Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 8 września 2013

"Hypnotised" Rozdział 2 (KakaNaru)

I kolejny tekst - rany, mam wrażenie, że ostatnio za dużo piszę i to aż dziwne i szokujące. XD

Część II

Dźwięk tłuczonego szkła krótko rozległ się na ulicy, a potem to szkło zachrzęściło pod skórzanymi butami Kakashiego. Nie udało mu się trafić do kosza i butelka po którymś, chyba już trzecim, piwie dokończyła żywota na wilgotnym od deszczu chodniku. Listopad w Düsseldorfie zawsze był dość deszczowym miesiącem, ale w tym tygodniu udawało mu się to jakoś bardziej. Teraz padało praktycznie codziennie, czasami mocząc Kakashiego do suchej nitki i sprawiając, że wyglądał ni mniej, ni więcej tylko jak zmokła kura. Był stosunkowo bliski tego teraz, żeby więc nie zmoknąć jeszcze bardziej, przyspieszył kroku, kierując się według trasy, którą wcześniej poleciła mu nawigacja w komputerze jako tę najszybszą i najprostszą. I zza kolejnego zakrętu wyłoniło się miejsce przeznaczenia — wysoki budynek z elewacją z ciemnego, chyba brązowego klinkieru i dwoma rzędami wysokich okien, z których tylko te górne były szklone, a nie zasłonięte czymś, co z daleka wyglądało jak deski. Gdyby był to budynek mieszkalny, miałby pewnie dwa albo nawet trzy piętra, ale nie był — w Internecie opisano to jako dyskotekę, klub i salę koncertową w jednym. A że program piątkowej imprezy w tym miejscu zapowiadał się dość przyjemnie i przy okazji nie aż tak drogo, Kakashi uznał, że czemu by nie spędzić trochę czasu właśnie w Stahlwerku. Osiem euro to nie wielki majątek; jak okaże się być kiepsko, nie będzie mu bardzo żal pójść w jakieś inne miejsce.
Och, tutaj są dwa przystanki!, zauważył Kakashi, mijając kolejną już tabliczkę z zielonym „H”, przyczepioną do latarni. Mógłby przecież podjechać tuż pod klub… no, gdyby z Placu Merowingów odjeżdżały jakieś normalne autobusy. A takie oczywiście nie odjeżdżały i większością linii mógł sobie podjechać albo pod uniwersytet, albo do portu, ale nigdy w życiu do innej części miasta bez tysiąca przesiadek ot tak, przy okazji, bo może akurat powinien sobie postać na przystanku i złapać przeziębienie.
Przy głównym wejściu z drewnianą bramą z napisem „Playa” i malunkiem palm na plaży, pozostałości po letnich eventach organizowanych na zewnątrz klubu, Kakashiego zaskoczyła kolejka po kupno lub okazanie wejściówek. Nie spodziewał się, że impreza w klimacie lat osiemdziesiątych będzie cieszyła się aż taką popularnością. Raczej bardziej obawiał się, że na sali będzie jednym z niewielu i całość imprezy przegada z barmanem, siedząc nad jakimś drinkiem.
Kakashi pokazał swoją wejściówkę i za kilka chwil znalazł się wewnątrz dyskoteki. Impreza na dobrą sprawę zaczęła się prawie dwie godziny wcześniej. Muzyka oczywiście już grała, a wcale niemały tłum kolorowo ubranych ludzi kotłował się na parkiecie, podczas gdy on otrzepywał kurtkę i włosy z deszczu. Sufit, jak zauważył w międzyczasie, był bardzo wysoki, z kilkoma stalowymi przęsłami, na których zawieszono dyskotekowe kule i rozmieszczono kolorowe reflektory. W oddali widział scenę, a po swojej lewej stronie dość długi bar z wysokimi, okrągłymi stołkami ustawionymi przy blacie. To w jego stronę ruszył najpierw.
Piątek jak piątek, ale faktycznie Kakashi prędzej by powiedział, że takim wielkim zainteresowaniem tutaj cieszą się raczej techno soboty, a nie jakieś lata osiemdziesiąte. Düsseldorf był w końcu stolicą muzyki elektronicznej, a Stahlwerk, dawna fabryka stali i teraz imprezownia, miejscem dla niej poniekąd kultowym. A przynajmniej tak wyczytał w Internecie. Stąd uważał, że ludzi znajdzie się tutaj może garstka. Zresztą, czy to było naprawdę ważne? Kakashi lubił i Kraftwerk, i Pet Shop Boys, i tysiąc innych wykonawców, mógł świetnie bawić się przy praktycznie każdym gatunku muzyki, więc może inni ludzie mieli podobnie?
Nie zdążył się nad tym jednak dokładnie zastanowić. Ledwo podszedł do baru i zamówił sobie kolejne piwo, ktoś na niego wpadł, a potem w ogóle starał się go zadeptać i położyć do parteru, bo nie mógł złapać równowagi. Wolną ręką Kakashi objął nagłego dyskotekowego agresora za ramiona i jakoś ustabilizował (spodziewając się, tak po prawdzie, jakiegoś ciosu lub próby przechwycenia jego pokala z piwem), a potem z bardzo bliska usłyszał:
— O rany, pan Kakashi! A ja znowu nie mam zeszytu.
Przedtem jasne, teraz kolorowe chyba od świateł włosy, kilka blizn na policzkach i pomarańczowa koszulka naprzeciwko niego — no tak, nie można się tutaj pomylić. Naruto, współlokator Sasuke Uchihy, ten który jakieś dwa tygodnie temu odwoził go do domu.
— Jakiego zeszytu? — Nie, Kakashi naprawdę nie miał pojęcia, po co im był zeszyt na dyskotece. Czy organizowali tutaj jakieś konkursy na haiku w przerwach od muzyki? Uch, te niemieckie zwyczaje…
— No, po autograf. Gdyby pan jednak był sławny.
A, no tak. Kakashi zupełnie o tym zapomniał. Uznał, że ten żarcik jest nieważny i w gruncie rzeczy niegodny zapamiętania, skoro tak właściwie dość wątpliwym było, że jeszcze kiedyś zdarzy mu się spotkać Naruto. Zdarzyło się teraz, może więc powinien przykładać większą wagę do takich rzeczy.
— Gdybym miał długopis, mógłbym ci się podpisać na ręce. Niestety, nie tym razem. Musimy chyba poczekać na mój wielki dzień i nagrodę Grammy. — Kakashi wzruszył ramionami i upił łyk swojego pilznera.
— Tak w sumie to — Naruto wyswobodził się z podtrzymującego uścisku Kakashiego — chciałem panu powiedzieć, że już poznałem The Stranglers i że jest to naprawdę megazespół i jak pan tak gra, to w tym roku Grammy na sto procent pójdzie do pana!
— Haha, dzięki, jesteś bardzo miły. Co robisz na takiej imprezie? — Obaj, stojąc ledwo kilkanaście centymetrów od siebie, krzyczeli, tak bardzo było głośno. — Wyjdziemy na chwilę na zewnątrz?
Naruto kiwnął głową i pociągnął go do drugich drzwi, prowadzących do bocznego wyjścia. Nikt nie stał na zewnątrz i nie było w tym nic dziwnego, jeżeli weźmie się pod uwagę to, że nadal padało, a nigdzie wokół nie było żadnego daszku, pod którym można było się schować, jedynie jasna świetlówka. Ale za to w tym miejscu było znacznie ciszej.
— Ufarbowałeś włosy? — zapytał Kakashi, bo białe światło żarówki ujawniło kilka dodatkowych szczegółów w aparycji chłopaka. Mianowicie to, że jego włosy były poprzetykane niebieskim, czerwonym i zielonym i wystylizowane żelem na coś pokroju irokeza. Niewielkiego, bo jednak Naruto nosił je niezbyt długie.
— Haha, no tak. Ale to nie naprawdę, bo to tylko toner, za dwa mycia powinienem mieć mój zwykły blond. A przynajmniej tak mówiła Sakura; ona farbuje się na różowo, to chyba się na tym zna. Za to ten irokez zejdzie mi w ciągu kilku minut przez ten deszcz i tyle będę miał z punka, skoro zdecydowałem się nie być drastyczny i nie golić głowy. Ani nie kolczykować dodatkowo, czy tam tatuować.
— Wyglądasz bardzo fajnie — stwierdził Kakashi. — Kiedyś, zanim totalnie osiwiałem, farbowałem włosy na bibułę, ale wyglądałem akurat kiepsko. Tobie bardzo pasuje taki miks.
— Dzięki! Chętnie chodziłbym tak częściej, ale mój profesor od poetyki chyba wykopałby mnie z sali, gdyby to zauważył. Jest bardzo wrażliwy. — Chwilowy punk obdarzył Hatake wielkim, rażącym uśmiechem. — No ale pytał pan, co tutaj robię? Więc udało mi się wyciągnąć kilku kolegów do pubu i skończyliśmy tutaj, bo pomyślałem, że będzie fajnie. Póki co jest świetnie; gra muzyka, się tańczy, niektórzy ludzie mają totalnie zarypiste stroje i w ogóle. No i mam bliziutko do domu, tak jakoś się złożyło.
— Jest blisko?
Naruto parsknął przez nos:
— Widzę, że pan jeszcze nie ogarnia miasta.  Przejdzie pan tą ulicą do końca — wyciągnął rękę wskazując za metalową siatkę — i wyjdzie pan prosto pod moją kamienicą. Ale spokojnie, tędy nie jechaliśmy, więc może pan nie kojarzyć drogi bez najmniejszego uszczerbku na honorze.
— I tak czuję się jak idiota — oznajmił Hatake, upijając kolejne łyki piwa, dopełnianego co chwila padającymi z góry kroplami deszczu.
— To takie obopólne wrażenie chyba. — Naruto przeczesał już wilgotne od deszczu włosy na karku. — Bo jak ostatnio pan coś wspomniał o Stranglersach, to poczułem się jak kretyn właśnie. I w nocy, jak wróciłem, pierwsze co to Internet i edukowałem się. Ale tak cichutko, na słuchawkach, bo Sasuke by mnie pewnie powiesił na sznurku od prania, gdyby tylko usłyszał jakiś hałas. No ale teraz mogę z całą pewnością stwierdzić, że Greenfield jest bogiem syntezatora; znaczy, po „No More Heroes” tak stwierdzam. Co za wspaniała płyta!
— Greenfield faktycznie jest świetny; ja sam niestety jestem tysiąc lat za nim.
— Nieno, wierzę w pana. I chyba sam musiałbym ocenić, ale wtedy musiałby pan skądś wytrzasnąć sprzęt przed nami, a na to chyba się nie zanosi. Zamókłby teraz. W ogóle po tym, jak pana odwiozłem, uświadomiłem sobie, że to straszne, ile jeszcze jest muzyki, książek i filmów, których nigdy nie poznamy, bo albo jakoś je mijamy, albo zwyczajnie brakuje nam czasu. Alfred Polgar, taki austriacki krytyk, stwierdził nawet kiedyś, że życie jest zbyt krótkie żeby poświęcać je na długą literaturę i chyba coś w tym jest, chociaż akurat on to odnosił mocno do siebie i w sumie pisał tylko takie krótkie felietony.
— Życie. Musielibyśmy żyć po tysiąc lat, żeby poznać większość tego, co chcemy, a i tak pewnie by nam na coś tego czasu zabrakło. Cheers. — Kakashi uniósł szklankę niby w toaście i zaraz przytknął go do ust. — Strasznie pada — stwierdził, gdy moment ciszy między nimi się przedłużył, a Naruto zaczął ledwo zauważalnie pocierać ramiona z zimna. — I tak właściwie, to czekam na kogoś. Nie chciałbym być niegrzeczny, oczywiście.
— O. Och, w porządku — przemoczony Naruto uśmiechnął się znowu. — To ja wejdę do środka poszukać kumpli. Do zobaczenia gdzieś chyba niedługo! Mamy do siebie szczęście.
I Naruto zniknął za metalowymi drzwiami, przez które ledwo kilka minut temu obaj wyszli. Kakashi sięgnął do kieszeni po papierosy, żeby zmarnować jeszcze kilka minut w deszczu, razem z każdą sekundą coraz bardziej rozcieńczanym piwem. Tak naprawdę nie czekał na nikogo konkretnego, ale zdecydowanie nie przyszedł tutaj, żeby rozmawiać z Naruto, jakkolwiek miło by im się razem nie gadało. Poza tym padało, a chłopak stał tutaj w samym t-shircie; nie chciał być odpowiedzialny za jego anginę. 
Wypalił jednego ćmika i dokończył piwo, zanim ponownie wszedł do ogromnej sali dyskotekowej. Odniósł szklankę do baru i podziękował za kolejnego drinka, stwierdzając, że na teraz mu wystarczy.

Potem długo nie widział Naruto. Myślał, że chłopak albo rozpłynął się w tłumie innych kolorowo ubranych ludzi poruszających się w rytm muzyki, albo postanowił razem z tymi swoimi kumplami opuścić klub. Nie szukał go, nie miałby nawet do tego warunków, gdyby chciał. Po ponownym pojawieniu się na sali zdążył tylko obejrzeć jeden dziwaczny teledysk wyświetlany na zawieszonych na ścianach telewizorach i nagle uświadomił sobie, że przy kolejnej piosence już tańczy w uścisku z wczesną Madonną — kobietą z utapirowanymi biało-czarnymi włosami, koronkowymi legginsami i sztywnej, falbaniastej minispódnicy. „Madonna” była tylko trochę od niego młodsza, tak naprawdę miała na imię Elke i kiedyś była gimnastyczką, co udowodniła, robiąc turecki szpagat przy refrenie „You’re My Heart, You’re My Soul”. Kakashi do tej pory nie sądził, że do tego da się zrobić szpagat i wpleść w jakiś układ taneczny, ale Elke umiała, nawet mimo że całość wyglądała dość kuriozalnie. Kupił jej drinka i usadził przy barze, żeby jeszcze czasem nie uznała, że Kakashiemu też by jakiś szpagat pasował. Hatake był pewny, że by mu nie pasował i wolał tę znajomość skończyć w tym właśnie miejscu, szybko się ulatniając.
Trochę później, przy toaletach, wpadł na Hermanna, krępego faceta, z którym przez czysty przypadek w kilku wykrzyczanych słowach pokłócił się śmiertelnie o poprawną nazwę zespołu Ramones. Kakashi, w tym przypadku jako purysta, nie mógł się zgodzić na wstawienie przedimka przed nazwę własną, co ochoczo i radośnie czynił Hermann, czyniąc z Ramones „The Ramones”. I tutaj Hatake wolał już w ogóle z klubu wyjść, bo Hermann jeszcze z radością by mu ten przedimek wpakował do ust przy pomocy pięści.
Już nie padało, jednak powietrze było ciężkie i zimne od wilgoci; asfalt i beton wciąż mokre i przyozdobione wcale nierzadkimi kałużami. Kakashi ominął jedną z większych na betonowej wylewce prowadzącej do bramy i już na chodniku, w świetle pobliskiej latarni sprawdził godzinę na zegarku. Za dwadzieścia pięć trzecia.
Westchnął; obłoczek pary ulotnił się z jego ust i rozpłynął w powietrzu. Uch, więc jednak jest naprawdę zimno, a on jest stosunkowo daleko od mieszkania i nawet nie wie, czy stąd dojedzie do Bilku jakimkolwiek autobusem. I nie wiedział tego nawet po przestudiowaniu rozkładu jazdy zawieszonego na przystanku tuż obok. Przystanek za zakrętem i zawiany facet przytulony tam do lampy byli niestety równie enigmatyczni. Hatake grzecznie pomaszerował więc z powrotem do tego przystanku obok wejścia do Stahlwerku. Jakoś tak bardziej mu się podobał i może ten pierwszy autobus jaki podjedzie, okaże się jednak być tym dobrym.
Oczywiście Kakashi teoretycznie mógłby zadzwonić po taksówkę, ale tak praktycznie nie miał ze sobą telefonu, bo nigdy nie zabierał go na imprezy. Co w tym momencie było dość nieużytecznym zwyczajem, który sam głośno skwitował dość dosadnym przekleństwem. W takiej sytuacji, kiedy znajdował się w całkiem obcej dzielnicy, nawet spacer do domu nie był dobrym wyjściem — było więcej niż możliwe, że zgubi się i zamarznie albo z rozpaczy utopi się w jakiejś kałuży. Miałby teraz naprawdę wiele okazji, żeby popełnić takie samobójstwo, skoro dopiero niedawno przestało padać.
Właściwie… czy to nie Naruto wspominał, że on i Kakashi mają do siebie szczęście i na pewno gdzieś się jeszcze spotkają? W tym przypadku Kakashi naprawdę miał szczęście, że zaledwie po dwudziestu minutach stania i wypaleniu tylko trzech papierosów, zauważył kogoś, kto wygląda zupełnie jak Naruto i wychodzi z dyskoteki. Pomarańczowa kurtka, czarne spodnie i włosy w zwariowanych kolorach — o pomyłce nie mogło być mowy. To Naruto, jego nadzieja, jego światełko w tej mrocznej, düsseldorfskiej dżungli komunikacji miejskiej! Czuł się w tym momencie zupełnie tak, jakby wygrał na loterii.
Poczekał chwilę aż chłopak wyjdzie zza bramy z namalowanymi palmami i dopiero wtedy go dopadł. Miał jednak trochę godności i nie padł na kolana, krzycząc: „Ratuj!”. Poza tym, tak w towarzystwie paru kolegów Naruto, z których co najmniej kilku mogłoby skądś Kakashiego kojarzyć, zdecydowanie by się wstydził błagać o pomoc w taki sposób. Ograniczył się więc do:
— Hej, Naruto. Mógłbyś mi powiedzieć, jak stąd dostać się gdziekolwiek bliżej mnie?
Zaskoczył go. Widział w jego oczach, że ten zdecydowanie nie spodziewał się, że to Kakashi go zaczepi. Tak samo zaskoczeni byli jego koledzy — to pewnie dość nienormalne, żeby jakiś starszy, siwy koleś zaczepiał ich kumpla pod dyskoteką, nie pytając ani o darmowego papierosa, ani o drobne na piwo, ani nawet o jakieś narkotyki, tylko o drogę. Gdzieś w tej małej grupce usłyszał stłumione, że ojaa, to profesor Hatake, ten z Anglii, potem już głośniejsze: „Dobry wieczór”. Musiało trafić na jego studenta, nie widział jednak jego twarzy, a tak po samym głosie nie potrafił go skojarzyć. Możliwe, że to dlatego, że od chemika raczej nie wymaga się, żeby zbyt wiele mówił, a raczej żeby przy pierwszej okazji nie wysadził laboratorium.
Grupka kumpli raczej trochę zmieszana najpierw zafalowała, chrząknęła, a potem czyimś głosem stwierdziła, że oni najlepiej to już sobie pójdą i cześć, Naruto, odezwij się jutro.

— No czeeeść! — uśmiechnął się blondyn i pomachał im na pożegnanie. — Zaraz coś panu wykombinuję. Ze mną pan nie zginie… no, przynajmniej jeśli chodzi o większą część miasta — zapewnił.
— Przepraszam — powiedział Kakashi — chyba wystraszyłem twoich kolegów. Może mają alergię na belfrów.
— Nie, spoko, i tak się zbieraliśmy do domu. Jest zimno i dochodzi trzecia; to nie są bardzo zachęcające warunki. — Chłopak sprawdziwszy godzinę, schował telefon do kieszeni i wziął się za studiowanie rozkładu jazdy zawieszonego na pobliskim słupie. — Chociaż obawiam się, że w tych niesprzyjających warunkach by pan musiał spędzić jeszcze sporo czasu. O trzeciej pięćdziesiąt cztery, to jest za prawie godzinę, podjeżdża tutaj 835, a potem musi pan jeszcze przesiąść się w coś na czwartym, czy piątym przystanku. Musiałbym zobaczyć na telefonie na którym dokładnie, bo nie mam pojęcia.
— To — Kakashiego aż wzdrygnęło i musiał nasunąć szalik prawie po same oczy — to dość długo, muszę stwierdzić.
— Nooo, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Przecież w godzinę to może by pan może nie tyle doszedł do domu, ale na pewno był już niedaleko. Ale mam lepszy pomysł. I ten pomysł obejmuje spacer na inny przystanek, gdzie jeżdżą mniej bezużyteczne autobusy. Kierunek… północny zachód! Przynajmniej tak myślę, że to północny zachód, w każdym razie musimy iść najpierw prosto, potem w lewo.
— Zdaję się całkowicie na ciebie, Naruto.
Chłopak w odpowiedzi znów się uśmiechnął i ruszył, a Kakashi w ślad za nim. Zrównali krok już po chwili.
— Lepiej się pośpieszmy — powiedział Naruto — diabli wiedzą, o której ten autobus może tam być, a chyba wolałby pan, żeby transport nie odjechał panu sprzed nosa. Gdyby tak było, ja na przykład strasznie bym się wkurzył.
— Chyba każdy by się wkurzył. Nawet jeżeli jest chłodnym i nieczułym Brytyjczykiem.
— Haha, noo, mogę się założyć. Ale tutaj, wie pan, jak by pan utknął, to trochę mogiła, bo gdzie jak nie we Flingern grasował kiedyś niesławny Wampir z Düsseldorfu? Kiepsko gdyby pan natrafił na niego, jak z siekierą łaził po ulicy. No, ale to było porządnie, ja wiem, z osiemdziesiąt lat temu? Teraz wampira już nie ma, a i tak raczej mało lubię chodzić tutaj sam w nocy. W piątki i soboty najgorzej, bo pubów i klubów jest tutaj dość dużo. Nawet jeden gejowski tutaj był, bliziutko stąd, Café Rosa Mond, ale po trzydziestu latach funkcjonowania zamknęli, rany. Ale ja nie o tym. Mówiłem, że w weekendy nietrudno natrafić na kogoś, kto wypił za dużo i przypadkiem twój zgryz nie spodoba mu się na tyle, że postanowi wykonać szybką ekstrakcję kilku zębów. Bez znieczulenia.  
Naruto skręcił w Erkrather Straße (Kakashi rozpoznał to skrzyżowanie i zieloną kamienicę, w której mieszkał Sasuke) i szedł dalej. Hatake, rzecz jasna, nadal obok niego.
— Niestety wszędzie da radę natrafić na kogoś takiego — dodał Kakashi. — W Glasgow podobnie. Już pomijając zamieszki na stadionie, pewnemu piłkarzowi kiedyś obrzucili dom cegłami tylko dlatego, że kilku kibicom nie podobało się to, że jest katolikiem. Ale to niezbyt fajny temat… Dlaczego zamknęli ten klub?
— To też nie jest za fajny temat, no ale zwyczajnie, trzeba mieć skądś pieniądze. A jak nagle gości zaczęło brakować, to i pieniędzy. I pięć lat temu szlus, Rosa Mond zamknięty. Chyba nie mamy tutaj aż tak wielu homo, żeby taki klub, a właściwie „centrum kulturalne”, jak to się zwało, się utrzymał. No a ja nawet nie zdążyłem się wybrać. Khm. — Naruto chrząknął, a potem obrócił głowę ku Kakashiemu. — Czy to będzie bardzo niegrzeczne, jeżeli zapytam, dlaczego pana akurat to interesuje?
— Och, bez szczególnego powodu — odparł dość tajemniczo Kakashi. Naruto nie drążył już tematu, wydał z siebie coś jak przeciągłe: „hmmm” i tyle — ciekawe, czy z tej odpowiedzi naprawdę był w stanie wysnuć jakiś wniosek, czy też nie.
Dojście do przystanku zajęło im jeszcze dziesięć minut. W rozkładzie Naruto, jako osoba odpowiednio wyedukowana w zakresie düsseldorfskiej komunikacji miejskiej, wyczytał, że odpowiedni autobus zjawi się o godzinie trzeciej dwadzieścia. Czyli praktycznie w tym samym momencie, w którym zjawili się na miejscu, na horyzoncie pojawił się biało-czerwone auto ze świecącym „809” na przedniej szybie.
— Ma pan bilet? — zapytał jeszcze Naruto, zanim pojazd otworzył drzwi.
— Oczywiście.
Drzwi się otworzyły. Kakashi już miał Naruto serdecznie podziękować za pomoc i przeprosić za zabieranie aż tyle czasu przez swoją niepojętność w kwestii autobusów, ale, co zaskakujące, Naruto wsiadł do autobusu. I potem usiadł na fotelu. I gapił się na Kakashiego, który osłupiały, wciąż stał na przystanku.
— Panie Kakashi…?
Otrzeźwiał i szybko wskoczył do środka. Ale zdziwienie nie opuściło go ani przez chwilę, kiedy kasował bilet i potem siadał na fotelu koło chłopaka. 
Autobus poza nimi miał jeszcze tylko dwójkę pasażerów, parę siedzącą na samym tyle; każda głośniejsza rozmowa była więc słyszana, jakby przez megafon — a przynajmniej Kakashiemu tak się wydawało, dlatego ściszył głos do nieco tylko głośniejszego od szeptu:

— Nie wiedziałem, że też jedziesz.
— Do ostatniego momentu też nie wiedziałem — zaśmiał się. — Ale uświadomiłem sobie, że trzecia to taka licha godzina na powrót. Dlatego postanowiłem, że odeskortuję pana bezpośrednio pod drzwi mieszkania, a sam stracę jeszcze trochę czasu, włócząc się tu i tam, czy coś.
Kakashi zmarszczył brwi — robił to dość często, więc bruzda na jego czole była niestety już dość głęboka i każde takie zmarszczenie prezentowało się przez to dość spektakularnie.
— Czy za tym, że nie chcesz wrócić do domu, stoi jakiś szczególny powód? — zapytał po dłuższej chwili.
— Ja… może stanąć na tym, że zapomniałem wziąć kluczy, a nie chcę nikogo budzić, żeby mi je otwierał po nocy? To jest dość bliskie prawdy, a tak średnio mam ochotę mówić wszystko, bo to jest co najmniej równie bezsensowne. Nic wartego uwagi. Żadna mafia ani nic, serio.
— I dlatego wolisz iść się włóczyć po nocy w piątek, kiedy wcześniej opowiadałeś mi, że nie lubisz chodzić sam?
— Powiedzmy. — Naruto nie wyglądał na zbyt pewnego. — Ostatecznie jestem dużym chłopcem, poradzę sobie w każdej sytuacji. Do tej pory jakoś sobie radziłem, co nie.
— Yhhhm. — Kakashi zrezygnowanym ruchem potarł starającą pogłębić się jeszcze bardziej bruzdę na czole.
— Ewentualnie mogę sobie pojeździć autobusami i tramwajami aż nie wybije ta siódma, czy tam szósta, jeżeli odechce mi się chodzić.
Hatake ciężko westchnął. Oparł łokieć na kolanie, a na dłoni brodę i dopiero z takiego kąta spojrzał na dość głupawo uśmiechającego się Uzumakiego.
— I to wszystko tylko przeze mnie… Słuchaj, Naruto — Kakashi wyprostował się — oczywiście nie mogę pozwolić na to, żebyś szwendał się o godzinie czwartej po ulicy. A już na pewno nie w taką pogodę; jest zimno i chyba znowu będzie padać. Dlatego wysuwam propozycję. Możliwe, że dość niemoralną, jeżeli weźmiesz pod uwagę, że łóżko mam jedno i w zapasie tylko koc i twarde krzesło. Mianowicie — przenocuj dzisiaj u mnie. I rano zrobię ci śniadanie, o ile go nie popsuję. Niech będzie to zadośćuczynienie za twoją pomoc, dobrze?  Nie staraj się być grzeczny, czy tam dobrze wychowany i nie próbuj odmawiać. Chyba, że śniadanie będzie wyglądało jak wyjątkowa breja, wtedy będziesz usprawiedliwiony. Ale tylko wtedy — zastrzegł.
— Dziękuję — odpowiedział chłopak. — Trochę… ratuje mi pan życie. I nie, nadal, nie chodzi o mafię, tylko że tak po prostu.
— Rozumiem. I ani przez moment nie myślałem o mafii, nie wiem, skąd to wziąłeś.
Naruto pokręcił głową w odpowiedzi:
— Sam nie wiem.
Mżyło. Prześwietlona ulicznymi światłami szyba naprzeciwko powleczona była drobnymi kropelkami, które rozpływały się na niej, łącząc w większe krople, spływające później na dół. Do czasu aż dojechali na Merowingerplatz rozpadało się już niestety na dobre, a godzina czwarta zero pięć znaczyła moment prawdziwego oberwania chmury oraz również ich wysiadki na przystanku.
— Musimy przebiec na drugą stronę! Na przełaj przez skwer. — Kakashi opatulił głowę szalikiem i podciągnął wyżej kołnierz swojej skórzanej kurtki, ale to nie zdało się na wiele. Zimne strugi wody i tak wdarły się pod jego koszulę —  nieprzyjemne dreszcze przeszły przez całe jego plecy.
— Jak daleko mieszkasz?
— Niedaleko.
Faktycznie Hatake nie mieszkał daleko, na sąsiedniej ulicy, ale zacinający deszcz i gęsta ciemność, uczyniły ich bieg do drzwi kamienicy znacznie trudniejszym. Coś na kształt slalomu od światła do światła, nie bardzo patrząc pod nogi, ale za to przebytego w rekordowym czasie poniżej dwóch minut. Usain Bolt zzieleniałby z zazdrości, gdyby tylko o tym wiedział.
Kakashi wyszarpnął klucze z kieszeni i już za drugim razem udało mu się trafić nimi w dziurkę i przekręcić. Otwarto, hurra! Obaj szybko wpakowali się do klatki, która stanowiła chyba jakiś ostateczny bastion ciepła i ochrony przed deszczem.
— Boże, wreszcie sucho — westchnął Naruto, opierając się jeszcze o drzwi wejściowe. Strużki wody ściekały po pomarańczowej, wodoodpornej kurtce i zbierały się w kałużę u jego stóp.
Kakashi ściągnął z głowy zielony szalik, teraz bardziej przypominający szmatkę, i trochę go wycisnął. Ręką jeszcze otarł trochę nadprogramowej wilgoci z twarzy i ruszył po schodach.
— Drugie piętro — rzucił w stronę swojego gościa.
Pierwszym co Kakashi zrobił, gdy tylko znalazł się w progach swojego düsseldorfskiego lokum, było rozkręcenie kaloryfera do temperatury maksymalnej. Drugim było zzucie butów i mokrych w okolicy pięt skarpetek — trochę wody musiało mu wlecieć, kiedy biegli tutaj z przystanku. Potem w końcu  ściągnięcie mokrej i ciężkiej skórzanej kurtki i, po mocnym strzepnięciu, powieszenie jej na wieszaku.
— Bardzo zmokłeś? — zapytał.
— Trochę. Pomijając głowę, od pasa w dół jestem całkiem przemoczony. Trampki chyba nawet mi się rozkleją. Albo już rozkleiły, bo skarpetki to mogę wyżąć i napełnić wodą ze dwie miski.
— Rozbierz się i powieś to co mokre na kaloryferze w pokoju. Znajdę ci coś do przebrania, tylko… — Kakashi omiótł wzrokiem sylwetkę zmokniętego chłopaka. — Ubrania mogą być odrobinę za duże.
Naruto był od Kakashiego trochę niższy i trochę szczuplejszy. Nic bardzo drastycznego, bo żaden z nich nie był ani typowym kulturystą, ani chodzącym workiem ledwo obleczonych skórą kości, ale jednak stanowiło to różnicę jednego, może dwóch rozmiarów. To co na Kakashim wyglądałoby dość obciśle, na Naruto powinno być idealne; no ewentualnie odrobinę luźniejsze i dłuższe.
— Nieno, spoko. Będę zadowolony ze wszystkiego, jeśli tylko będzie suche. — Chłopak ściągnął kurtkę i również po otrzepaniu odwiesił na wieszak. — W tym momencie nie jestem pewien, czy gdyby mi pan nawet przyniósł sukienkę z falbankami, to potrafiłbym spojrzeć na nią krzywym okiem.
— Zobaczę w takim razie, czy jakaś sukienka mi się nie pałęta w ubraniach; mam nadzieję, że lubisz cekiny. I nie stój tak w korytarzu, to mieszkanie ma trochę więcej pomieszczeń.
— Och… żartowałem. Wolałbym coś cieplejszego niż sukienka, mimo wszystko — powiedział Naruto i wszedł do pokoju.
Pomieszczenie nie było jakieś specjalnie duże, ale i nie mikroskopijne, za to dość ascetycznie umeblowane. Biurko z zamkniętym laptopem na blacie, dwa krzesła, szafa, nieduża wieża stereo, regał na książki (z niemałym stosem maseczek chirurgicznych na widoku) i łóżko pod ścianą. Nie było dywanu, podłogę wyścielały druczki, notatki i rysunki splątane z ubraniami i talerzami, czy kubkami — no, to był osobisty sznyt Kakashiego na tym wynajmowanym na kilka miesięcy mieszkaniu i to czyniło je trochę swojskim, a nie sztucznie pustym.
— Kuchnia dwie minuty temu wyglądała jeszcze gorzej. — Głos Kakashiego odezwał się w pokoju tak nagle, że Naruto aż podskoczył i szybciej ściągnął spodnie i przemierzył dystans dzielący go od kaloryfera. — Prawdę mówiąc, raczej nie spodziewałem się tutaj nikogo, więc nie miałem powodu, żeby posprzątać. Sorry.
— Nie ma sprawy, mój pokój wygląda jeszcze gorzej. Zresztą, widział pan mieszkanie Sasuke, może mieć pan pewne wyobrażenie.
— Och, to nie jest szczyt moich możliwości. Zapewniam, że nie chciałbyś odwiedzić mojej stancji, jak jeszcze mieszkałem w Londynie. Miałem tam tyle wszystkiego, że jeden nieuważny krok groził lawiną i zakopaniem się w tym wszystkim na wieki. Wolę nawet nie pamiętać o tym, ile czasu spędziłem na sprzątaniu przed wyprowadzką. 
Ale mniejsza z tym — przyniosłem ci spodnie i koszulkę. Chciałem znaleźć cokolwiek cieplejszego, ale gdzieś zgubiłem bluzę i coś wątpię, że znajdę ją w tym momencie. Ręcznik znajdziesz w łazience; to po prawo, jak wyjdziesz z tego pokoju. I polecam ci pójść tam w tym momencie, co da mi czas, żeby niepostrzeżenie cały ten bałagan gdzieś schować i udawać, że go nie było.

Naruto uśmiechnął się i zniknął w korytarzu razem z naręczem ubrań. A Kakashi faktycznie zabrał się za chowanie całego nieporządku  na dno szafy, tylko naczynia zebrał na oddzielną kupkę i przeniósł do kuchennego zlewu. Tutaj miał dłuższy moment zamyślenia — była czwarta, już albo dopiero, a on nie bardzo wiedział, co zrobić z Naruto i gdzie go ulokować na noc. Uch… w jednym łóżku, co? Nawet nie było zbytnio innej alternatywy — stół w kuchni, biurko w pokoju, podłoga… no chyba bez przesady. Naruto przecież mu pomagał tyle razy, czemu Kakashi nie mógłby zdobyć się na to, żeby użyczyć mu połowy łóżka i swojego koca, skoro w zasadzie właśnie to mu zaproponował w autobusie?
On cię właściwie nie zna, uświadomił sobie. Ani ty jego. I nawet nie jesteś stąd, to nie jest naprawdę twoje mieszkanie, Kakashi, jeszcze trzy miesiące i znikniesz z Düsseldorfu prawdopodobnie na stałe. I wtedy będzie koniec, po prostu i naturalnie, bez żadnych ciągów dalszych, bez żadnych konsekwencji, bez niczego. Na pewno. Więc, do cholery, po prostu…
Usłyszał delikatny ruch przy wejściu do kuchni i natychmiast się odwrócił.
— Chcesz się czegoś napić? — wypalił w stronę już przebranego Naruto. Jego kolorowe włosy były strasznie potargane, ale już suche i naprawdę ciekawie na nim wyglądały. Dodawały mu jeszcze więcej takiego łobuziarskiego uroku, który, co nagle uderzyło Hatake, był chyba kwintesencją chłopaka. Wszystko, co robił; to że gadał bez przerwy, że lubił jaskrawe kolory, że miał takie zwariowane włosy i szeroki uśmiech składało się na obraz takiego łobuza. Ale niekoniecznie chuligana, raczej dobrego łobuza — sympatycznego i miłego, chętnego do pomocy. 
Kakashi był pewny, że gdyby zechciał to kiedyś wyrazić na głos, brzmiałoby to strasznie dziwnie i chyba nikt do końca nie zrozumiałby, o co mu chodzi. Ważne, że on sam jakoś to pojmował, choć zapewne trochę pozarozumowo.

— Bardzo chętnie.
— Menu obejmuje czarną herbatę, czarną kawę — chyba że jeszcze mam gdzieś mleko — i na pewno jakieś piwo, no i dodatkowo jeszcze cokolwiek znajdziesz w lodówce i nadaje się do picia. Czyli takie podstawy spiżarni każdego faceta. Nie mam akurat tutaj żadnego whisky, ale to już jest raczej męskiej spiżarni wersja rozszerzona.
— To herbatę. Napiłbym się piwa, ale moje gardło chyba po tym już się zbuntuje i zafunduje mi anginę, a tak kiepsko latać chorym do pracy i na uczelnię.
Kakashi położył czajnik na kuchence i włożył torebkę z herbatą do kubka. Ostatniego czystego, co stwierdził właściwie bez zaskoczenia.
— Ja napiję się piwa. I wiesz, jakbyś po tym teraz był chory, pomyśl, jaki chory byś był, gdybyś jednak chciał włóczyć się po mieście w tym okropnym deszczu — powiedział trochę z pretensją.
— No, no, always look on the bright side of life? — Naruto bardziej wychrypiał niż zanucił wers piosenki z filmu „Żywot Briana”. — W Anglii też tak pada, czy jeszcze gorzej?
— Chyba wszędzie tak pada na jesieni. — Kakashi wyjął piwo z dolnej półki w lodówce i je otworzył. — W Londynie z reguły dużo mży, niekiedy są jakieś oberwania chmury. I lata są naprawdę paskudne, bo rzadko trafiasz na naprawdę śliczny i słoneczny dzień. Na północy jest w tej kwestii tylko jeszcze gorzej, bo praktycznie codziennie zastanawiasz się, czy jest pochmurno, bo jest pochmurno, czy zanosi się na deszcz. Och, ale trochę narzekam. Wszyscy lubimy narzekać i rozmawiać o pogodzie; poczekaj aż dojdę do średnich temperatur i tego, jak strasznie mnie wkurza mgła znad morza. — Czajnik zaczął gwizdać, więc Kakashi czym prędzej zalał herbatę i podał ją Naruto. — Powinieneś poznać moją matkę, nikt inny nie potrafi tak długo rozmawiać o pogodzie jak ona. Jeżeli ktoś rozdawałby nagrody za najdłuższą taką gadkę, matka wygrywałaby co roku. W sumie, może to jest powód, dla którego nie ma takich nagród.
— Brytyjczycy serio nie rozmawiają o niczym innym? — zaśmiał się znów Naruto.
— Na pewno nie moja matka. Jestem pewien, że mojego ojca poderwała na: „Ale paskudna dzisiaj pogoda, czyż nie?”.
            Kakashi odstawił wypitą do połowy butelkę na blat.
            — Och, to mi coś uświadomiło. Idę znaleźć ten koc dla ciebie, bo inaczej jeszcze ja poderwę cię na spanie pod jedną kołdrą.
            — Haha, a jakbym się dał?
            — Uznałbym, że moja matka miała więcej uroku ode mnie i nastąpiłby koniec świata, czyli chyba wolałbym nie. — Kakashi puścił mu oczko i wybrał się na poszukiwanie pledu; był trochę ciekawy, czy cisza jaka później zapadła, była wyrazem ulgi, czy może raczej zawodu.


***

Jakby ktoś był ciekawy, jak faktycznie The Stranglers wypada w kwestii syntezatora, linkuję do flagowej piosenki ze wspomnianego albumu; oficjalny teledysk: http://youtu.be/2B4bsqYxwo0 oraz inna wersja, z prześwietną, fanowską animacją: http://youtu.be/Pg2np37JNEg
Chociaż przyznaję, że Dave Greenfield jeszcze większe wrażenie robi, jak się patrzy, jak gra: http://youtu.be/tJRMlYpOVyQ ;)