Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

"Sałata w blasku zapalniczek" (KakaNaru)


Tytuł wykorzystany został zasugerowany w komentarzu przez Irdine. W sumie coś się domyślam, że pierwszy fik z tej – było nie było – serii też został zasugerowany w jakimś Twoim komentarzu. Nuu, czyż to nie robi z tego całej seryjki dedykowanej Tobie? xD
Uwagi: niekanoniczne postacie OOC, jak poprzednio, zdrowe odżywanie, dramaty różniaste i fluff straszliwy – ogólnie lekki tekścik slashowy.
I spóźnionych Wesołych!


Sałata w blasku zapalniczek
— Przyjdź do mnie nago, nago… na godzinę ósmą, ja będę nagi, nagi, na gitarze grał — zanucił Naruto fałszująco i postukał palcami o blat stolika.
Bar z ramenem był prawie całkiem wypełniony. Miejsca przy kontuarze już dawno brakło, ale u Ichiraku Teuchiego odezwała się dusza biznesmena, która szepnęła mu pewnego wieczora na ucho, że skoro jest popyt, koniecznie musi być podaż. W trosce o klientów więc i ich puste żołądki, łaknące wypełnienia gorącym rosołem z kluskami, całkiem niedawno zwiększył odrobinę powierzchnię lokalu i powstawiał doń również kilka stolików. Kakashiemu i Naruto chyba tylko cudem trafił się ten najbardziej pożądany, w samym kąciku. W takich kącikach można albo nie rzucać się w oczy — o co w zasadzie chodziło Hatake — albo rzucać się aż zbyt bardzo, skoro po pierwsze stoliki w kątach są z reguły rzeczą wysoce pożądaną przez wszelkiej maści zakochane pary, a po drugie… cóż, siedział razem z Naruto. A Naruto rzucał się w oczy aż zanadto, zwyczajnie przez sam tylko jego otwarty i radosny sposób bycia. I przez uwielbienie ramenu, to też ważne.
— Hm, jakoś nie widzę u ciebie gitary, Naruto — wtrącił Kakashi konwersacyjnie w słowa piosenki. — A i aktualnie siedzisz w ubraniu…
— Hm, hm — odchrząknął Naruto całkiem znaczącym tonem — jakoś nie zauważyłem, żebyś przyszedł do mnie na ósmą, nie wspominając również o byciu nagim. Byłeś ponad godzinę po czasie! — powiedział z przyganą, mrużąc oczy jakby po lisiemu. — Nie wyobrażasz sobie nawet, co ja zdążyłem sobie powymyślać w tej mojej łepetynie, dlaczego cię nie ma, kiedy powinieneś być ze mną już godzinę przedtem.
Hm, no tak, ósma minęła już dawno i wskazówka na tarczy przesunęła już znacznie bliżej dziewiątki, kiedy Kakashi i jego spore opóźnienie pojawili się pod drzwiami mieszkanka Naruto z prośbą o wybaczenie błyszczącą w oczach. Nie żeby Hatake nie spóźniał się przynajmniej pięć razy w tygodniu na treningi, no ale… spóźnianie się na spotkanie we dwóch, definicyjnie znacznie bliższe randce niż spotkaniu przyjaciół na piwie było cokolwiek… nieodpowiednie.
— No tak, przepraszam raz jeszcze. Tsunade, wiesz, rozumiesz, nie przyjęła lekko tamtego mojego spóźnienia na misję i musiałem zostać po godzinach, zajmując się czymś tak niepotrzebnie idiotycznym, że niewarto nawet wspominać. Moja świetna reputacja zawisłaby na włosku — zakończył żartobliwie.
Naruto założył ręce na ramiona i postukał teraz sandałem o podłogę, krzywiąc usta.
— Nie to że mam na co narzekać, skoro już jesteś, nooo — wybąkał, nadal postukując butem. — Ale wiesz. Tylko tak w sumie, to mogłeś zadzwonić albo coś, bo naprawdę tak sobie siedziałem, zerkałem na zegarek i zaczynałem myśleć, że… okej, to może być trochę głupie, ale że wiesz, masz mnie dosyć.
Kakashi miał już coś powiedzieć, ale Naruto machnął mu dłonią przed twarzą, żeby dał mu skończyć. Czymże był Kakashi wobec takiego gestu jasno dającego do zrozumienia, że ma się zamknąć i słuchać uważnie?
— Przez ostatnie dwa tygodnie chyba nie było dnia, żebym ci nie siedział na głowie i robił bałaganu w mieszkaniu i w ogóle jeszcze, skoro to dzisiaj rano to też moja wina, bo…
— Rety, Naruto — przerwał mu w końcu Kakashi, parskając lekko przez nos. — Czy nie mówiłeś, że nie będziesz już narzekał, skoro wreszcie jestem? To nie w twoim stylu.
Naruto przygryzł dolną wargę i ssał ją przez chwilę, mierząc wzrokiem Hatake i to niemalże spode łba. Prawie z urazą.
— Ja ci wystosowuję taką piękną mowę z drugim dnem, a ty mnie za słówka o narzekaniu łapiesz, sensei. Jesteś facetem bez serca, a ja do ciebie tak właśnie na odwrót, z sercem na dłoni i… Ale jeżeli ci to przeszkadza, to ani słóweczka już, jak tylko podadzą ramen, to się skupię na kluskach i zero słów o narzekaniu.
Myślisz, że ten, że jest jakaś szansa, że pan Ichiraku da mi dodatkowe jajko w moim ramenie? Jestem w końcu stałym klientem, co nie. — Naruto z nienaturalną wręcz dla niego wprawą zmienił temat z uczuciowego na gastronomiczny. Użył przy tym tak wielu słów, że Kakashi nijak nie mógł teraz zawrócić i jakoś odpowiedzieć na wypowiedziane zaledwie chwileczkę temu obawy Uzumakiego. Niech szlag trafi słowotok!
— W zasadzie — odparł Kakashi, bardzo zły na swoją opieszałość — to tak, bardzo to możliwe.
Poczekali jeszcze kilka minut, Naruto bawiąc się rozerwanymi przed chwilą pałeczkami i nimi teraz postukując o drewniany blat, a Kakashi klnąc w myślach, na czym świat stoi. I nie przerywał swojej myślowej wiązanki nawet, kiedy dwie miski z parującą zupą pojawiły się na stole i obaj zaczęli wciągać przez usta długie nitki makaronu i wyszukiwać w bulionie co smakowitsze dodatki.
…szlag, szlag, szlag, jasna cholera, psiakrew…
Takie szukanie, błądzenie pałeczkami pod gęstą warstwą klusek przypominało Hatake te godziny, co je dzisiaj przepędził na podobnym przeszukiwaniu półek w tym starym, cholernie zakurzonym magazynie.
Tsunade zdecydowała, że pół godziny porannego spóźnienia przesądza o losie biednego jounina i przydzieliła mu — w kilku niewybrednych wykrzyknieniach — robotę dodatkową. Musiał przynieść nagle niespodziewanie potrzebne zwoje, które ktoś idiotycznie przeniósł z archiwum do dawno nieużywanego magazynu. I nie, robota nie przypadła mu do gustu ani trochę — Kakashi nie lubił zbytnio ani ciasnych magazynów, ani ciemności rozświetlanej jedynie mdłą pomarańczowawą żarówką, ani przewalających się w powietrzu tumanów kurzu, toteż przesuwanie szaf i wyszukiwanie na zakurzonych półkach jakichś starodawnych zwojów z biurokratycznymi bzdurami raczej nie sprawiło mu żadnej przyjemności. No i tam żaden zgrabny blondyn nie kręcił się i nie pożerał w zastraszającym tempie swojego ramenu — kiedy Kakashi był w połowie swojej pierwszej miski, Naruto już kończył drugą. I praktycznie się nie odzywał, jedynie co jakiś czas zdarzyło mu się zauważyć, że ramen smakuje mu tak, jak zawsze smakował — czyli jest niebiańsko pyszną ucztą bogów.
…szlag, szlag, psiakrew, jasna cholera niech to wszystko trafi!…
— Wiesz co, Naruto — zaczął w końcu Hatake pewny, że jeśli nie zacznie w tej chwili, nie zacznie już nigdy. Już z dwojga złego lepiej teraz było rzucić się na głęboką wodę i nawet tonąc, wyjaśnić wszystko, niż potem żałować, że się tego nie zrobiło. Tym bardziej, skoro ich rozmowa dzisiaj i cała ta, hm, randka była zagrożona, że opierać się będzie tylko na rozmowie o smakowitości ramenu i ewentualnie pogodzie — temacie zawsze modnym i wygodnym, acz niekoniecznie lubianym.
— Hm, co? — Naruto zatrzymał pałeczki z makaronem w połowie drogi do ust, pomrugał chwilę zastanawiając się, czy przełknąć kluski, czy lepiej poczekać, aż Kakashi powie, co ma do powiedzenia i ostatecznie jednak odłożył je na bok miski.
Kakashi miał teraz jego pełną uwagę. To raczej dobrze.
— Za szybko mówisz — powiedział Hatake — nie zdążyłem się ustosunkować do tej twojej „mowy z drugim dnem”. Chcę to zrobić teraz. Ostatnie dwa tygodnie…
Nie potrzeba było sharingana w jednym oku, żeby zauważyć, jak kostki palców Naruto bieleją — tak mocno ścisnął blat. Denerwował się? Chociaż gdyby odwrócić role, to Kakashi na jego miejscu pewnie też obgryzałby paznokcie ze zniecierpliwienia, jeśliby się najpierw nie zdecydował trzasnąć samego siebie w twarz, licząc, że to jakoś znacząco przyspieszy jego gadanie…
Och, Hatake, po prostu zacznij!
Kakashi odchrząknął delikatnie i pociągnął, powoli dobierając słowa.
— … jeśli chodzi o ostatnie dwa tygodnie, to-
— Rany! — krzyknął Naruto i skoczył na równe nogi.
Hatake słowa dobierał naprawdę powoli, jakby na miejscu próbował je przebrać, przesiewając przez sitko, jak robią to poszukiwacze złota w Ameryce, nic dziwnego więc, że Uzumaki nie mógł wytrzymać i wyskoczył w górę, jakby w jego dolnych częściach ciała nagle rozluźniła się sprężyna.
Szmer rozmów ludzi spędzających czas w lokalu jakby znacząco ucichł, a ich najbardziej pożądany stolik w samym kąciku mógł nacieszyć się przez moment jeszcze większym zainteresowaniem niż przedtem. Odskakujący, krzyczący w podenerwowaniu blondyni dobrze robiły mu na image, tak, tak. Gdyby stolik mógł, z pewnością spuchłby z dumy tak, że nóżki by się pod nim ugięły i naczynia wraz z bulionem poleciałyby na podłogę.
Ale to nie to było najważniejsze w tej chwili, co by taki uczłowieczony stolik sobie pomyślał i czy byłby zadowolony z nagłego blasku fleszy.
 — Kakashi — powiedział jakimś niezwykle mocnym głosem; niebieskie oczy zdawały się płonąć, rozgorączkowane — albo mówisz mi zaraz, bez przeciągania, co masz na myśli, albo nie wiem! Jeszcze raz usłyszę ten wstęp, to kipnę na zawał i w efekcie nie dowiem się niczego — wymamrotał już ciszej, rozejrzawszy się po pomieszczeniu. Kiwnął przepraszająco głową na wszystkie strony i ponownie wsunął się za stolik. — No, hm? Wyduś to z siebie, choćby miało na mnie sprowadzić czarną depresję na resztę mojego życia. Nie ma to tamto, Uzumaki Naruto, przyszły hokage, zniesie wszystko, no.
— Uch — wykrztusił Kakashi, cokolwiek zmieszany aż taką reakcją — teraz nie wiem, czy podołam oczekiwaniom. To na pewno nie jest żadna wielka przemowa, tylko zwykłe słowa, najzwyklejsze. Bo w zasadzie to nie chciałem powiedzieć więcej nad to, że szalenie przyjemnie spędza mi się z tobą czas i wcale a wcale nie jest tak, że nie chciałbym cię już więcej razy nie zastać śpiącego na mojej kanapie, czy wyjadającego zapasy z lodówki, czy jak dzisiaj rano siedzącego na kolanach i obcałowującego moją twarz. Myślisz, że mógłbym sobie odmówić spotykania się z kimś, kto podchodzi do wszystkiego z takim entuzjazmem? Myślisz, że twój stary sensei ma aż tyle samozaparcia?
Naruto zaczerwienił się na twarzy i końcówkach uszu, spróbował to choć trochę ukryć, pocierając rękawem policzek, ale sprawa należała do tych praktycznie beznadziejnych. W końcu przestał, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że w lekko stłumionym świetle jedyną osobą jaka ma przyjemność oglądać jego rumieńce jest Kakashi, a mu jak najbardziej wolno.
— Myślę, że — powiedział Naruto, całkiem zadowolony z usłyszanej przemowy — może nawet znam kogoś, kto mógłby pożyczyć mi gitarę na wieczór z moim ulubionym, starym, ehm, zboczonym senseiem, który nie ma samozaparcia. Tylko… hm, nie umiem grać, praktycznie w ogóle.
— Ach — uśmiechnął się Hatake, chwytając dłoń Naruto drgającą do tej pory trochę niespokojnie na blacie stołu — myślę, że to nie jest wielki problem.
— A teraz powiedz, czy przed chwilą gadaliśmy o tym samym! Bo może zrobiłem z siebie idiotę — jęknął Naruto, wyprostowując się nagle. — Takiego wielkiego, okropnego kretyna. — Nadal trochę się czerwienił, ale Kakashi był skłonny ten rumieniec juz mu podarować i zrzucić na karb gorącej zupy, z której trzecią miską do ich stolika właśnie zmierzała córka Teuchiego.
Hatake zaśmiał się pod nosem, ścisnął dłoń blondyna raz jeszcze i sięgnął po swoje pałeczki:
— Nie wiem, nie wiem — powiedział enigmatycznie i dokończył swoją porcję.
Kolejna pełna miska stuknęła o blat stołu.
***
Płachta przesłaniająca wejście do baru opadła ciężko, jak to mają w zwyczaju dobrze wykrochmalone materiały. Nadrukowane na niej RA nawet nie zafalowało, kiedy Naruto nie zważając na nic niemalże rzucił się na Kakashiego i przyciągnąwszy za szyję, wycisnął mu na ustach krótkiego mokrego całusa. A potem jeszcze jednego, bo pierwszy w wyniku zbytniego pośpiechu i chwilowego zapomnienia wylądował na czarnym materiale maski zamiast na ustach. Humor teraz musiał mu dopisywać, nie na darmo chyba mówi się, że droga do serca faceta prowadzi przez żołądek…
— Chyba nawet powinienem się przyznać, że zawczasu zakamuflowałem sobie u ciebie na dnie szafy piżamę i mój ulubiony koc — rzekł blondyn, wyswobadzając szyję swojego mistrza z uścisku i pozwalając mu się wyprostować.
— To tłumaczy, dlaczego nagle jest tam znacznie więcej pozwijanych, pogniecionych ciuchów, których na oczy nie widziałem. — Kakashi pstryknął zapalniczką, dając krok na przód, mniej więcej w kierunku w którym znajdowało się jego mieszkanie. Ulica była pusta, widział go teraz tylko i wyłącznie Naruto, więc króciutki spacerek bez maski na ustach raczej nie powinien mu zaszkodzić.
— No — zgodził się Naruto, jak gdyby nic. — I nawet przejrzałem program telewizyjny na dzisiaj, a ty masz telewizor, więc możemy sobie pooglądać jakieś filmy sensacyjne, czy strzelaniny, czy Dziki Zachód. Co lubisz najbardziej? Ja to jak się ganiają po klatkach schodowych z pistoletami i gdzieś tam jest bomba, i są trzy minuty do wybuchu, a jeszcze zakładników trzeba uwolnić. Wtedy tylko oczka w ekran i „Ojaaa, uda się, czy nie? Uda się, czy nie?”.
— Aha, też lubię.
— Nooo… a masz jakieś chipsy?
Kakashi przystanął nagle i w niejakim zamyśleniu wydmuchnął dym przez nos.
— Trochę niezdrowego wszamać trzeba od czasu do czasu! — krzyknął obronnie Naruto, jakby przed kilkoma minutami wcale nie pożarł czterech misek bardzo kalorycznej zupy. Sądził, że głównym powodem przystanku było odezwanie się niedawno nabytego hobby Kakashiego dotyczącego zdrowego trybu życia i sposobów na jego realizację bez uciekania się do zbyt wielu wyrzeczeń — teraz jednak to nie zdrowe odżywianie nakazało mężczyźnie przystanąć, a zwykłe odżywianie, niekoniecznie z wyróżnikiem „zdrowe”.
— Hm, i tak powinniśmy pójść do sklepu, jeżeli chcesz jutro dostać firmowe śniadanie szefa kuchni. Inaczej skończysz na ryżu z torebki i będziesz musiał udawać, że nie marzyłeś o niczym lepszym. Możemy kupić i chipsy.
— I jakieś… no nie wiem, może po piwku?
            Kakashi popatrzył się na blondyna dziwnie, zmierzył go czysto pedagogicznym spojrzeniem.
            — O ile się orientuję, do dwudziestki brakuje ci jakoś ponad dwóch lat, a co za tym idzie jesteś niepełnoletni i alkoholu pić nie powinieneś — zauważył wyniosłym tonem tego starszego i mądrzejszego.
— Przedtem to ci jakoś nie przeszkadzało — zaburczał.
— Przedtem musiałem sam być dość… ale nie powiem, że nie wyszło z tamtego mojego ciekawego stanu coś niemiłego. Ale! Od teraz twój sensei będzie o ciebie dbał bardziej, niż kiedykolwiek mogłeś pomyśleć, że może dbać. Co tam nadopiekuńczy Umino, ja będę iście diabelskim mistrzem, który zadba od wszystko, począwszy od pełnego zestawu witamin i mikroelementów na dobry początek dnia!
Naruto zdało się, że słyszy dobiegający skądś diaboliczny śmiech. Rozejrzał się dokoła, przemknął wzrokiem po oświetlonej lampami elektrycznymi ulicy z jasnymi witrynami sklepów i ponownie wrócił wzrokiem do Kakashiego. Ten zaciągnął już maskę na brodę, kryjąc pod nią i nos, i usta — piekielny chichot ucichł tak nagle, jak nagle się zaczął. Musiało mu się zdawać… to nie może być tak, że Kakashi dzień w dzień zamierza go paść brukselką i marchewką, bo to zdrowe i tak trzeba, prawda?
***
— Więc sałata?
— No sałata.
— I cztery paczki chipsów?
— Trzy i jedne precle. Weźmiemy solone orzeszki?
— Jak odłożysz jedne chipsy, to możesz wziąć orzeszki.
— To może ciastka? Tutaj mają takie jedne z cukrem, lukrem, karmelem, czekoladą, yyy, galaretką i ten…
— Ze wszystkim na raz?... Rany, to już weź te orzeszki. Ale sałata?
— Przed chwilą sam żeś w dziale prasowym wcisnął mi gazetę „Fitness coś tam-coś tam”, wtedy co powiedziałem, że alkoholu to nie, ale porno to mi w łapy wciskasz…
— Pozwolisz, że zamilknę? Musiałem stamtąd uciekać do nabiału, bo się ekspedientka spojrzała, jakby zobaczyła najprawdziwszego deprawatora nieletnich i już miała wzywać cały sztab Anbu w celu ochrony ludzkości przed takim szemranym elementem, który pojawia się w sklepie po jedenastej wieczorem.
— Aha, no ale tam napisali, że sałata to ma tyle, a tyle mikroelementów i witamin, że aż strach nie jeść, bo coś tam z komórkami się podegeneruje z ich braku, a bezsenność i otyłość, to już jak w banku. To tak pomyślałem, że na ten twój dobry początek dnia będzie więcej niż idealna. Evviva la lechuga! Bo na folii napisali, że to „lechuga”, musi być, że importowana.
— Czytałeś tę gazetę? Serio?
— No.
— I z tego powodu wsadziłeś sałatę do koszyka? I chwila, gazetę też wrzuciłeś?
— Naprawdę… hm, naprawdę to nie. Po prostu się tak do mnie ślicznie uśmiechała z półki. Widzisz, na obrzeżach liści jest taka bordowa i ona się tak ładnie zawija w postrzępione zgięcia, takie mocno karbowane. No powiedz teraz, że nie jest ładna! Posadzimy ją w doniczce i postawimy na parapecie, co?
— I zrobię jutro sałatkę?
— Chyba cię!... Uch, jak możesz, nie chcę jej jeść, ja chcę ją hodować!
— Ty to sobie lepiej pomyśl o swojej gitarowej propozycji, Naruto.
— Ymmmhhh… myślę.
— A sałatę, cóż, weźmiemy.
***
Naciśnięcie wielkiego szarego przycisku z napisem POWER, dwa kroki do kanapy i miękkie zapadnięcie się w poduszkę. Brak jakiejkolwiek reakcji ekranu, kineskop wciąż nierozświetlony, martwy.
— …gitarze grał. Będziemy się pier… pier… piernikami dzielić — dobiegające z kuchni, a potem niosące się wraz z krokami Uzumakiego dalsze wersy już dzisiaj słyszanej piosenki. Im dalej, tym dziwniejsza się stawała.
Kakashi poczuł na sobie presję niedziałającego telewizora i jednocześnie presję miski z chipsami w dłoniach Naruto — otwartymi specjalnie ze względu na seans — presję jego koca rozłożonego obok na kanapie i presję całej osoby Uzumakiego ubranego w swoją niebieską piżamę, niestety bez szlafmycy wyobrażającej pandę na głowie.
Przebiegł palcami po klawiszach na pilocie — ekran nie dał żadnego znaku życia. Nadal.
— Telewizor — Kakashi czuł, że musi to powiedzieć — odmawia współpracy. Nici ze strzelanin na klatkach schodowych, cholera.
Uzumaki szybkim ruchem postawił miskę na stole i jeszcze szybciej nawet wylądował na kanapie obok Hatake. Gdyby w tej chwili zdecydował się coś powiedzieć, Kakashi sądził, że byłby to dość zirytowany potok słów na tematy okołotelewizorniane, zakończone może bohaterską próbą naprawy ustrojstwa sfinalizowaną wywaleniem korków w całym bloku.
— Mam plan alternatywny — oznajmił Naruto, oblizując usta.
Kakashi nie spodziewał się na pewno, że na kolanie wyląduje mu noga Uzumakiego, że zaraz dołączy do niej druga i że blondyn z bardzo tajemniczą miną zsunie mu maskę z brody. I że będzie się zachowywał praktycznie spokojnie — nigdy by nawet nie pomyślał, żeby się czegoś takiego spodziewać.
— Cholera — powtórzył bardzo blisko ust Naruto. Chłopak najwyraźniej był nieprzewidywalny. I nie, nie rumienił się już wcale, jego plan alternatywny zakładał najwyraźniej totalny brak rumieńców, a zamiast nich kilka innych, możliwe że, ciekawszych atrakcji.
— Myślę, że jedną strzelaninę na klatce schodowej i jedną bombę możemy sobie odpuścić. Tym bardziej, że jestem tylko w piżamie.
Nieprzewidywalny do kwadratu.
— Gitara? — zapytał Kakashi jeszcze, by podtrzymać przyjętą kilka godzin wcześniej formę. W sumie, nie wiedział, po co im ona była, ale skoro już była i skoro-
— Mogę chyba pośpiewać a cappella — odpowiedział szybko Naruto i po raz wtóry dzisiejszego dnia pociągnął go mocno do siebie. Nogi za kolano, a ręce nagle zarzucone na kark za szyję, do zapraszająco otwartych ust, do miękkiej skóry policzków i całego jego.
… do sześcianu, cholera…
(a chipsy się zeschną)
***
Jeśli chodziło o nagłą awarię telewizora, rzecz okazała się nie być zbyt poważna, skoro chodziło tylko o wyciągniętą wtyczkę, która któryś z nich musiał „nieopatrznie” nie podłączyć do sieci. Który z nich to był, pozostało tajemnicą, o której wiedzieli tylko sami zainteresowani.
Chipsy rzeczywiście się zeschły, bo zanim sobie o nich przypomnieli było wczesne południe dnia następnego.
Sałata zaś pozostała, tam gdzie Naruto chciał, by została. Posadzona w ładnej ceramicznej donicy cieszyła oko zachwyconego karbowanymi bordowymi listkami blondyna, który dawał odpór kulinarnym zakusom Kakashiego, ilekroć ten wspomniał coś o chrupkości liści i możliwościach ich wykorzystania, okazjonalnie popalając papierosy i strzepując popiół do popielniczki ustawionej w jej sąsiedztwie. To po prostu nie była sałata do jedzenia, a jedynie:
— To sałata dekoracyjna, sensei, no!
No.
end.