swoją dziewczynę i poszliby sobie za rękę, wdychając przesycone zapachem kwiatów powietrze, do jakiejś sympatycznej restauracyjki, a potem…
Drzwi się otworzyły zbyt nagle, by mógł opanować zaskoczony podskok na obrotowym fotelu. Bez dziwienia odkrył również, że między palcami lewej ręki znalazł się kunai — ach, te przyzwyczajenia… Odłożył go do szuflady i przybrał beznamiętną minę surowego dowódcy. Stanowisko w końcu do czegoś zobowiązuje, nie?
— Czwarta… — wydyszał funkcjonariusz, podchodząc do biurka. — Czwarta i piąta drużyna rozbite, szefie! Deszcz zorganizował zasadzkę, mieli specjalistów od genjutsu i…
— Ofiary śmiertelne? — zapytał rzeczowo.
— Na chwilę obecną dwie, reszta w stanie krytycznym przewieziona do szpitala. Tylko jedna osoba trzymała się na nogach jak przybyły posiłki i-
— Kto?
— Uchiha Itachi — funkcjonariusz zachwiał się, ale natychmiast znowu stanął pewnie na nogach. — Przepraszam, trochę żem się zziajał. W końcu jestem tylko sekretarzem, no a jako że nikogo nie było to sam musiałem…
— Uchiha — powtórzył dowódca, przerywając słowotok swojemu podwładnemu. Odchylił się na fotelu; oparcie posłusznie i lekko się ugięło.
— Tajest, Uchiha Itachi sam jeden rozgromił oddział piętnastu ninjów. Walczył dopóki w pobliżu nie znalazł się patrol z odsieczą. Co dziwne wcale nie wzywał pomocy, a patrol przechodził tam tylko dlatego, że to ich zwykła trasa. Wszystkie flary zostały nietknięte, a jego oddział raczej bardzo… no tak jakby, bardzo tknięty. Z jednego z tych gości niestety nawet nie ma co zbierać, a przynajmniej tak gadali. Bo wie szef, raporty ze wszystkimi drobnymi szczególikami dostaniemy najprędzej dopiero jutro.
— Na pewno tylko Uchiha?
— Tak, tylko kapitan oddziału jest w stanie całkiem niezłym, szefie. Noo,  muszą go tylko nieco poskładać, ale za dwa dni powinien być jak nóweczka.
Szef położył obie dłonie na biurku i westchnął ciężko. Po chwili wskazał gestem przybyłemu, by usiadł, a zdyszany osobnik z chęcią skorzystał z zaoferowanego krzesła. Niespotykana twardość siedziska zmusiła jednak funkcjonariusza do zauważenia tego niezbyt przyjemnego, ale aż nazbyt namacalnego faktu — krzesła w kwaterze głównej ANBU były tymi najmniej wygodnymi w całej Konosze.
— To nie pierwsza drużyna, którą stracił Uchiha — powiedział główny dowódca ANBU. — To nawet nie druga, ale ja dałem mu trzecią szansę, Yamada. No a efekt jest taki, jaki widać gołym okiem. Nie mogę zdegradować Uchihy, w końcu cele misji zostały idealnie wypełnione, ale ten człowiek to cholerny samobójca! Nie mamy fabryki klonów, żeby za każdym razem na misję wysyłać regiment, który nie wróci w całości! — Walnął pięścią w biurko, pióro zsunęło się razem z kilkoma arkuszami papieru ze stosu równo poukładanych kartek. — To tragedia. Ja znałem tych ludzi, osobiście ustalałem z nimi szczegóły wykonania zadania, do ich rąk oddałem zwój od hokage… Rąk, które następnym razem przyjmą ode mnie misję będzie dwa razy mniej, tylko cmentarz wzbogaci się o nowiutkie marmurowe nagrobki… — zawiesił na chwilę głos, w zamyśleniu podchodząc do okna i zaciskając dłonie na chłodnym parapecie.  
— Oczywiście — wybuchnął niespodziewanie, uderzając pięścią o ramę okienną. —  Nie zapobiegniemy nagle wszystkim zgonom na misjach, ale niech ten cholerny Uchiha nie bawi się w kamikaze! Niepotrzebnych ofiar należy unikać przede wszystkim!
Z szuflady wyjął już nieaktualną listę pracujących ninjów.
— Uchiha zachowa stopień kapitański, ale zostanie oddany pod dowództwo… — Szybko przejrzał spis ANBU. — Hatake Kakashiego z oddziału specjalnego. Yamada, zaraz sporządzicie odpowiednie dokumenty i zaniesiecie je jeszcze dzisiaj do Hatake i Uchihy.
— Taaak, Kakashi będzie dobrym wyborem — powiedział dowódca jakby w zamyśleniu. — Uchiha powinien w końcu nieco utemperować swoje samobójcze instynkty i starać się nie tyle wykonać misję, a postarać by oddział wyszedł z tego w miarę bez szwanku.
— Szefie, a czemu szef mi to mówi? — zapytał funkcjonariusz, wiercąc się na niewygodnym siedzisku. — Powinienem to zawrzeć w dokumentach?
— …nie — odparł po chwili dowódca. — Zawrzyjcie tylko niezbędne informacje i wezwijcie ich na jutro rano. I niech Kakashi przyjdzie pół godziny wcześniej, bo wolę się z nim rozmówić jeszcze zanim przyjdzie szanowny pan kamikaze, Uchiha Itachi.
— Czy-
— Tak, daj im jutro dzień wolny.
— A-
— I te dokumenty koniecznie mają dostać jeszcze dzisiaj! Pośpieszcie się, Yamada!
Drzwi się zatrzasnęły z mruknięciem funkcjonariusza, które brzmiało trochę jak "dobra", a szef głośno zamknął szufladę. Stracił ochotę na jakiekolwiek wychodzenie. Blask majowego wieczoru jakoś zbladł i w żadnej mierze nie zachęcał do wyjścia nigdzie. Poza tym wydawało mu się, że na zachodzie zebrały się chmury i chyba będzie padać…

Słońce schowało się już za horyzontem, a pomarańczowy pas jasności stopniowo zaczął przechodzić w szaroniebieski kolor wiosennego wieczoru. Ani jedna kropla deszczu  nie spadła tej majowej nocy na ziemię, a wszelkie łzy wchłonęły opakowania jednorazowych chusteczek higienicznych. Łzy były ciemne od czarnego tuszu do rzęs i pozostawiały nieestetyczne, rozmazane smugi na bieli chusteczki.
— Ryuu…! — zaszlochała urywanie kobieta, mnąc w dłoni dostarczoną przez jakiegoś ANBU informację o śmierci jej narzeczonego. Osunęła się bezsilnie po niedawno zamkniętych drzwiach, za którymi jeszcze nie zdążył ucichnąć delikatny stukot sandałów ninji, który z szyderczo uśmiechniętą maską psa na twarzy przekazał jej tę okropną nowinę.
— Cholera… —  Łzy błyszczące kryształowo w świetle żarówki wypłynęły zza podpuchniętych powiek i stoczyły się po czerwonym nosie. — Cholera…!

***

            Najpierw w przestrzeni wśród porannego śpiewu ptaków siedzących na pobliskim drzewie rozległo się ciche uderzenie o framugę okna, a później delikatne skrzypienie zawiasów, na których ono się trzymało. Wysoki mężczyzna o srebrnych włosach i opasce na lewym oku zsunął się z parapetu na drewniane panele podłogowe w biurze szefa ANBU.
            — Przepraszam za spóźnienie, ale… — zaczął, stając przed dość dużym biurkiem.
            — Nie spóźniliście się, Hatake — przerwał mu dowódca, uśmiechając się blado. Dwie tragicznie śmieci funkcjonariuszy wymagały uzupełnienia większej ilości bzdetnych dokumentów, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać i w związku z tym noc spędził w pracy, mając jako towarzyszkę jedynie kawę. Była tak słodka, że łyżeczka dosłownie stawała na sztorc w filiżance. Dla osób niedoświadczonych była również przeokropnie gęsta i zamiast gładko przepływać przez gardło, tylko z wolna spływała w dół zwartą przesłodzoną kofeinową strugą.
            — Nie? Zdawało mi się, że powinienem być na 6:30, a jest już raczej dobrze po siódmej.
            — Yamada to wbrew wszelkim zewnętrznym pozorom intelektualista, Hatake. Na osobistego sekretarza nadaje się idealnie, mimo że czasem stanowczo za dużo gada — zaśmiał się. — Siadajcie.
            Kakashi przewrócił jedynym widocznym okiem, obrzucając niepewnym spojrzeniem legendarnie niewygodne krzesło w gabinecie szefa i rozsiadł się na skrawku blatu, niezajętego przez nie do końca uzupełnione papiery.
            — Czuję się teraz cokolwiek oszukany — stwierdził Kakashi, machając nogami i raz po raz uderzając sandałami o drewno. — Ale do rzeczy. Wiecie przecież, Yukimura, że miałem zamiar niedługo odejść z ANBU. Wobec tego czemu tak nagle mam utworzyć drużynę specjalną razem z jakimś szczeniakiem od Uchihów? Rozmawialiśmy przecież o mojej bliskiej rezygnacji zdaje się niecały miesiąc temu.
            — Wynikła pewna nieprzewidziana sytuacja. — Yukimura, rozłożył bezradnie ręce. — I tylko wy, Hatake, moglibyście się tym zająć w należyty sposób.
            — Należyty? Ja rozumiem, że Uchihowie są… no, niezbyt popularni i niekoniecznie bardzo lubiani przez mieszkańców osady, ale uciekać się do…
            — Nie, nie, nie! Z lekka to wszystko nadinterpretujesz, Kakashi!
            — Więc? Czy naprawdę jest to coś, co powinno dość znacznie opóźnić moje odejście?
            — Normalnie nie powinienem mieć nic do zarzucenia Uchisze. Kakashi, na pewno słyszałeś, że każda z misji zleconych jego drużynom jest wypełniona w stu procentach i byłbym naprawdę cholernie szczęśliwym człowiekiem, gdyby przy tym swoim idealnym wykonywaniu misji nie poświęcał swoich podwładnych. Więc wychodzi na to, że właśnie coś takiego do zarzucenia mu mam, a chyba doskonale wiesz, że najbardziej na świecie nie lubię tracić ludzi. I pal licho, gdyby zawalił jedną czy drugą misję, jeśli tylko udałoby mu się wyprowadzić oddział w całości. No i myślę, że ty akurat jesteś osobą, która… ze względu na doświadczenie i pewną analogię…
            — Dobra. — Zeskoczył głośno z mebla. — Nie owijaj w bawełnę i powiedz po prostu, że dopóki Obito nie umarł z mojej winy, zachowywałem się tak jak on! Bo najwyraźniej do tego zmierzasz!
            — Tak mówię. — Główny dowódca przeczesał palcami swoje ciemne, lekko nieświeże włosy. — Proszę, Kakashi, ten człowiek potrzebuje kogoś, kto go nauczy. Kto mu pokaże, że bycie kapitanem, to coś o wiele więcej niż obmyślanie i nadzorowanie sposobu wykorzystania umiejętności podwładnych.
            Kakashi zamilkł i oparł się o ścianę przy oknie. Założył ręce na ramiona i omiótł wzrokiem prawie puste ściany, pomalowane na jasny kolor. Jedynie przy drzwiach widniał jakiś kiczowaty obrazek przedstawiający sielankową górską wioskę, przycupniętą przy jakimś większym jeziorku o interesującej granatowo-szarej barwie. Chyba nawet jego matka miała zupełnie taki sam powieszony gdzieś w przedpokoju.
            — Masz jaja, Yukimura, żeby prosić mnie o coś takiego. Co jak co, ale Uchihowie właśnie mnie darzą pewnego rodzaju nienawiścią. — Kakashi ściągnął opaskę, która skrywała jego oko. Sharingan błysnął karminowo w jasnym świetle poranka. — I nie sądzę, aby akurat ten ich Itachi, klanowy geniusz różnił się w tym względzie od reszty.
            — Nie mógłbyś chociaż dłużej się nad tym zastanowić?
            Coś stuknęło o niezamknięte do końca okno. Zawiasy ponownie wydały przeciągłe szczęknięcie i na parapecie pojawił się młody chłopak o długich ciemnych włosach związanych w koński ogon. Spod białej koszuli z dekoltem w szpic prześwitywały jasne bandaże owinięte dookoła jego torsu. Najwyraźniej przyszedł nieuzbrojony, bo do jego uda nie został przytwierdzony żaden futerał z nożami. A może uzbrojony jednak był, ale oręż został sprytnie ukryty w miejscu niewidocznym dla zwykłego pobocznego obserwatora.
            Itachi, nadal w półuklęku, miał niezbyt przyjemne wrażenie (które dziwacznym sposobem wyrażało się w rwącym bólu w obandażowanej piersi), że jeszcze niedawno ta dwójka mężczyzn rozmawiała o nim. I chyba raczej nie dyskutowali o jego osobie w samych superlatywach. Dodatkowo ta postać obok dowódcy, ten cały Kakashi Hatake, którego Itachi nigdy nie widział na własne oczy (chociaż pogłoski o bardzo intensywnym używaniu sharingana przez członka innego rodu były szeroko i  nierzadko w wulgarnych słowach komentowane wśród Uchihów), a który irracjonalnie wydawał mu się nieco znajomy.
No ale taką sylwetkę i taką fryzurę to może mieć przecież każdy…
            Uchiha szybko, nie pozwalając sobie na dłuższe zastanawianie się nad osobą Hatake, ześliznął się z parapetu i ugiął plecy w grzecznym, tradycyjnym ukłonie.
            — Panie dowódco. — Skinął.
            — Kapitan Uchiha — rzekł Yukimura. — Przyszliście wcześniej, niż się ciebie spodziewałem.
            — Najmocniej przepraszam, główny dowódco, przyszedłem najszybciej, jak tylko dostałem wypis ze szpitala — odpowiedział uprzejmym tonem Itachi, ale ton ten uległ pewnej zgrzytliwej zmianie, gdy przeszedł do drugiej części swojej wypowiedzi. — Proszę mi natychmiast powiedzieć, co miała znaczyć ta cała wczorajsza farsa z wiadomością o…
            Yukimura niegrzecznie machnął ręką, przerywając Uchisze. Swój wzrok wbił w luźno opartego o ścianę Kakashiego — powiew zimniejszego wiatru poruszył jego stojącymi pod dziwnym kątem włosami. Hatake westchnął teatralnie, odbijając się plecami od ściany i stanął naprzeciwko Itachiego.
            — Jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać w takich okolicznościach, kapitanie Uchiha. — Potrząsnął silnie dłonią osłupiałego Itachiego. — Liczę na naszą owocną współpracę. Pod moją komendą, oczywiście.
            Itachi spojrzał się ciekawie w połyskujące czerwienią oko i zacisnął usta w wąską kreskę. Taak, definitywnie zdążyli się już poznać na tej ostatniej imprezie sylwestrowej. I to poznać całkiem dobrze, jak na te kilka spędzonych razem godzin.
            — Jest mi niezmiernie, wręcz niewysłowienie miło, kapitanie Hatake. — Wyrwał prawą dłoń z uścisku i zrobił krok w tył, oddalając się od Kakashiego.