Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

sobota, 5 kwietnia 2014

"Light my fire!" (SasuNaru)

Beta: Irdine <3
A sam fik generalnie miał być na Walentynki (stąd akurat ta data w treści się przewija), ale okazuje się, ze nie umiem pisać fików na jakieś specjalne okazje, więc się nie udało i jest teraz. XD
I taaak, to tak zamiast KakaNaru, które miało być do końca marca, ale chyba nie będzie nawet do końca kwietnia, bo nie mam czasu, żeby usiąść i porządnie to jakoś napisać. Ale będzie, kiedyś. ;)



Light my fire!
Oto nadszedł czternasty lutego. I ten oto dzień zaczął się paskudnie. Naprawdę, naprawdę paskudnie — od budzika nastawionego o pół godziny za późno i awarii bojlera w łazience, przez co zęby musiał umyć w zimnej wodzie, brrr. Mocno miętowa pasta do zębów przez tę lodowatą wodę chyba zmroziła mu język, bo ledwo mógł nim poruszać i w związku z tym mówić przez kilka kolejnych minut. Do tego wszystkiego na zewnątrz padał deszcz i wiał paskudny wiatr, który połamał mu parasol; piekarnia po drodze była zamknięta i został bez śniadania, a autobus spóźnił się o cztery minuty i do tego był tak wypełniony ludźmi, że szpilki między nich nie dałoby się wcisnąć, a co dopiero takiego ponad sto siedemdziesięciocentymetrowego chłopaka jak Naruto. W środku więc czuł się jak sardynka w puszce. I to optymistycznie rzecz ujmując, bo sardynkom chyba już było odrobinę wygodniej ze względu na to, że żywych ich do puszek raczej nie pakują. Praktycznie więc — czuł się jak w imadle. I kiedy stamtąd wyszedł, miał wrażenie, jakby stracił kilka centymetrów na objętości; tak mocno był wciśnięty między co najmniej czterdziestu równie ściśniętych ludzi.
Na uczelni zjawił się więc połamany, niewyspany i głodny. I  dodatkowo był jeszcze spóźniony — zauważył ze strachem, spoglądając na zegarek. Było dwie po ósmej! Szlag!
Popędził przez hol aż do windy, ale okazało się, że żadna z trzech nie chciała pojawić się na parterze w ciągu kilku sekund (a każda sekunda była na wagę złota) i musiał wbiec na schodach aż na szóste piętro. W sali pojawił się więc dopiero siedem po ósmej, a że niestety były to te zajęcia, to spóźnienie było równowarte nieobecności. Czyli równie dobrze mógł pospać sobie jeszcze o jakąś godzinę dłużej, a nie siedzieć w tym dusznym pomieszczeniu i czuć się jak wyżęta ścierka.
I to taka głodna ścierka, dodał w myślach, kiedy jego żołądek zaburczał donośnie.
Po prawie półtorej godziny katorżniczej walki z żałośnie domagającym się jedzenia brzuchem i zamykającymi się powiekami, Naruto powoli wytoczył się z sali. Jego status ontologiczny nie zmienił się ani o jotę — nadal była to głodna, strasznie wymęczona ścierka. Ścierka, która musiała teraz zejść na parter, żeby wydrukować pracę, nad którą siedziała dzisiaj do czwartej trzydzieści rano.
— Wyglądasz, jakby było przedwczoraj — zagadał do Naruto Kiba, kolega z grupy, kiedy schodzili razem schodami. — I masz takie worki pod oczami, jakby ktoś ci je podbił. Impreza?
— Żartujesz. Spałem chyba… ze dwie godziny? Najpierw pisałem do późna ten cały idiotyczny esej, a potem nie mogłem zasnąć, bo cały czas chodziły mi po głowie jakieś poprawki i co i rusz wstawałem, włączałem komputer i edytowałem tekst. Zastanawiam się, czy to nie jest jakiegoś rodzaju nerwica.
Przeciągłe, strasznie głośne burknięcie odezwało się z brzucha Naruto.
Kiba parsknął przez nos, pogrzebał chwilę w torbie i wyjął coś opakowanego w papier śniadaniowy.
— Trzymaj. — Kiba był nie tylko kolegą z grupy, ale, szczególnie w tym momencie, najlepszym kumplem Naruto. Przede wszystkim w tym momencie, bo w papier opakowana była kanapka. Kanapka! Najpiękniejsza chwila tego poranka — jak promyczek rozjaśniający ciemność.
— Kibaaa… — zaczął wzruszony, ale nagle ktoś go mocno klepnął, czy w ogóle na niego wpadł i kanapka wypadła z rąk Naruto i spadła daleko, daleko w dół klatki schodowej. Na sam parter. Z szóstego piętra.— NIEEEE…!
Najpewniej już było po niej. Promyczek zgasł; nagle, jak zdmuchnięty przez bezlitosny wiatr — zupełnie taki sam jak ta wichura na zewnątrz.
— Tyyyy…! — zaczął Naruto i ze złą miną odwrócił się do osoby, która pozbawiła go śniadania, ale… Już jej nie było. Uzumaki nie wiedział więc kogo wyzywać za tak bezlitosne zamordowanie mu śniadania. I przy okazji zamordowanie też poranka, bo ten z każdą mijającą minutą stawał się tylko bardziej beznadziejny.
            Oczywiście w ksero też się coś popsuło i Naruto nie mógł wydrukować swojego eseju — co oznaczało dwóję, rzecz jasna. Był pewny, że nawet gdyby chciał przebiec się do jakiegoś innego punktu ksero, w tym innym miejscu raczej też by nie mógł niczego wydrukować. No a wykładowca w żadnym wypadku nie zaakceptuje tak idiotycznej wymówki, że nie mógł wydrukować, bo, no… nie mógł.
Naruto najwyraźniej miał dzisiaj jakąś kumulację pecha i generalnie chyba powinien wrócić do domu, żeby nie kusić losu. To konwersatorium, które zaczyna się za pięć minut, i to nieszczęsne seminarium z nieznośnych pierdół, to jednak co najmniej kilka okazji, żeby wydarzyło się coś niemiłego. A jak wyjdzie z uczelni — uważnie rozglądając się, czy aby jakiś zabłąkany tramwaj nie chce go przejechać — to może chociaż resztę dnia spędzić w łóżku.
Zakładając, że nie udusi się kołdrą, ale może nie powinien spoglądać na to aż tak pesymistycznie…
Szybko ulotnił się z uczelni i o dziwo bez większych problemów dotarł do mieszkania. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że klucze nadal tkwiły w jego kieszeni (co ważne, nawet razem z telefonem i portfelem). Dziwnie bezproblemowo otworzył drzwi i ściągnął kurtkę oraz buty. I prawie się ucieszył — bo jednak dotarł do domu cały i zdrowy — ale szybko znów ścisnęło go w żołądku. Nie jadł nic od rana, a jego przyszła-niedoszła kanapka zginęła najpierw spadłszy z szóstego piętra, a potem zadeptana buciorami współstudentów niewrażliwych na umierającego z głodu Naruto. Pewnie nawet nie byli świadomi tej tragedii, dla jakiej stali się anonimowym i bezlitosnym tłem.
I mógłby sobie teraz coś zrobić do jedzenia. Jakąś kanapkę najlepiej.
Szybkie zerknięcie do chlebaka upewniło go jednak, że, nie, kanapki nie będzie dane mu zjeść tego dnia. Chlebak był pusty. Kolejne szybkie zerknięcie do lodówki pozwoliło stwierdzić, że i lodówka była praktycznie pusta — nie licząc jakiejś końcówki dżemu, kilku jajek i kartonika mleka.
Och, ale kartonik był nawet pełny do połowy — ucieszył się Naruto, potrząsając opakowaniem. Gdyby teraz tylko wytrzasnął skądś mąkę i jakiś olej, to mógłby zrobić naleśniki! Patelnię gdzieś miał, więc chyba nic prostszego i szybszego do zrobienia chwilowo nie było.
Chwilę tylko zawahał się, niezbyt pewny, czy, w obliczu tego pecha, naprawdę powinien robić naleśniki, co było działaniem potencjalnie niebezpiecznym. Uznał jednak, że powinien — chyba nie dałby rady zabić się patelnią. Albo poślizgnąć się na plamie oleju. A tak w ogóle, to był mężczyzną, a mężczyźni od wieków nie boją się stawiać czoła niebezpieczeństwom, więc co tam takie naleśniki!
Wbił więc jajka do garnka, dosypał trochę i mąki i solidnie dolał mleka. Potem posolił, dodał cukru i całość wymieszał. Kolejnym krokiem było zabranie oleju z szafki i solidne zalanie nim patelni. I już, już, za moment mógł smażyć cieniutkie, okrągłe naleśniki i w końcu coś zjeść…
Jednak od chwili „solidnego zalania patelni olejem” rzeczy przybrały dziwny obrót — po pierwsze solidnie zalał również palnik i płomienie buchnęły pod sam okap, a kleks ciasta ciśnięty z daleka na środek patelni jakoś tak w przeciągu kilku chwil się zwęglił. Nim Naruto zdążył zmniejszyć ogień, to płomień objął również zawartość patelni i tak sobie płonął nieniepokojony przez kilkanaście sekund, w kłębach dymu pożerając ścierkę leżącą na pobliskim blacie.
No to wygląda kiepsko, Naruto. Bardzo kiepsko. Bardzo-bardzo. Co robić, corobić, corobić, corobić…
Naruto skakał przy wejściu do kuchni, w rozsądnej odległości od kuchenki, i gorączkowo zastanawiał się, co teraz. Wrzucić do zlewu i zalać wodą? Rany, no chyba nie, to doprowadziłoby do wybuchu. Albo? Nie, lepiej nie… Rany, to CO?! Przecież nie może tego tak zostawić, nawet kawałek blatu już zaczął się fajczyć!
Płomienie w tej chwili zdążyły również objąć okap i kawałki plastiku, czy z czegokolwiek było to zrobione, żarząc się, zaczęły spadać do ognia — tam gdzie prawdopodobnie nadal tkwiła patelnia. Kwestią czasu pozostawało więc, kiedy zapalą się sąsiadujące z okapem szafki.
Dobra, nie ma czasu!
Naruto przeskoczył szybko do swojego pokoju, otworzył okno i ile sił w płucach, krzyknął:
— PALI SIĘ!!! Pomocy!
Dopiero sekundę potem uświadomił sobie, że może powinien jednak zadzwonić po straż pożarną. Gdzie do jasnej cholery zostawił telefon… Obmacał się po kieszeniach — tam gdzie zawsze trzymał komórkę — ale nie znalazł niczego. Jeśli już wcześniej nie spocił się z nerwów, to teraz już na pewno. Rany, chyba zostawił ją w kuchni i nie miał jak zadzwonić po straż.
— Pożar, pomocy!!!  — krzyknął raz jeszcze przez okno i już całkowicie nie myśląc, wyskoczył z pokoju, przedarł się przez kłęby czarnego dymu w korytarzu i wybiegł na klatkę schodową.
— Pali się, pali się, pali się! No, rany, pali się, pomocy!
I tak biegnąc prawie na oślep w końcu wpadł na kogoś — to było dość twarde lądowanie na kimś wysokim i ubranym w coś z czarnego i twardego materiału. Mundur…?
— Pomóż mi! Pożar w kuchni… olej, okap…
— Spokojnie — odpowiedział mężczyzna i odepchnął Naruto. Wydawało mu się, że facet puścił mu oczko zza szybki w hełmie, ale… mając na względzie dym w korytarzu i ogólne oszołomienie, Naruto mogło się to równie dobrze po prostu wydawać.  Chyba na pewno mu się wydawało — jaka była szansa, że kiedy krzyknie się przez okno, wezwie się strażaka? I że taki facet puści mu oczko przez szybkę w hełmie? To ostatnie chyba było po prostu akurat najgorsza z możliwych halucynacji, jakich można dostać ze stresu. O ile ze stresu można dostać halucynacji…
Ale mężczyzna, na którego wpadł w korytarzu i który targając gaśnicę, wbiegł do mieszkania Naruto (ciemne kłęby dymu były aż nazbyt wyraźnym drogowskazem) faktycznie wyglądał jak strażak. Bardzo jak strażak. Zresztą w tym momencie, kiedy kuchnia Naruto zamieniła się w śmiertelną pułapkę, do środka mógł wbiec albo strażak, albo zdesperowany samobójca i chyba jednak ten samobójca był odrobinę mniej prawdopodobny. Samobójcy zwykle nie noszą ze sobą gaśnic.
Kiedy Naruto już się trochę ogarnął — była to może minuta później — od razu pobiegł w ślad za tym facetem. W mieszkaniu nadal było ciemno od dymu, śmierdziało olejem i spalenizną, ale nie słyszał już buzującego ognia. W kuchni zastał otwarte okno i białą pianę na kuchence, okapie i przyległych szafkach. Przestrzeń nadal była zadymiona, ale było już trochę lepiej…
— O cholera. — Oczywiście było lepiej, ale nie w kwestii zniszczeń, bo te na pierwszy rzut oka były ogromne i Naruto nawet nie wiedział, skąd on wytrzaśnie środki na remont.  Już pal licho szafki i patelnię, ale ściany upapranej sadzą chyba nie da się po prostu pomalować i trzeba będzie zdzierać tynk. Albo coś podobnego. Przynajmniej lodówka i stół wyglądały na nienaruszone, chociaż nieziemsko brudne. I jego komórka chyba też miała się lepiej niż myślał — chwycił telefon z blatu stołu i nerwowo przetarł ekran kciukiem. Działał.
— Wyjdźmy stąd; musi zagasnąć. To potrwa chwilę — odezwał się strażak w tej głuchej ciszy, która dźwięczała w kuchni. Naruto kiwnął głową i ściskając telefon przeszedł do pokoju, gdzie bez sił opadł na krzesło przy biurku. Taaak, to był perfekcyjnie pechowy dzień. Lepszych Walentynek nie mógł sobie wyobrazić, doprawdy. Może chociaż ogień wypalił mu jakieś serduszko w meblach na (bardzo marne) pocieszenie.
Jego wybawiciel szczęśliwie już chwilę później dołączył do niego. Naruto błyskawicznie wstał i dopadł do strażaka, dość wylewnie i nieskładnie dziękując za uratowanie mu kuchni i mieszkania.
— Masz szczęście, że mieszkam piętro niżej i właśnie wracałem z pracy — odparł strażak, ściągając brudne od sadzy rękawice i rzucając je na łóżko Naruto. Chwilę później ściągnął z głowy hełm i ten również położył na posłaniu. Co by nie mówić o strażakach i mundurach… jego wybawiciel był naprawdę jednym z tych seksownych strażaków. Wysoki brunet o takim spojrzeniu ciemnych oczu, że aż miękną kolana…
I Naruto trochę mechanicznie usiadł. I dobrze zrobił, bo strażak rzucił mu tym razem spojrzenie, które właściwie nie tyle zmiękczyło mu kolana, co po prostu ścięło go z nóg.
— Co ty sobie myślałeś? — zapytał strażak. I najwyraźniej chciał odpowiedzi, bo nie odezwał się potem już w ogóle, tylko mierzył Naruto tym ciemnym wzrokiem.
A to było dobre pytanie — co sobie myślał?
— Że zrobię naleśniki… — I to była czysta prawda.
— I jak zapalił ci się olej, to wtedy po prostu stałeś i patrzyłeś? — prychnięcie. — Myślałeś, że zgaśnie ot tak, z ciągle podłączonym gazem?
— Chciałem go wyłączyć… chyba, ale ogień wtedy już zjarał mi ścierkę. I zawołałem po pomoc, i przyszedłeś ty, i uratowałeś…
— Kretyn — uciął szybko strażak i z rozmachem usiadł na łóżku. — Tyle dobrego, że nie wpadłeś na gaszenie oleju wodą. Nie wyszedłbyś wtedy stamtąd bez uszczerbku.
Strażak nie krzyczał. Mówił dość głośno i dosadnie, ale tak naprawdę nie podniósł głosu — co chyba było gorsze, bo w tym przypadku Naruto nawet nie bardzo miał jak wybuchnąć krzykiem, że niby jak to obcy facet pakuje mu się do mieszkania, ratuje jego życie i jeszcze śmie się wydzierać, że Naruto jest idiotą. Chamstwo w biały dzień!
— …przepraszam — odpowiedział Naruto po długiej chwili ciszy i gapienia się w wysokie, czarne buty strażaka.
Usłyszał szelest ubrania, jakby strażak się wyprostował, i dopiero wtedy Naruto — naprawdę przybity poczuciem winy — był w stanie unieść na niego oczy.
I rany, był cholernie przystojny. Naruto chętnie paliłby sobie kuchnię co tydzień, jeśli tylko zagwarantowaliby mu, że to ten właśnie strażak będzie przybywał go ratować. No, dobra, może przesada. Ale gdyby wiedział, pod jakim numerem mieszka, to codziennie przychodziłby pożyczać a to szklankę cukru, a to szklankę mąki, a to jakieś jajka — to  na bank.
— W sumie to myślałem o tej wodzie — przyznał się Naruto — ale jakoś tak… No, wybuchy, kule ognia i te wszystkie filmiki z youtube jakoś mnie powstrzymały.
Spojrzenie strażaka, które Naruto poczuł na sobie, ważyło chyba tonę. Odchrząknął zdenerwowany i przeczesał włosy palcami, jakby to miało go uspokoić. Nie poskutkowało za dobrze.
— Zrobiłbym ci coś do picia, herbaty, czy kawy — zaczął Naruto, tylko po to, żeby jakoś wypełnić ciszę, skoro nadal jest tak jawnie obserwowany — ale… no. Chwilowo nie mam na czym.
— Będziesz potrzebował pomocy z remontem — zauważył strażak. — Trzeba będzie wyrzucić meble, zedrzeć tynk i przemalować. Nie wspominając, że aktualnie jesteś bez kuchni i nawet tej herbaty rano sobie nie zaparzysz.
— No dzięki, że przypominasz — burknął Naruto, raczej trochę zły. — Jeszcze bym nie zauważył.
— Właściwie nie chciałem być złośliwy.
— Nie?
— Nie. Chciałem zaproponować, żebyś na czas remontu… Wiesz, skoro aktualnie nie masz ani czajnika, ani nawet kuchenki, chętnie ci ich użyczę, kiedy będziesz ich potrzebował. To tylko piętro różnicy. Mieszkam sam i raczej nie zrobi mi to wielkiego problemu.
O rany — Naruto aż się odchylił na krześle z wrażenia. I chyba nawet otworzył usta ze zdziwienia. Taki facet — przystojny jak diabli, w mundurze, który uratował mu życie — proponuje mu, żeby korzystał z jego kuchenki już po dziesięciu minutach od pierwszego spotkania? To ułatwi cały plan z pożyczaniem cukru i mąki; Naruto będzie miał do tego cukru i mąki teraz jakoś znacznie bliżej…
— Tylko nie gotuj; gotowanie jest wykluczone — dodał jeszcze brunet. — Hmm… Jak masz na imię?
— Naruto — drugi raz tego dnia Naruto mógł szczerze się uśmiechnąć. — I, haha, no, teraz nie ma bata, że dotknę się garnków przez jakiś miesiąc! Hmm… A ty jak masz na imię?
— Sasuke.
— Dobrze, Sasuke, myślę, że warto też od razu wspomnieć, tak na samym początku, że mi się podobasz.
— Dokładnie to samo miałem na końcu języka… hm, Młotku.