Gatunek: AU, tragikomedia z wątkiem pseudoszpiegowskim, w sumie poniekąd parodia, bo Kabuto zachowuje się, noo, trochę jak ktoś, kogo można by nazwać "synem Stirlitza"
Pairing: OroKabu
Ostrzeżenia: Przemoc, wulgaryzmy, postacie mocno niekanoniczne. W fanfiku występują dość dyskusyjne elementy komiczne oraz dość pierdołowato ukazany gwałt, za który chyba Kabuto by mnie zabił. No ale nie uprzedzajmy faktów.
Uwagi: Fanfik może być dość dziwny, serio. Pisany po części dla mojej przyjaciółki, Kasicy, oraz czytelniczki mojego blogaska, Karo. Tytuł pochodzi z piosenki Johnny'ego Riversa "Secret Agent Man", aczkolwiek to chyba nie jest odpowiedni podkład muzyczny do czytania tego opowiadania.
Pairing: OroKabu
Ostrzeżenia: Przemoc, wulgaryzmy, postacie mocno niekanoniczne. W fanfiku występują dość dyskusyjne elementy komiczne oraz dość pierdołowato ukazany gwałt, za który chyba Kabuto by mnie zabił. No ale nie uprzedzajmy faktów.
Uwagi: Fanfik może być dość dziwny, serio. Pisany po części dla mojej przyjaciółki, Kasicy, oraz czytelniczki mojego blogaska, Karo. Tytuł pochodzi z piosenki Johnny'ego Riversa "Secret Agent Man", aczkolwiek to chyba nie jest odpowiedni podkład muzyczny do czytania tego opowiadania.
The Secret Agent Man
Rozdział I
Chrząknięcie zabrzmiało w niewielkim, ciemnym pokoju. Jeden z mężczyzn w nim obecnych odwrócił głowę od migającego niebieskim światłem monitora komputera i zmarszczył brwi, spoglądając na tył głowy swojego kolegi z pokoju.
— Chciałeś coś? — zapytał.
Drugi chłopak niezdecydowany pokręcił się przez sekundę na obrotowym fotelu, po czym chrząknął raz jeszcze:
— Khm, no bo… Chciałbyś tak? — zapytał, odwracając się ostatecznie twarzą do swojego kolegi.
— Ale w sensie, że co chciałbym? – Mężczyzna pomału tracił cierpliwość. Miał robotę do wykonania i jacyś tam stażyści nie powinni zabierać mu jego cennego czasu! Konoha to w końcu pewna instytucja, a nie byle jaki bar za rogiem, w którym można coś (mówiąc bardzo kolokwialnie) upierdolić na szybko i cieszyć się z rezultatów. Poza tym, na dzisiejszy wieczór miał już plany i pomysł zostania po godzinach wcale mu się nie uśmiechał.
— No… Być agentem?... — dokończył niemrawo, słysząc wybuch śmiechu współpracownika. — Sorry, co w tym śmiesznego? — stropił się stażysta.
— Boże, człowieku, dawno nikt nie zadawał takich głupich pytań! — Światło biurowej lampki błysnęło na bardzo profesjonalnie wyglądającym identyfikatorze: Shikamaru Nara, główny informatyk. — Z choinki się urwałeś, czy pracujesz tutaj od dzisiaj?
— Od przedwczoraj. — Chłopak wydął wargi obrażony.
— Nieważne. — Shikamaru machnął ręką i podszedł do okna. Palcami wygiął żaluzje i wyjrzał na zewnątrz; nie widział nic ponad tysiące ulicznych świateł, ogromnych wieżowców i kawałka czarnego nieba. — Pytanie jest tak głupie, jak odpowiadanie na SPAM, ale ci odpowiem. Nie, nie chciałbym. Nikt normalny by nie chciał, ot tyle.
Stażysta wykrzywił usta i zmarszczył brwi. Co to w ogóle była za odpowiedź? Gówniana, jeśli nie gorzej.
— Agentowanie dla Konohy, to nie James Bond, Konohamaru. Owszem latasz po imprezach dla wyższych sfer, zdobywasz supertajne informacje, tylko tych badassów, co to chcą zapanować nad światem i fajnych lasek brakuje. No i zdecydowanie za mało płacą, jak za taką wymagającą robotę.
— Aha — odparł w ogóle nieprzekonany Konohamaru. Bieganie po imprezach wymagające? Phi! Agent nie mógł tylko biegać po imprezach, gdzieś tam musiały być bomby, mafia, brudne interesy i nielegalne pieniądze. Po prostu musiały!
— Zresztą, popatrz na Kabuto. Superagent, superwygląd, superumysł, a fura do dupy. Nasz najlepszy agent, a jeździ jakimś zielonkawym złomem ze szrotu. I nie, nie wierz mu, kiedy mówi, że jeździ tym wrakiem, bo to prezent od jego tragicznie zmarłego dziadka, a on nie może się go pozbyć ze względu na sentyment. Jego dziadek zupełnie energicznie lata po dzielnicy, chla bimber i złorzeczy na wszystko w zasięgu wzroku.
— Skąd wiesz?
— Znamy się trochę. — Shikamaru potarł brodę dłonią i westchnął: — Nigdy w życiu nie chciałbym bawić się w to, w co on się bawi. Naprawdę, musieliby mi cholernie dużo płacić, żebym pozwolił sobie nadać pseudonim i żyć w takim napięciu, żeby tylko cały ten biznes się kręcił.
Kiedy Shikamaru wyszedł na papierosa, Konohamaru nie omieszkał dostać się do bazy danych i poszukać kilku informacji o tym całym Kabuto. To co znalazł nie zaskoczyło go w ogóle po tym, co powiedział Nara, ale upewniło raczej w tym, że on — Konohamaru Sarutobi — chciałby kiedyś też zostać takim agentem. Zawsze coś ciekawszego od podliczania długich kolumienek liczb, nie? Ale chwilowo tylko dokończył jeść jogurt z mesli, na próby zostania agentem jeszcze przyjdzie czas.
Podczas gdy Konohamaru jadł, na ekranie nadal migotały wyszukane informacje.
Imię: Kabuto
Nazwisko: Yakushi
Data urodzenia: 29.02.1988
Grupa krwi: AB
Skuteczność: 100%
Dyspozycyjność: Na misji
Nazwisko: Yakushi
Data urodzenia: 29.02.1988
Grupa krwi: AB
Skuteczność: 100%
Dyspozycyjność: Na misji
***
Zastanawiające było to, że wyobrażenia Konohamaru a rzeczywistość, mimo że poruszały się na tej samej płaszczyźnie słowa „agent”, prawie zupełnie się mijały. Rzeczywistość była daleka od „From Russia with Love” czy „Quantum of Solace”. To na czym praca Kabuto polegała trudno było zamknąć w jednym zdaniu, bo obejmowała i wizyty na giełdzie, długie rozmowy z maklerami i wyciąganie informacji o inwestycjach firm, spotykanie się z biznesmanami, którzy mogli przysłużyć się grupie Konoha do pomnożenia jej majątku… Chociaż, prawdę mówiąc, to Konohamaru nie chybił, myśląc o „brudnych interesach” i „nielegalnych pieniądzach” — ujmując w kilku słowach: Kabuto wykradał dane. No bo przecież nikt dobrowolnie nie podzieliłby się ot tak informacjami, mogącymi przynieść miliony dolarów, prawda? Czasem to wszystko powodowało niezbyt przyjemne zainteresowanie policji pojawiającym się z nikąd oszustem manipulującym biznesmenami, ale chwilowo było to nieistotne.
Ważniejsze w tym momencie było to, że Kabuto skończyła się jego ulubiona woda po goleniu i musiał używać takiej sprezentowanej mu przez jakąś ciotkę na urodziny. Dość powiedzieć, że raczej nie był to jego zapach. Dodatkowo parę minut później odkrył, że źle zawiązał krawat, a tosty na śniadanie zdecydowanie nie chciały współpracować ze stwardniałym w lodówce masłem. No i jeszcze się, kurka wodna, przypaliły! Chociaż Kabuto nie wiedział, czy odpowiedniejszym słowem nie było „zwęgliły”.
W każdym razie dzień zaczynał się tak cudownie, jak było to tylko możliwe, no a Kabuto był pewien, że jego przydział „szczęścia” na ten dzień jeszcze się nie skończył. Niewątpliwie złapie gumę albo paliwo skończy mu się na jakimś skrzyżowaniu akurat przed wielką ciężarówką…
W każdym razie dzień zaczynał się tak cudownie, jak było to tylko możliwe, no a Kabuto był pewien, że jego przydział „szczęścia” na ten dzień jeszcze się nie skończył. Niewątpliwie złapie gumę albo paliwo skończy mu się na jakimś skrzyżowaniu akurat przed wielką ciężarówką…
Potrząsnął głową, odsuwając na bok takie idiotyczne rozmyślania.
W gruncie rzeczy mogło być gorzej, pomyślał, kończąc kawę. I oczywiście byłoby, gdyby kompletnie bezmyślnie spróbował wyjść głównymi drzwiami, bo wtedy natknąłby się na swojego dziadka, który już od dobrej godziny czatował na darmowy transport. Szczęśliwie jednak wybrał tylne wyjście. Przynajmniej tyle dobrego, że się nie spóź… O cholera, już pół do ósmej?!
W gruncie rzeczy mogło być gorzej, pomyślał, kończąc kawę. I oczywiście byłoby, gdyby kompletnie bezmyślnie spróbował wyjść głównymi drzwiami, bo wtedy natknąłby się na swojego dziadka, który już od dobrej godziny czatował na darmowy transport. Szczęśliwie jednak wybrał tylne wyjście. Przynajmniej tyle dobrego, że się nie spóź… O cholera, już pół do ósmej?!
***
Dostał ochrzan. Nie, naprawdę — dostał ochrzan, jakby był dzieciakiem, który został przyłapany przez swoją nauczycielkę na paleniu papierosów przy murku za szkołą. Cholerna Tsunade i jej podejście do spóźniania się! Nikt oprócz niej samej nie może pozwolić sobie na luksus przyjścia pięciu minut po czasie. Ale pomijając to, że usłyszał koszmarną tyradę, było dość przyjemnie, ponieważ nawet to zadanie, które mu przydzielono, zdawało się być całkiem miłe. Imprezka dla przedstawicieli biznesowej śmietanki w letniej rezydencji prezesa jednej z największych firm produkujących makarony na świecie nie może przecież być taka tragiczna, prawda?
Yakushi zaparkował na dość dużym powierzchniowo parkingu. Ze schowka wyjął niewielkie podręczne lusterko i wyszczerzył się, spoglądając krytycznie w swoje odbicie. Przyczesał włosy i poślinionym palcem przejechał jeszcze po brwiach, żeby je przygładzić. No, teraz wyglądał w porządku. Ciekawe tylko, czy mu się czasem ta pieprzona marynarka nie pogniotła…
Kabuto wyszedł z auta i skierował się do wejścia do rezydencji. Wspiął się po niskich schodkach i skinął głową mężczyźnie, który witał gości przed progiem. Ciemne dłuższe włosy związane w kitkę na karku, kontrastowały z jasnym garniturem, który miał na sobie. To był prawdopodobnie gospodarz — Orochimaru S. Spencer, ale to zdjęcie, które zawarto w dokumentach dostarczonych Yakushiemu jeszcze w biurze, nie oddawało praktycznie niczego z jego wyglądu. Cerę miał mniej bladą, oczy jaśniejsze i był co najmniej o głowę wyższy od agenta; na tamtym zdjęciu wyszedł niskawo, co trochę teraz zmyliło Kabuto. Uścisnęli sobie dłonie, wymienili krótkie pozdrowienie i agent poszedł dalej. W końcu tym razem nie chodziło o samego szefa firmy, a tylko kilka dokumentów, których egzemplarze musiał posiadać gdzieś w gabinecie.
Stanąwszy przy wejściu, rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu. Dom z wyglądu zarówno zewnętrznego, jak i wewnętrznego również był „dość duży powierzchniowo”. I do tego urządzony ze smakiem, który niewątpliwie kosztował właściciela tysiące dolarów. O ile ten cudowny sposób, w jaki komponowały się różne rodzaje drewna w hallu jeszcze przeliczał się na pieniądze… Przeszedł kilka kroków w głąb rosnącego z każdą chwilą tłumu z lekka podtatusiałych facetów i chwyciwszy kieliszek z jakimś drinkiem, który trzymał na tacy stojący obok kelner, podszedł do jednej z niewielkich grupek.
Cocktail-party w takim wczesnym stadium rozwinięcia wymagało, żeby poprzechadzał się po sali i zachowywał tak, jak przystało na dżentelmena zaproszonego na takiego rodzaju imprezę. Fałszywe wizytówki, fałszywe uśmiechy i fałszywe anegdotki rozdawał wszystkim, którzy jakimś sposobem znaleźli się w pobliżu. O tak, gdyby naprawdę był jakimś finansistą to spotkanie zaliczyłby do udanych — lewa kieszeń w marynarce była już wypchana wizytówkami możliwych partnerów biznesowych, na których podziałał czar jasnowłosego agenta. Gdy tylko natknie się na jakiś śmietnik, koniecznie musi ją opróżnić.
Yakushi upił łyczek ze swojego drugiego drinka i dyskretnie zerknął na zegarek na nadgarstku.
Dwadzieścia po czwartej. Pewnie już wszyscy, którzy zostali zaproszeni, dotarli na miejsce. Pokręcę się jeszcze trochę i poszukam gabinetu, pomyślał.
Kilkanaście minut bezsensownych rozmów, uścisków dłoni i uśmiechów, od których zaczynały boleć go usta, później Kabuto uznał, że już wystarczająco wtopił się w tłum sączących alkohol dżentelmenów i może zająć się tym, po co właściwie tutaj przybył.
Dwadzieścia po czwartej. Pewnie już wszyscy, którzy zostali zaproszeni, dotarli na miejsce. Pokręcę się jeszcze trochę i poszukam gabinetu, pomyślał.
Kilkanaście minut bezsensownych rozmów, uścisków dłoni i uśmiechów, od których zaczynały boleć go usta, później Kabuto uznał, że już wystarczająco wtopił się w tłum sączących alkohol dżentelmenów i może zająć się tym, po co właściwie tutaj przybył.
— Panowie wybaczą — przeprosił, odchodząc od niewielkiej grupki, przy której do tej pory stał. Pewnym krokiem przeszedł przez całą salę i skierował się na schody. Były to bardzo dobrze widoczne z każdego miejsca w pomieszczeniu schody, dlatego też musiał przybrać nieco zblazowaną minę człowieka, który doskonale wie co robi i zwracanie mu jakichkolwiek uwag typu: „Przepraszam, ale na piętrze są kwatery prywatne” czy „Ależ toalety są po prawej stronie na parterze!” jest kompletną głupotą i zwyczajnym brakiem kultury.
Gdy dotarł na szczyt schodów rzucił krótkie spojrzenie przez ramię, żeby sprawdzić, czy na pewno nikt nie zwrócił uwagi na samowolkę jednego z gości i jego drobną wycieczkę krajoznawczą. Nie, nikt — party trwało w najlepsze i nikt nie przejął się tym, co robi Kabuto. Ten zaś teraz rozejrzał się po korytarzu, na którym właśnie się znalazł. W prawo, czy w lewo? Po prawej stronie znajdowały się tylko jedne drzwi i okno, przez które widać było zapewne kawałek parkingu; po lewej był kawałek balustrady oraz cały rządek wejść — czyli więcej pokojów. Kierując się doświadczeniem, Kabuto skręcił w prawo. Przeszedł kilka metrów po pluszowym dywanie w kolorze byczej krwi i nacisnął klamkę. Yakushi lekko się zdziwił, kiedy odkrył, że były najnormalniej w świecie otwarte. Tak jakby na dole nie było żadnej imprezy i jakby nigdy nikomu nie przyszło na myśl, że można by stąd coś ukraść. Gdyby miał na to czas, wzruszyłby ramionami — a co go niby obchodziły zabezpieczenia antykradzieżowe tego faceta? Im było ich mniej, tym lepiej.
Czasu jednak wolał nie marnować, bowiem trafił prosto do gabinetu. Bingo! Teraz wystarczy tylko przejść kawałek po błyszczącej mozaice, zasiąść na skórzanym fotelu za potężnym biurkiem z ciemnego drewna i znaleźć te dokumenty, po które tutaj przybył.
Czasu jednak wolał nie marnować, bowiem trafił prosto do gabinetu. Bingo! Teraz wystarczy tylko przejść kawałek po błyszczącej mozaice, zasiąść na skórzanym fotelu za potężnym biurkiem z ciemnego drewna i znaleźć te dokumenty, po które tutaj przybył.
Kabuto odłożył kieliszek na blat tuż obok biurowej lampki i pliku papierów, od których zaczął przeglądanie. Kartki zaszeleściły, gdy Kabuto odłożył je z powrotem, omiatając wzrokiem wysokie regały wypełnione książkami ze złotymi iluminacjami na grzbietach. Nie, to nie było to. Oczywiście, bilingi rozmów Orochimaru może były interesujące dla kogoś, kto się tym interesował, ale Yakushi nie tego szukał.
Trzeba poszukać głębiej — z tymi myślami Kabuto schylił się i sięgnął do szafki. No cóż, była zamknięta. Nie można od losu wymagać na raz zbyt dużo szczęścia, prawda? Ale to nie był duży problem, agent taki jak on otwieranie zamków ma w małym paluszku i takie proste zabezpieczenie nie powstrzyma go na dłużej niż kilkanaście sekund operowania uniwersalnym wytrychem.
Trzeba poszukać głębiej — z tymi myślami Kabuto schylił się i sięgnął do szafki. No cóż, była zamknięta. Nie można od losu wymagać na raz zbyt dużo szczęścia, prawda? Ale to nie był duży problem, agent taki jak on otwieranie zamków ma w małym paluszku i takie proste zabezpieczenie nie powstrzyma go na dłużej niż kilkanaście sekund operowania uniwersalnym wytrychem.
Klik! I wnętrze szafki ukazało Kabuto czarny futerał na laptopa. Uśmiechnął się lekko wyjmując urządzenie. To było banalne! Bułka z masłem, teraz tylko znaleźć odpowiedni folder i skopiować pliki na dysk…
— Nie wydaje ci się, że pomyliłeś pokoje? – usłyszał nagle. Pytanie zadał mężczyzna, który z nikąd pojawił się w pokoju i aktualnie opierał się o framugę drzwi. Spod czarnej grzywki błysnęły złotawe oczy. — To mój osobisty gabinet i doprawdy nie sądzę, żebym przenosił tutaj imprezę.
— Och — odparł Kabuto, w międzyczasie delikatnym kopniakiem zamykając szafkę i wymyślając kłamstwo, które upewni mężczyznę w tym, że agent jest kompletnie niewinny. — Prawdę mówiąc, trochę źle się poczułem i szukałem toalety…
— Więc według ciebie ten pokój przypomina ubikację? — Mężczyzna poprawił marynarkę przewieszoną przez ramię i kontynuował przewiercanie wzrokiem chłopaka. — Czy może po prostu uznałeś, że fajnie byłoby mi zarzygać książki i przy okazji kilka ważniejszych rachunków?
— Nie o to chodzi. Ja chyba trochę za dużo wypiłem, chciałem po prostu chwilkę odsapnąć.
Orochimaru S. Spencer westchnął i wszedł do środka. Marynarkę rzucił na oparcie krzesła stojącego przed biurkiem, a sam nachylił się nad blatem.
— I do tego jest ci potrzebny mój laptop? — Orochimaru wypowiedział to zdanie tak wolno, że każdy jego wyraz wyraźnie dźwięczał w pokoju. — A tak właściwie, to kim ty jesteś? — dodał jeszcze zanim Yakushi zdołał wymyślić jakąś odpowiednią replikę na poprzednie pytanie. —– Nie przypominam sobie, żebym kojarzył skądś twoją twarz, a już na pewno nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał.
— William Terence Wallace, moja wizytówka. — Kabuto wyjął biały prostokątny kartonik z kieszeni.
— Biuro maklerskie? Wall Street, notowania, giełda i takie sprawy?
— Oczywiście.
— Nie ma tam takiego biura. — Mężczyzna jednym ruchem zgniótł wizytówkę i odrzucił na kolana Kabuto.