Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

poniedziałek, 31 stycznia 2011

"W śniegu" (SasuNaru)

Ktoś mi się kiedyś na GG upominał o SasuNaru, niestety nie wiem kto był, bo byłam zbyt zajęta, by prowadzić rozmoę, ale SN publikuję. I to nawet nie angst! ;D To właściwie bardziej fluff, czyli to co jestem skłonna nazwać moim standardem słit opka. xD Kiepskie mam standardy, no ale bywa.
Tekst jest totalnie randomowy i typowo łanszotowy (znaczy kanonu raczej nie ma), ale niech mu tam będzie. Lepszego i bardziej zrozumiałego nie napiszę. xD
W śniegu
            Zima tego roku była zaskakująco ciepła i łagodna. To znaczy, naprawdę BYŁA. Jednego dnia dowolna konoszańska uliczka była szaro-jesienna, a wieczorem chwycił mróz i rankiem mieszkańcy przekonali się, że uliczka magicznym sposobem stała się biało-zimowa. Cieszyły się z tego głównie małe dzieci piszczące coś o sankach, bitwach na śnieżki i konkursie na największego bałwana. I nie była to mowa wcale o konkursie na największego kretyna wioski, ale na zwyczajną śnieżną figurkę z nosem z marchewki, oczami z węgielków i miotłą… Och, nie zapominajmy o garnku, jako zawsze modnym wśród tych śnieżnych figur nakryciu głowy!
            Ale niezależnie od tego, kto się uradował i jakie miał plany na spędzanie czasu teraz, gdy wreszcie spadł śnieg, Sasuke Uchiha nie cieszył się. Wcale a wcale. Kiedy szedł ośnieżonym chodnikiem, z daleka wyglądał trochę jakby każda komórka jego ciała krzyczała ze wstrętem: Pfuj, znowu ten cholerny śnieg, znowu zima!
Przynajmniej to sobie pomyślał Naruto, który chuchał w nieurękawiczone dłonie i potupywał z lekka, stojąc na drewnianym mostku.
Właściwie jego ocena sytuacji nie była znowu taka zła — Sasuke rzeczywiście się nie cieszył, ale sam fakt spadnięcia śniegu powiewał mu jak flaga na wietrze. Bo właściwie nie chodziło o to, że nadeszła prawdziwa zima z całym sztafażem gołoledzi, sopli lodu, śnieżyc i co tam jeszcze mogło być, tylko o to, że Sasuke już po prostu miał taką minę, jakby wszystko, co go spotykało poważnie go irytowało.
Ale do tak prostego wniosku Naruto po kilku długich latach obserwacji nie doszedł — takie wyjaśnienie nie licowało z jego obrazem Sasuke. Wrzeszczące z odrazą komórki stanowiły dużo fajniejszą wizję. Tym bardziej, że zawsze wyobrażał je sobie jako coś podobnego do rozwielitki, tylko z kreskówkowymi oczkami i uśmiechem. Wyglądały całkiem sympatycznie.
            Naruto uśmiechnął się szeroko, kiedy Sasuke w końcu zbliżył się na tyle, żeby mógł to zauważyć i zostać porażony zabójczą bielą zębów blondyna. Porażenie nie powiodło się, Sasuke z miernym zainteresowaniem zmierzył zawsze opaloną twarz Naruto, złote włosy wysypujące się spod kaptura pomarańczowej kurtki i ramiona rozłożone tak, jakby chłopak chciał Uchihę na powitanie co najmniej zamknąć w niedźwiedzim uścisku. Profilaktycznie zachował odległość jednego metra i pozbył się śniegu ze swoich wysokich do połowy łydki ciepłych butów, postukawszy nimi o belki barierki mostu.
            — Nie jesteś aby zbyt wcześnie? — zapytał brunet, oglądając swoje pozbawione już białego opadu cholewki.
            — Tak jakoś wstało mi się wcześniej — odparł Naruto — a jak już wstałem i zerknąłem przez ono, to patrzę; śnieg! No i w trymiga ubrałem się, zjadłem kanapkę i jak nie wylecę z mieszkania, jak nie walnę w zaspę i nie zacznę robić orła! A śnieg taki mięciuchny jak kołderka!
            Sasuke nie spodziewał się aż takiej relacji ze wstawania. Właściwie nie spodziewał się więcej nad to, co sam powiedział:
            — Aha. Myślałem, że po prostu popsuł ci się budzik.
            — Poczekaj. — Naruto postukał palcem o brodę w namyśle. — O ile dobrze mi się zdaje, a zdaje mi się raczej dobrze, to ten budzik, którego teraz używam jest prezentem od ciebie, Sasuke! Czyżbyś sugerował, że prezenty od osób z klanu Uchiha szybko się rozwalają?
            Sasuke zmarszczył brwi.
            — Po prostu wiem, że kiedy się da, śpisz do południa i nic poza tą twoją ohydną ramenową breją, nie jest w stanie wyciągnąć cię spod kołdry. A prezenty od Uchihów NIGDY się nie psują, w przeciwieństwie do prezentów, które Uchihowie dostają od innych.
            — Nie śpię do południa i nie mów „ohydna ramenowa breja” — skrzywił się Naruto. — Ramen jest zbyt smaczny, żeby można było go tak nazywać. I nie moja wina, że jakimś cudem stłukłeś kubek, który dałem ci na twoje ostatnie urodziny. Sasuke-Dziurawe-Ręce, normalnie! W knajpie z ramenem możesz robić za durszlak i odcedzać makaron — zdenerwowany Uzumaki postanowił bronić czci swojej ulubionej potrawy. Zima czy nie zima, Sasuke czy nie Sasuke, honor rzeczy martwej sam się nie obroni!
            Sasuke zgrzytnął zębami, bardzo głośno.
            — Naruto — warknął ostrzegawczo — jeszcze jedno słowo, a będziesz przepraszać się z moim chidori. I będą to przeprosiny daleko dłuższe, niż te których teraz od ciebie oczekuję.
            No, pomyślał Naruto, studiując uważnie wygląd swojego przyjaciela, może i trochę przesadziłem z tym odcedzaniem… W sumie Sasuke nawet nie wygląda jak durszlak. Nawet jeślibym nagle oślepł i w kuchni miał odcedzić makaron, nigdy nie pomyliłbym go z durszlakiem.
            — No dobra — zdecydował —  ja cię przeproszę, jak ty przeprosisz mnie. Co ty na to?
            — Chyba śnisz! Za co ja miałbym cię przepraszać, pomarańczowy gamoniu?
            — A chociażby za groźby — parsknął Naruto i za plecami uformował pewną pieczęć. Jeśli jeszcze chwileczkę pokłóci się z Sasuke, to ma szansę go zaskoczyć i dać nauczkę adekwatną do „ohydnej ramenowej brei”… — I za „pomarańczowego gamonia” też możesz. No a ja cię przeproszę za ten durszlak.
            Pięść świsnęła Naruto przed twarzą, ale chłopak zdążył się uchylić. Udało mu się nie zarobić prawego podbródkowego w twarz, ale nie tak prosto było uniknąć całości zdenerwowanego Sasuke. Uchiha złapał za kurtkę blondyna i szarpnął, próbując go wywalić na ośnieżone podłoże.
            — A niech to…! — zakrzyknął Naruto, również wczepiając palce w okrycie bruneta i niefortunnie ciągnąc go w swoją stronę. Czuł, że leci szybko do tyłu, jakby właśnie przed sekundą się… poślizgnął? Stopy przebrały szybko w powietrzu, szukając oparcia, ale nawet kiedy je znalazły, nie mogły poczynić z niego odpowiedniego użytku; pociągnięty Sasuke skutecznie popchnął go do tyłu.
            Naruto uderzył tyłkiem o oblodzony most, a Sasuke wywrócił się na niego, wbijając łokieć boleśnie w jego brzuch. Uzumaki kwiknął z bólu.
            — Kurna! Przez ciebie jestem cały obity! — jęknął ponownie Naruto i spróbował przesunąć jakoś rękę Uchihy, żeby znalazła się w innym, mniej nieprzyjemnym położeniu. Ale Sasuke sprawnie mu w tym przeszkadzał, z niemalże sadystyczną radością wbijając łokieć między żebra.
            — Powiedziałbym, że ci się należało, Naruto — odpowiedział Sasuke, zdmuchując sobie czarną grzywkę z twarzy. Była trochę za długa i często wpadała mu w oczy. — Chociaż za wyzwanie od durszlaka, powinieneś obić sobie dupę jeszcze trzy takie razy. Sam chętnie tego dopilnuję.
            Naruto prychnął obrażony i wierzgnął nogami, zrzucając z siebie Sasuke. Chłopak niemalże od razu wstał na równe nogi i już z góry patrzył na Uzumakiego z pewnym siebie uśmieszkiem na wargach.
            — Drań… Brzmisz jakbyś proponował mi coś dziwnego — wymamrotał, masując sobie żebra. Jak to jest, że nawet gruba zimowa kurtka nie pomogła i praktycznie nadal czuł ten ostry łokieć Uchihy?
            — Co dziwnego?
— Nieważne, co dziwnego — odparł szybko Naruto. — Mógłbyś mi pomóc wstać?
            — Żebyś mógł mnie znowu wywalić? Nie ma mowy — kategorycznie odmówił Sasuke i nadal gapił się na blondyna z góry. Wydawało się, że takie postawienie sprawy — on, Sasuke, samiec alfa, górujący nad innym samcem wywalonym na śnieg i lód — sprawiało mu nielichą przyjemność.
            Dobra, pomyślał Naruto, wstając samemu, dobra, jak tak chcesz, ty cholerny draniu, to będziesz tak miał! Ramen w końcu też wymaga zemsty.
            — Ej! Szybko, patrz w prawo! — wykrzyknął Naruto.
W jednej chwili Sasuke przekręcił głowę i dostał śnieżką w twarz; nie było mowy, żeby udało mu się tego jakoś uniknąć. Śnieg rozsypał się mu po ramionach i włosach, klon Naruto pomachał mu z oddali i zniknął w chmurce dymu. Sam Naruto nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem, poklepując się po udach z uciechy.
— Uuuu — zawył — nie myślałem, że polecisz na taki stary trik! Ha ha ha!
Śmiał się jeszcze przez krótką chwilę, ale kiedy Sasuke zwrócił swój wzrok na prawdziwego Naruto (Uchiha nadal miał twarz bardzo zabawnie oblepioną białym puchem, szczególnie nos i brwi), natychmiast przestał. Oł, ta mina nie mówiła nic dobrego.
Sasuke poirytowanym, lecz wolnym ruchem starł pozostałości śnieżki z twarzy, zgrzytnął zębami raz i drugi (na ten dźwięk Naruto jakby skurczył się w sobie) i spojrzał prosto na blondyna. Uzumaki zobaczył w ciemnych oczach Sasuke swoje przeznaczenie. Nie wyglądało na jakoś specjalnie optymistyczne, skoro zawierało ćwiartowanie, przypiekanie, duszenie i zakopywanie żywcem, i to wszystko naraz, w jednej chwili.
Oł po raz drugi.
Blondyn przełknął ślinę i uśmiechnął się pojednawczo. Odwrót byłby najodpowiedniejszym rozwiązaniem, prawda?
I tak, odwrót był najodpowiedniejszy przez pierwsze piętnaście metrów, potem Sasuke z kompletnie nieuchihowym krzykiem na ustach zaczął go gonić i przez to ucieczka stała się trochę mniej odpowiednim rozwiązaniem. Ale to jak bardzo nieodpowiednia była zależało już tylko od tego, jak szybko Naruto biegł i jak bardzo udawało mu się nie ślizgać na zakrętach.

***


           Niebo było białe i płaskie jak stół. Gdyby ktoś popatrzył na nie dłużej, z pewnością poczułby się przytłoczony. W sumie wyglądało na zawieszone tak nisko, że niewiele by brakowało, aby w razie jakiejkolwiek chęci przygniotło całą ludzkość. Literalnie przygnieść jednak nie mogło (astronomowie nie przypominali sobie żadnego takiego precedensu), więc realizowało swój wielki plan poprzez rozpoczęcie kolejnej tury opadów śniegu.
            Naruto jednak, biegnącego białym ulicami Konohy, niespecjalnie obchodził kolor nieba i to czy nieboskłon zaraz spadnie na niego, czy nie — w tej chwili raczej myślał o tym, jakby tu najefektywniej zwiać przed wkurzonym Sasuke. Nie to, że żałował czegokolwiek, co powiedział, czy zrobił, ale sytuacja mogła jednak rozwiązać się ciut inaczej. Czemu Sasuke nigdy nie weźmie żartów za żarty, a nie za poważne uchybienia względem należnego mu (domyślnie jako Sasuke Uchisze) szacunku? Mógłby kiedyś dorobić się poczucia humoru, na serio.
            — Naruto? — usłyszał zdziwiony głos swojej przyjaciółki z Drużyny, Sakury Haruno. — Dokąd tak pędzisz? A trening?
            Naruto z początku nawet jej nie zauważył, przebiegł obok niej, kątem oka ledwo rejestrując czerwoną watowaną kurtkę i różowe włosy. Rzucił jej przez ramię:
            — Ratuję swoją dupę, Sakurka! To na razie priorytet!
A potem skręcił w uliczkę i tyle go widziała.
            Sakura wzruszyła ramionami i poprawiwszy beżowe nauszniki, ruszyła dalej. Naruto zawsze był dziwny i miał te swoje różne odchyły. Jak dobrze, że ta jego idiotyczna miłość do niej już mu przeszła i nie musiała się już opędzać od zaproszeń na randki. Niech sobie lata po tych ulicach, najwyżej spóźni się na spotkanie i dostanie burę od Kakashiego. No, pod warunkiem, że sam sensei nie przybędzie później od Uzumakiego.
We względnym spokoju przeszła trzy kroki, lecz wtem pojawił się Sasuke i śmignął obok niej, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Nie mówiąc już o zatrzymaniu się i wyjaśnieniu, dokąd oni razem z Naruto tak pędzą i czy ona też czasem nie powinna.
            Sasuke pobiegł prosto.

***

            Sasuke biegł spokojnym równym krokiem długodystansowca, instynktownie wiedząc gdzie skręcić, aby przeciąć drogę Uzumakiemu w najmniej oczekiwanym przez niego momencie. Ściślej, w tym momencie, w którym blondyn odetchnie i z myślą: O rajuśku, nareszcie gdzieś zgubiłem tego wkurzonego Uchihę!, zwolni do zwykłego marszu. Jak Sasuke znał Naruto, będzie to marsz po ramen w ramach nagrody za tak spektakularną ucieczkę pełną kluczenia po wąskich uliczkach i przeskakiwania przez parkany ośnieżonych ogródków.
            W gruncie rzeczy Uzumaki był bardzo prosty do przewidzenia dla takiego geniusza jak Sasuke. Chociaż Uzumaki był prosty do przewidzenia nie tylko dla Sasuke, ale dla każdego kto spędził z nim trochę więcej czasu, jednak Sasuke wolał nigdy o tym tak nie myśleć — to psuło jego światopogląd i udowadniało, że nie jest jedynym unikatowym geniuszem. A to nieprawda.
Chyba.
            Jakkolwiek bądź, niewiele wysiłku wymagało od Sasuke zaczajenie się za węgłem jednej z kamienic (jeśli szczegóły się liczą, to ta była pomalowana na zielono), poczekanie półtorej minuty aż blondyn przebiegnie obok niego, a potem rzucenie się mu na szyję i przygwożdżenie do białego chodnika.
            — Ha! — wykrzyknął Sasuke, wygodnie moszcząc się na plecach wywalonego blondyna. — Co powiesz na to?
            W odpowiedzi ten Naruto, którego Sasuke przyszpilił do podłoża rozpłynął się w powietrzu zupełnie tak, jakby to był…
            — Cienisty klon — mruknął Sasuke i wstał, rozglądając się, gdzie też mógł podziać się prawdziwy Uzumaki. Nie mógł się pomylić! Uchihowie nie popełniają błędów! Blondyn NA PEWNO był gdzieś w okolicy. Pytanie, gdzie dokładnie.
Uchiha przygryzł wargę i wyciągnąwszy kunai, obrócił się dookoła, obserwując otoczenie. To niemożliwe, żeby ten rażący pomarańcz kurtki mu umknął. To by oznaczało, że oślepł, a był stuprocentowo pewny, że wzrok ma doskonały.
            Śnieg poprószył mu na głowę. Na górze?, Sasuke wytężył słuch. Coś rzeczywiście zdawało się być na dachu. Zaczajone jak tygrys wśród drzew. Jeśli to był Naruto, to chyba rzeczywiście zrobił postępy w byciu shinobi — zamiast od razu się rzucać, ukrywał się i czekał na dogodny moment.
Jaka szkoda, Młotku, że zimą takie jaskrawopomarańczowe tygrysy są widoczne jak na dłoni, pomyślał Uchiha.
            Chwilka wspinania po gzymsach i parapetach wystarczyła Sasuke, aby dostał się na dach i ukrył za kominem. Tym razem trafił, Naruto tutaj był i aktualnie wychylał się za krawędź dachu, sprawdzając, czy Uchiha nadal jest tam na dole.
No, to nie będzie trudne…
            — Bu — szepnął Sasuke do ucha Naruto, a blondyn aż podskoczył, rozkładając szeroko ramiona.
            — Kurde, Sasuke! — Niebieskie oczy patrzyły na bruneta z czymś w rodzaju… zaskoczenia? może trochę zdenerwowania? — Myślałem, że już sobie gdzieś poszedłeś, a nie że się tak będziesz podkradać, jak…
            — Jak? — zapytał Sasuke, ściskając mocno ramię blondyna, żeby nie zaczął wiać; gdyby nie miał na sobie kurtki z pewnością pojawiłyby się tam siniaki.
            — Jak skrytobójca, kurna!
            Sasuke zrobił to, czego nie robił zbyt często — uśmiechnął się wąskim uśmiechem ładnie wykrojonych ust.  
Dreszcze przebiegły po kręgosłupie blondyna, jeżeli Uchiha się uśmiecha, to to na pewno nie znaczy nic dobrego.
            — Od razu „jak skrytobójca”… Czy miałbym jakiś zysk z tego, że teraz padniesz tutaj trupem?
            — No nie wiem — powiedział Naruto cicho, a ledwie sekundę później wybuchł: — Ej, ale chyba nie handlujesz tymi, no… organami?!
            Sasuke wybałuszył oczy.
            — Nawet mi to przez myśl nie przeszło — przyznał. — Myślałem o jakiejś przyjemnej karze obejmującej latanie z odkurzaczem, ścieranie kurzy z mebli i czyszczenie toalety.
            — Em, bramka numer dwa?
            — Nie ma bramki numer dwa.
            Naruto zastanowił się chwilkę. Jakoś nie uśmiechało mu się zostanie sprzątaczką jaśnie pana Uchihy. Niby zresztą jakim prawem?
            — Za jeden durszlak i jedną śnieżkę mam ci wypucować cały dom? Pogięło cię dokumentnie?
            Sasuke przewrócił oczami.
            — Czyli wolisz, żebym został handlarzem organów?
            — No co ty, tak tylko sugeruję, czy sprawy nie da się załatwić zaproszeniem na ramen. — Blondyn uśmiechnął tak czarująco, jak tylko umiał. A uśmiechał się bardzo ładnie. Nawet Sasuke musiał przyznać, że na taki uśmiech patrzyło mu się z przyjemnością. Ech, zresztą co tam dużo mówić, Sasuke przywykł do tego, że widzi Uzumakiego uśmiechającego się i jakąś dziką przyjemność sprawiała mu pewność, że w tej chwili, kiedy siedzą razem na pustym ośnieżonym dachu czteropiętrowej kamienicy, Naruto uśmiecha się wyłącznie dla niego.
            — Na ramen — powtórzył Sasuke niewyraźnie.
            — No to może… może dwa zaproszenia na ramen? — Naruto uśmiechnął się jeszcze szerzej, a Sasuke zdawał się… kapitulować.
            — Ewentualnie — mruknął.
            — No dobra — zakrzyknął Naruto, gwałtownie wstając i w ramach zachowania bezpieczeństwa odskakując od bruneta na odległość jakiegoś metra. — Ale ty stawiasz, Sasuke!
            Sasuke zmarszczył brwi. Uchiha został wrobiony? Nie ma mowy!
            — Naruto… — zaczął niskim głosem. — A nie pomyślałeś sobie czasem,  że trochę przesadzasz? W ramach zadośćuczynienia ja miałbym ci fundować ten twój ramen?
            — To byłoby niezłe, nie?
            — Jak dla kogo — prychnął Sasuke.
            — Ale wiesz, Sasuke, to nie tak, że każdemu daję się zapraszać na ramen! Ty jesteś wyjątkiem i do tego możemy pójść całe dwa razy! Fajnie, nie? — Naruto ponownie pojawił się przy Sasuke i schwyciwszy za barki zaczął nim lekko potrząsać. — No powiedz, Sasuke, powiedz, że to fajny pomysł! Poza tym jest trochę chłodno i przy cieplutkim rosołku nawet taki zimny drań jak ty się rozgrzeje, nie ma bata!
            — Jestem wyjątkowy tylko dlatego, że będziesz mógł się rozgrzać przy gorącej zupie?
Naruto zdawał się mieć dla Sasuke zupełnie dziwne właściwości. Pierwszą było to, że Uchiha właściwie nie potrzebował żadnego ramenu, żeby się rozgrzewać, skoro doskonale zrobił to sam pościg za blondynem, drugą, że słowo „wyjątek” jakoś sympatycznie zadźwięczało mu w uszach, a trzecią, że czasem Sasuke wolał, żeby Naruto mówił mniej — im więcej gadał, tym bardziej Sasuke miał ochotę plasnąć ręką o czoło i w geście załamania rzec: O rany.
— No nie, nie tylko dlatego — roześmiał się Naruto — Z tobą, Sasuke, jakoś dobrze mi się dogaduje. Czasem. No, przynajmniej wtedy, kiedy nie bawisz się w bycie draniowatym zimnym dupkiem. Wtedy jesteś całkiem — tylko nie bij, że to powiem! — milutki. Oczywiście w tych granicach, w jakich możesz być milutki, Sasuke.
— A w jakich granicach mogę być? — szepnął zaciekawiony Sasuke. Nie wiedział nawet, dlaczego w ogóle zaczął mówić tak cicho. Może jakoś podświadomie chciał, żeby Naruto przybliżył się do niego, żeby mógł spojrzeć w te błękitne oczy z bardzo, bardzo bliska?
            — A… a tak właściwie to nie wiem — odszepnął Naruto i jakby trochę się zmieszał. — Nigdy nie byłeś aż tak milutki, żebym mógł to stwierdzić. Co nie znaczy, że nie mógłbyś być. Bo pewnie mógłbyś, znaczy chyba…
            Zniecierpliwiony Uchiha westchnął głośno. Jak tak dalej będą tutaj stać i zastanawiać się, czy Sasuke mógłby być milutki i kiedy, to zaraz zrobi się ciemno i nie tylko trening Drużyny Siódmej odejdzie w niebyt, ale również zaproszenie na ramen — w godzinach późnonocnych lokal przecież zamykano.
Wyglądało na to, że Sasuke musi wziąć wszystko w swoje ręce i doprowadzić tę sytuację do takiego końca, na jaki zasłużyła.
            — Och, zamknij się już, Młotku — powiedział Sasuke i nachyliwszy się nad Naruto, pocałował go. Jasne brwi uniosły się w zdziwieniu; że niby Sasuke ot tak go całuje?
— Po prostu powiedz, czy to było wystarczająco milutkie.
Że niby Sasuke używa słowa „milutkie”? Od kiedy? Coś tutaj nie pasowało, ale Naruto nie był w stanie stwierdzić, czy było to samo to słowo w ustach Uchihy, fakt, że te usta przed chwilą wylądowały na jego własnych, czy ręka nagle owinięta wokół jego pasa, czy może, że stoją sobie na krawędzi dachu i gdyby się postarali przejść dwa kroki, mogliby z niego zlecieć. Ale potem doszedł do wniosku, że nie chodziło wcale o to. Była wszak rzecz bardziej zasadnicza.
— Prawie — opowiedział Naruto, uśmiechając się delikatnie. — Gdybyś mnie pocałował jeszcze raz i zabrał w końcu na ten ramen, to wtedy byłoby przynajmniej umiarkowanie milutkie. Do pełni „milutkowatości” jeszcze dużo ci brakuje, Sasuke, ale jeśli postarasz, damy radę wszystko nadrobić.
— Ach tak. — I Sasuke raz jeszcze pocałował Naruto. Usta blondyna były na tyle miękkie, wilgotne i chętne, że Uchiha już po prostu wiedział, że nadrabianie nie zajmie im dwóm zbyt wiele czasu.

***

Sakura kichnęła i podskoczyła kilkakrotnie, próbując się nieco rozgrzać. Stała tutaj już prawie godzinę i od jakiegoś czasu miała uczucie, że przemarza na kość. Nie było to przyjemne — zimne igiełki mrozu kłuły ją w policzki i zdawało jej się, że z każdą sekundą tylko bardziej drętwieje.
Nie miała pojęcia, gdzie podział się Kakashi, chociaż to że Naruto i Sasuke obaj zniknęli wydało jej się co najmniej dziwne. Prawie tak samo dziwne jak to, że stoi tutaj sama i czeka na swoją drużynę, mimo że wydawało się, że drużynę zapowiedziany trening obchodził raczej mało.
Odczekała jeszcze kilka minut w razie gdyby ktoś miał jednak przyjść, siąknęła nosem i skierowała się do domu. Najodpowiedniej byłoby teraz napić się ciepłej herbaty i może wziąć ze dwie aspiryny… a na treningi od tej pory spóźniać się przynajmniej godzinę.
end.


wtorek, 25 stycznia 2011

Bonusfik "Skazany na Sasuke" Rozdział 6

Rozdział tak jakby przełomowy, tak jakby dla Nejiego, ale nie mam zamiary psuć Wam zabawy z czytania, toteż o niczym ani słówka.  Tylko tyle, że w jednym fragmencie narrator dość nagle przerzuca się z perspektywy Nejiego, na perspektywę Sasuke, ale to takie tam mało istotne. ^^
Zapraszam do lektury!
I Shun, proszę mi się nie kłaść do piramid. No chyba, że masz tam pełen luksus i stałe łącze. xD Bo tak jakby jeden komentarz z zażaleniem działa cuda. ;P
6.      „Piwne wnioski”
Po wypiciu kilku wypełnionych po brzegi piwem szklanek, Sasuke zaczęło robić się ciepło, a może nawet troszkę gorąco. Policzki przybrały delikatny różowy odcień i z powodu (jak mu się zdawało) podwyższenia temperatury w pokoju, musiał podciągnąć rękawy swojej koszuli do łokcia. Nigdy nie był jakoś specjalnie odporny na działanie alkoholu, ale też nigdy nie pił go w dużych ilościach. Jakoś tak upijanie się i całe to późniejsze wariactwo, gdy nie czuje się już żadnych barier, go nie kręciło. Owszem, może to wrażenie rozluźnienia i ciała, i języka było niezłe, ale rozmazujące się pole widzenia i niepewny krok skutecznie zmniejszały jego atrakcyjność.
Neji jak do tej pory nie powiedział nic. Za to z uporem godnym lepszej sprawy patrzył za okno na uliczną lampę, której blask wpadał do mieszkania. Gdy znudził mu się ten widok zaczynał obserwować, jak piwna piana powoli znika ze szklanki, pozostawiając tylko napój w kolorze bursztynu. Później zwyczajnie podnosił naczynie i wypijał zawartość jednym haustem. Dolewał sobie, znowu patrzył za okno, potem na szklankę, pił i tak w kółko.
- Sorki – powiedział Sasuke, gdy szyjka butelki omsknęła mu się po krawędzi szkła i rozlał trochę piwa na blat stolika. Pieniąca się plama rozprzestrzeniła się po zmatowiałym drewnie i dotarłszy na sam kraniec stolika, rozpoczęła ekspansję na podłogę. – Pójdę po ścierkę.
No, nie zrobił tego do końca „niechcąco”. To było raczej zamierzone i miało na celu zwrócenie uwagi Hyuugi na coś innego, niż niemyte od miesięcy szyby okienne i światło z ulicy. Siedzenie na jednej wąskiej i twardej kanapie z kimś, kto nie zwraca uwagi na twoją obecność i po prostu pogrąża się w jakichś depresyjnych rozważaniach (sądząc po jego wyrazie twarzy) nie jest jakąś wielką rozrywką. I skoro nawet Sasuke, preferujący dywany tak czyste jak z reklamy odplamiacza, zdecydował się wylać na nie piwo, to to wszystko było deko ważniejsze od wszystkiego innego. To musiało być dla zachowania równowagi na świecie, miłości i pokoju! Czyli wartości do których plamy nie miały prawa się umywać.
Niezależnie od tego, czy wylanie piwa rzeczywiście skutkowało w sprawach ogólnoświatowego pokoju, na Nejiego zadziałało. Wycierający stół Sasuke, poczuł nareszcie spojrzenie długowłosego na sobie. Mięśnie pleców miał napięte, a dłonie, dotąd spoczywające bez ruchu na kolanach, zaciśnięte w pięści. Potrząsnął delikatnie głową, a luźne pasemka spadły mu na twarz. Kilka razy już jakby miał otwierać usta, już miał coś powiedzieć, ale albo nie potrafił ubrać tego w słowa, albo po prostu się rozmyślał. Atmosfera tężała pod wpływem mocnego spojrzenia nie do końca zdecydowanego na przerwanie milczenia Hyuugi.
- Stare chińskie przysłowie mówi: „Jeśli nie masz co powiedzieć, powiedz stare chińskie przysłowie” – Sasuke zabłysnął swoją literacką elokwencją i usiadłszy, dopełnił szklankę, nie przelewając już ani kropelki. Oblizał delikatnie zaczerwienione, przekrwione wargi.
Taka humorystyczna, niezobowiązująca uwaga została przyjęta aprobującym mruknięciem. Neji już mniej więcej wiedział, na czym stoi i miał pojęcie, jakie to coś jest stabilne. W jego ocenie niespecjalnie – raczej jak huśtawka, ale lepsze to niż nic. W końcu huśtawki też mają gdzieś jakieś położenie równowagi i od biedy mogą posłużyć Nejiemu jako oparcie.
- A jeśli nie znam żadnych starych chińskich przysłów? – westchnął ciężko Hyuuga. – To że w jednej reklamie latałem w kimonie i robiono mi zdjęcia przy chińskiej porcelanie, nie znaczy jeszcze, że znam się na przysłowiach, Uchiha – dodał po chwili i głównie na tej części wypowiedzi skupił się Sasuke.
- To dziwne – wyznał – jakimś cudem nie mam tych zdjęć.
- Przynajmniej tyle dobrego. W każdym razie myślę, że musimy porozmawiać, Uchiha, i rozwiązać pewien fundamentalny problem. A może dwa. Pierwszym jest…
- Pewnie nasze wesele? – zapytał Sasuke, a Neji wybałuszył oczy. Sasuke nieco się rozczulił, nawet wytrzeszcz oczu u Hyuugi wygląda uroczo.
- To ta wiadomość tak szybko się rozniosła?
- No wiesz, rozdawane zaproszenia, te dwa wielkie billboardy w centrum… Hiashi planuje coś tak maksymalnie wielkiego, że chyba zapisze się kronikach Konohy jako największa impreza weselna w ogóle. A on jako organizator i sądzę, że każe zapisać swoje imię i nazwisko wielkimi czerwonymi literami.
- O matko – wyszeptał Hyuuga i zamknął oczy na dłuższą chwilę.
           Sasuke czekał na dalszy ciąg, w międzyczasie wypijając kolejną porcję napoju. Gdzieś w myślach mignęło mu, że powinien zwolnić tempo, bo niedługo będzie narąbany, a to postawi go w niezbyt dobrym świetle. Szczególnie, że siedzący obok niego chłopak jest świeżutki jak kwiatuszek i zachowuje się tak, jakby zamiast browaru (Ile to już flaszek? Jedna, druga, trzecia, czwar… eee, mnóstwo) pił soczek pomarańczowy.
            - No to skoro wiesz, nie muszę cię o tym informować. Zresztą, to pewnie by brzmiało jak oświadczyny – Neji potrząsnął głową – a chyba nie chcę się tobie oświadczać, Uchiha.
            Sasuke już miał mu przerwać, że przecież na oświadczyny jest troszkę za późno, ale Neji szybko podjął:
            - Bo to wynika z drugiej bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie, co ja o tobie wiem, co ty o mnie wiesz i dlaczego jest tak, że znamy się słabo i nie damy rady poznać się dobrze do tej cholernej soboty…
            - Ależ! – sprzeciwił się Sasuke. – Wszystko, ale to absolutnie wszystko jest możliwe.
- Długo nad tym myślałem – Hyuuga zignorował wcięcie się Sasuke do jego przemyśliwanego od kilku godzin monologu. Strzepnął sobie włosy z ramienia i kontynuował. - Ale wniosek do którego doszedłem, nie jest zanadto optymistyczny. Mówiłeś, żebym się w tobie zakochał i skoro nie mam innego wyboru, postanowiłem to zrobić. Mimo że (ogólnie mówiąc, oczywiście) tak właściwie to podobasz mi się bardziej niż mniej, nie sądzę, że będzie to jakoś specjalnie łatwe. Ale chyba lepiej skłamać i powiedzieć, że to Hiashi organizując coś takiego, nie wiedział o hmm… o uczuciach, które do siebie żywimy, a nie że to wszystko jakoś tak przypadkowo wyszło. – Oparł brodę na dłoni i delikatnie przechylił głowę, czekając na reakcję Sasuke. – Jeśli najpierw… coś z tego wyniknie oczywiście.
- Oczywiście – gorliwie przytaknął Sasuke i po raz tysiączny tego wieczoru umoczył usta w szklance.
Nejiego dużo kosztowało wypowiedzenie takich słów. Nie sądził, żeby kiedyś w przeszłości był zakochany. Chodził na randki, całował się, no i oczywiście o resztę aktywności też zahaczał (jak każdy normalnie funkcjonujący człowiek), ale było tego raczej niezbyt wiele i nie przywiązywał do tego większej wagi. A teraz pojawia się coś takiego i nagle musi!
Chociaż w zasadzie to może niekoniecznie „musiał”, ale jakoś nie wyobrażał sobie jakby mógł to wszystko odkręcić. Tym bardziej, że Sasuke wraz z Hiashim mogliby się sprzymierzyć i wszystkie jego działania i tak by się nie powiodły. O bogowie, Hyuuga! Masz życie jak z telenoweli! I nawet twój gach wygląda jak supermodel.
Młody Hyuuga zresztą zawsze miał wrażenie, że wuj raczej nie darzy go zbyt wielką sympatią. Ale teraz, w tej jednej chwili, kiedy siedział obok Sasuke i w ręku trzymał opróżnioną do połowy szklankę ciepłego piwa, wszystko stało się tak jasne jak nigdy.
To właśnie z powodu tej jakiejś wrodzonej niechęci, jak kiedyś wygrał lizaka na loterii, Hiashi zabrał mu go i pożarł na jego niewinnych oczach ośmiolatka. I kiedy wracał z wywiadówki, zawsze dawał mu szlabany na wychodzenie z domu. I zabierał mu jego koszulki, w których wychodził na podbój dzielnicy, a które po zwrocie nie nadawały się już do chodzenia (zaschnięta krew nie chciała zejść, a traktowanie wybielaczem kolorowych ubrań było raczej idiotycznym pomysłem).
Dlatego zrobi na złość wszystkim i nie będzie się bawił w odwoływanie małżeństwa, tylko pokaże Hiashiemu jak cudownie i błogo żyje mu się z Sasuke. Jeszcze będą z Uchihą najszczęśliwszym małżeństwem w Konosze! I Neji już się postara o to, żeby szczęście dosłownie wylewało się z niego samego i Sasuke, nawet jeśli będzie to postać krwi, potu i łez.
Niepokojącym Nejiemu wydało się tylko to, że gdy myśli o idealnych małżeństwach przed oczami pojawiają mu się amerykańskie seriale dla kur domowych. I były to złe obrazy.
Zgodnie z serialami któryś z nich powinien paradować w falbaniastym fartuszku po kuchni, a potem witać małżonka słodkim całuskiem w policzek, gdy ten wróci z pracy. Dalej… wspólny obiad. Będzie zjadliwy i nie poskutkuje zatruciem, jeśli to Sasuke go ugotuje. Chronologicznie na pewno coś tam było o naprawianiu kranów w łazience albo gdzieś indziej… Ale to raczej niezbyt ważne. No, i odbieranie dzieci ze szkoły. Mają jakieś? Nie? To można to spokojnie skreślić i zająć się dalszą częścią – kolacjami przy winie i spacerkami przy księżycu brzegiem plaży.
No  dobra, może aż tak idealną parą małżeńską to nie będą. Hyuuga musiałby zacząć się leczyć na głowę, gdyby zobaczył Sasuke w różowym fartuszku. I byłby to ciężki przypadek histerycznego śmiechu oraz kilku pomniejszych psychoz, których zdążył nabawić się podczas całej tej farsy.
Sasuke uśmiechnął się krzywo, urażając obity policzek:
– A skoro już mówiłeś o tym, że poznawaniu się, to wiesz… Mówi się, że w łóżku poznaje się człowieka najlepiej, więc może…
Gdyby Sasuke udało mu się przeforsować ten plan, dzień byłby perfekcyjny. Ba, najlepszy w jego życiu! Dodatkowo zrobiło mu się już tak gorąco, że najchętniej ściągnąłby nie tylko koszulkę, w której dosłownie się gotował, ale także resztę ubrań.
O matko, i ten wzrok Nejiego! Cud, że jeszcze się trzyma i nie zrobił niczego dziwnego, za co mógłby trafić do więzienia za usiłowanie popełnienia przestępstwa na tle seksualnym. A jeszcze przedtem do szpitala na ostry dyżur z powodu kastracji dokonanej gołymi rękami Hyuugi. Mimo wszystko, Neji mógłby być trochę mniej drażliwy…
- Nie – odparł zdecydowanie długowłosy. – Ale możesz mnie za to pocałować.
Gdyby Uchiha miał alter ego, wtedy zawyłoby ze szczęścia i odtańczyło taniec deszczu jakiegoś afrykańskiego plemiona. Ale nie miał, więc jego umysł był w normie, choć normie nieco przytępionej alkoholem i niezmiernie uradowanej.
W tamtej chwili mieli najwyraźniej zbyt dużo dobrych chęci. W swoim spalającym wszystko entuzjazmie i szybkim zbliżaniu się dwóch twarzy do siebie, stuknęli się nosami. Delikatne, ale niepożądane zderzenie nie przeszkodziło im w nieco nieśmiałym i krótkim pocałunku. Suche wargi Nejiego i gorące, wilgotne od wielokrotnego oblizywania Sasuke już po paru sekundach, przerwały kontakt.
Uchihę nie zadowoliło jednak takie coś, co trwało tak krótko. Przysunął się bardziej, zmniejszając ponownie dzielącą ich odległość. Spojrzał się z bardzo bliska na nieco zmrużone oczy Nejiego. Chwilę później jego lewa dłoń znalazła się na jego policzku i subtelnym dotykiem przesunęła się aż do ucha, zakładając za nie kilka przydługich, wymykających się gumce kosmyków. Drugą ręką przytrzymał lekko brodę, kciukiem gładząc dolną wargę Hyuugi. Chwilę później wargę tę schwyciły rozognione usta Uchihy, ssąc ją i ostrożnie drażniąc językiem. Gardłowy pomruk zabrzmiał w pokoju, gdy Neji przyjął rzuconą rękawicę i zaczął odpowiadać na wszelkie poczynania Sasuke. Prawa dłoń przemieściła się z brody na plecy i po przedostaniu się przez kurtynę ciemnych włosów, zaczęła pieścić jego kark.
Ciało Sasuke wciskało długowłosego w oparcie kanapy, które z każdym ruchem trzeszczało coraz bardziej. Niemal rozpłaszczony na naleśnik przez Uchihę Neji próbował jeszcze protestować, starając się wykrzesać z siebie trochę stanowczości i odepchnąć rozpalone ciało od siebie. Ale tylko westchnął drżąco, gdy tamten zmysłowy pocałunek został zastąpiony przez setki małych i krótkich muśnięć warg, a ręka przeniosła się trochę niżej…
***
Skórzana kurta Hiashiego nie wyróżniała się zbytnio na tle jej podobnych. Ale krótkie spojrzenie na tego mężczyznę pozwalało stwierdzić z całą pewnością „O, ten facet ma władzę!”.
Może było to coś w wyprostowanych dumnie plecach.
Może w chłodnym spojrzeniu, którym obserwował tłum stojących przed nim mężczyzn.
Może jego kij bejsbolowy był jakimś starożytnym artefaktem i jaśniał jakimś widzialnym tylko na poziome podświadomości światłem.
A może to nie było nic istotnego i po prostu instynktownie wiedziało się, że jest ktoś darzony szacunkiem.
Cokolwiek by to nie było - Hiashi na serio miał poważanie, władzę prawie że absolutną i charyzmę przywódcy.
Zbiorowisko osobników męskich w średnim wieku zafalowało, gdy Hyuuga odchrząknął. A było to chrząknięcie tak głośne, że w ciemności wieczoru i ciszy pustych ulic zabrzmiało niczym wystrzał armatni.
- Ziomale tej dzielni! Dzisiaj jest wielki dzień, który być może zapisze w historii jako najbardziej ziomalski pogrom siarskich kujonów z południa! My, w swojej zajebistości, unikniemy siary, przejmując Południową-Dzielnicę-Konohy-city. Nie przejmujmy się krwią przelaną w obronie innych ziomów i połamanymi kijami w obliczu tego zrytego Danzou! Wszystko to dla rispektu, hajsu i laseczek z tamtejszej dyski! Nie ważne, co oni se czają, dzisiaj ich rozpieprzymy. – Strzyknął kostkami palców, by poprawić ogólny odbiór jego wypowiedzi.
- Brawo – zabrzmiał znudzony głos Shikaku Nary, który leniwie zaczął klaskać.
Po chwili wiwaty, które rozległy się w ciasnej, równiutko wybrukowanej konoszańskiej uliczce zagrzmiało niby nadchodząca lawina.

niedziela, 9 stycznia 2011

Bonusfik - "Skazany na Sasuke" Rozdział 5

Hm, ten rozdział pisałam dość dawno i robiąc dzisiaj korektę muszę stwierdzić, że nie dość, że dawno, to pewnie jeszcze na ciężkim kacu albo czymś. xD Jest porypany bardziej niż zwykle – nie wiem, czy ktoś w ogóle będzie czaił, o co mi w nim chodziło. Już nawet ja sama stwierdzam, że to jest jakieś połowiczne AU, ale co tam. ^^
A tak BTW, to już rok jak prowadzę tego blogaska! ;D Caaaluteńki rok! Aż nie mogę w to uwierzyć, skoro jestem człowiekiem dość szybko nudzącym się i mającym słomiany zapał. ^^" Hm, zapewne w tym ogromna Wasza zasługa, że czytacie i Wam się podoba! ;)
5. „Parada indywiduów”
            Ciężarówka z napisem Pszeprowacki mknęła z zadziwiająca szybkością ulicami Konohy. Z głośników na cały regulator leciał ostatni przebój piosenkarza rockowego Saia To jej cenzura wina. Muzyka wydostawała się na zewnątrz i swymi drażniącymi, ostrymi nutami zwracała uwagę przechodniów idących nieśpiesznie zaśmieconymi chodnikami.
            Kierowca nie zwracał specjalnie na nic uwagi - znaki drogowe i ograniczenia prędkości właściwie dla niego nie istniały. Fałszujący do taktu szofer w poruszającym się z zawrotną prędkością aucie za nic miał zasady ruchu drogowego.
            - P-panie Jiraiya? – zapytała nieśmiało Hinata mężczyzny za kierownicą. – Nie moglibyśmy trochę zwolnić? Prędkość ppo-ponaddźwiękowa to chyba trochę zbyt dużo…
            Mężczyzna rzucił jej krótkie spojrzenie i chciał jakoś ironicznie odpowiedzieć, ale gdy zobaczył niezwykłą bladość jej twarzy, zwolnił do siedemdziesiątki. Gdyby mu zwymiotowała na tapicerkę w te śliczne różnokolorowe żaby, to co on by zrobił?
            Przekrzywił papierosa w ustach i podrapał się jedną ręką po swojej imponującej fryzurze. Cholewka! Żeby w godzinach pracy nie mógł sobie jeździć z normalną prędkością, no co też się z tym światem dzieje? Schodzi na psy, ot co!
Strzał w sam środek tarczy i teraz tylko czekać, aż ktoś przyniesie mu w nagrodę pluszaka - jak w wesołym miasteczku. Nikt jednak nie nadchodził, niosąc jego trofeum. Albo już był, tylko on w nieuwadze rozjechał go na przejściu dla pieszych.
Jeżeli jednak w taki sposób nagradza się osoby, które rozwiązały jedną z tajemnic Wszechświata, to on dziękuje bardzo serdecznie, kłania się w pas i uśmiecha przepraszająco, ale woli postać i nie babrać się rozważaniach metafizycznych na trzeźwo.
            - Po prostu nie rozumiesz mężczyzn, małaaa – odpowiedział tylko, przeciągając dziwnie sylaby.
            Otworzył okno i kontynuował śpiewanie: Oł, yeeeeah! To jej cenzura wina! Niech ona nie przegina, bo ja wiem, że to jej cenzura wina! Cenzuraaaa!
            Co dziwne ta głośna ciężarówka, przekraczająca liczbę decybeli wytwarzanych przez startujący odrzutowiec, z Hinatą kurczową trzymająca się siedzenia i starającą się nie zwrócić śniadania, nie wzbudziła najmniejszego zainteresowania idącego szybkim marszem Nejiego.
***
            - Wuju! – krzyknął Hyuuga głosem, od którego zadrżały szyby w przedpokoju.
            Odpowiedziała mu cisza leniwego popołudnia. Tradycyjnie zbudowany dom wygrzewał się w promieniach jeszcze dającego ciepło, jesiennego słońca jak stary kot. Drewniane deski wydzielały zapach… no cóż, tylko starego drewna i minionych wieków, bo orzeźwiająca woń żywicy wyparowała stąd już dawno temu.
            Neji na kształt huraganu przebiegł przez cały parter, nie znajdując niczego ciekawego i żadnej żywej duszy (jedynie w kuchni tkwiła patelnia ze spalonym na amen omletem). Dudniąc stopami w ciemnych skarpetkach wbiegł na piętro. Korytarz - pusty, sypialnia Hiashiego – pusta (ale jak zawsze panował w niej nieziemski burdel, więc możliwe, że ten bałagan wytworzył sobie w końcu własną osobowość),  pokój Hinaty – niech to cholera weźmie! – pusty.
            Jego gniew był tak wielki, że jeszcze chwilka i rozniesie ten dom na strzępy, stając się przez zupełny przypadek inkarnacją jakiegoś starożytnego, krwawego boga, łaknącego ofiar w ludziach. Prawie wyrwał z zawiasów drzwi do swojego pokoju, pragnąc za wszelką cenę wskoczyć na łóżko i w swej wściekłości i rozpaczy, gryźć i szarpać poduszki, aż posypią się pióra.
Ale hej!
To nie był JEGO pokój, a przynajmniej młody Hyuuga nie pamiętał, żeby znajdowało się w nim tyle śpiworów, butelek po napojach wyskokowych i różnego oręża.
            Złość wyparowała jak kropelka wody na rozgrzanej do czerwoności patelni, a Neji w szoku cofnął się kroczek do tyłu i spojrzał na drewniane wejście.  Na drzwiach powieszona była karteczka: Pokój obrad, tylko dla ziomów!, która została bezlitośnie zgnieciona i ostentacyjnie rzucona na brązową podłogę korytarza.
Ach, tak?! Więc już go tutaj nie chcą? Dobrze, on nie będzie nikomu zawadą i nie będzie wymagał udostępnienia mu ponownie jego byłej sypialni. I nie zamierza też zdradzić nikomu, że złożył tutaj wizytę, ale jeśli spotka gdzieś swojego wuja z największą ochotą strzeli mu w mordę i to tak, że będzie pluł zębami jak pestkami arbuza.
Ta cudowna wizja, ukoiła nieco jego poszarpane kolejnym wstrząsem nerwy, ale Neji i tak obawiał się, że niedługo pewnie nabawi się jakiejś paranoi. I jego obawy były słuszne, niepotrzebnie odwrócił się, by po raz ostatni objąć wzrokiem swój rodzinny dom i później pogrążyć się w swoim własnym życiu małżeńskim. Zabrakło mu skali, aby móc określić dokładniej, jakie wrażenie wywołało na nim to, co zobaczył.
            - Aaargh! – krzyk opuścił usta Nejiego, wyrywając się zupełnie dziko, jak mały kotek złapany nagle w garść.
            Jedyną rzeczą, której nikt nie mógł zarzucić Hiashiemu, było to że był powolny i nie dbał o swoje interesy. Dbał i to jak! Co tam jakiś doradca finansowy, czy gość, który dba o nienaganny image! Hiashi był o całe miliony lat świetlnych przed nimi.
            Nad werandą umieszczono wielki transparent, który głosił wszem i wobec wszystkim, którzy potrafili czytać: Prześwietne i ziomalskie wydarzenie, czyli wesele Hyuugi N. i Uchihy S. odbędzie się w hotelu „Jelonek” w sobotę 10 października o 18.00! Ziomy i nieziomy, nawet kujony – obecność obowiązkowa na tym jakże szczęśliwym evencie!!!!!!
Sześć czerwonych jak krew wykrzykników wieńczyło ogłoszenie, wypalając Nejiemu oczy.
„Czemu nikt mi nie powiedział?” – załamał się ostatecznie chłopak.
***
            Rozpakowali i poukładali rzeczy Nejiego w przeróżnych szafkach, co zajęło im dość dużo czasu.
Jiraiya, dzierżąc w dłoni zaproszenie na wesele od Hinaty, opuścił mieszkanie Sasuke z miną wyrażającą głębokie zadowolenie. Każdy członek znikającego już za zamykającymi się drzwiami ciała siwowłosego krzyczał z radości: Wyżerkaaa!. Po krótkiej chwili, potrzebnej na zbiegnięcie z trzeciego piętra na parking przed blokiem, dał się usłyszeć odgłos startującego statku kosmicznego.
Mimo iż Sasuke nigdy nie słyszał takiego dźwięku, ten pomysł jakoś wpadł mu do głowy i uznał, że to całkiem prawdopodobne wyjaśnienie - kiedy tylko wyjrzał przez okno nie zauważył nic. Na parkingu nie parkowała żadna ciężarówka. Tylko echo niosło skądś wyśpiewaną w rytmie rocka frazę: Cenzuraaa! -zuraaa!...-raaa!...
            Hinata gdy tylko dopiła świeżo zaparzoną herbatę i również Uchisze wręczyła zaproszenie, wyszła z mieszkania.
Sasuke zmarszczył brwi; to było dziwne, że dostał zaproszenie na własne wesele.
Czy to nie powinno być trochę inaczej? Znaczy, że to on i Neji powinni ręcznie wypełniać te wszystkie rubryczki po wydrukowanych wyrazach: Na przyjęcie weselne… i temu podobnych? Życie wyręczyło go, pozbawiając możliwości ubrudzenia rąk w tuszu…
A, a może nie tylko rąk? Gdyby udało mu się upaprać Nejiego atramentem, tamten mógłby zażądać zadośćuczynienia w postaci umycia mu pleców… Mmm, dość kusząca wizja.
            Był pewny tylko, że młoda Hyuuga nie da zaproszenia jego starszemu bratu (do Anglii raczej nie pojedzie, a list chyba nie zdążyłby dojść do soboty rano zważywszy na ostatnie głośne strajki poczty). No i fajnie. Sasuke dawno nie miał okazji zadzwonić do zajętego swoją pracą Itachiego. Był dopiero wczesny wieczór, więc powinien być jeszcze w biurze…
Bez wahania wykręcił numer i odczekał trzy sygnały, nim ktoś odebrał.
            - Halo? – odezwał się skrzekliwy głos po drugiej stronie. Miał wyraźny niemiecki akcent.
            - Jest Itachi?
            - Itachi! -  skrzek znacząco podgłośnił sobie fonię. – Jemand ruft dich an!
            Kilka trzasków i zgrzytów później w tej samej słuchawce zadźwięczała wypowiedź jego brata.
            - Yes? – niski i przejmujący do szpiku kości dźwięk jego głosu zawibrował w głośniku.
            - Cześć, Itachi, jak szef płaci? – zrymował młodszy Uchiha, ale natychmiast przeszedł do sedna sprawy. Itachi bardzo lubił się rozgadywać, szczególnie kiedy to Sasuke dzwonił na swój własny koszt. – Dobra, słuchaj, w tę sobotę jest moje wesele i chcę żebyś przyjechał. To o 18 w hotelu „Jelonek”, zapamiętasz?
            - Och, jej! – odparł zaskoczony Itachi, przechodząc na swój ojczysty język. – Kisameee!!! Mój słodki mały braciszek się żeni! Załatw nam wolne na sobotę.
            Gdzieś w innym świecie (brudnym i nieprzyjaznym świecie zastawy do umycia, gdzie jedynym wybawieniem, rozjaśniającym mrok był płyn do mycia naczyń), w którym znajdował się Itachi rozległ się strzał z pistoletu i krótki urwany krzyk.
Mission complete! – krzyknął przytłumiony Itachi, z pewnością zasłaniając mikrofon ręką. Sasuke nie miał pojęcia, w jaki sposób wspomniany gadający po szwabsku Kisame, był w stanie zrozumieć polecenie Itachiego. No chyba, że załatwianie urlopów w taki sposób to nie pierwszyzna.
            - Hej! A z kim się żenisz? – kontynuował jak gdyby nigdy nic. – W ogóle, kurka wodna, nie dzwoniłeś! A braciszek się martwił.
            - Pamiętasz Nejiego Hyuugę?
            - Naszego pięknotę?! Nie gadaj! Mam gdzieś kalendarz z jego zdjęciami!
            - Hę? – zaniepokojona nutka przebiegła przez ten krótki wyraz. – Ale chyba nie ten z kolekcją futer, co? – zaniepokoił się wyraźnie.
            Kalendarz ten naprawdę trudno było zdobyć. Neji był wziętym fotomodelem i brał udział w różnych sesjach zdjęciowych do reklam. Kalendarz z kurtkami i futrami na zimę był naprawdę cudowny, a szczególnie zdjęcie z grudnia trafiło prosto w gusta Sasuke.
Śliczne kremowobiałe futro rozchylone zmysłowo na udzie i Neji z delikatnym rozmarzonym uśmiechem na tle czarnej skórzanej kanapy z rudym kotem na oparciu. Siedział z założoną nogą na nogę, przez co, jeśli chodzi o te kończyny, odzienie więcej odsłaniało niż zasłaniało tej pięknej, opalonej na morelowo skóry. I jeszcze ciemne rozpuszczone włosy opadające luźno na ramię i tors… Mrrrr.
            - Mam ten z serią garniturów. Nawet kupiłem sobie jeden – oznajmił z dumą. – Ubiorę go na wesele. Ale mniejsza o mój garniak, gadaj no, jak żeście się spiknęli tak szybko?
            - Pogadamy, jak przyjedziesz. A tak właściwie, to ty też mógłbyś czasem przedzwonić, ale masz tylko pretensje.
            - Ej, no! Jak już gadamy, to nie próbuj się mnie pozbywać! Jak się rozłączysz, będę bardzo samotny i razem z Kisame będziemy się zastanawiać…
            Sasuke dalej nie słuchał wyrzutów Itachiego, bo ktoś zaczął hałasować na schodach, a później głośno i nieelegancko wpakował mu się do mieszkania.
Był to Neji. Neji zdesperowany i zakurzony, z listkami i drobnymi gałązkami we włosach. W reklamówkach, które trzymał obijały się o siebie butelki. Flaszki z alkoholem zderzające się o siebie wydawały taki specyficzny brzęk, zupełnie inny od butelek z, powiedzmy, colą że Sasuke w lot pojął o co chodzi.
            - Aniele, co ci? – zaryzykował Sasuke, spoglądając niepewnie na Hyuugę.
            Tamten nie zareagował, udając się prosto do salonu i tam rozkładając się na kanapie. Nie zważał zupełnie na fakt, że nie ściągnął nawet butów i teraz zostawia nieestetyczne, błotniste plamy w wyłożonym kafelkami przedpokoju, a później na dywanie
           - Muszę kończyć – rzekł Sasuke i bez niczego rozłączył się, ucinając donośny krzyk Itachiego: „No co ty!!!...”.
            Słuchawka wylądowała na widełkach, a młody Uchiha jak najszybciej udał się do salonu w ślad za swoim świeżo poślubionym mężem. Nie odłączył telefonu od zasilania. Itachi i  tak nie zadzwoni - nigdy nie dzwonił sam z siebie i chwała mu za to!
            - Cześć, Uchiha – słowa, które wydobył z siebie Neji były metalowe i automatyczne. Tak jakby już wcześniej dokładnie zaplanował sobie, co chce powiedzieć. – Mam zamiar się upić, ale nie mam intencji wyjść przy tym na pijaka. Dlatego też muszę się spytać, czy przyniesiesz dwie szklanki, czy powinienem sobie usiąść przed lustrem i udawać, że mam towarzystwo?
            - To nie lepiej wiadra? – zażartował Sasuke, widząc zdecydowaną minę Hyuugi. Ale ten kiepski kawał nie spowodował polepszenia nastroju długowłosego.
Posłusznie udał się do kredensu i wyjął z niego dwie szklanki do herbaty. Były tak zwykłe (choć trochę przykurzone), że dziwnym wydawało się ich istnienie w takim pogmatwanym świecie. A szczególnie w dniu pełnym zawiłych wydarzeń; porwanie, ślub, pożar domu, wspólne mieszkanie, zaproszenia na wesele i oświadczenie Nejiego, że ten ma ochotę się po prostu zalać.
Szklanki nie znikały, gdy Sasuke uświadamiał sobie w jak dziwaczne małżeństwo został wplątany (po trochu z własnej woli). Przetarł je szmatką i położył na stoliku obok już wyciągniętych butelek.
- Polewasz – zadecydował Neji, poprawiając poduszkę za swoimi plecami.