Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

czwartek, 30 grudnia 2010

"Der Angeber albo Jak zdobyć miłość w jeden dzień" (ItaKimi)

Tym razem żadnego czarnego humoru – czerń zostaje wessana przez mnogość nieco absurdalnych elementów komicznych. Jak przystało na coś bardziej w stylu komedii romantycznej fik opiera się na znanym skądinąd schemacie oraz atakujących znienacka zbiegach okoliczności. xD
 Jest to OS, którego akcja dzieje się w świecie alternatywnym, ale publikuję go w dwóch częściach – za długi po prostu. :P
 Sama kreacja Itachiego jest kreacją kasicy, którą za jej wiedzą i zgodą sobie pożyczyłam i która z kanonem nic wspólnego nie ma. Tytuł roboczy - der Angeber - zostawiam jako pierwszy człon, bo IMHO doskonale pasuje.
 Dla nieszprechających – jest to niemieckie określenie na szpanera, bufona, megalomana itp.
Dla Kimi, mam nadzieję, że to jest lepsze. ;)
Der Angeber albo Jak zdobyć miłość w jeden dzień
            Był to ładny, w miarę ciepły dzień. Słońce świeciło, niebo (chociaż nie bez chmur) miało ładny odcień błękitu, a temperatura wynosiła jakoś około dwudziestu stopni. Wokoło zieleniły się drzewka i trawa podlane całkiem mocnymi trwającymi od kilku dni deszczami, po których na ulicach zostały teraz tylko spore kałuże. Jeżeli taka pogoda się utrzyma i w ciągu dnia nie rozpada się ponownie, do jutra może całkowicie wyparują. Tak się składało, że był to piątek. A skoro piątki przypadają na koniec pracowitego tygodnia, to niewykorzystanie takiego ładnego dnia byłoby grzechem śmiertelnym. Dzień ten można było zagospodarować, biorąc urlop i usadawiając się przy stoliku na zewnątrz ulubionej kawiarni.
Tak więc, zapewne biorąc sobie do serca wszelkie zaistniałe przesłanki co do pomysłów na wykorzystanie takiego piątku, przy stoliku na zewnątrz niedużej kawiarni z drewnianą fasadą siedział ciemnowłosy mężczyzna o włosach zebranych w koński ogon. Mężczyzna nazywał się Itachi Uchiha i można powiedzieć, że był szpanerem. Ale bez nadinterpretacji! Był tylko takim ciut-szpanerem, którego szpanowanie ograniczało się do podciągnięcia rękawów swetra i wtedy błyśnięcia komuś po oczach tarczą superekstramarkowego zegarka tak, żeby logo i nazwa firmy już na zawsze wypaliły się patrzącemu po drugiej stronie powiek.
Oczywiście, paradowanie w uniformach Akatsuki (jakkolwiek firmy powszechnie darzonej szacunkiem i posiadającej międzynarodową renomę) znacznie ograniczało możliwości takiego szpanowania, toteż jeżeli aktualnie wytargał ze swojego grafika chwilę wolną, w ciuchach służbowych nie chodził. Po prostu się nie nadawały i, szczerze mówiąc, były raczej średnio twarzowe. No i mimo wszystko przypominały o pracy. Chociaż owszem w miarę interesująca, dająca duże możliwości (również panowania nad światem, jeśli ktoś miał takie ambicje), ale tym samym strasznie absorbująca, a czasem miał ochotę oderwać się od tego i ponadwerężać oczy w inny sposób. Na przykład… No, na przykład robiąc dobre wrażenie i chwytając zachwycone spojrzenia wszystkich wkoło. I zażywając przy tym swojej rozrywki, która zmieniała się z każdym dniem i każdą zmianą nastroju. I chyba jakimś cudem zależała od koloru krawata.
            W każdym razie, jego rozrywka nieodłącznie wiązała z byciem tyci-szpanerem, który siedząc przy stoliku na zewnątrz z książką trzymaną tak ostentacyjnie, że chyba tylko ślepy nie mógłby zauważyć tytułu (oczywiście napisanego wytłuszczonym drukiem): Angielski, kurs tylko dla hiperzaawansowanych superinteligentów, częstował wąskim uśmieszkiem wszystkich spoglądających na niego w tej chwili. Jednakże nikt z tych wszystkich póki co nie zdecydował się zweryfikować jego realnych umiejętności posługiwania się lengłydżem, co raczej było mu na rękę. Bo na serio oprócz „How do you do?” i „Hey mister, can I fuck you please?” (które tylko raz nie poskutkowało obiciem twarzy) angielski szedł mu dość wolno i na pewno nie nazwałby swojego poziomu, poziomem hiperzaawansowanym. Tylko, że ten kurs miał wystarczająco ładną okładkę, żeby dopasować się do beżowej koszuli i czarnego krawata w grochy, co stawiało go na czele listy piątkowego must have.
Ale kiedy wypracowanym ruchem odgarnął z czoła włosy wpadające do oczu, mimowolnie powiódł wzrokiem po chodniku rozciągającym się za barierką kawiarnianego ogródka. I wtedy stało się coś dziwnego. Coś czego totalnie się nie spodziewał.
Właściwie może powinniśmy to nawet ująć w taki sposób:
Pewnego piątku w godzinach popołudniowych Itachi Uchiha chyba się zakochał. Zdarzenie okazało się być tak banalnym, że sam zainteresowany najchętniej pominąłby je znaczącym milczeniem, ale nie bardzo mógł.
Głównie ze względu na to, że jego oczy nagle przylepiły się do maszerującego chodnikiem chłopaka i jakoś przestały się słuchać, kiedy próbował przestać się tak otwarcie gapić na w sumie zgrabną sylwetkę, na jasne włosy i ubranie tak zwyczajne, że bardziej zwyczajnego wyobrazić sobie nie mógł – granatowe dżinsy i jasną koszulkę. Wtedy był już pewny – wcześniej nigdy nie widział gościa na oczy. Co za strata dla świata! Tyle zmarnowanych dni, tyle bezsensownych godzin, a tu nagle wychodzi ktoś, kto… kto po prostu… kto…
Książka w dłoniach została szybko zignorowana (czasowniki modalne? Pfff…), kiedy obiekt zainteresowania Itachiego skierował się do kawiarni. A gdy zniknął we wnętrzu za otwartymi drzwiami, jedynym co byłby w stanie z siebie wykrztusić, nieświadomie gniotąc papier było:
- Nie ma innego wyjścia, to musi być miłość.
I  chociaż to było poniekąd przerażające, chwilowo nie miał czasu o tym myśleć. I, szczerze, wolał jakoś głębiej tego nie badać, czy poddawać wszelakim analizom, bo w każdej chwili ten chłopak, który nagle pojawił się w jego ulubionej kawiarni, mógł równie nagle z niej zniknąć. O tak – puff!
Kiedy Itachi prawie dosłownie wpadł do wnętrza, z sercem walącym jak młotem pneumatycznym, stacjonująca blisko wejścia kelnerka od razu zaczepiła go pytaniem, czy aby nie skończyła mu się herbata i czy nie potrzebuje kolejnego imbryka.
- Nieee – przeciągał, wypatrując w tyle pomieszczenia jasnej głowy. – Chyba mam już wszystko, czego potrzebuję.
I miał, rzeczywiście miał, skoro zlokalizował chłopaka przy niedużym kwadratowym stoliku, do którego natychmiast, bez najmniejszego wahania się przysiadł. Napotkane zielone spojrzenie natychmiast powiedziało, że nie był to aż taki świetny pomysł, jaki wydawał się mu kilka sekund temu.
Chłopak odsunął filiżankę od ust i nieco zdziwiony uniósł brew.
- Cześć – przywitał się zdejmując łokcie z blatu.
Itachi obdarzył go uśmiechem, o którym myślał, że jest wystarczająco pewny siebie, żeby się nadawał w takiej sytuacji. Och, nie ukrywajmy, miał boski uśmiech, na który nie poleciałby chyba tylko kamienny monument.
- Hej – odparł swobodnie zakładając nogę na nogę. – Jak leci?
- Dobrze. A tak w ogóle, to znamy się, czy coś?
- Jeszcze nie. Jestem Itachi – wyciągnął ku niemu dłoń, którą chłopak uścisnął z pewnym wahaniem.
- Kimimaro.
- Bardzo mi miło – błysnął zębami po raz kolejny i dalej już się nie odzywał. Póki co, samo patrzenie na to jak pije swoją herbatę, wystarczało. Ale tylko póki co. W końcu już opracowywał dalej idące plany. – Masz ładne imię.
- No dobra… Itachi – zawahał się krótko przy imieniu bruneta. Jego oczy, patrzące się prosto na twarz Uchihy, miały całkiem interesujący jasnozielony kolor. Nie bez znaczenia było też to, że były okolone całkiem słusznej grubości czarnymi rzęsami. - To może powiesz mi, dlaczego usiadłeś akurat przy moim stoliku? Jest przecież jeszcze kilka wolnych.
- To proste – odpowiedział nachylając się nad stoikiem. – Kocham cię. Tak myślę – dodał po chwili w celu uzupełnienia.
- Aha – mina Kimimaro wyrażała czyste zdziwienie. – Ale przecież się nie znamy.
- Cóż, no nie. Raczej nie. Właściwie dzisiaj ujrzałem cię po raz pierwszy. Można powiedzieć, że jest to ta miłość od pierwszego wejrzenia. Może w nią wierzysz. Bo, jakby nie patrzeć, coś takiego przydarzyło mi się kilka minut temu.
Kimimaro przewrócił oczami i upił kolejny łyk swojej herbaty.
- Skoro gadasz takie pierdoły, zaczynam wątpić, że usiadłeś ze mną z jakiegoś konkretniejszego powodu.
- No co ty, jestem konkretny. Zawsze jestem konkretny. Chciałem cię gdzieś zaprosić, Kimimaro. Skoro ja cię kocham, to ty też musisz mnie kochać – rzekł po raz kolejny odgarniając włosy z czoła i wesoło mrużąc oczy. - Nie jest tak?
- Chyba nie bardzo – odwrócił wzrok i zapatrzył się w swoją opróżnioną do połowy filiżankę.
Itachi poczuł w tej chwili, że cokolwiek napędzało go do tej pory, tak jakby traci na impecie i zostawia sam na sam z Wielką Miłością Jego Życia, która skłania się chyba do dania mu kosza. Niedobrze. Ta perspektywa jakoś mu się nie spodobała.
- Słuchaj, Itachi… – zaczął, ale zanim przeszedł do głównej części zdania, czym prędzej mu przerwał. Jeszcze by się dowiedział takich rzeczy, o których wolałby się nie dowiedzieć i co by było? Demotywacja. A Itachi demotywacji nie chciał.
- Po prostu daj mi szansę. Na pewno nie będziesz żałować, mój piękny – mrugnął do niego.
- Ty po prostu robisz sobie jaja, nie? Na bank zaraz skądś wyskoczą jacyś ludzie i krzykną: Kimimaro, jesteś w ukrytej kamerze! Sorry, ale to ci się nie uda, Itachi.
- To nie są żarty – obruszył się Itachi i położył dłonie na stole, łącząc razem czubki placów. – Widziałem w swoim życiu już tysiące rzeczy, ale żadna z nich nie jest nawet w połowie, nawet w jednej trzeciej, nawet w ćwierci ćwierci tak piękna jak ty.
- Piękna? W ćwierci ćwierci? – zapytał tym tonem, który dość dobitnie twierdził, że raczej mu nie wierzy.
- Tak, piękna – powtórzył z naciskiem. – Cudowna, niezwykła, śliczna i fenomenalna, i dalej dochodzimy do tego, że się w tobie zakochałem. Może jeszcze herbaty? Ja stawiam – zaproponował z miłym uśmiechem, dając Kimimaro czas do przetrawienia wszystkiego, co do tej pory usłyszał.
Nieznacznie skinął, co Itachi wziął za potwierdzenie i kiwnął głową na kelnerkę. Zamówił dla Kimimaro kolejną filiżankę czarnej herbaty (jak cicho bąknął pod nosem lubił tę z bergamotką).
- No więc? – zapytał, kiedy kelnerka odstąpiła od stolika.
- Jesteś dziwny – stwierdził Kimimaro potrząsając głową, a jasne włosy posypały się mu na ramiona odziane w jasną koszulkę z niedużym dekoltem w szpic. – Myślę, że nie można kochać kogoś, kogo się nie zna.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Tylko żeby ci to udowodnić, powinienem dostać swoją szansę.
- I myślisz, że to coś zmieni? – Uchiha popukał zniecierpliwiony palcami o blat ciemnobrązowego stolika. Ile razy jeszcze powinien to powtórzyć, żeby ten chłopak wreszcie mu uwierzył?
- U mnie nie. Nie można się zakochać bardziej, niż ja to zrobiłem, ale pewnie tobie pomoże sobie to uświadomić, mój piękny. Uświadomić, że też musisz mnie kochać, znaczy się.
- Ale ja nawet nie wiem, skąd ty się właściwie wziąłeś! – uderzył wolną ręką o blat i zaciśniętą w pięść już ją tam zostawił. Trochę herbaty ulało się na bambusową podstawkę.
- To nie tak ważne, jak to że cię kocham. Poza tym, wcale nieciekawe, przynajmniej w mojej opinii. To jak z moją szansą?
- Coś mnie nie przekonałeś – parsknął mierząc bruneta wzrokiem. Przygryzł dolną wargę, kiedy jego zielone oczy prześlizgiwały się po błyszczących ciemnych włosach, akuratnie szerokich barkach i na szczęście nieprzepakowanym torsie zakleszczonym w beżowej koszuli. Itachi chrząknął cicho, a Kimimaro ponownie spojrzał mu się w oczy. – Jeśli chcesz mnie tylko przelecieć, to daruj sobie. Wyglądasz powyżej przeciętnej, ale mimo wszystko… nie.
Oj. I całe to taksujące spojrzenie było tylko po to, żeby stwierdzić, że ma sobie darować? Ach, nie, nie darować – przecież to nie tak, że on chciał z nim tylko się pieprzyć. Przelatywanie co prawda mieściło się w jego planie na dzisiejszy wieczór, ale… ale tym razem nie chodziło tylko o to. To co czuł było naprawdę dziwnym uczuciem i chyba nie był to tylko pociąg seksualny. Uchiha już był naprawdę pewny, że Kimimaro był tym mężczyzną, którego kochał.
- Daj spokój, Kimimaro, jak ci się nie spodoba, to przysięgam, że już więcej nie będę ci się naprzykrzał. Na dobrą sprawę nawet nie wiem, gdzie mieszkasz i w ogóle. Jesteś praktycznie anonimowy, kochanie.
Jego mina mówiła, że słowo „naprzykrzanie” było akurat dokładnie tym, które chodziło mu po głowie od samego początku, kiedy Uchiha przysiadł się do niego. Mógł przynajmniej jakoś to ukryć, bo teraz zaczął czuć się trochę jak prześladowca. Którym prawdopodobnie stałby się w rzeczywistości, gdyby Kimimaro odmówił pójścia z nim na randkę – wtedy śledziłby go tak długo, aż nie dowiedziałby się, gdzie mieszka, jaki ma numer telefonu i czy woli słuchać ballad rockowych czy poezji śpiewanej. Może także czy lubi jeść gotowaną brukselkę i jakie ma zapatrywania polityczne.
- No… no, dobra – zdecydował. – Ewentualnie mogę ci pozwolić, żebyś mnie gdzieś zaprosił. Ale potem, mam nadzieję, już nie będziesz mnie męczył prośbami o spotkania?
- Co do niespotykania, zmienisz zdanie – przepowiedział Itachi kładąc swoją dłoń na jego. – Hm, co powiesz na kino? – zapytał głaszcząc delikatnie jasną skórę. Kimimaro nie zareagował nagłym zrywem i zrzuceniem jego ręki, co raczej dobrze rokowało na przyszłość.
- Uch, okej, jak chcesz, może być i kino – zmieszał się wyraźnie zezując w stronę ich złączonych rąk.
- To w takim razie kino i kolacja. Ze śniadaniem – Uchiha uśmiechnął się promiennie i sięgnął po jego herbatę. Wyciągnięcie jej z jego zaciśniętych palców sprawiło mu trochę trudności, ale nie takie rzeczy się robiło. – Ładne mają filiżanki – stwierdził, dopijając napar do końca. Był trochę wystygły, ale zaraz kelnerka powinna przybyć ze świeżym.
- Co to znaczy „ze śniadaniem”? – zapytał marszcząc brwi.
- Zobaczysz, kotku – zamruczał wstając od stolika i nachylając się nad nim. Chciał go pocałować, ale zanim udało mu się to zrobić, Kimimaro odwrócił głowę. Cóż, nadrobią to później. Nic straconego.
Trącił go lekko w ramię i poszedł zapłacić.
***
W ciągu tych kilku godzin, podczas których czekał na ich randkę, zdążył już doświadczyć kilkunastu różnych uczuć, towarzyszących tej reklamowanej wszędzie miłości, która, co godne odnotowania, przydarzyła mu się dzisiaj, a dokładnie cztery godziny i trzydzieści sześć minut temu. Wszystko było niemalże podręcznikowe, ale następowało o wiele za szybko.
Na samym początku był zimny pot i niepokój, kiedy po zapłaceniu rachunku w kawiarni, Itachi zdał obie sprawę, że owszem, umówił się z Kimimaro, ale ani nie wiedział, gdzie dokładnie się spotykają, ani o której godzinie. I burząc to dobre wrażenie, jakie zrobił wychodząc w taki sposób, musiał tam wrócić i wszystko ustalić starając się zmusić, by nie wyciągnąć go z tego lokalu już teraz i przyspieszyć całe plany na spędzenie wieczoru.
Potem była jeszcze gorsza niemożność usiedzenia w miejscu i oczekiwanie ciążące w żołądku jak chłodna metalowa kula. W efekcie przed kinem zjawił się pół godziny wcześniej i miał naprawdę dużo czasu, żeby chociaż spróbować poobgryzać swoje krótko obcięte paznokcie. Powinien je zapuścić. Naprawdę powinien.
A potem sobie pomyślał, że hej, on może wcale nie przyjść na tę randkę. Sam mu nawet powiedział, że jest anonimowy i nawet nie wie, gdzie mieszka. Jakiż to był wielki błąd! I kiedy tylko sobie to uświadomił, zaczął cierpieć. Ale tylko trochę. W końcu widok rozpaczającego faceta, mażącego się na ławce przy skwerku nie należał do specjalnie optymistycznych. Nie należał też do zbyt częstych. Tylko tak ciutkę coś zakłuło go w klatce piersiowej i może ze dwa razy pociągnął nosem.
Jednakże cały ten miks uczuciowy, od którego nawet zaczynało go mdlić, skończył się w chwili, kiedy go ujrzał. Ach, był cudowny, jak szedł tak z daleka, przez parking zapełnionymi różnokolorowymi samochodami, a przybierający na sile wiatr rozwiewał mu lekko związane jasne włosy. Itachi musiał przyznać, że niezmiernie się cieszył, że jednak (jednak!) Kimimaro zdecydował się spotkać ze swoją Wielką Miłością. Znaczy się z Itachim.
- Chciałem po ciebie podjechać samochodem, ale niestety nie znam twojego adresu, mój piękny – powitał go wstając z ławki. Stanął tak, aby Kimimaro miał wystarczająco dobry widok na nieźle dopasowane dżinsy i buty ze skóry krokodyla.
- Aha – odparł zatrzymując się kilka kroków przed Uchihą. – Cóż, jak widzisz, Itachi, jednak zdecydowałem się zobaczyć, jak wielka jest ta twoja miłość i ile potrafi znieść.
Itachi widział. Właściwie widział przede wszystkim Kimimaro (głównie dlatego, że właśnie gapił się na niego) – ubranego w tę samą koszulkę co kilka godzin temu, tylko że teraz, jakby w obawie przed wieczornym chłodem, narzucił na siebie jeszcze lekko przetartą skórzaną kurtkę. Uch, czarna skóra (nawet jeśli nie była prawdziwa) jest już passe, ale przecież Itachi mu tego nie powie. Teraz tylko marynarki z krokodyla, jak się da w kolorze różowym.
- Nie szkodzi, wyglądasz anielsko, Kimimaro. Właściwie nawet nie anielsko, wyglądasz tak, że Christiano Ronaldo umarłby z zazdrości, gdyby miał na ciebie spojrzeć. Nie żebym uważał, że ma on wygląd anielski, ale po prostu wygląda nieźle.
- Emm, tak… Może chodźmy do środka – odsunął się i udał w kierunku wejścia. – Wybrałeś już coś?
Itachi zerknął za przeszklone automatyczne drzwi i zobaczył, że niebo zaczyna zasnuwać się chmurami. Z pewnością za chwilę zacznie siąpić, a może nawet zupełnie się rozpada…
- Myślałem, że tę przyjemność zostawię tobie – odpowiedział, kiedy stanęli przed wielkimi kolorowymi plakatami pełnymi płomieni i wybuchających samolotów. - Pod warunkiem, że wybierzesz jakiś nudny film. Jak przestanie ci się podobać, możemy porobić inne rzeczy.
- Nie przyjmę od ciebie żadnych warunków.
Hm, w tej chwili Kimimaro zdawał się być inny – trochę mniej uległy. Ciekawe na ile to poprzednie zachowanie podyktowane było zaskoczeniem i może zahukaniem z powodu nagłego pojawienia się wyznającego miłość Itachiego…
O rany, chyba nie zakochał się w jakimś początkującym despocie, prawda?
- Szkoda.
Uchiha zawsze lubił dżinsy, które miały kieszenie z tyłu. Chociaż uściślając, najbardziej, lubił je na kimś, bo wtedy mógł, tak jak teraz, prawie niepostrzeżenie włożyć tam dłoń i uszczypnąć kogoś w pośladek. I uśmiechnąć czarująco, nachylając się nad szyją i muskając nosem delikatnie pachnącą jałowcem skórę. Hmm, jałowcem…
- Kup sobie popcorn, wtedy wystarczająco zajmiesz sobie i ręce – dłoń bruneta została nieco zbyt brutalnie wyciągnięta z ciepłej kieszeni i odepchnięta na brzuch Itachiego - i usta. A poza tym, puszczają jeszcze raz Tożsamość Bourne’a, zawsze chciałem to obejrzeć, ale jakoś nie miałem okazji.
- Tożsamość to nic ciekawego. To o takim facecie, który wypada ze statku i traci pamięć, a w rzeczywistości jest agentem i…
- Dosyć! – przerwał mu nagle Kimimaro zatykając mu usta dłonią. – Nienawidzę, jak ktoś mi mówi, co jest w filmie, który chcę obejrzeć. Zakończenie też byś mi powiedział, co?
- Chętnie – uśmiechnął się Itachi. - Jason Bourne to tak naprawdę… mmhh… - Kimimaro przycisnął mocniej rękę, żeby zablokować napływ niechcianych informacji.
- Proszę cię – powiedział Kimimaro, kiedy tylko uznał, ze Itachi stracił chęć na wyjawianie zawiłości fabularnych Tożsamości Bourne’a i rękę ponownie umieścił w kieszeni kurtki – tylko nie mów, co ma być w tym filmie. Popsujesz mi całą zabawę.
- Coś za coś – cmoknął Itachi z namysłem. – Na początek uznajmy, że… jak mnie pocałujesz, to będę siedział cicho.
Kimimaro drgnął nagle i obrzucił Itachiego dziwnym, niewyjaśniającym wiele spojrzeniem. Potem poruszył się tak, jakby chciał naprawdę przylgnąć do Uchihy i pocałować go w zamian za możliwość spokojnego oglądnięcia filmu, ale ostatecznie tylko zmarszczył brwi.
- Brzmisz, jakbyś miał czternaście lat, był napalony na wszystko co się rusza i nie potrafił znaleźć żadnej dziewczyny. No i chyba nie uważasz, że ja na to polecę? Pocałuję cię teraz, okej, a potem na sali i tak będziesz mi szeptać nad uchem: „O uwaga, tutaj, wiesz, tutaj wychodzi na Bourne’a taki wielki mięśniak z giwerą”. Czyli źle na tym wyjdę.
- Dobra, więc jeśli będę grzecznie siedział i po cichutku oglądał, to mnie pocałujesz? Och, zgoda.
- Ty to powiedziałeś, nie ja. I nie ja zamierzam się do tego dostosowywać. No, ale skoro już wybraliśmy, idź po bilety i popcorn. Koniecznie po popcorn. Obawiam się, że masz jakieś niespokojne ręce i naprawdę powinieneś je czymś zająć – skomentował to, że dłoń Itachiego lekko objęła go za ramiona i poprowadziła w stronę kasy.
- Tak jakby co, w sali obok grają horror. Puzzle coś-tam, o mordercy, który robi z ciał układankę w swoim salonie. Nie masz ochoty?
- Mówiłem, że nie – westchnął godząc się z byciem obejmowanym. – Chodźmy już po te bilety.
***
Itachi na filmie trochę się wynudził – oglądał go już kiedyś i mimo tego częstego wrażenia, że wszystko co ogląda się za drugim razem, zdaje się lecieć jakoś szybciej, w niektórych momentach po prostu przymykał oczy i odpływał. Ale nie na długo; w końcu w jego interesie było od czasu do czasu sprawdzać, czy jego towarzysz nie zaczyna się nudzić i czy nie ma ochoty… No właśnie.
Itachi nagle poderwał się na fotelu (aż dziwne, że Kimimaro na to nie zareagował) i sięgnął po popcorn do tekturowego pojemniczka na kolanach chłopaka. W sumie to oczekiwał, że Kimimaro będzie znudzony tak jak sam Uchiha, ale nieco się zawiódł – oczy były wpatrzone w wielki ekran, na którym aktualnie Bourne uciekał małym czerwonym autkiem ulicami Paryża. Ech – Itachi zerknął na lśniącą, podświetlaną tarczę swojego i zegarka – jeszcze tyyyle czasu?
Garść prażonych ziaren została wepchnięta do ust, a dłoń zawisła raz jeszcze nad pudełkiem. Po wahaniu trwającym kilka sekund (w czasie których samochód zjechał bardzo wąskimi kamiennymi schodami) ułożył ją pomału na kolanie chłopaka. Kimimaro ani mrugnął, podziwiając wspaniałe wiraże, Itachi więc pogładził szew dżinsów kciukiem i ponownie przymknął oczy.
***
- …ale tak właściwie to tak średnio mi się podobała – wyraził swoją opinię Kimimaro, który po uważnym przestudiowaniu karty dań przed krótką chwilą złożył zamówienie.
Itachi był pewien, że wiedział, które rubryczki uważnie zgłębiał jasnowłosy chłopak; jego portfel wył teraz w agonii. Włoskie restauracje, cholerne włoskie restauracje, w których zamówisz coś niemożliwie zwyczajnego (jak sałatkę z kurczakiem), ale za samą wyszukaną i ładnie brzmiącą nazwę zapłacisz podwójnie.
No dobra, bez przesady, jego portfel z pewnością byłby w stanie znieść kilka takich ekstradrogich sałatek, ale zaczynał protestować przy zamawianiu do tego jeszcze jakiegoś wykwintnego smakowo spaghetti i kosztownego wina, żeby ostatecznie zbuntować się przy zastanawianiu się nad deserem, zmuszając Itachiego do powiedzenia: „O deserze pomyślisz później.” Oczywiście miał wtedy nadzieję, że spaghetti zapcha go na tyle, że desery nie będą mu w głowie.
- Yhy – zgodził się Itachi, z grubsza obliczając sobie w myślach, ile go ta miłość wyniesie. Przestał, kiedy okazało się, że suma zaczyna wyglądać na kwotę z gatunku tych grubszych. Miłość jednak naprawdę była uczuciem bolesnym i wymuszającym poświęcenia; nie kłamali. – Lepszy już ten aktor, co grał główną rolę?
- O tak! – uśmiechnął się Kimimaro i zaczął wyliczać zalety obsadzenia Matta Damona w roli agenta Bourne’a. Zalet było zaskakująco dużo i po chwili Kimimaro zaczynał brzmieć Itachiemu trochę jak oddany fanboy aktora. Niemniej jednak, głos miał na tyle przyjemny, że mowy pochwalnej na cześć scen walki, latania po gzymsach i tych kilku karkołomnych ucieczek słuchało się zaskakująco dobrze. Aż szkoda, że nie mówił o nim, w końcu Uchiha miał też kilka interesujących przymiotów. Nieważne jakich dokładnie, ważne że takowe przymioty były.
- To jak ci się oglądało, kotku?
- Czemu pytasz się o to jeszcze raz? Bardzo fajny film – odpowiedział Kimimaro i uśmiechnął się.
- To się cieszę. Mam nadzieję – Itachi również odpowiedział uśmiechem – że pamiętasz o naszej umowie?
Kimimaro pytająco uniósł brew:
- Tak?
- Mówiłeś, że skoro tylko będę siedział cicho, to mnie pocałujesz. Zapomniałeś?
Mina chłopaka najpierw wyrażała coś w stylu: „Ale że co?”, ale po chwili nastąpiła chwila olśnienia wraz ze stwierdzeniem: „Aha, o to chodzi.” i wreszcie finalne, wyrażone na głos:
- To samo zmacanie mnie nie ci wystarczyło, Itachi?
- … nie.
To niewinne molestowanie w ciemnościach sali kinowej nazywać od razy zmacaniem? Bez przesady, nawet nie poszedł wyżej niż poziom kieszeni… Poza tym, co za pytanie; oczywiście, że nie wystarczyło, nawet jeżeli weźmie się pod uwagę, że kiedy już zaczął go dotykać, całkiem instynktownie kontynuował, dopóki Kimimaro z jakąś dziwną zawstydzoną miną nie wepchnął mu do rąk prawie pustego kubełka z popcornem. To powstrzymało na jakiś czas popędy Itachiego.
- Byłoby miło, gdybyś jednak się zdecydował – dodał Itachi po chwili.
- Zastanowię się – odparł siadając prosto i dziękując kelnerowi za podawany właśnie posiłek. Itachi westchnął prawie niezauważalnie; nie dość, że Kimimaro jeszcze nie uległ jego czarowi i urokowi, to porcje serwowane w tej klimatycznej restauracji z rzeźbami, jakimiś ładnymi martwymi naturami na ścianach i błyszczącymi podłogami były zaskakująco małe. Stoliki też były małe. Właściwie tylko ceny były wysokie.
Itachi nabił na widelec małego koktajlowego pomidorka i ugryzł go, wymieniając kilka mało znaczących uwag na temat pogody, tego czy makaron nie jest przypadkiem rozgotowany i czym do cholery różni się to superdrogie wino od tego tańszego o połowę. Ale ta uwaga była tylko taka krótka i niezobowiązująca, w końcu Itachi jeszcze nie zbankrutował na tyle, żeby przejmować się długo cenami i rachunkami.
- Lubisz mnie chociaż trochę? – zapytał w końcu Itachi, gdy rozmowa została przerwana na czas potrzebny do zjedzenia połowy talerza spaghetti. Ze względu na wielkość porcji był to czas relatywnie krótki, chociaż jednocześnie wystarczająco długi, by Uchiha, przypomniawszy sobie coś, zaczął się trochę niespokojnie wiercić na swoim krześle (to zdenerwowanie trochę zdziwiło nawet go samego; bycie zdenerwowanym wcześniej zdarzało mu się wystarczająco rzadko, żeby nie przyzwyczaić się do tego uczucia).
- Czemu pytasz o to tak nagle? – widelec z nawiniętym na niego makaronem zastygł w połowie drogi do ust.
- Muszę wiedzieć. Bo wiesz, ja cię kocham.
Kimimaro ostatecznie odłożył widelec na bok talerza i dopił resztkę wina ze swojego kieliszka. Kiedy Itachi (czując się w obowiązku) dopełniał mu naczynie, miał szansę na wymyślenie odpowiednio dyplomatycznej odpowiedzi, która… No cóż, raczej nie miała okazji w ogóle się pojawić. A przynajmniej nie tak szybko, bo Itachi zamiast dać dojść do głosu szarowłosemu, ponowił swoją wypowiedź:
- Przepraszam. Może nie powinienem wyskakiwać z tym tak nagle, ale… ale czuję, że jeślibym tego nie zrobił, to straciłbym jedyną szansę w swoim życiu – Itachi zamrugał nagle i spojrzał się w oczy Kimimaro takim spojrzeniem, pod którym aż zrobiło mu się gorąco. O Boże, więc tak wyglądają te namiętne, pożądliwe spojrzenia, o których tyle pisze się w romansidłach. Gdyby nie odwrócił wtedy wzroku, zacząłby topić się jak kostka masła na rozgrzanej patelni.
- Może to jednak nie miłość, może mam, no nie wiem, może tak naprawdę wygląda zawał albo coś i po prostu mylę objawy?
Jeśli to co prezentował w tej chwili Itachi nie było tylko i wyłącznie grą, to było na swój sposób słodkie. Kimimaro robiło się przyjemnie, kiedy słuchał tego (co prawda dość osobliwego) wyznania miłości, ale zamiast odpowiedzieć w końcu zgodnie z prawdą, że tak, że nawet lubi Itachiego i rzeczywiście nie miałby żadnych oporów przed pocałowaniem go nawet teraz, w tej restauracji, to postanowił jeszcze trochę się z nim podroczyć. Przecież to nikomu nie zaszkodzi, prawda?
- A może to niestrawność? – podjął żartobliwym tonem, obejmując obiema dłońmi kieliszek.
- Słuchaj… – odpowiedział Itachi z jakimś roztargnieniem i żalem, że te stoliki są takie małe, że siedzą naprzeciwko, a nie obok siebie. Teraz chciał tylko złapać Kimimaro mocno za dłoń i ostatecznie uświadomić, co czuje. – Jeżeli to niestrawność, to na pewno jakimś cudem wiąże się z miłością. To pewnie tylko kwestia czasu, zanim naukowcy to odkryją.
- A motylki w brzuchu? W literaturze tak właśnie określają to uczucie.
Itachi na chwilę odwrócił wzrok, po czym mruknął ledwo słyszalnie, że motylki to może i ma, ale raczej niżej niż wyżej.
- Lubię cię, Itachi – powiedział w końcu Kimimaro. – Naprawdę.
***
Kiedy wyszli (po tym jak niemalże ze łzami w oczach Itachi odchudził swój elegancki skórzany portfel), było jakiś kwadrans po dziesiątej. Deszcz, który zaczął padać, kiedy wychodzili z kina, też już ustąpił. Mimo to niebo było całe zachmurzone i nie przepowiadało, że sobota będzie równie ciepła jak ten piątek. Ale Itachi miał inny problem, a mianowicie, jakby tu teraz wyjawić, o co biega z tym enigmatycznym śniadaniem i jak tutaj w sposób ładny i kulturalny zaprosić Kimimaro do swojego mieszkania we wiadomym celu.
Nikt nie mówił, że podrywanie kogoś, jest czymś łatwym, ale Itachiemu czasem zdawało się, jakby było to cholernie trudne. Zupełnie, jakby był akrobatą balansującym na linie rozwieszonej między trzema co prawda niezbyt od siebie oddalonymi punktami. Odcinek od poznania do randki miał już zaliczony, ale kolejny przystanek – seks – był trochę trudniejszy do osiągnięcia. Tutaj lina zaczynała się bujać i naprawdę ciężko było złapać równowagę, jeśli nie miało się doświadczenia i nie poczyniło żadnych preparacji. Itachi na doświadczenie nie narzekał (chociaż to był pierwszy raz, kiedy czuł się zakochany, więc kilka rzeczy mogło mu umknąć), a i wierzył, że to „lubię” o czymś świadczyło, więc kto wie.
- Hej, wiesz co – zaczął, zarzucając lewe ramię na barki Kimimaro. Chłopak przechylił głowę i spojrzał się ciekawie na twarz Uchihy, a potem uśmiechnął się uroczo.
- Przecież pamiętam – zaśmiał się i stanął, a potem szybko przysunął swoją twarz do twarzy bruneta. Jego oczy nagle zdały się większe, bardziej błyszczące i mimo że latarnia uliczna świeciła na pomarańczowo, Itachi mógł z całą pewnością powiedzieć, że na pewno były zieleńsze, niż zdawały się być jeszcze przed chwilą w restauracji..
Jego wargi delikatnie nacisnęły na usta Itachiego, a później powoli je objęły. Były miękkie i słodkie od miętowej gumy do żucia i wzbudzały pożądanie o tyle, że Uchiha nie bardzo orientował się, co powinien zrobić z rękami. Czy nawet nie z rękami, co powinien zrobić z całym sobą, bo jeszcze chwilka tego intymnego dotyku, a erekcja w jego spodniach przebudzi się na tyle, że zacznie utrudniać mu chodzenie. Uhu, to musi być miłość, nie zwyczajna fizjologia. Na serio.
- Zadowolony? – zapytał Kimimaro, kiedy już się odsunął od ust bruneta.
- Bardzo, chociaż nie ukrywam, że…
I wtedy okazało się, jak zbiegi okoliczności lubią się ujawniać w odpowiednich momentach. Nie zapominajmy, że skoro niedawno padał deszcz, to na ulicach znajdowały się kałuże, co poniektóre nawet z błotem, a że nikt takich ulic nie wykluczył z ruchu samochodowego, to i auta tamtędy przejeżdżały. A skoro przejeżdżały, to właśnie wtedy na drodze tuż obok Kimimaro (który miał tego pecha, że szedł po zewnętrznej stronie pustego chodnika) pojawił się jeden z tych pojazdów i minął go z wielką szybkością, co skończyło się na upapranych błotem ubraniach.
- O cholera! – skomentował Kimimaro próbując strzepnąć mokre brązowe plamy, chociaż nie na wiele się to zdało.
Zdarzenie, choć oczywiście pechowe, stworzyło dla Itachiego idealną sytuację, która przynajmniej nie wymagała używania takich wyświechtanych tekstów jak: „Chciałbyś obejrzeć moją kolekcję znaczków?”.
- Khm – odchrząknął próbując zamaskować zadowolenie. – Trzeba to wyprać, jak zaczekasz z tym dłużej, to będą się nadawały tylko do wyrzucenia.
- O rany.
- Mam w domu pralkę, no i mieszkam niedaleko, więc nie będziesz musiał w takich brudnych ubraniach iść przez całe miasto. Wypiorę to dla ciebie, mój kochany – gestem ogarnął całą sylwetkę chłopaka; od mokrych butów, przez pocętkowane błotnistymi plamami dżinsy, aż po stosunkowo czystą kurtkę.
Nie musiał podawać więcej argumentów, Kimimaro zgodził się bez dłuższego wahania, żeby nie powiedzieć że od razu.
- Wiesz, Itachi, to pierwszy raz, kiedy ktoś podrywa mnie na pralkę – roześmiał się Kimimaro łapiąc Uchihę za rękę – i pierwszy raz, kiedy wydaje mi się, że właśnie na to lecę.
***
Mieszkanie Itachiego było urządzone w stylu nowoczesnym. Co oznaczało, że było mieszkaniem pustym w takiej ilości, która sprawiała dobre wrażenie estetyczne. Dodatkowo było mieszkaniem ładnym i zdecydowanie dużym jak na jedną osobę (oczywiście, Itachi nie zamierzał chwalić faktem zamieszkiwania z bratem, który po prostu już wybył gdzieś na weekend). W przedpokoju powitał Kimimaro rządek trzech czarnobiałych surrealistycznych obrazów na białej ścianie, co przyjął z niejakim zaskoczeniem, bo surrealizm był ostatnią rzeczą, której spodziewał się po brunecie. Już prędzej jakieś… może rokoko. Albo nie; nie sądził, że w tej chwili, w której tak zimno było mu w przemoczone stopy, może zajmować się takimi rzeczami jak style w malarstwie.
- Łazienka jest prosto – poinstruował Itachi rozsznurowując buty i ustawiając je równiutko w przedpokoju – sypialnia po lewo, a kuchnia i reszta po prawo.
Rzeczywiście – łazienka tak błękitna jak to tylko możliwe pojawiła się, gdy tylko Kimimaro pociągnął za klamkę wskazanych drzwi. Nawet klozet zdawał się nie być zwyczajnie biały, tylko jakiś taki niebieskawy.
- Ubrania wrzuć do pralki, zaraz ją nastawię i wypiorę. Aha, żebyś się nie przeziębił, to może lepiej się wykąp. Ręcznik powinien być w szafce.
Kiedy chłopak kiwnął głową i zamknął drzwi, Itachi odczekał chwilkę, a jak był pewny, że szybko stamtąd nie wyjdzie, wpadł szybko do swojego pokoju i zaczął sprzątać bałagan, który wbrew estetyce minimalizmu właśnie rozpoczynał kolonizację jego przestrzeni mieszkalnej. Ta czynność w jego wykonaniu wyglądała raczej jak bardzo szaleńcze łapanie wszystkich możliwych rzeczy i wpychanie na dno szafy, ale wiadomo – nie można i bardzo się śpieszyć, i elegancko zwijać skarpetki.
Kiedy właśnie zastanawiał, która z płyt nadawałaby się do jego bardzo drogiego, bardzo nowoczesnego stereo, żeby zrobić odpowiedni klimat, coś właśnie wpadło mu do głowy.
„Itachi, ty szatanie!” – uśmiechnął się sam do siebie, uświadamiając sobie, że nie podał Kimimaro żadnych ciuchów na zmianę i jedynym, w czym może tu do niego przyjść jest właściwie tylko ręcznik. Cudownie!
A potem wybrał losową składankę, wrzucił do odtwarzacza i cieszył się, że nie trafił na udziwnione elektro swojego brata – do tej pory nie bardzo wiedział dlaczego, ale ulubione piosenki młodszego braciszka, doprowadzały go na skraj załamania nerwowego. W pomieszczeniu rozległy się masowo uwielbianej piosenki – co z tego, że tekstowo była słaba, skoro miała fajny rytm? Co z tego, że była określana jako muzyka dla przedszkolaków albo kur domowych? Itachiemu się podobała…
Szczęknięcie zamka w łazience poinformowało Itachiego, że Kimimaro właśnie skończył się myć i już za chwilę pojawi się w jego pokoju. I tak jak Itachi sobie radośnie przepowiedział – miał na sobie tylko puchaty błękitny ręcznik, owinięty wokół bioder, skórę mokrą i zaróżowioną od gorącej prysznicowej wody. Włosy całkowicie rozpuścił, chociaż mokre miał tylko ich końcówki; najwyraźniej nie chciał teraz się męczyć z odżywkami, suszeniem i układaniem… Uchiha doskonale wiedział, jak czasochłonne jest utrzymywanie idealnej fryzury; sam przeżywał to na co dzień.
- Masz coś pożyczyć, czy może… – wysunął propozycję tak jakby trochę niepewnie, czemu Itachi niespecjalnie się dziwił; w końcu stał na środku zimnego pokoju, naprzeciwko faceta, który grzebie w płytach i dość wyraźnie gapi się wcale nie na plastikowe krążki, tylko na niego. – Czy może nadal uważasz, że mnie kochasz i chciałbyś mieć ze mną seks?
Itachi odrzucił płyty nieporządnie na półkę, ale czuł, że to będzie nie w porządku, jeżeli teraz tak podejdzie i tak po prostu powie „tak”. Kimimaro chyba najwyraźniej nie łapał prawdziwych intencji Itachiego, który w tej chwili czuł się już tak zakochany, że nie mógłby bardziej i który wcale nie chciał mieć tylko jednonocki. Kimimaro, który stał całe trzy kroki od Itachiego, był jakąś wielka kosmiczną szansą na stworzenie idealnego związku, który bez wątpienia będzie dłuższy i niż jakiekolwiek poprzednie.
Nawiasem, najdłuższy trwał prawie cały tydzień.
- Oczywiście, że chciałbym – odpowiedział Itachi, przemierzając dzielącą ich odległość. – Ale ty chyba nie łapiesz, że ja jestem z tobą poważny. To nie tak, że chciałbym się z tobą tylko pieprzyć, kiedy ja… no, zakochałem się w tobie. Wiem, że to dziwnie brzmi.
- Dziwnie brzmi – przytaknął Kimimaro, a jego ręce znalazły swoje miejsce na biodrach Itachiego i zajęły się wyciąganiem koszuli ze spodni – ale teraz nie chcę o tym myśleć. Podobasz mi się, nawet cię lubię… to wystarczy jak na jeden dzień znajomości, nie?
Ręka popełzła po plecach ruchem tak wolnym i tak delikatnym, że Itachi aż zaczął się czuć dziwnie, kiedy zestawił sobie to z gorączką już opanowującą jego genitalia, z prawdziwą cholerną pożogą tam na dole. Dotyk palców na kręgosłupie był cudowny, potem na łopatkach nawet jeszcze lepszy, ale to było zbyt wolne. Zdecydowanie nie mógł dłużej czekać – jeżeli będą posuwać się do przodu w takim tempie, stanie się to dla niego prawdziwą torturą.
Itachi pochylił nad twarzą Kimimaro, tak blisko aż poczuł przyśpieszony oddech na swoich policzkach. A paznokcie Kimimaro mocno wczepiły się w jego bok i zobaczył jak ładnie wykrojone usta uchylają się. Większej zachęty nie potrzebował; jedną dłonią ujął brodę chłopaka i przechylił jego głowę, chwytając jego usta i odkrywając, że smak mięty nadal był gdzieś na jędrnych wargach, gdzieś na wilgotnym języku.
Druga ręka szarpnęła za ładny krawat w grochy i poluźniła węzeł o tyle, żeby mógł bez problemów wysunąć go spod kołnierza i rzucić na ziemię. Palcami złapał za materiał przy guzikach i pociągnął; rozległa się seria kilkunastu niezbyt głośnych trzasków.
- Ale bajer – mruknął Kimimaro, przesuwając po już nagich plecach Itachiego – masz koszulę na zatrzaski!
Generalnie Itachi miał wprawę, zatem dość szybko pozbył się również spodni i bielizny. Generalnie nie spodziewał się aż tak wielkiego przejęcia inicjatywy przez Kimimaro i bycia rzuconym na łóżko, ale tak właściwie bardzo mu się to spodobało. Może niekoniecznie ten moment, w którym popchnięty przechodził o krok w prawo, ani ten w którym tracił równowagę i leciał na poduszki, ale kolejny, gdzie jego towarzysz (nadal w błękitnym ręczniku, którego pozycja obniżyła się może tylko o kilka milimetrów) siadał mu na udach i wiódł ręką od obojczyków aż po gumkę od slipów, już jak najbardziej.
Uchiha patrzył na jego twarz, na lśniące pożądaniem oczy, których samo spojrzenie wystarczało, aby znacząco przyspieszyć bicie serca. Kimimaro opuszkiem palca gładził skórę wokół pępka, sprawiając, że brunet o mało nie zaczął się skręcać.
- Mam nadzieję, że wiesz, jak dobrze zająć się facetem w łóżku? – zapytał, pochylając się i całując Itachiego delikatnie w usta.– Czy to ja powinienem zająć się tobą, hm?
Na wargach Itachiego wykwitł nieprzyzwoicie seksowny uśmiech; kiedy pozwolił swoim dłoniom zsunąć się i złapać za tyłek Kimimaro. Przycisnął go bardziej do siebie, aż poczuł jak jego członek naciska na wewnętrzną stronę jego ud.
- O to się nie martw. – I przewrócił go na plecy, pozbywając się niebieskiej frotty. – Jesteś taki piękny – westchnął, podziwiając całkowicie nagie ciało Kimimaro.
- Nie wiem, czy słodkie słówka jeszcze są na coś potrzebne. W końcu już masz mnie tutaj…
- Mówię prawdę – oburzył się Itachi, cmokając po raz kolejny usta jasnowłosego.
Itachi pozwolił swoim dłoniom wędrować po całym rozłożonym pod nim ciele, co, sądząc po tym jak zaczynał wić się pod jego pieszczotami, spotykało się z ogólną aprobatą. Tym bardziej, gdy jego usta przewędrowały całą klatkę piersiową, zatrzymując się na dłużej tylko przy twardym sutku i otaczając go językiem; plecy Kimimaro wygięły się w łuk nad materacem.
- Tak… – Pozwolił Itachiemu zejść niżej i ugryźć lekko go w okolicę kości biodrowej. Sapnął z zaskoczenia, kiedy bez żadnego ostrzeżenia Itachi zamknął dłoń na jego penisie i naparł kciukiem na napletek. Ale później całkiem przewidywalnie dłoń zaczęła poruszać się po całym trzonie, Kimimaro pociągnął za jedwabiste, czarne włosy Itachiego, domagając się pocałunku; teraz, już. Itachi nie zwlekał; wpił się w jego wargi, a kiedy usłyszał niski, podniecający jak nic na świecie, pomruk z wnętrza gardła, nie mógł powstrzymać się i nie zaatakować zębami dolnej wargi chłopaka..
Itachi oderwał się od jego ust i tylko po to, żeby usłyszeć kolejny cudownie ekscytujący jęk, ugryzł go w obojczyk. Itachi potarł jeszcze kilkakrotnie napięty członek chłopaka i zdecydował, że nie, że dłużej to on już nie wytrzyma, bo naprawdę nie jest facetem z kamienia (chociaż biorąc pod uwagę tylko twardość jego drążka, można było się zawahać w tym względzie) i potrzebuje… teraz właśnie…
Krótkie zerknięcie na swoje własne biodra potwierdziło jego tezę; albo teraz pójdzie dalej, albo eksploduje przez sam dotyk, pocałunki i patrzenie się na wpółprzymknięte oczy i plamy różu na policzkach Kimimaro.
Szarowłosy jakby czytając w jego myślach, zgiął nogę w kolanie i zaczepił nieco powyżej talii Uchihy.
- Zrób to teraz – szepnął niskim głosem przyciągając Itachiego na tyle blisko, by bez problemu mógł otrzeć się o niego całego, nieodwołalnie niszcząc te ostatnie szczątki opanowania, jakie jeszcze gdzieś w nim pozostały. A potem prowokująco ugryzł go w ucho.
Nie musiał powtarzać mu tego dwa razy; na szczęście szafka nocna z całym potrzebnym ekwipunkiem stała na tyle blisko łóżka, że wystarczyło tylko sięgnąć do szuflady, by już mieć wszystko, czego w tej chwili potrzebował.
Niemalże gorączkowo otworzył butelkę z balsamem i wycisnął nieco na swoje palce i sięgnął na dół. Kimimaro mruknął i drgnął, kiedy poczuł zimno i śliskość palców, wsuwających się w jego odbyt. Jednostajnie – głębiej i płyciej, aż mięśnie rozciągną się odpowiednio, aż Kimimaro nie zacznie się niecierpliwić i prosić o więcej, i aż sam Itachi nie wytrzyma i nie nałoży w końcu prezerwatywy na swój sztywny i pulsujący nagląco członek.
Itachi pocałował jeszcze Kimimaro, trafiając w kącik ust, na co Kimimaro uniósł biodra i pozwolił ułożyć swoje nogi na ramionach Itachiego, który znalazłszy dogodną pozycję, powoli pchnął. Mięśnie natychmiast zacisnęły się ciasną obręczą wokół jego penisa. Itachi słyszał jak jego własny puls wali ogłuszająco w uszach.
Położył dłonie po obu stronach głowy chłopaka i ruszył w rytmie, który w zamierzeniu miał być powolny. Cóż, nie był; o ile zaczynał raczej spokojnie, to już chwilę później nie mógł się powstrzymać, żeby nie przyspieszyć, pragnąc zagarnąć dla siebie jak najwięcej tej gorącej ciasności, jak najwięcej tego cudownego uczucia, które miało w końcu uwolnić go od ciążącego w podbrzuszu podniecenia.
Czuł jak dłonie Kimimaro obejmujące go za kark, ciągną go za włosy, czuł jak gorący krótki oddech chucha w jego spocony tors i wreszcie słyszał, jak szybkie jęki ulatujące z ust kochanka zamieniają się w głośny krzyk, rezonujący przez całe ciało Itachiego, przez każdą drżącą podnieceniem komórkę ciała. Coś mokrego wytrysnęło na jego klatkę piersiową, ale nawet tego nie zauważył, to ostatnie, mocne zaciśnięcie mięśni Kimimaro na jego członku, było wprost obłędne. Takie, że nie mógł nawet wziąć pełnego oddechu, ani myśleć o czymkolwiek. Liczyły się teraz już tylko to wariackie tempo i orgazm, czekający już… na niego… zaraz…
Uchiha  doszedł, jęcząc głośno i dziwnie wysoko jak na swoje standardy wokalne. Odrzucił głowę do tyłu, starając się uspokoić serce, walące tak szybko, jakby chciało wybić sobie drogę na zewnątrz przez jego klatkę piersiową. Ostrożnie wysunął się z wnętrza chłopaka i zawinął zużytą prezerwatywę w chusteczkę higieniczną. Zerknął na jasnowłosego, który teraz leżał na prześcieradłach z oczami nakrytymi dłonią.
Itachiemu nagle krew ścięła się w arteriach, a zimny pot wystąpił na kark. Czy on może mu… coś…?
 - Hej – przyklęknął przy jego boku; materac lekko zapadł się pod jego ciężarem. – Coś ci się stało?
Kimimaro ściągnął dłoń z twarzy i spojrzał się z dziwną miną na Itachiego.
- Hm? Nic mi nie jest, tylko… to – ogólnym gestem wskazał na swoje podbrzusze – zaczyna zasychać. Masz chusteczki? – Itachi to pytanie powitał z ogromną ulgą. Już zaczynał sobie myśleć, że przerżnął go na wylot albo coś. Nie żeby zbytnio sobie słodził, oczywiście, ale zawsze uważał, że był bogiem seksu. Póki co nikt nie zdecydował się tego jednoznacznie ani potwierdzić, ani zanegować.
Zużyte chusteczki wrzucił do kosza w łazience, nastawił pranie (w razie czego wybierając program, który gwarantował jak najdłuższe czyszczenie) i wypił duszkiem całą szklankę wody.
Odetchnął głęboko i wrócił do pokoju.
- Zostaniesz na noc, prawda? - upewnił się Itachi.
- A myślisz, że jakoś inaczej mógłbym dostać to obiecane śniadanie? – uśmiechnął się Kimimaro i przeciągnął na pogniecionej pościeli. – Poza tym wiem, że dopiero teraz ruszyłeś się do pralki. W mokrych ciuchach nigdzie nie idę.
- Wiesz, że chyba naprawdę cię kocham? – wyznał Itachi, opierając się o framugę drzwi. – Chyba nie mogłem spotkać nikogo lepszego od ciebie w tej kawiarni.
Kimimaro parsknął:
- Rzeczywiście, nie mogłeś.
end.

niedziela, 12 grudnia 2010

"Dla kasy!" Rozdział 1 (ItaKimi)

Ficzek z pairingu ItaKimi (to się dookreśli w następnym rozdziale, bo mam nadzieję, że napiszę dwa, ale jeszcze nie jestem pewna na sto procent ;P) specjalnie dla Kimi. ;)
Mam nadzieję, że OOC postaci i brak jakiegokolwiek sensownego wystąpienia Kimimaro w tym rozdziale Cię nie zniechęci...
Dla kasy!
Rozdział 1

            Itachi siedział w wysokiej, sięgającej mu do ramienia trawie i czekał. Z pozoru wyglądało to tak, jakby nie obchodziło go to, jak długo będzie jeszcze musiał odsiedzieć na niewielkim wzniesieniu, wypatrując swojego partnera powracającego ze swojej części misji, ale w rzeczywistości całkiem zirytowany skubał zieloną łodyżkę jakiejś byliny. Co tam skubał, tak właściwie masakrował tę biedną roślinkę, tarmosząc za cieniutkie listki.
Naprawdę nie lubił czekać, chociaż w życiu nie przyznałby się do tego. Wolał, żeby reszta członków Akatsuki nadal uważała go za milczącego, diabelnie cierpliwego mistrza iluzji. A przynajmniej ta reszta, która nie bardzo orientowała się, kim tak właściwie był Uchiha i jakich okrucieństw potrafił się dopuścić. Toteż w celu zachowania jakichkolwiek pozorów, gniótł w szczupłych długich palcach kolejną roślinkę i uważnie wypatrywał jakichkolwiek śladów Kisame.
Nie czekał na niego dłużej niż dwadzieścia minut okupionych śmiercią kilku chwastów. Giętkie zielone źdźbła, które jeszcze nie miały przyjemności bliskiego spotkania z Uchihą, uginały się kołysane wiatrem w ten sposób, że łąka wyglądała jakby to zielone morze z trawiastymi falami rozstępowało się przed potężnym facetem w czarnym płaszczu w chmurzasty wzorek. Tak wysokiej barczystej sylwetki niknącej w oceanie trawy nie można było przeoczyć; Itachi porzucił wyginaną właśnie łodyżkę i wyprostował się. Coś jasnego majaczyło przerzucone przez ramię wspinającego się zarośniętą ścieżką Kisame; coś co z daleka wyglądało jak bezładny worek ziemniaków, równie dobrze mogło też okazać się być obezwładnionym, nieprzytomnym człowiekiem – w tej chwili jeszcze nie mógł dobrze stwierdzić, ale skłaniał się ku tej drugiej opcji. Tym bardziej, że ani Kisame, ani Itachi raczej nie potrzebowali całego worka ziemniaków. No chyba, że gdzieś akurat była promocja…
Kiedy mężczyzna znalazł się dość blisko, Itachi wstał i mógł stwierdzić na pewno, że Kisame przyniósł ze sobą wcale nie worek ziemniaków, marchewek czy innych ogórków, ale człowieka. Ściślej, nieprzytomnego chłopca, który zrzucony gruchnął na trawę u stóp Itachiego. Uchiha rzucił okiem na jego szczupłą sylwetkę w jasnych płóciennych ubraniach i spojrzał na Kisame.
- Co ty tutaj przytargałeś, Kisame? – zapytał nisko i jeszcze spokojnie. Mógłby też przyznać, że w głosie przebrzmiewała także pewna nutka zaciekawienia. – I co ważniejsze, po co nam on?
- Dla kasy oczywiście. Szwendał się po okolicy, to żem przygarnął. Takie biedne toto, chuderlawe, to z dobroci serca wziąłem, ogłuszyłem i przyniosłem; co ma się wałęsać, aż jacyś przestępcy wezmą się zbiorą, porwą i sprzedadzą gdzieś do burdelu w Kraju Wiatru – odparł Kisame jowialnym tonem, ściągając z pleców Samehadę i siadając w trawie tuż obok porzuconego ciała chłopaka.
Poczucie humoru, które prezentował Hoshigaki było na tyle specyficzne, że w ogóle nie trafiało do Itachiego, a ilościach większych niż dwa żartobliwe zdania, przekraczały jego wytrzymałość na mało śmieszne żarty. A sfrustrowany Uchiha był Uchihą niemożliwym do wytrzymania – o czym Kisame przekonał się już kilka razy w ciągu ich partnerstwa. I rzeczą raczej wątpliwą było to, czy rzeczywiście, chciałby doświadczyć tego po raz kolejny, skoro ten seans niekoniecznie przyjemnych wizji, jakie zaserwowało mu genjutsu Itachiego, odchorowywał przez dobre trzy dni.
- A na serio?
Kisame wzruszył ramionami i podrapał się po nosie:
- A bo ja wiem. Zarżnąłem tego dwulicowego szpiega, co to ostatnio dał się znać całej organizacji, opóźniając transport broni do naszej bazy i wychodzę sobie, a tam na schodkach naprzeciwko siedzi sobie ten dzieciak i się gapi. A jak się tak gapił, to sobie pomyślałem, że mógł coś widzieć i w najlepszym wypadku poleci wypaplać jakimś ANBU, co my sobie za vendetty urządzamy. No i zabrałem go ze sobą.
Im dalej Kisame brnął w wyjaśnienia, tym bardziej zniecierpliwione staccato Itachi wybijał na swoim ramieniu.
- To nie mogłeś go od razu wziąć, zabić i dołożyć do ciała tamtego zdrajcy? Gwarantuję ci, że jeden trup więcej, jeden trup mniej, różnicy nam nie zrobi. Poza tym nie sądzę, żebym albo ja, albo ty… tym bardziej ty, żebyśmy nadawali się na opiekunki dla takich dzieciaków jak on. No powiedz, ile ma lat? Na oko z piętnaście, a na co nam piętnastolatek, który jak przyjdzie co do czego, z taką łatwością daje się podejść i ogłuszyć?
- Powiedz mi, panie Itachi, ile ty sam masz lat? – Uchiha puścił tę uwagę mimo uszu, strzepując sobie włosy z ramienia i udając, że chwilowo bardziej zajmują go rozdwojone końcówki, niż to że sam ma lat osiemnaście. - Miał mocną czakrę – wyjaśnił Kisame – to pomyślałem, że możemy spróbować go opchnąć pośrednikowi, a jak ten nie weźmie, to, hehehe…
- Sprzedać do burdelu w Kraju Ognia, co?
- W Kraju Wiatru, jeśli już. – Itachi przewrócił oczami. – Jeżeli o Kraj Ognia chodzi, to ma…
- Nie obchodzi mnie co mają, a czego nie mają zamtuzy w Kraju Ognia! – oburzył się Itachi, odrzucając swoje ciemne włosy na plecy. – Pytałem, co masz zamiar teraz zrobić z tym chłopakiem.
- A toć już mówię od kilku minut. Weźmiemy go do pośrednika i jak się da, to dostaniemy trochę kaski, a jak nie, czyń honory, panie Itachi.
Itachi skrzywił się na ten zwrot grzecznościowy. Niby wyraz szacunku, a w ustach Hoshigakiego czasem miał taki ironiczny wydźwięk, że Itachi miał ochotę tylko bardzo dobitnie mu uświadomić, że z Uchihami w ironię i sarkazm lepiej się nie bawić, bo kończy się to dekapitacją. W najlepszym wypadku dekapitacją, bo na wspomnienie legendarnych masakr Madary Uchihy, nawet Itachiemu po plecach zaczynały przebiegać ciary. A przecież on sam też był znany z tego, że czasem lubi się dość ostro „pobawić”. I plamy po tych jego zabawach wcale nie dawały się tak łatwo zmyć.
- Aleś ty łaskawy – burknął przyklękając i chwytając brodę chłopaka. Chłopak miał jasną cerę z czerwonym makijażem na oczach i czole okolonym nieporządnie ułożonymi jasnymi kosmykami. Itachi zastanawiał się chwilę, ale w końcu w wyniku jakiejś konkluzji uniósł powiekę chłopca i zerknął na jego zielone, zamglone tęczówki. – Prawdę mówiąc – zaczął – nie sądziłem, że użyjesz na nim akurat genjutsu, Kisame. Z twojej wypowiedzi prędzej wywnioskowałbym, że znalazłeś na ziemi jakąś cegłę i przywaliłeś mu tym z daleka.
Kisame ułożył się wygodnie na rozgrzanej słońcem trawie i chwycił w zęby jakieś źdźebełko, którego przedtem nie dorwał Itachi w swojej furii czekającego.
- Ninja powinien dostrzegać to, co ukryte, panie Itachi – odpowiedział w końcu jego partner, podkładając sobie dłonie pod kark. – Gdybyś nie lustrował mnie tymi swoimi szkarłatnymi oczkami tak pobieżnie, może zauważyłbyś, że pod powłoką nieludzko silnego wojownika z legendarnym mieczem, posiadam też inne, niekoniecznie szermiercze umiejętności, o których nawet ty wiedzieć nie musisz.
Itachi prychnął w irytacji. Jak ktoś taki jak Hoshigaki śmiał mu wytykać nieuwagę?
- Za dziesięć minut ruszamy – poinformował go Itachi, ale nie wiedział czy machnięcie stopą, którym poczęstował go Kisame było wyrazem potwierdzenia, że przyjął to do wiadomości i zamierza się podporządkować do Uchihowego planu dnia, czy też było to zwykłe zignorowanie.
Ech, nieważne. Itachi zerknął raz jeszcze na twarz chłopaka, po czym odłożył ją delikatnie na trawę, wyciągając z potarganych włosów kilka suchych źdźbeł, które psuły ogółem nie tak złe wrażenie estetyczne, jakie wywierał chłopak.
***
- Panie, co pan mi tu…! A gdzie mi z tym, całą podłogę zapaprzecie! – krzyknął starszawy mężczyzna, kiedy Kisame po raz kolejny upuścił chłopaka na ziemię.
Tym razem jego ciało gruchnęło o stare, nieco popękane kafelki w kuchni, będącej częścią nieużywanej od jakichś dziesięciu lat szkoły. Szkołę tę zaadoptował sobie pośrednik, jako miejsce na rozkręcenie swojego niezbyt legalnego biznesu, a Akatsuki oczywiście było to jak najbardziej na rękę. Tym bardziej, że rzeczą bardzo wątpliwą było to, żeby nagle ktoś zainteresował się architekturą brzydkiego, prostokątnego budynku i zachciał zrobić w nim muzeum sztuki nowoczesnej. Zresztą, kto w dzisiejszych czasach chodzi do muzeów oglądać obrazy?
Kiedy wreszcie weszli do środka, po kilkunastominutowym kluczeniu po ciemnych korytarzach i zdemolowanych klasach, pośrednik opierał się o kredens i dopijał kawę, której teraz plama rozlewała się po niekoniecznie czystym blacie i ściekała na podłogę, kapiąc wielkimi brązowymi kroplami na twarz znalezionego przez Hoshigakiego chłopaka.
- Nie jest ranny – zauważył Itachi, gromiąc Kisame spojrzeniem. Jeżeli ten nadal będzie sobie rzucał tym dzieciakiem, to Itachi raczej nie sądzi, że dostaną za niego dużo pieniędzy. Zamiast do roboty w zamtuzie, będzie się nadawał tylko do sprzedaży na części. O ile tylko już nie dorobił się kilku arcyciekawych obrażeń wewnętrznych.
- A to nie robi różnicy – oznajmił mężczyzna, wycierając mokre od napoju dłonie o grube ciemnozielone spodnie i klnąc pod nosem coś o „cholernikach jednych, co sobie przychodzą i rozlewają kawy”. – Ja nie z tych, co bawią się w handel ludźmi.
Itachi zmarszczył brwi i bardzo powoli założył ręce na ramiona. Ach tak? Nie handel ludźmi, tutaj tylko legalny biznes, skup zboża, sprzedaż krokusów, co? Krokusy są pod ochroną, psze pana. Co? Nie wiedział, pan?
- Proszę nie żartować – wycedził Uchiha, prostując się na pełną wysokość swoich 175 centymetrów. Co i tak nie pomogło mu zbyt dużo, skoro Kisame i bez prostowania był wizualnie dwa razy od niego większy. – My doskonale wiemy, czym się zajmujesz i nie omieszkamy skorzystać z twoich usług. Z wszelkich usług, jakie świadczysz.
- Ach tak? – zastanowił się mężczyzna, ale zwój z raportem z misji, który wręczył mu Kisame szybko rozwiał jego wątpliwości. Doskonale widoczna na nim pieczęć Akatsuki mówiła sama za siebie i nie potrzebowała rzecznika w osobie podirytowanego Itachiego.
- To taka malutka przesyłka dla szefa – mruknął Kisame i poprawił szeroki rękaw swojego płaszcza. Chyba się trochę spruł… - Wiesz pan, co z tym zrobić, nie?
- Wiesz pan, wiesz pan… - powtórzył mężczyzna, odkładając papiery na kredens. – Oczywiście, że wiem! Misja wykonana, to po pieniążki przyszliście. No, ja pieniążki za zadanie mam, ale za tego dzieciaka… Kurde, z porwaniami to nie do mnie. A w ogóle co to za jeden?
- Myśleliśmy – odezwał się, Kisame kończąc z wyrywaniem nitek ze swojego płaszcza – że będzie dobry jako kolejny członek Akatsuki, jego czakra wyglądała na dość mocną. Jak nie…
Itachi rzucił Kisame spojrzenie, które bardzo dobitnie mówiło: zamknij się. W końcu nie każdy obcy facet musi wiedzieć, jak wielkim, nieskrywanym uwielbieniem Hoshigaki darzył domy publiczne Kraju Wiatru i jakie plany miał względem tego chłopaka, który w dziwnej, chyba nie do końca wygodnej pozycji wypoczywał na nierównej podłodze. To byłby cios dla latami wypracowywanej reputacji Itachiego, która w żadnym wypadku nie powinna zawierać znajomości z maniakiem seksualnym.
-… to zawsze można go wysłać do pracy na jakiejś plantacji tytoniu. Jak go wytarzać w sadzy, to może i robić za etatowego murzyna. O, już z resztą ma twarzowe siniaczki!
… ani z rasistą. Cholera!
- Niestety – facet bezradnie rozłożył ręce – ja się tym nie zajmuję. Ale wystarczy, że skierujecie się na północ do kolejnego pośrednika. Gwarantuję, że Shirakawa chętnie pobawi się w handel niewolnikami. Jak pan chcesz, to nawet napiszę list polecający, co mi tam.
- Niech będzie – zadecydował Kisame.
Itachi na tę chwilę, w której pośredni wręczył Kisame nabazgrolony szybko świstek papieru, jak i na tę chwilę, w której Hoshigaki ponownie zarzucił sobie nieprzytomnego chłopaka na ramię i błądzili przez chwilę ciemnymi szkolnymi korytarzami, nabrał wody w usta. Ale szybko uległo to zmianie, gdyż, kiedy tylko przerdzewiała szkolna brama zamknęła się za nimi ze zgrzytem, Itachi wybuchnął.
- I mamy go znowu ze sobą targać?
- Kto targa, ten targa – odpowiedział Kisame, łypiąc na niższego partnera ze złością. – Może chcesz ponieść? Dobrze zrobi ci na kondycję, panie Itachi.
- Podziękuję – Itachi westchnął i spojrzał się w czerwieniejące zachodem słońca niebo. – Tylko że kolejny pośrednik znajduje się około dwóch dni drogi stąd, a zakładam, że już jesteś bardzo zmęczony, Kisame.
Kisame obdarzył Uchihę pobłażliwym spojrzeniem i poprawił zsuwające się z jego ramienia ciało. Kto był tutaj zmęczony? Bo chyba nie targający pięćdziesiąt kilo więcej Kisame, a drący się na okrągło Itachi, dla którego cały ten dzień był jakiś dziwny i zdający się nie iść odgórnie ustalonym torem.
- Nie bój żaby, panie Itachi – Kisame klepnął Uchihę po łopatkach. – Po drodze znajduje się ta nasza dawna kryjówka, co żeśmy w niej odpoczywali ze dwa miesiące temu po rzezi w warowni tego daimyo… cholera, nie pamiętam jak się nazywał, ale to nieważne. Ta kryjówka będzie idealna dla gości w takiej sytuacji jak my. Chłopaka nawet możemy wsadzić do piwniczki i tam zamknąć. Ta iluzja, co mu ją zaaplikowałem, kończy się jakoś pod wieczór, więc jak się obudzi, będziemy mieli względny spokój.
Itachi przelotnie zerknął na kwadratową twarz Kisame o dziwnym, niebieskawym odcieniu skóry i ruszył przed siebie.
- Jak chcesz, Kisame.

Fik niekontynuowany, przepraszam.

niedziela, 5 grudnia 2010

"O różnicach" (OroKabu)

Brr, zimno. Właśnie wróciłam ze zbiórki żywności i usiadłam na kompa, żeby jak najszybciej poprawić błędy i resztę cosiów, co mi mogły wyniknąć w czasie przepisywania fika z zeszytu. W formie analogowej wygląda na dłuższy. xD
Fanfik jest taki trochę dziwny. xD Ale już nie będę nic zmieniać w koncepcji fabuły, bo mam go już poniekąd dosyć. Kabuto czyta japońskie mity, a dokładniej mit o jednej z przygód boga Susanoo (streszczenie niżej :) ), a Orochimaru przybywa do laboratorium licząc na jakąś inteligentną rozmowę. I tyle jeśli chodzi o opis. ;P
Postać Orochimaru, a na pewno samo jego imię było wzorowane na japońskim micie o bogu Susanoo oraz na legendzie o Wielkim Jiraiyi (którą się zajmować nie będę i w której się nie orientuję).
Streszczając mit – Yamata no Orochi był smokiem, którego imię tłumaczy się jako „Wąż Rozszczepiony na Ośmioro”. Każdego roku smok ten pożerał jedną z córek pary bogów Tenazuchi i Ashinazuchi, a w tym dniu, w którym bóg Susanoo (uprzednio skazany na wygnanie  z nieba za pewne nieprzyjemne żarty zrobione bogini Amaterasu) zstąpił na ziemię, Orochi miał przybyć po ostatnią z ich córek – Kushiinadę. Dziewczyna spodobała się bogowi na tyle, że postanowił pozbyć się smoka w zamian za jej rękę. Susanoo pomyślał więc (biorąc rzecz na logikę), że żadna żywa istota nie będzie potrafiła oprzeć się świeżo uwarzonemu sake – kazał więc przygotować osiem kadzi z tym napojem. Smok przybywszy na miejsce, tak spił się sake, że zasnął, a Susanoo zostało tylko pociąć potwora na plasterki. Niestety jego własny miecz wyszczerbił się na jednym z ogonów smoka – Susanoo znalazł tam za to miecz Kusanagi, który postanowił odesłać do nieba jako prezent dla Amaterasu.
Streszczenie mitu oraz wszelkie dodatkowe informacje podaję za Mitologią Japonii Jolanty Tubielewicz.
O różnicach
Japońskie legendy mówią o ogromnym smoku o ośmiu głowach oraz ośmiu ogonach i nadają mu imię Yamataorochi. Yamataorochi corocznie pożerał dziewice i był tak wielki, że jego cielsko rozciągało się na osiem gór i dolin. Ostatecznie słabość Yamataorochi do sake go zgubiła. I to zgubiła na amen powiązany z obcięciem wszystkich ośmiu łbów i poszatkowaniem reszty olbrzymiego cielska. No i tyle.
Kabuto zagapił się na literki wydrukowane na stronie i westchnął znudzony. Czekanie aż kultury bakterii potrzebnych mu do stworzenia nowego leku ruszą dupy i zaczną się namnażać zmuszało go do zajęcia czymś rąk i wzroku. I mózgu najlepiej też, chociaż dla Kabuto było to raczej ciężkie do przeżycia. Chociaż bardzo lubił książki i posiadał w pokoju niewielki regał ze swoimi ulubionymi pozycjami, ewidentnie mity znalezione na tej mikroskopijnej półeczce w kącie korytarza nie należały do interesujących dla Yakushiego książek. Ale do wyboru miał jeszcze tylko kilka czystych zeszytów w kratkę, naderwaną okładkę od jakiejś powieści i książkę telefoniczną, a Kabuto aż takim dziwakiem nie był, żeby zaczytywać się w numerach telefonów. Trudno, mity po prostu nie były dla Kabuto.
Prawdę mówiąc, dobrze orientował się tylko w tekstach naukowych obejmujących biologię i chemię, a im więcej miały w treści „trudnych nazw” i wzorów chemicznych, tym lepsze do czytania były. Nigdy nie rozumiał mitologii, nie wiedział po co komuś jakieś idiotyczne historie, które w rzeczywistości z prawdą mijały się dość konkretnie. Zresztą, tak na logikę, Orochimaru i jego mityczny imiennik to dwa kompletnie różne byty stykające się tylko w jednym punkcie – posiadania miecza Kusanagi (o ile coś takiego w bebechach Orochiego można jeszcze nazwać „posiadaniem”). No dobrze, może w dwóch – w końcu pakt zawarty z wężami też się liczył.
Ale to nie zmieniało faktu, że były różnice i różnice te przesłaniały te nikłe podobieństwa. Orochimaru ani nie pożerał kobiet (a przynajmniej nie w całości), ani nie żywił zbyt wielkiej namiętności do alkoholu, ani nie był tak potężnej budowy, ani do tej pory nie napotkał żadnego boga, który skłonny był mu obciąć co nieco.
„Abstrahując od dość licznej grupy zwykłych śmiertelników, który zrobiliby to z wielką chęcią.” pomyślał, zatrzaskując ciężkie tomiszcze.
No cóż, Kabuto wyraźnie zapomniał o sporej liczbie już martwych, którzy gdyby tylko mogli dorwać Orochimaru w swoje (zapewnie nieco rozłożone) łapska, już doskonale wiedzieliby, co z i jak z nim zrobić. Niech Orochimaru się cieszy, że tylko on opanował technikę Edo Tensei, a nie jakiś zapamiętały wróg z dowolnej wioski, która gdzieś kiedyś zetknęła się z Sanninem i nie wyszła na tym zbyt dobrze.
Z westchnieniem wziąwszy jedną z probówek do ręki, obrócił ją między palcami,. badając powstały na jej dnie osad. Powinien być serowaty czy krystaliczny? Taak, krystaliczny, zdecydowanie – więc skoro miał taki karmazynowy kolor, cała sprawa z antidotum na tę słynną śmiertelną truciznę Wioski Deszczu była wręcz dziecinną igraszką. Kto by pomyślał, że użycie takiej pospolitej rośliny, na którą można się zwyczajnie natknąć wybierając się na spacerek do nieco podmokłego lasu, spowoduje pobudzenie neuronów, a w drgawki i w efekcie zapaść? Ano właśnie, tylko ci pokręceni medycy z Deszczu. Gdyby nie fakt, że Kabuto był teraz zajęty ustalaniem proporcji roztworu, pokiwałby z uznaniem głową. Byli nieźli, naprawdę – w końcu zapewnili mu zabawę na kilka godzin. I na kilkanaście stron w pokreślonym niemożliwie notesie.
Drzwi do przestronnego, jasnego laboratorium otworzyły się powoli. Kabuto kątem oka zauważył, że do pomieszczenia wchodzi Orochimaru – nie zareagował jakoś specjalnie, po prostu napełnił kolbę i dodał trochę substratu potrzebnego mu do reakcji. Chwilowo lepiej, żeby się nie rozpraszał i dokładnie odmierzył ilość.
Orochimaru zgrabnie ominął stoliczek z retortami, alembikami i resztą potrzebnego szkła, przesunął się tuż obok lodówki (w której bakterie właśnie rozpoczynały najważniejsze i jedyne zadanie, jakiego wymagał od nich Kabuto) i lekkim krokiem podszedł do chłopaka stojącego nad rzęsiście oświetlonym stołem.
Stanął tak blisko, że chyba tylko cud sprawił, że nie dotykali się niczym, nawet rąbkiem długiego białego kitla, a mimo to Kabuto uznał, że jest to obecność wysoce inwazyjna. A chwilę później rzeczywiście stała się inwazyjna, kiedy Orochimaru niemalże wepchnął swoją głowę między szyję a obojczyk Kabuto i długie czarne włosy spłynęły po jego piersi. Jakoś tak przestał czuć się pewnie.
- Czytałeś? – zapytał Sannin z oczami utkwionymi raczej w probówce, a nie książce porzuconej na błyszczącym stole. – Znalazłeś tam coś interesującego? – Orochimaru raczej nieświadomie chuchnął oddechem na kawałek białej szyi wystającej znad kołnierzyka. Dłonie Kabuto chwilowo straciły rytm i bagietka zadzwoniła o brzeg kolby.
- Raczej nie – odparł podłączając jakiś potrzebny do reakcji sprzęt; Orochimaru nadal z wielkim zainteresowaniem obserwował pracę Kabuto do tej pory nie zaszczycając samego naukowca jakimś konkretniejszym spojrzeniem. Oczywiście, nie żeby Kabuto na to czekał, czy specjalnie gapił się na twarz Orochimaru, prawda. Po prostu tak jakoś (czystym przypadkiem!) to zauważył. – Nie uważam się za dobrego odbiorcę takich tekstów. Może historyk, może literat byłby zainteresowany, ale ktoś o analitycznym umyśle skonfrontowany z dawnymi wierzeniami to niezbyt trafiony pomysł.
Orochimaru podniósł nieco głowę, a kilka jedwabistych kosmyków, tak gładkich, jak Kabuto zawsze myślał, że są włosy Orochimaru, przesunęło się po policzku medyka. Łaskotało. I chyba właśnie dlatego miał kompletnie idiotyczną ochotę zatopić palce w chłodnych pasmach i przesunąć od końcówek smyrających go po twarzy aż po kark mężczyzny.
- Więc dla ciebie religia jest… nudna? Śmieszna? Dziwna? Niezrozumiała? – szepnął Orochimaru, a Kabuto mimo że tego nie widział, był pewny, że usta jego mistrza już teraz wyginają się w uśmiechu. Aha, czyżby czekał na jakąś inteligentną dysputę? Czy Orochimaru naprawdę sądził, że Kabuto, którego całą uwaga skupiała się na wybieraniu odpowiedniego katalizatora i staraniu się nie zauważać, że włosy mężczyzny nadal przylegają do jego policzka, stać w tej chwili na rozpoczynanie merytorycznej dyskusji?
- Śmieszna? – powtórzył w roztargnieniu. – Niekoniecznie, raczej rzeczywiście niezrozumiała.
- Aha… I dalej?
- Dalej? – Dłonie Kabuto zatrzymały się w połowie drogi. – Dalej… może zbyt wiele wymagająca. Nie potrzebuję bogów do straszenia piekłem, żebym był dobrym człowiekiem.
- Mój drogi medyku – zaśmiał się Orochimaru ostatecznie odstępując od Kabuto. – Określasz siebie jako dobrego człowieka? W mojej opinii, zanadto sobie słodzisz.
- Nie mówiłem tego w odniesieniu do siebie – zaprzeczył. – To była taka ogólna opinia. Poza tym, czy napisy na opakowaniach papierosów nie są pewniejsze? Palisz, chorujesz na raka, umierasz i na pewno nie jest to kara boska, nieprawdaż. - Dłoń Orochimaru zamknęła się na nadgarstku Kabuto w chwili, gdy reagent miał zostać dodany do roztworu.
- Nie tego – syknął mężczyzna, odsuwając rękę Kabuto znad stołu i wysypując tym samym świeżo starty, pomarańczowy proszek na wyłożoną kafelkami podłogę. Kabuto zamrugał oczami za swoimi okrągłymi okularami i wolną dłonią poprawił je na nosie; Orochimaru właśnie uratował go przed straceniem kilku godzin nad zastanawianiem się, dlaczego reakcja się nie powiodła.
- Czy ja cię rozpraszam? – zapytał Orochimaru chwilę później, gdy mikstura już aprobująco bulgotała na niewielkim palniku.
- Ciężko pracować, kiedy ktoś patrzy mi się na ręce – wyznał Kabuto, nie chcąc przyznać się do prawdy, która w tej chwili brzmiała zaskakująco prosto. Orochimaru najwyraźniej podobał mu się w ten dziwny erotyczny sposób, jaki znają wszyscy młodzi chłopcy na świecie – wypychający spodnie erekcją. Choć może w tej chwili niezbyt dosłownie – na razie był dopiero na etapie przyjemnych dreszczy przebiegających mu kręgosłup. Ale to była tajemnica.
- Czyżbyś nie był pewny tego, co robisz? – mężczyzna uśmiechnął się przekornie, a złote oczy wreszcie zwróciły się na Kabuto. A Kabuto poczuł, że się wyłożył totalnie, że wkopał się i już się nie podniesie; i że zrobiło mu się gorąco.
- Myślę, że ta dyskusja okazała się zbyt absorbująca jak na zadanie wymagające tak dużego skupienia.
- To tylko wymówka – stwierdził Sannin – nie wierzę w wymówki.
- A w mity? – spróbował Kabuto, opierając się o stolik.
- Jeśli to ma mi w czymś pomóc – odpowiedział powoli, ponownie podchodząc do Kabuto. – Jeśli ma to się mi przysłużyć, mogę uwierzyć i w mity, i w napisy na papierosach. I w to, że wcale cię nie rozpraszam pewnie też – wymruczał patrząc prosto w oczy Kabuto. A Kabuto poczuł się jak zahipnotyzowany przez te złote oczy, przez dłoń zsuwającą mu kitel z ramiona, przez niski schrypnięty głos koło jego ucha powtarzający, że może uwierzyć we wszystko.
We wszystko, we wszystko…
Kabuto w tej chwili wolałby, żeby Orochimaru uwierzył, że to co znajduje się w spodniach Yakushiego, to nie jest wcale to, na co wygląda. Ale, khm, w tej materii mężczyzna wyglądał raczej na sceptyka, jeśli nie heretyka i po prostu rozpiął spodnie chłopaka. Sekret Kabuto został wystawiony na widok, było nie było, publiczny i powitany stłumionym chichotem Sannina. No, to było zawstydzające.
- Mój drogi Kabuto, widzę, że wprost nie mogłeś się doczekać. To ta chemia tak cię kręci? Czy może… - zsunął okulary Kabuto z jego nosa - czy może to ja?
Kabuto właśnie rozważał (A przynajmniej starał się rozważać. Naprawdę się starał.) czy Orochimaru przybył tutaj dlatego, że właśnie skończył swoją robotę, czy że niczego nie skończył i postanowił sobie trochę poodkładać obowiązki związane z sekcjami zwłok i badaniami kekkei genkai jednego z tych gostków, co to ostatnio zawitali w pobliże ich kryjówki. Ale rozważanie mu nie wychodziło, więc przestał zanim tak na dobre zaczął i skoro już znaleźli się w takiej sytuacji, na próbę pocałował Orochimaru w usta. Pocałunek wyszedł bardzo niepewnie i bardzo nieśmiało, mimo że Yakushi starał się raczej pokazać w nim, że nie robi sobie z tego nic, że seksy w laboratoriach zdarzają mu się co drugi dzień i w żadnym wypadku nie są to pierwsze razy, pierwsze pocałunki i reszta pierwszych rzeczy.
Przeżył niemałe zaskoczenie, kiedy Sannin wsunął mu język w usta, a sam zupełnie odruchowo zarzucił mu ręce na szyję. I teraz mógł do woli gnieść w dłoniach ciemne śliskie włosy i zachwycać się ich miękkością. Przynajmniej dopóki nie zaczął się przejmować innym dotykiem.
„Nie mogę uwierzyć, że robimy TO.” przemknęło na krawędzi pojmowania Kabuto. Wzdrygnął się, kiedy Orochimaru opuścił mu spodnie do kolan, a nagie pośladki naparły na zimną krawędź. Chwilę później zrozumiał, że został przyszpilony do klinicznie czystego stołu z erekcją tak twardą, że niemal bolesną w dłoni Orochimaru. Sannin przyssał się do pulsującego punktu na szyi chłopaka i pocierał jego członka, przynosząc Yakushiemu nieznane dotąd uczucie. Uczucie dziwne, gdy zęby szczypały skórę na piersi, gdy usta muskały brzuch i było to poniekąd frustrujące. Frustrujące o tyle, że Kabuto wiedział, że to koniec z jego chłodną postawą medyka. Że to początek dla postawy jęczącego kochanka, który wzdycha z przyjemności z policzkiem już przyciśniętym do blatu stolika. Hm, nawet nie zauważył, kiedy Sannin zdążył go obrócić…
Usłyszał jakieś „pop!”, poczuł krótkiego całusa na łopatkach  i dwa wilgotne palce między pośladkami, a potem wewnątrz. Wślizgnęłyby się zapewne bez większego problemu, gdyby Yakushi z zaskoczenia nie zacisnął wszystkich mięśni. To było mokre i zimne, ale z każdą chwilą palce Orochimaru rozgrzewały się bardziej, sunąc ciasnym tunelem i Kabuto aż zadrżał na myśl, co czeka go za chwilę. Trudno powiedzieć, czy z podniecenia, czy ze strachu.
Sekundę później stłumiony dłonią jęk wydostał się z ust Kabuto, kiedy Sannin podrażnił jego prostatę; pole widzenia medyka trochę się rozmyło. Na kolejne „pop!” palców wyciąganych z wnętrza ciała Kabuto spłonął rumieńcem.
- Czas na danie główne – wymruczał Orochimaru i nachylił się nad Yakushim, a potem powoli wszedł w niego. Mięśnie rozciągane raz jeszcze zaszczypały.
Orochimaru z półprzymkniętymi oczami obserwował , jak Kabuto najpierw wygina plecy w łuk, a następnie cicho krzyczy. A potem je zamknął i pchnął mocniej we wnętrze Kabuto.
Kabuto praktycznie nie czuł większego bólu. Tarcie z tyłu określiłby jako przyjemne, palce ściskające i naciskające z przodu takoż, tylko broda ślizgająca się po stole była niemiłym udziwnieniem, ale poradził sobie z tym, chwytając się dłońmi za blat i stabilizując.
Jedynie probówki na statywie brzęczały z cicha, jakby w odpowiedzi na jęki wydostające się z ust chłopaka, ale na to Kabuto już nic poradzić nie mógł. Szczególnie, że przed oczami ponownie zrobiło mu się najpierw ciemno, a potem jasno i poczuł, że kolana mu miękną, i że dochodzi…
„No  i to by było na tyle z tym klinicznie czystym stołem.” – pomyślał Kabuto, czując nagłe ciepło wypełniające jego ciało.
Orochimaru podciągnął spodnie i po zapięciu paska, chwycił w dłonie leżącą na nieco poplamionym stole książkę. Zerknął na zaznaczone miejsce i po minutce lektury oznajmił:
- Wiesz co, Kabuto? Ja chyba też nie lubię mitów, zabijają moich ulubionych bohaterów.
Cóż, Yamataorochi i Orochimaru podobni nie byli. Orochimaru w końcu był nieśmiertelny, a tego nie można powiedzieć o mitycznym smoku, zarąbanym przez Susanoo. I była jeszcze kolejna różnica, kryjąca się w oczach. O ile złoto tęczówek Sannina były w stanie zafascynować Kabuto tak, że gotów był zgodzić się na wiele (również to „wiele” obejmujące latanie z gatkami opuszczonymi do kostek w poszukiwaniu chusteczek), o tyle szkarłatne oczy tego wielkiego smoka wywarłyby na nim dużo mniejsze wrażenie. Poza tym, kto to widział, żeby pieprzyć się z prawdziwym wężem o rozpiętości ciała wielkiej na osiem gór i dolin?!
end.