Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

piątek, 25 lutego 2011

Bonusfik "Skazany na Sasuke" Rozdział 9

No cóż, miał wystąpić Orochimaru wraz z Kabuto w kompletnie nowych rolach, ale Neji i jego foch) zdominował całą narrację - telenowela musi mieć trochę dramy, no nie? xD
Ale w rozdziale 10 na pewno pojawi się więcej bohaterów. I taak, wiem, że piątek to nie środa, ale coś mi się nie złożyo. ;P
Bajdełej, są różowe fartuszki. Opko nie byłoby opkiem, jeśli nie zawarłabym w nim różowych fartuszków i odzianych w nie facetów. :P Za to schodzenia na śniadanie ani widu, ani słychu. xD

9.      Z wizytą u dzikich zjadaczy śniadań w towarzystwie drastycznych różowości i idealnych omletów.
Nie no, oczywiście, że fartuszek był różowy. Oczywiście, że miał falbanki. Oczywiście, że leżał całkiem ładnie i w ogóle dodawał postaci kucharza uroku, ale zagadką pozostawało, czemu Sasuke go założył. Neji w swoim obecnym stanie nie sądził, że byłby w stanie rozwikłać coś tak skomplikowanego, jak fakt występowania w naturze fałszującego, odzianego w różowy fartuszek Sasuke, który podrygiwał nad patelnią pełną jajecznicy.
Nieee. To się nie zdarzało, tak na dobrą sprawę to Hyuuga się pewnie jeszcze nie obudził i to tylko jakaś projekcja jego nienormalnej wyobraźni. Albo ma wizje i wcale nie ma kaca, tylko jest jeszcze w sztok pijany. A może tak na dobrą sprawę jeszcze się nie obudził i to jeden z niewymownie głupich snów – niewymownie znaczy w tym wypadku, że nie sądził, aby kiedykolwiek chciał kogoś informować werbalnie o szczegółach takiego snu. Chociaż ten wczorajszy King-Kong potupujący radośnie i wyśpiewujący największe przeboje Electric Light Orchestra nad ukradzioną kiełbasą też już był strasznie kretyński.
- Eeeo… – zachrypiał zaskoczonym głosem Neji, chwytając się framugi drzwi, żeby pod wpływem różowego szoku nagle nie upaść. - …o, Uchiha?
- Neji! – zakrzyknął Sasuke i przy pomocy łopatki obrócił omleta na patelni. Był bardzo ładnie zrumieniony, wyglądał niemalże jak wyrwany ze zdjęcia w książce kucharskiej. Sasuke też wyglądał jak wyrwany z jakiejś gazetki dla kur domowych, tylko miał zaskakująco niepostrzępione krawędzie. To znaczy, że mógł zostać kulturalnie wycięty. – Mam nadzieję, że dobrze ci się spało? Nawet jeśli, niewiadomo czemu, zdecydowałeś się na kanapę.
Neji zacisnął wargi i ciężko usiadł na taborecie przy niewielkim kwadratowym stoliku w pobliżu okna. Postanowił w ogóle nie odpowiadać na takie idiotyczne pytanie jak to o spanie, bo odpowiedź chyba nie była taka ciężka do wymyślenia – jedno spojrzenie na jego nieco sfatygowaną twarz mówiło wszystko. No, gdyby Sasuke chociaż na chwilę zdecydował się w końcu spojrzeć na Hyuugę, a nie kręcić się przy tej kuchence jak jakiś cholerny bączek!
- Dlaczego różowy? – zapytał w ramach konwersacji, zastanawiając się, czy Sasuke zamierza mu w końcu coś zaserwować i czy ma szanse na herbatę.
- Tylko takie mieli w sklepie – Sasuke wzruszył ramionami. – Jak ci się nie podoba, mogę go zdjąć. Dla ciebie zdejmę wszystko i to w mniej niż dziesięć sekund… - wymruczał sugestywnie, rzucając mu spojrzenie znad ramienia.
- Aha… nie, chyba się nie zdecyduję. Ale fartuszek i tak jest absolutnie ohydny – odpowiedział Neji i położył głowę na ramionach ułożonych już wcześniej na stołowym blacie. – I ten kolor chyba mnie boli – odezwał się głosem stłumionym przez materiał ubrania – i radio też mnie boli. Daj mi herbaty i jakieś proszki. Obojętnie co.
Szklanka stuknęła obok łokcia Hyuugi i wtedy długowłosy zdecydował się unieść wzrok ze swojej koszuli (oglądanej z bardzo bliska) na resztę świata. „Cudownie”, pomyślał chwytając naczynie i wyciskając z listka kilka tabletek, ”przynajmniej herbata jest taka akurat.” Sącząc napój, wodził oczami za rozkładającym talerze chłopakiem. Czy Sasuke naprawdę myśli, że Neji jest gotowy coś zjeść? Z tym czymś, co tkwiło mu w miejscu żołądka i zdawało się być tak skore do trawienia jak przeciętny truposz do udziału w maratonie? Gratulujemy wiary i dobrych chęci.
- Nie będę nic jadł – oburzył się Neji, który z rana miał humor co najmniej tak przyjemny jak odgłos styropianu pocieranego o szybę. Był w nastroju towarzysko nieprzysiadywalnym.
W radio spiker przeczytał prognozę pogody, która Nejiego raczej nie obchodziła, i kiepsko zażartował coś o jesieni, która z takimi temperaturami wygląda bardziej jak lato, haha, haha, a mamy już październik, hahaha, noniemoge. A potem puścił kolejną piosenkę Saia. Zresztą w radio leciały wyłącznie piosenki Saia. Tylko on był na tyle szalony, żeby wstrzelić się w przemysł rozrywkowy Konohy i na listach przebojów zajmować wszystkie miejsca od pierwszego aż do czterdziestego (brak konkurencji wymagał od niego nagrywania przemysłowej ilości płyt, należących do większości możliwych gatunków muzycznych).
Sasuke zdjął patelnię z kuchenki.
- Co to w ogóle ma być? – wyraził swoją wątpliwość Neji, niemalże przysysając się do swojej szklanki z herbatą i obdarzając zawartość patelni nieprzychylnym spojrzeniem. – Omlet?
- Jako wyraz mej miłości ze szczypiorku na nim serce gości – odparł rymująco Sasuke i zsunął na talerz Nejiego omlet tak żółciutki i puszysty, jak modelowo powinien być. Jeżeli w Sevres jeszcze nie mają jeszcze wzorca omleta, powinni poprosić Sasuke o usmażenie jednego; danie było tak niemożliwie cudownie omletowe, że Nejiemu aż przewróciło się w żołądku. Z początku nie potrafił stwierdzić, czy odezwały sie w nim radość i głód, czy może bardziej herbata chciała wydostać się na zewnątrz trybem przyspieszonym. I wolał nie stwierdzać, dlatego po trzydziestu sekundach nadal nie wiedział, chociaż śniadanie zaczynało wyglądać coraz apetyczniej.
- No dobra – przyznał w końcu Neji, wpatrując się w pokrojony szczypiorek na wierzchu – wygląda całkiem dobrze.
- No wiem. Przecież ci mówiłem, że gotuję nieźle.
Jeżeli to było „nieźle”, to Neji ze swoją zdolnością do ugotowania zjadliwego makaronu powinien iść popełnić seppuku. Najlepiej w tej chwili, żeby nie robić więcej wstydu swojemu nazwisku. To było cholernie genialne, a nie niezłe! No, przynajmniej tak wyglądało, co do smaku jeszcze nie był pewny.
- Po co miałbym kłamać? – kontynuował Sasuke, ściągając fartuszek przez głowę. Neji z małym westchnieniem ulgi powitał zniknięcie tego małego różowego koszmaru z jego pola widzenia. Uchiha i róż z falbankami zdecydowanie nie grają w jednej drużynie. Kto był na tyle nikczemnym człowiekiem, że wypuszczał na rynek takie ohydztwa? – I tak już cię mam.
Hyuuga rzucił Sasuke zirytowane spojrzenie; Sasuke mógł tego nie kończyć. Neji opuścił widelec i założył ręce na ramiona. Naprawdę chciał spróbować tego omletu, skoro już tak przed nim stał. Ale teraz, kiedy ten cholerny Uchiha już dokończył swoją wypowiedź, zdecydował, że nieważne, co się stanie, nie zamierza nawet polizać zaserwowanego śniadania. Niech się wali, niech się pali, niech żołądek z głodu zakręci mu się w pięćset inkaskich supełków opowiadających drogę do skarbu ukrytego gdzieś w Niedzicy – Neji nie tknie tego śniadania. Głównie ze względu na zaawansowany debilizm kucharza.
Innymi słowy, Neji obraził się na Sasuke, tak jak to zwykły robić dwunastoletnie dziewczynki, jeżeli ich ukochany tatuś nie pozwolił im wrócić do domu później niż o godzinie dziewiątej wieczorem. Tylko to było bez porównania gorsze – Neji nie był dwunastolatką w różowej bluzie i warkoczykach, tylko dorosłym mężczyzną w naprawdę paskudnym nastroju, a Sasuke wcale nie mógł sprawy załatwić zwykłym: Masz szlaban na komputer i nie pyskuj.
- Nie będę tego jadł – Neji zmrużył oczy i dodał władczo: - Dolej mi herbaty, Uchiha.
- O rany – skomentował Sasuke, krojąc swoje śniadanie widelcem. Puszyste żółte ciasto wyglądało i pachniało naprawdę zachęcająco. – To że gotuję nieźle naprawdę obejmuje to, że nie mylę soli z cukrem. Jest zupełnie smaczne, Aniele – próbował jakoś ułagodzić Nejiego, ale to wyglądało raczej, jak głaskanie kota pod włos. Zresztą, w tej chwili nawet komplement zostałby odebrany raczej jako sarkazm i próba ataku…
- Nie nazywaj mnie tak, jeśli nie zauważyłeś, ja mam imię. Czekam na moją herbatę – prychnął Neji i założył nogę na nogę, machając stopą w taki sposób, który jednoznacznie sugerował, że jest rozzłoszczony i mile widziane jest płaszczenie się przed nim i błaganie o przebaczenie. Kwiaty, czekoladki i listy miłosne (w wersji nierymowanej!) również są odpowiednie, a potem Neji komisyjnie zdecyduje, czy petentowi jest ewentualnie wybaczane.
Sasuke wzruszył ramionami i podał mu imbryk, żeby sobie sam dolewał tej swojej herbaty. – Jak chcesz, Neji. Na twoim miejscu jednak bym coś zjadł. Poczujesz się lepiej, na pewno.
- A skąd TY, Uchiha, masz o tym niby wiedzieć?! – nagle wybuchnął Neji i zatrząsł dzbankiem z herbatą. – Skąd wiesz, czy ja w ogóle lubię omlety? Nie gadam z tobą – fuknął i nalał sobie już chyba trzecią szklankę herbaty. Jak wypije jeszcze dwie takie, czuł, że niechybne pojedzie do Rygi. I po drodze będzie podziwiał, jak biała jest muszla klozetowa w łazience Sasuke.
- Chyba nie chcesz, żebym cię karmił, Neji?
Neji zmierzył go zimnym spojrzeniem. A niech Uchiha tylko spróbuje tu podejść! Mimo bólu usiłującego rozsadzić czaszkę, mimo dziwnie zastanych mięśni, Neji pokaże mu, że karmienie Hyuugi będzie wysiłkiem na miarę próby karmienia dzikiego tygrysa kawałkiem świeżego mięsiwa. Karmiciel raczej nie wyjdzie z tego cało.
- Bo, wybacz kochanie, że to powiem, wyglądasz jakby było przedwczoraj. I żaden makijaż nie byłby w stanie ukryć twoich ślicznych worków pod oczami i tego, że jesteś taki blady jak nigdy.
- Nie mówiłem już, Uchiha, że z tobą nie rozmawiam?
- A ja nie mówiłem, że cię zwiążę i wepchnę ci ten omlet do gardła? – odparł Sasuke tak samo zirytowanym tonem jak Neji. – Wstaję wcześnie rano, idę do sklepu, kupuję świeże jajka, masło i chleb, robię dla ciebie najlepszy omlet, jaki kiedykolwiek zrobiłem w życiu, a  ty strzelasz focha! I nawet nie wiem, z jakiego powodu! – Sasuke odwrócił się na taborecie i walnął w wyłącznik radia stojącego na lodówce; śpiew Saia ucichł. Przynajmniej tyle dobrego.
- Już ty dobrze znasz powód – mruknął Neji i potarł czoło. Nadal go tam ćmiło za czaszką.
- No jaki?
- Traktujesz mnie… - zawiesił głos, poszukując odpowiedniego słowa – instrumentalnie. „Nie muszę kłamać, bo i tak cię mam”? Niewolnictwo już zniesiono, Uchiha, spóźniłeś się trochę.
- Rozumiem – westchnął Sasuke – więc przepraszam, nie o to mi chodziło. Teraz zjesz?
- Zastanowię się – odparł Neji.
- No to się zastanawiaj – powiedział Sasuke chłodno i wstał, kładąc swój pusty talerz do zlewu. – Masz dużo czasu, a ja muszę wyjść na chwilę. Nie będę czekał, aż łaskawie zdecydujesz się pożywić.
- Przecież ci nie bronię. Wychodź, kiedy chcesz i na jak długo chcesz, Uchiha. Masz prawo.
Sasuke minął go bez słowa i wyszedł z kuchni.
Kiedy Hyuuga usłyszał trzask zamka drzwi wejściowych, przełknął łyk chłodnej herbaty, który trzymał w ustach od momentu, kiedy Sasuke zaczął ubierać kurtkę, i ukroił sobie kawałek omleta. Trochę ostygł, ale był naprawdę cudownie smaczny.
Tylko teraz, gdy jadł to śniadanie, trochę mu się głupio zrobiło, że potrafił wywołać taką aferę o jeden nieszkodliwy przecież komentarz. Jeszcze jakby to było coś naprawdę głupiego albo obraźliwego, a nie takie kpiące zdanko. Chyba Neji naprawdę nie miał humoru i tylko szukał okazji, żeby się z kimś ostro pokłócić.
A to wszystko miało iść odwrotnie – Neji miał się w Sasuke zakochać, a nie robić sobie z niego zapamiętałego wroga przez niedocenienie jego talentu kulinarnego. Sasuke zresztą robił, co się dało, by zakochiwanie się szło Hyuudze jak po maśle, tylko Hyuuga coś nie bardzo potrafił się do tego dostosować. W ogóle zawsze ciężko szło mu dostosowywanie się, ale to że teraz bronił się przed tą sytuacją nie było całkowicie dziwne. Było wręcz dość normalne – nie co dzień okazuje się, że zostałeś ślubnym Uchihy Sasuke i zaczynasz mieszkać u niego w domu i jeść śniadania zrobione przez niego. Całować się z nim i robić awantury z głupiego powodu też.
„O rety”, pomyślał przeżuwając kęs bułki, „chyba będę musiał przeprosić Sasuke.”
***
Kiedy Sasuke wrócił jakieś cztery godziny później, Nejiego ból głowy męczył jeszcze trochę, ale na pewno nie miał już takiego okropnego nastroju jak rano. Lepiej poczuł się po krótkim prysznicu i wskoczeniu w świeże ciuchy, które odnalazł w odmętach stojącej w korytarzu szafy. Ochota na niszczenie świata mu przeszła i już całkiem spokojnie, z jedną tylko stratą w postaci potłuczonej szklanki, wysprzątał kuchnię (głównie dlatego, że było w niej raczej czysto i nie musiał się specjalnie męczyć), żeby jego przeprosiny nabrały jakiejś oprawy. Błyszczący z czystości blat raczej dobrze wyglądał jako tło.
Neji wyprostował się na kanapie i odłożył książkę, którą czytał dla zabicia czasu. Właściwie nie wiedział, o czym była. Całemu czytaniu, na którym się nie skupiał, towarzyszyła raczej myśl o tym, co powinien powiedzieć Sasuke i czy Uchiha nie będzie jakoś strasznie wkurzony. W każdym razie, jak teraz spojrzał na okładkę z gościem ubranym w garnitur i przeładowującym pistolet na tle palm, nie sądził, aby to była jakaś bardzo ambitna lektura. Tytuł też jakoś średnio do niego trafiał – „Agent Kubut na tropie nielegalnych sprzedawców broni, którzy mają swoją nielegalną kryjówkę w Tanzanii, a na boku nielegalnie handlują diamentami. Są też wielbłądy (legalne), ale to w Egipcie, nie w Tanzanii, bo w Tanzanii tak właściwie wielbłądów nie ma” – ale za to zajmował tyle miejsca na okładce, że brakło go na nazwisko autora. Może zrobili to celowo.
- Nie powinienem aż tak krzyczeć rano, to przecież nie była twoja wina – powiedział Hyuuga, kiedy Sasuke ściągał buty i ustawiał w równiutkim rządku niedaleko drzwi. Uchiha schylał się i wcale nie patrzył na Nejiego, zupełnie jakby układnie obuwia równo jak od linijki było robotą tak precyzyjną jak rozbrajanie bomby. – Przepraszam. A twój omlet był naprawdę bardzo smaczny. Jeżeli się nie gniewasz, chciałbym, żebyś mi jeszcze kiedyś coś ugotował, Sasuke – dodał miękkim głosem i złapał Sasuke za bark.
Sasuke wstał i odwrócił się twarzą do Hyuugi. Mimo że Sasuke był kilka centymetrów niższy od Nejiego, jakimś cudem Uchiha właśnie patrzył na niego z góry. I z ustami w ciup. I z rękoma założonymi na piersi.
- Naprawdę przepraszam – powtórzył Neji. – Ale nie będę tego mówił sto razy. Jak się obraziłeś, no to… no cóż. Ale mógłbyś się przestać gniewać. Na serio.
Sasuke nadął policzki na krótką chwilę, rzucił okiem na dłoń Nejiego zaciskającą mu się na barku i jakby coś przeanalizował, w końcu uśmiechnął się.
- Nie gniewam się, tylko… - zaczął Sasuke, ale przerwał i zamrugał kilkakrotnie, a potem zrzucił rękę Nejiego i ściągnął kurtkę. No tak…
- Tylko? – powtórzył Neji, modląc się, aby w ramach zadośćuczynienia Sasuke nie zażądał niewiadomo jakich dziwnych rzeczy. Kilka propozycji takich dziwactw przebiegło mu właśnie przez myśli… Cóż, nie było to nic, nad czym warto się rozmieniać. Oszczędźmy Nejiemu upokorzenia i czerwieniących się z zawstydzenia policzków i nie wspominajmy o tym ani jednym maluteńkim słówkiem. Nawet najmniejszym.
- A nie fochniesz się znowu? – Uchiha rzucił Nejiemu znaczące spojrzenie, ale Neji zagryzł wargi i nic nie powiedział. Chociaż chciał, nawet bardzo. –  Po prostu pomyślałem, że mógłbyś częściej nazywać mnie „Sasuke” – już bez wahania odpowiedział Uchiha. – W twoich ustach to bardzo ładnie brzmi, a raczej nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek mówił mi po imieniu.
- Naprawdę? – Neji przeanalizował sobie wszystkie swoje wypowiedzi kierowane do Sasuke i próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek adresował go po imieniu. Chyba rzeczywiście nie. – No dobrze – zgodził się – nie mam nic przeciwko temu, Sasuke.
- A co do mojego gotowania, to będziesz miał niezliczoną ilość okazji, aby się przekonać, jak daleko sięga u mnie słowo „nieźle”. Prawdopodobnie nawet bardzo niedługo.
- Czyżbyś planował zostać moim osobistym kucharzem? – parsknął Neji zadowolony, że Sasuke przyjął przeprosiny bez żadnych ceregieli.
- Nie tylko kucharzem, Neji, a twoim osobistym wszystkim – zaśmiał się Sasuke i przysunąwszy się blisko, wylądował Nejiemu pocałunkiem na ustach. A potem szybko odsunął się i dodał:  – Wyjąwszy sprzątaczkę. Nie lubię latać z odkurzaczem.
Neji nie odpowiedział na tak jawną sugestię. On sam też nie lubił sprzątać. Nie żeby sądził, że ktokolwiek w rzeczywistości czerpie radość z latania ze ściereczką i anihilacji kurzu i pająków. Właściwie to mógłby się zgodzić tylko na pranie i prasowanie – niewiadomo, jak wysoką temperaturą Sasuke mógłby potraktować jego jedwabne koszule i wolał się zajmować tym osobiście. Już zresztą miał w tym względzie nieprzyjemne doświadczenia z Hiashim i jego ignorancją kolorystyczną – według niego wszystkie kolory i tkaniny należało prać razem.
Sasuke przeszedł do kuchni i wypakował zakupy. Ku radości Hyuugi nawet nie zwrócił uwagi na to, że naczynia zostały umyte, wytarte i elegancko ułożone w szafce. A to oznaczało, że rola sprzątaczki w ich wspólnym mieszkaniu przy odrobinie szczęścia również spadnie na Sasuke, bo dlaczego nie. Huhuhu, cudownie.
- Za pół godziny wychodzimy – odezwał się Uchiha, kiedy paczka płatków kukurydzianych trzeszczała w jego dłoniach w ramach protestu przeciwko upychaniu jej w szafce. – Powinniśmy kupić sobie coś extra na jutrzejsze przyjęcie.  
- Może być – odpowiedział Neji i usiadł przy kuchennym stole, mierząc Uchihę wzrokiem. Dopiero kiedy przed chwilą Sasuke cmoknął go w usta, odkrył, że policzek chłopaka wygląda całkiem normalnie; żadnej opuchlizny, czy zsinienia. A teraz, jak układał przeróżne artykuły w przypisanych im miejscach w kuchni, Hyuuga zauważył również, że Sasuke ma czymś upaprane ręce. Z perspektywy przystołowo-taboretowej to wyglądało na tusz. Z perspektywy bliższej Neji się jeszcze temu nie przypatrywał, ale jeśli to naprawdę był tusz, to oznaczało, że Sasuke usilnie nad czymś pracuje, wykorzystując swoją „poetyczną naturę”.
Hyuuga nie był pewny, czy jest gotowy na kolejny pełnowymiarowy wiersz Uchihy. Nie był pewny, czy w ogóle ktokolwiek byłby w stanie się na coś takiego przygotować.

niedziela, 20 lutego 2011

Bonusfik "Skazany na Sasuke" Rozdział 8

No to tak - dzisiaj odkrywamy jak kończą się wojny między gangami, co właściwie robią gangsterzy Hiashiego w godzinach pracy i obserwujemy długą drogę Nejiego do mieszkania Sasuke.

8.      Wielka wyprawa z powrotem do domu.
Lampy halogenowe zgasły, oślepiając Hyuugę na długą chwilę. Odgłosy ludzkie oddalały się coraz bardziej, na miejscu pozwalając brzmieć jedynie chrapaniu Sasuke oraz otarciu zapałczanej główki o draskę. To pan Nara podpalał właśnie papierosa tkwiącego mu w ustach. Ogień podświetlił na sekundę jego zmęczone oczy, a krótkie ziewnięcie wyrwało mu się z ust chwilę po pierwszym zaciągnięciu.
- Jezuu – mruknął w przestrzeń, odwracając się w stronę, w którą udał się Hiashi. – Mógłbym sobie teraz siedzieć w domu, ale nie… Nie…! Ja musiałem wstąpić do gangu, bo mają ulgi podatkowe, niech ich szlag wszystkich weźmie… Tych pieprzonych urzędników – powłócząc nogami rozpoczął swoją samotną wędrówkę samuraja.
Wędrówkę przez śniegi, zarośla, upał spadający się z nieba, przepełnione ludnością miasta, opustoszałe wioski i kurz na drogach. A jego jedynym kompanem będzie wierny miecz – towarzysz w życiu i pomocnik w śmierci.
Wiele par słomianych sandałów zedrze na wybrukowanej trudnościami ścieżce samurajskiego życia, wiele kimon obszarpie na ostrzach swych nieprzyjaciół, wiele ran odniesie, by bronić honoru mężczyzny i wielu ludzi straci przez niego życie. I jeszcze-
- Panie Nara? – głos Nejiego, wyrwał go z krótkiego zamyślenia na swój temat.
No tak, no tak…
Nie miał ani katany, ani kimona, ani słomianych sandałów. Zamiast tego wszystkiego zwyczajny kij bejsbolowy, kurtkę sportową i niebieskie adidasy. Znowu dał się ponieść wyobraźni, ale czasem bez takich małych odskoków od rzeczywistości życie w gangu byłoby nieznośne. Te wszystkie nudne spotkania, rozmowy o brazylijskich serialach, planach Hiashiego odnośnie unieszkodliwienia Danzou… Od takich rzeczy normalny człowiek zwariowałby od razu. Szczególnie, gdy puszczali powtórki „Namiętności w hacjendzie na wrzosowym wzgórzu” – nigdy nie wybaczył scenarzyście, że Rodrigo umarł, zostawiając Penelopę z szesnaściorgiem dzieci (tym bardziej, że przedtem zdradzał ją z Teresą, Marią, Adelajdą, Anną, jej dwoma siostrami i bratem, a na koniec jeszcze zachorował na gruźlicę, oślepł, wypadły mu wszystkie zęby i stracił cały majątek, który zostawił mu jego ojciec – Esteban, legendarny gracz w polo, który umarł próbując pobić rekord w nurkowaniu z akwalungiem bez akwalungu; ciała nikt nigdy nie szukał, więc być może…).
- Panie Nara? – powtórzył się chłopak, zbliżając się do niego, kierowany najwyraźniej przez blask rozżarzonego popiołu jak ćma. – To już koniec?
Gdyby nie to, że było tak ciemno, a zapalony papieros nie dawał tyle światła, aby Neji mógł dojrzeć jego wzrok jednoznacznie informujący „Jesteś głupi czy jak?”, spojrzałby się na niego właśnie w taki sposób. Ale musiał to wyrazić werbalnie.
- Chyba ci się coś popieprzyło – odparł, wypuszczając dym nosem. – Teraz będziemy się prać po mordach pod urzędem hokage. Chcesz popatrzeć?
- Nie, ja tak tylko… Z ciekawości.
- Z ciekawości… Z ciekawości nie nabędziesz mądrości, ziom. A ja muszę iść.
Oczywiście sobie poszedł, zabierając ze sobą myśli o ciepłym domku i marzenia o wielkich przygodach samurajów. I kiedy czerwony popiół zabłysnął w powietrzu, jak Shikaku skręcał, a później upadł na asfalt, blednąc i stając się kolejną zwykłą częścią składową ulicy, Neji poczuł się tak samotny, że aż zachciało mu się płakać.
Nie płakał, rzecz jasna, ale być może nastrój pana Nary udzielił mu się i coś na myśl o śmiertelnych starciach mężczyzn w obronie swej godności, ścisnęło go za gardło i nie chciało puścić.
Siąknął nosem i przełożył sobie ramię Sasuke przez szyję, aby odholować go do domu. O ile to możliwe, nie budząc. Koniecznie nie budząc.
***
Neji siedział już w mieszkaniu Sasuke i pił gorącą herbatę z „wkładką”. Zawartość znalezionej w kredensie napełnionej do połowy butelki brandy nadawała się idealnie jako dodatek do liściastego naparu. Zmarznięte place zostały zaplecione mocno na uchu czarnego kubka, który bardzo przyjemnie grzał jego dłonie. W razie, gdyby ta końcówka koniaku mu nie wystarczyła, był pewny, że jest w stanie jeszcze coś wyszperać z wielu przepastnych kuchennych szafek Uchihy. Nie był pewny, czy to co znajdzie nie będzie albo kuchennym spirytusem… albo octem. Także lepiej, niech mu już to brandy wystarczy.
Rozrzewniające myśli o wojownikach opuściły go ostatecznie, gdy odkrył że aby zdobyć klucze, musi przeszukać bezwładne ciało Uchihy. Zlekceważył senne westchnienie Sasuke, gdy Hyuuga przyparł go do ściany i rozpoczął przeszukiwanie kieszeni jego płaszcza.
Traf chciał, że w takim momencie na klatce rozległy się prędkie kroki Uchihowego sąsiada. Był to około czterdziestoletni facet o aparycji typowego zawodowego informatyka (miał taki specyficzny, chorobliwy blask w oczach, który zdawał się krzyczeć: Zero! Jeden! Jeden! Zero!...). Rzucił dziwne spojrzenie Nejiemu razem z wymuszonym „D’bry wieczór” i zniknął za drzwiami naprzeciwko. Nienaturalnie szybko.
No dobra, może i to co w tej chwili robił Neji było… no, było. Ale to nie powód, aby patrzeć na niego w ten sposób! Sasuke został tylko oparty o mur i z prawej strony przytrzymywany przez kolano Nejiego, a sam Hyuuga tylko zaczął go rozbierać i obmacywać w poszukiwaniu kluczy.
O kurna (jeżeli można to powiedzieć w stylu Hiashiego), to mogło zostać źle zrozumiane. Z przyjacielskiej pomocy nieprzytomnemu przyjacielowi zrobił się gwałt na nieprzytomnym przyjacielu. Narzeczonym. Mężu. Nieważne na kim.
Ale to nic, to nic… Neji wytrzyma wszystkie kategorie dziwnych spojrzeń! W końcu nie na darmo tyle lat pracował z kamerą, wie jak dziwne mogą być dziwne spojrzenia entuzjastów męskiej urody.
Ostatecznie znalazł klucze schowane w tylnej kieszeni całkiem nieźle dopasowanych dżinsów chłopaka, a chwilę później już byli wewnątrz kwatery.
Szybko przetransportował nadal śpiącego Sasuke i przeżył chwilę grozy, kiedy zrozumiał, że nie posiada mleczka do demakijażu. Uchiha nadal straszył Nejiego swoim pięknym makijażem, gdyż długowłosy wiedział, że te czerwone usta to tak naprawdę obietnica śmierci. Długiej i bolesnej śmierci połączonej z recytacją wierszy.
Oczywiście poradził sobie z czymś takim jak definitywny brak takiego płynu – użył kremu nawilżającego, którym ostatecznie pozbył się kosmetyków (nieważne, że tarł dość mocno; Sasuke spał jak zabity) i odsłonił jeszcze trochę popuchnięty policzek. Ech, może do jutra zniknie?
A teraz Neji zagapił się w już stygnący napój. Nie zastanawiając się długo, dolał sobie wrzątku.
 Ostatecznie tej nocy nie udało mu się zalać w trupa, był tylko trochę pijany (tak uważał). Czuł, że powinien dokończyć tę resztę koniaku i tak żadne lepsze przeznaczenie na niego nie czeka. Hyuuga spojrzał na bursztynowe brandy w kwadratowej butelce i dolał do swojego kubka – nie było tego znowu tak mało jak uważał, że było. Kubek został napełniony prawie do pełna i smakowo nie czuć już było w ogóle, że kiedyś znajdowała się w nim jakaś herbata.
Prawie duszkiem wypił drinka do końca i z głośnym szuraniem krzesła po podłodze wstał od stołu.
Neji chciał się upić, by chociaż na chwilę zapomnieć o tej farsie, jaką było to jego małżeństwo. Niezależnie od tego co postanowił niedawno, to wszystko było po prostu wielką głupotą i pomysłem godnym naprawdę idiotycznego wuja (jakim Hiashi oczywiście był).  Naprawdę, dla swojego dobra powinien jak najszybciej zakochać się w Sasuke i mieć to wszystko z głowy. Poza tym, chłopak był dość atrakcyjny, do czego zobowiązywał go przecież tytuł najbardziej pożądanego faceta Konohy. Nie umniejszając sobie, musiał zauważyć także, że nazwisko Neji Hyuuga plasuje się na drugim miejscu.
Ale zapomnieć nie zdołał, ten alkohol był zły – zdecydowanie powinien mieć jakieś substancje powodujące trwałą amnezję. Tylko kto by to wtedy kupił…
Neji udał się powrotem do salonu i usiadł na kanapie. Niezdecydowanie rozejrzał się po pomieszczeniu, mnąc leżącą nieopodal koszulę. Powinien teraz iść spać – naprawdę czuł się zmęczony. Tylko… czy nie wygodniej dla niego byłoby jednak położyć się na normalnym łóżku, a nie w salonie? Już nawet pal licho Sasuke pochrapującego radośnie w sypialni, posłanie było na tyle duże, że zmieściliby się na nim obaj, wcale się nawet nie dotykając. No tak, więc może powinien tam się położyć.
Hyuuga ziewnął, kładąc się na twardej sofie i opierając głowę o oparcie. A co tam iść, jak już najpierw usiadł, a potem się położył, to będzie leżeć – w końcu nie miał aż tyle samozaparcia, aby podjąć nadludzki wysiłek przejścia sześciu rozchwianych kroków i walnięcia się na łóżko Sasuke.
Tylko czemu tutaj nie ma żadnego koca i musi używać jakiejś koszuli niewiadomego pochodzenia? Jeszcze żeby to chociaż było ciepłe.
Kiedy zamknął oczy, zaczęło mu się zdawać, że świat zaczął się jakby kręcić szybciej i ciemność za powiekami wciąga go bardzo, bardzo głęboko. A potem przyśnili mu się złodzieje usiłujący obrabować sejf jego wuja – Hiashi trzymał w nim dwa kilo kiełbasy i słoik musztardy. A potem z ciemności wyrosłej znikąd puszczy wyłonił się King-Kong trzymający w swojej ogromnej dłoni ukulele…
***
Najpierw zapachniało jakby czymś smażonym, a skądś dobiegł Nejiego odgłos krojenia i syczenie tłuszczu na patelni. W tle radio grało standardowe popowe kawałki konoszańskiego artysty Saia: Wciąż mam niejakie wrażenie, że cenzura–ujesz mojego serca tchnienie. Mów do mnie cenzura… Cenzura… AaaAach! Wzlećmy ponad nasze marzenie! Cenzura, ty…
Później w nozdrza uderzył go zapach wyjątkowo mocnych perfum Uchihy, którymi skropiony został płaszcz leżący na nim. A przynajmniej Hyuuga uważał to za płaszcz, gdyż palce gładziły dość znajomą, wełnianą strukturę odzienia Sasuke – najwyraźniej tamta koszula w nocy zmieniła się w coś znacznie grubszego i cieplejszego.
Prawie natychmiast w jego umyśle pojawił się obrazek Naruto z okularami na nosie (nosił je wyłącznie dla picu – twierdził, że tak wygląda znacznie inteligentniej), który z miną zaciekawionego nauczyciela przytakuje tej hipotezie.
Sam Neji też był skłonny się zgodzić, że niektóre rzeczy w nocy zamieniają się w inne i z chęcią podałby przykład, ale w tej chwili było to raczej niewykonalne – pod czaszką zaczaił się okropny ból głowy, który już wiedział jak i kiedy napadnie Hyuugę, a pęcherz nieprzyjemnie mu ciążył w dole brzucha.
 Dźwięk krojenia stał się bardziej natarczywy – ciach! ciachciach! ciach! i cholernie wkurzający.
Z trudem otworzył zalepione powieki i początkowo nie mógł poznać, gdzie się znajduje. Sufit jakiś nie ten teges, plecy bolą niemiłosiernie, muzyka nie taka jak być powinna. Usiadł i zmęczonym ruchem człowieka, który wczorajszej nocy nieźle sobie popił, przejechał ręką po twarzy, chcąc zapewne usunąć z niej oznaki niewyspania. I jeszcze raz, i jeszcze… Ale zmęczenie na dobre zadomowiło się na jego zwykle przystojnym licu i nic nie mogło go stamtąd ściągnąć.
Jasna cholera, i jeszcze ten wypełniony do granic możliwości pęcherz! To jego limit! I tak czekał z tym zbyt długo.
Uczucie nienależenia do własnego ciała było dość dziwne, kiedy stał nad toaletą i opierał czoło o zimne wrzosowe kafelki. Szarpał za guzik od spodni, nie mogąc go odpiąć. Pulsujący, przyćmiewający nieco jego percepcję ból zdawał się ogarniać nie tylko jego głowę, ale też w jakiś przedziwny sposób całą łazienkę. A może i świat. A może nawet Wszechświat. I inne Wszechświaty także. I wszystkie Wszechświaty ćmiły w jego głowie i pulsowały w jednym rytmie, który kiedyś doprowadzi do wybuchu jego głowy – jak dojrzałego arbuza. I będzie to koniec wszelkich Wszechświatów – żadne apokalipsy, żadne asteroidy, czy wielkie wojny atomowe, wystarczy to że Neji nie czuł się dzisiaj zbyt dobrze (chociaż trochę przesadzał – głowa co prawda nieco go bolała, ale nie był to ból zdolny wyciskać z oczu łzy zmuszać do wicia się na podłodze.)
Odgłos spłukiwanej wody zrobił na Hyuudze wrażenie wodospadu – taki był głośny, ale uczucie lekkości w dolnych partiach ciała było miłe. Zdecydowanie milsze niż przeżyty szok po spojrzeniu w lusterko. Cóż, nad tą poszarzałą cerą w jakiś sinawy rzucik, podkrążonymi oczami i jakimiś nieświeżymi włosami nie warto się rozwodzić – to była jednym słowem tragedia, którą powinien się za chwilę zająć; doprowadzenie siebie do jako-takiego wyglądu było obowiązkowe. Koniecznie razem z prysznicem i zmianą ciuchów, gdziekolwiek znajdowały się jakieś ubrania na zmianę.
Ale najpierw… woda. Gardło ma suche jak wiór. Chyba musi się napić. Potem może nawet zwymiotować, ale jakąś niezbyt gorącą herbatkę wypić powinien. Chociażby po to, żeby mieć co zwrócić.

sobota, 5 lutego 2011

Bonusfik "Skazany na Sasuke" Rozdział 7

Rozdziały napisane dawno, dawno temu już niemalże na wykończeniu - całkiem niedługo chaptery napisane w roku teraźniejszym. ;)
A w tym odcinku, co Hiashi i Danzou rozumieją pod nazwą pojedynku i jak można do tego wykorzystać Sasuke. ;) Absolutnie nic nie zmieniałam w koncepcji, dlatego też cała fabuła będzie się wlec tak jak to zaplanowałam dawno, dawno temu. ;P I tak, „wlec” to dobre słowo – bo to prawie jak telenowela. xD

7.      „Hiashi – ostatnia batalia”
Neji już w lekkim dezabilu półleżał na kanapie z Sasuke uczepionym jego szyi w taki sposób, jakiego nie powstydziłaby się żadna pijawka. A może nawet wampir, zważywszy na to, że Uchiha zębami również operował. Koszula została rozpięta do połowy i przekrzywiona znacznie, a każdy odsłonięty kawałek złocistej skóry był bardzo entuzjastycznie witany przez Sasuke. Neji poruszył się niespokojnie, gdy Uchihowe usta zjechały na jego mostek. Chwilka… co z tego, że to jest przyjemne? Aktualną jego robotą jest tylko wzdychanie i pozwalanie przyjemności na rozrywanie umysłu na coraz mniejsze kawałeczki, uniemożliwiające racjonalne rozumowanie. A on nie może… pozwolić sobie… na coś takiego w tej chwili! Nie był taki łatwy, psiakrew! I co z tego, że tak właściwie są po ślubie?! Czy to coś tak w ogóle zmienia?
- Uchiha! – głos, który w zamierzeniu miał być ostry jak trzask bicza, zadźwięczał w powietrzu dziwnie bezbronny i drżący. – Nie… nie chcę.
Defensywnie odepchnął rękoma i kolanami obcałowującego go chłopaka. Ale Sasuke tylko przeniósł swoją rumianą twarz wyżej i cmokając kość policzkową, wyszeptał niskim, wibrującym rozkosznie głosem:
- Jesteś pewny? Bo wiesz, ja pod ubraniami jestem kompletnie nagi… - Te będące oczywistą prawdą słowa na chwilę odebrały Nejiemu zdolność myślenia i tym razem wcale nie z powodu błogich dreszczy przebiegających jego kręgosłup. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. A Sasuke to już naprawdę musiał nieźle pijany, żeby formułować takie tezy.
Hyuuga psyknął, gdy długie, chłodne palce wkradły się mu pod koszulę.
- Jestem pewny na sto procent. Przestań.
Niechętnie bo niechętnie (jeszcze trochę upierając się na zostawienie ręki pod koszulą), ale Sasuke zostawił w końcu ubranie Nejiego w spokoju i usiadł obok. Jego tętno było przyspieszone, a usta, o ile to możliwe, jeszcze bardziej spuchnięte i czerwone niż przed całą akcją z obmacywaniem długowłosego. Nie mówiąc nic, sięgnął po kolejną butelkę piwa, lecz została ona łagodnie, acz stanowczo przechwycona przez Nejiego.
- Tobie już wystarczy, Uchiha – stwierdził zdecydowanie Neji, wychylając się i stawiając flaszkę przy kanapie.
Ta drobna nieuwaga wystarczyła, by talia Nejiego została uwięziona w silnych ramionach Uchihy. Przyciągnął go do siebie, a gdy mu się to udało, skrył swoją twarz w zagłębieniu obojczyka. Westchnął, wdychając niewyrafinowany zapach migdałowego mydła i pozbawiony swojej wcześniejszej rozrywki zaczął najnormalniej w świecie zasypiać.
- Oczy ci się kleją – zauważył Neji, dopijając to co miał w szklance. Sapnął, gdy uścisk stał się silniejszy i niemal zmiażdżył mu żebra.
- Nie pr’wda.
- Widzę.
- Nieee… nie widzisz.
- To chodźmy na spacer! – zawołał nagle Hyuuga, wstając i tym samym zwlekając ciało Sasuke z siedziska. Ramię nadal było przerzucone przez biodra, co zaowocowało dziwnym widokiem nie do końca śpiącego Uchihy stojącego na kolanach przy nogach Nejiego.
No cóż, może alkohol podziałał nie tylko na Uchihę? I może to on ma jakiś związek z rozmazującym się polem widzenia i jakimś ogólnym przytępieniem?
***
Północ wybiła już kilka minut temu (w czasie, gdy Sasuke próbował założyć swój elegancki, czarny płaszcz tył naprzód) i wielkim przekłamaniem byłoby stwierdzenie, że Konoha była pogrążona we śnie.  Że było cichutko i spokojnie i tylko szczekanie psa przerywało swym donośnym dźwiękiem odgłos dmącego, lodowatego jesiennego wiatru.
Bynajmniej.
Co rusz do uszu Nejiego dolatywały szybkie dźwięki muzyki elektronicznej, przekleństwa, odgłosy wybijanych szyb, a nawet pełne determinacji zawołania „Dla szefa naszej dzielni!”.
No, i oczywiście zadowolone pomrukiwania idącego przy nim Sasuke. Co prawda nieco się wlókł, nie mogąc zdecydować, którą nogę postawić pierwszą i zastanawiając się, dlaczego asfalt nieco się chwieje i wiruje pod jego stopami, ale dzięki kurczowemu trzymaniu się dłoni Hyuugi szedł w miarę prosto.
Neji właściwie nie zgodził się na chodzenie pod rękę z wstawionym Uchihą, ale w obliczu pokrętnych wytłumaczeń i stwierdzenia, które było chyba koronnym argumentem pokręconej filozofii życiowej użytkownika sharingana („Ale Neji, Aniele! Musisz, inaczej rymy przestaną mi się zgadzać i zamiast pisać będę grządki przesadzać!” wypowiedziane tonem tak dramatycznym, że godnym aktora odgrywającego rolę Hamleta), po prostu musiał skapitulować. I teraz wlekli się razem w tempie zmęczonego życiem starego żółwia.
Było zimno. Każdy wydech sygnalizował pojawiający się koło ust biały obłoczek pary, a oprócz tego mgła zalegająca na ulicach była tak gęsta, że Neji przez chwilę myślał o wzięciu ze sobą scyzoryka i wykrawaniu sobie przez nią drogi. Ale cóż, okazała się nie być ciałem stałym i tylko osiadała na jego skórzanej kurtce w postaci małych, zimnych kropelek. Co jakiś czas któraś z nich spływała mu za kołnierz, wywołując niedające się pohamować wzdrygnięcia.
Niezbyt przyjemna sceneria do romantycznego spaceru, którego nastroju chciał posmakować Neji (do czego i tak by się nie przyznał). No, ale nie tylko to było do bani. Pełnię księżyca też gdzieś wcięło i tylko Sasuke pomrukiwał mu od czasu do czasu do ucha coś, co brzmiało mniej więcej jak: I potem do wanny…! I plusk i Neji… . I najprawdopodobniej był to sen na jawie, śniony z półotwartymi oczami i w czasie powolnej przechadzki. Sasuke był chyba jedyną osobą, w Konosze, która mogła jednocześnie spać i jednocześnie jako tako funkcjonować.  Oczywiście odpowiednio kierowana.
„Można i tak” – pomyślał Neji, chowając drugą rękę do kieszeni. Zmarzła mu mimo odziania ją w wełnianą rękawiczkę.
Z każdym małym kroczkiem zbliżali się bardziej do miejsca, z którego przekleństwa i okrzyki dobiegały najczęściej. A może to miejsce samo zbliżyło się do nich? Może tak właściwie nie poruszyli się nawet o centymetr i tylko wydawało im się, że idą, a to tylko droga sama się przesuwała?
No dobra, to jest naciągane.
I to bardzo. No, to pomińmy, jakimś sposobem po prostu znaleźli się na miejscu.
No i cóż, gdyby nie to że północ minęła już jakiś czas temu, Neji zaliczyłby kolejny szok na konto czwartku. Ale że właściwie było już po pierwszej, odkreślił wczoraj grubą, podwójną kreską i napisał pod spodem: Piątek, 9 października, około godziny pierwszej w nocy – Bycie świadkiem pojedynku między Hiashim i Danzou. Masakra w sosie własnym!!! . Oczywiście to wszystko w sensie czysto hipotetycznym, gdyż umysł żadnego normalnego człowieka nie przypomina białej, niezapisanej kartki papieru. Prawdopodobnie nie.
Przed Nejim i Sasuke (który, zaczął się dosłownie łasić do Hyuugi, a jego szczebiotanie stało się z biegiem czasu tak nacechowane wulgarną seksualnością, że Hyuuga starał się za bardzo nie zwracać na niego uwagi) rozciągała się dokładnie oświetlona przestrzeń z czterema krzesłami, ustawionymi równoległymi do siebie parami. A obok stał dumny Hiashi i perfidnie uśmiechnięty Danzou, poowijany bandażami w taki sposób, jakiego nie powstydziłaby się nawet mumia faraona. Na jednym z krzeseł spokojnie siedział Sai.
- Bratanku! – wydarł się Hiashi, gdy tylko zauważył, kogo zimne, jesienne wiatry przygnały na arenę śmiertelnego pojedynku. – Mój ziomalu!
Neji zesztywniał ze strachu. Coś niecoś słyszał o jego niekończących się potyczkach z Gangiem Południowców, któremu szefował  Danzou (gang jego wuja nazywał się Gang Hiashiego – twórcze, no nie?) i wiedział, że zawsze były ofiary. A teraz wyglądało na to, że ofiary będą dwie: Sai i…
- W-wuju – zająknął się Neji, widząc jak sylwetka Hiashiego rośnie mu w oczach. Starszy mężczyzna zmarszczył brwi, spoglądając wyczekująco. 
„Ach, tak.”
- Stary – poprawił się natychmiast. – Co se czaisz o tak późnej porze?
Hiashi nie odpowiedział kontemplując najwyraźniej lico swego krewnego. I były to rozmyślania tak intensywne, że najwyraźniej wypowiedziane słowa, w ogóle nie zostały usłyszane. Natychmiast podszedł do nich Shikaku Nara – zaufany członek gangu z wełnianą, pasiastą czapką nałożoną na ciemne, wilgotne od mgły kosmyki.
- Żółwik? – niepewnie przywitał się Neji, wyciągając przed siebie zaciśniętą pięść.
- Spoko, ziom – odparł zblazowanym głosem Nara, wymieniając powitanie. – Dobra, chłopaki, powiem wam, o co cho. I zaznaczę tylko, że tutaj nie jest bezpiecznie.
- Mam łaskotki!... na kanapę wbiegły kotki – stwierdził Sasuke głosem nagle zdumiewająco trzeźwym, co oczywiście jawnie przeczyło jego zamglonym oczom i temu, że ledwo stał na nogach. No i temu, że komentarz ten raczej nie miał żadnego sensu. Jednak Shikaku nie zwrócił na niego żadnej uwagi.
- Pojedynek tym razem opiera się na wizażu. Nie mam pojęcia kto wpadł na taki pojechany pomysł, ale mniejsza… Wygra ten, kto zrobi lepszy make-up na twarzy swojego sprzymierzeńca. Danzou zgarnął Saia, więc to go będzie malował, ale Hiashi jeszcze nikogo nie wziął – krótkie spojrzenie na starego Hyuugę. – Ale wygląda na to, że już kogoś ma na oku.
- Mnie?! – chmurka pary wodnej zajaśniała mlecznie w powietrzu, prześwietlona halogenowym światłem.
- Aha.
- Ja się dzisiaj nie goliłem – skłamał szybko Neji, licząc na to, że w ciemności nikt nie zauważy, że policzki ma gładkie tak jak zawsze. – Niech weźmie Uchihę! Mu i tak wszystko jedno.
I w ten właśnie sposób Sasuke został usadzony krześle z Hiashim naprzeciwko. Mimo krótkiej obiekcji szefa gangu Hiashiego (czyli samego Hiashiego) wybór ten poparty przez Nejiego i pana Narę został ostatecznie zatwierdzony skinieniem głowy.
Tubki, kredki i palety pełne różnokolorowych pierdółek zostały natychmiast przyniesione i pozostawione koło Hiashiego. Towarzyszyły temu okrzyki: Goł! Goł! Hi-ashi! oraz Danzou! Dajesz!, i dźwięki bębnów, które prawdopodobnie przytargał ze sobą Sai (czołowy artysta konoszańskiej sceny muzycznej), a do których już ktoś zdążył się dorwać.
W czasie nakładania makijażu zaspanemu Sasuke i Saiowi, na którego twarzy obok podkładu widniała jego firmowa, beznamiętna mina, Neji niemal dusił się ze śmiechu. Ale tak w gruncie rzeczy, to nie sądził, że Sasuke będzie tak do twarzy w czerwonej szmince. Oczywiście miał pewne wątpliwości co do używania brokatowego eye-linera i kilkunastu innych cosiów, których nazw nie mógł znać, ale w obawie przed gniewem wuja, nie powiedział nic. W sumie gniew starego Hyuugi teraz nie był już taki straszny, ale wkurzony Sasuke, u którego przecież mieszkał, był wyobrażeniem wprost przerażającym.
Okej, okej… Może po prostu się nie obudzi i Hyuuga zdąży mu zmyć to wszystko, nim ponownie zacznie kojarzyć fakty. A może tylko mu powie, że to sam Uchiha chciał być pomalowany przez Hiashiego? Gorzej, jak nie uwierzy… No, chociaż w takim stanie sukcesem byłoby, gdyby pamiętał coś w chronologicznym porządku. Zresztą, i tak można mu wmówić, że to był tylko sen.
Błysk!...
Lampa błyskowa aparatu zgasła, pozostawiając Nejiemu okropne powidoki w oczach. Cholera, więc zrobili zdjęcia. Ale znaczyło to także, że konkurencja się zakończyła i ukazała światu twarze dwóch młodych mężczyzn w zupełnie nowym stylu. Dokładniej ujmując - stylu transwestytów i crossdresserów, ale kto tam się tym przejmuje.
Ani Danzou, ani Hiashi zdawali się nie martwić zbytnio faktem, że kanciaste brody i ostre kości policzkowe niezbyt dobrze wyglądają w otoczeniu kobiecych kosmetyków. Ba, właściwie to, sądząc po ich zadowolonych uśmieszkach, byli z siebie dumni. Postali tak przez chwilę, prezentując swoje dzieła, po czym wyszli z kręgu światła, kierując się w dwie różne strony. To zdało się Nejiemu cokolwiek dziwną manierą jak na konkurs wizażu, ale to pierwsze takie zawody na jakich był, więc nie bardzo orientował się w zwyczajach na nich panujących. Może tak po prostu należało robić.
Twarz Uchihy opadła na jedno ramię, ścierając puder z bladego policzka. Krótkie, świszczące chrapnięcie wyrwało się z jego otwartych ust.
Sasuke byłby idealnym drag queenem , przebranym za Marylin Monroe (jeśliby tylko zechciał zmienić fryzurę). Perłowy cień błyszczący na powiekach i kontrastujący z czernią kresek i naturalnych, bujnych rzęs, a do tego wąskie usta w kolorze świeżej, tętniczej krwi. Gdyby jego rysy były bardziej delikatne i gdyby urodził się kobietą, to na pewno byłby w miarę atrakcyjny i dość rozchwytywany przez mężczyzn.
Neji, porównując to małe dzieło sztuki z robotą Danzou, musiał przyznać, że Hiashi, cholera jego mać, miał artyzm w ręku i minął się z powołaniem. Byłby idealnym makijażystą, kosmetykiem, wizażystą, czy jakkolwiek się to tam zwie, a nie gangsterem. Gangsterem był wyjątkowo nieudanym.
Makijaż na twarzy Saia był mroczny i Neji zaczął się zastanawiać, czy chłopak nie ma po prostu nałożonej na twarz maski. Ale nie, to była jego własna skóra pomalowana w taki sposób, że zdawała się być jednocześnie bardzo zrogowaciała i szorstka, jak gruboziarnisty papier ścierny oraz błyszcząca i w niektórych miejscach gładka jak marmur.
Ciemne plamy czerwieni na policzkach mieszały się z czarnym jak węgiel cieniem do powiek, który został roztarty aż pod łuk brwiowy i częściowo w ogóle na całej twarzy. Wargi osobliwie prezentowały się na purpurowo.
Sai wziąwszy uprzednio lusterko w dłoń i oglądając się w nim na każdy możliwy sposób, stwierdził głosem tak obojętnym, że w skali pH dostałby na pewno ładną i zgrabną siódemkę:
- O, fajnie. Więc teraz pójdę pisać piosenkę death-metalową.
Po czym i on opuścił krąg światła wraz z tłumem członków gangów.