Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 2 października 2011

"Szczypiorek w kawowych oparach" (KakaNaru)

mecha zdała prawko! Za pierwszym razem!!! –> rzecz jasna, musiałam się pochwalić na forum publicznym; śmiało można gratulować tudzież wznosić toasty. ;D

Mamusia moja Irdine chciała kontynuacji, no więc poniekąd szczypiorkowa kontynuacja się pojawia; poniekąd bo to długości niewielkiej i skupione właściwie na jednej scence rodzajowej, niekoniecznie bardzo szczypiorkowej, bo coś ustalony dedlajn za krótki był, poza tym to rzeżucha była The Evil One. xD Nie nazwałabym jednak tego właściwą kontynuacją, a raczej takim bonusem, który chyba jest także trochę dziwny, ale coś się nie łapie za bardzo w pisaniu, będąc w stanie poimprezowym. Och, i tak, mogę nawet śmiało napisać, że to jest słit-opko, bo jest całkiem słit, jak się spojrzy z odpowiedniej perspektywy. ;D


Szczypiorek w kawowych oparach
            Zieloności, ach, zieloności… leciało tak? Co myślał przedtem, jakie orgazmiczne okrzyki aprobaty wznosił ku niebiosom, ku temu białemu sufitowi, chwaląc witaminy, zieloność i giętkość? O, była jeszcze witalność.
Szczypiorek bujnie, wieloma zielonymi listkami, wyrastał ponad ziemię w doniczce. Zdecydowanie wyglądał na witalnego. Kakashi trochę nie.
Tak więc — witalności!!... o matulu, o szczypiorku, witalnoooości!...
… nooościiiii…
-ściiii-
            Nie, tak właściwie to nie było aż tak źle, jak Kakashi potrafił to sobie odmalować w myślach. Jego paleta barw była w tej chwili stosunkowo zbyt mroczna, do sytuacji nieadekwatna zupełnie — tak można było stwierdzić, kiedy patrzyło się obiektywnie, rzecz jasna.  Bo gdy już wejdzie się na wyżyny empatii i wczuje w sytuację tego biednego, tak boleśnie doświadczonego przez los mężczyzny… Cóż, cała sprawa nabiera dokładnie takich niewesołych kolorów — czysty mrok atakuje pole widzenia, po prostu namacalna beznadzieja porannych godzin.
Czas jest bezlitosną i wredną cholernie rzeczą, mija. Mija szybko — po wolnym weekendzie nadchodzą dni robocze, dni pełne pracy, dni kiedy trzeba wstawać wcześnie rano… czyli tak jednym słowem; ulubione dni pracoholików („Praca? Ach, jak ja kocham podliczanie słupków o pół do czwartej rano! Czysta rozkosz.”) i znienawidzone tych, których od pracoholizmu dzielą lata świetlne. Tych drugich jest troszkę więcej niż tych pierwszych, uznał Kakashi, choć myśli przetaczały mu się w głowie z prędkością godną źle zmotywowanego ślimaka, do tych drugich nawet mógłbym się zaliczyć w dzień taki jak ten.
Był bowiem już trzeci dzień, w którym do pracy iść się nie bardzo chce, a to robi z niego środę. Środę tak bardzo rano, że za oknem panuje mdła, mglista szaro-granatowa ciemność; niespecjalnie zachęcająca, to można stwierdzić z całą pewnością. W tę ciemność za niedługo powinien wyjść Hatake; chętny, uzbrojony w gotowość do pracy oraz w tę… no, witalność, która o godzinie piątej rano była raczej towarem deficytowym. Trochę pomagało widmo hipotetycznej kary za spóźnienie, bo kar takich nie normował u nich żaden ustawowy dokument i zależały one tylko od humoru Piątej hokage. A ten był, hm, zmienny jak kalejdoskop i dla bezpieczeństwa zdecydowanie lepiej było trzymać się od niej z daleka, kiedy akurat była w niezbyt dobrym nastroju.
            — Kawy, kawy, kawy — zajęczał więc Kakashi defensywnie, w nadziei, że łaska kofeiny zaraz zstąpi na niego i poratuje w nieszczęściu, uwitalniając jego organizm.  
Nie zstępowała jednak tak prędko, jak Kakashi mógłby sobie tego życzyć; Naruto aż obrócił się do niego ze zdziwieniem. Uzumaki z zainteresowaniem przypatrzył się temu kompletnie wyplutemu z energii stworzeniu, leżącemu z głową na kuchennym stole i niespokojnie wodzącemu oczami od zegarka, do okna i czasami zahaczającemu o blondyna. Te błagalne jęki cokolwiek nie pasowały do profilu charakterologicznego jego nauczyciela; musi być jakieś kuriozum objawiające się tylko w takich porannych godzinach.
Naruto pogapił się jeszcze chwilę i stwierdził, że rzeczone kuriozum, z brodą wciąż na blacie stołu,  już nie czasem zahacza o niego spojrzeniem, ale obserwuje uważnie a wyczekująco. I marszczy brwi, gestem cokolwiek zniecierpliwionym.
— No kawy, Naruto, kawiarka jest zaraz za tobą, tylko się odwróć… — rzekła osobliwość całkiem jednoznacznie i zaraz skryła głowę pod ramionami. — Długo będziesz tak stał i napawał się nieszczęściem mnie biednego, mnie niewyspanego?
            — Nie, chyba nie — zastanowił się Naruto, nieświadomie poruszając puszką, która kryła w sobie ten zniewalający zapach, który zawsze uwodził i nęcił nozdrza i zmysł powonienia Hatake. Ten głęboki aromat, widmo gorzkości na języku, od których był tylko o krok… Wystarczy zdjąć wieczko, wystarczy nasypać kopiastą łyżkę tego zmielonego boskiego ziarna…!
Kakashi ponownie uniósł głowę, chwilkę popatrzył się na wymytą i błyszczącą w świetle żarówek popielniczkę (jego ręka machinalnie powędrowała ku zapalniczce), uniósł wzrok jeszcze wyżej znad stołu i spojrzał na szczerzącego się do niego blondyna. Pomruk niezadowolenia wydobył się z jego gardła; coś tutaj bardzo nie grało, dlaczego on tylko stoi i macha tą puszką?
— Skoro jednak nie zamierzasz robić mi kawy, to dlaczego tutaj jesteś tak wcześnie rano? — zapytał zdołowany bezruchem Uzumakiego, prostując się w końcu na stołku. — Chcesz patrzeć, jak ginę i umieram z braku kofeiny? Jak wysycham? — zakończył iście melodramatyczną nutą, która po prostu musiała wzruszyć blondyna.
— Nie-e, myślę, że to przez to, że mam za daleko do domu — zastanowił się Naruto nad swoją poranną bytnością w domu jounina, sprawnie ignorując resztę. Pomachał puszką jeszcze trochę; głodne oczy Hatake już nie spuszczały jej z oczu.
— No co ty nie powiesz, Naruto. Za daleko te trzy-
— … cztery…
— Te cztery ulice — poprawił się jounin — i skwerek to za dużo do przebycia dla nadpobudliwego ninji, który na co dzień sobie biega, skacze i cholera wie co jeszcze na dużo większe dystanse?
— No, trafiłeś w sedno, sensei. Samiutkie sedno. Bardziej w sedno trafić nie mogłeś, serio.
— A naprawdę?
— Mam za daleko do domu i chciałem zrobić ci śniadanie — rozpromienił się Naruto i finalnie otworzył puszkę, co sprawiło, że i Kakashiemu gęba się rozpromieniła, a endorfiny zaczęły się wytwarzać przez samą tylko myśl o tym cudzie, który za chwilę będzie mógł spłynąć mu gardłem do żołądka.
— Ale kawę już ci robię, już, już. Za dwie chwilki będzie — obiecał blondyn i Hatake był pewny, że to najgorętsza obietnica, jaką usłyszał z tych ładnych, pełnych ust w ciągu prawie dwóch tygodni całkiem nierzadkiego spotykania się. Zdało mu się, że na szary nieboskłon nawet zaczyna wspinać się słońce, znęcone tym zapewnieniem, a przez to środa zaczynała wyglądać mniej nieprzystępnie.
— O. Nawet lampka się włączyła, mogę puszczać… — zrelacjonował Naruto, a Kakashi nie omieszkał powiedzieć mu, że jest cudowny i niesamowity. — Iiii!... Chwila. Sama woda leci, czy to się nie popsuło? Hm, hm, hm…
Potok cudowności i niesamowitości sypiący się z ust Hatake nagle się urwał. Mężczyzna zastygł w niecierpliwym oczekiwaniu, a poczucie beznadziejności sprzed kilku chwil, które Naruto udało się rozwiać obietnicą filiżanki czarnego napoju, znów podeszło bardzo blisko i schwyciło go za gardło, targając niepokojem. "Popsuło?"— zawyła bezsilnie jaźń Hatake i już prawie kazała mu skakać do czajnika i grzać całe wiadra wody, byleby tylko mieć czym zalać zmielone ziarna kawowca.
Rzucił zapalniczkę na blat, a ta smętnie stuknęła.
— Oho — rzekł jednak Naruto, przerywając tamten niespokojny ciąg myślowy. — No dobra, nie wsypałem kawy — głowa Kakashiego bezsilnie uderzyła o stołowy blat i została ponownie nakryta ramionami; za dużo stresu — ale już to nadrabiam, spokooo...
Naruto zachichotał nerwowo i poddał kawiarkę kolejnym wyjątkowym  ministracjom.
— Sorry, sensei — w tle kawiarka odezwała się miłym dla ucha warczeniem, a szklanki na półkach zadźwięczały od jej drżenia — ale ja też jeszcze trochę śpię, wiesz, jak to tak bywa rankiem o piątej, nie? Można się pociachać zupełnym przypadkiem i nawet tego nie zauważyć.
Kakashi wiedział doskonale, co znaczy być niewyspanym, toteż wybaczył uczniowi ten wielki błąd w sztuce — wszak przyjemny i błogi zapach już rozszedł się po kuchni, więc nie mogło być źle. Mogło być już tylko lepiej.
W chwili, kiedy filiżanka z ambrozją pojawiła się w dłoniach blondyna, Kakashi był skłonny powiedzieć (gdyby go kto zapytał), że Naruto wyglądał wtedy niezaprzeczalnie pięknie, niczym spełnienie wszystkich fantazji ludzi mających pobudkę bladym świtem w środę.
— Naruto. — Mało brakowało, aby mu się oczy zaświeciły.
— A buzi? — zapytał Uzumaki, przekornie stawiając naczynie na drugim końcu stołu. Daleko, bardzo daleko. Opalona buzia nachyliła się blisko Kakashiego, rumieniąc się tylko trochę na kościach policzkowych.
— Sadystooo! — zajęczał, choć całowanie Naruto nie było rzeczą nieprzyjemną. I wcale chętnie wstał i się do tego zabrał, targając i tak nieporządnie ułożone blond kosmyki.  — Jak ty mi życie komplikujesz — stwierdził, upiwszy łyk.
— Prawda? — odezwał się Naruto z dziwną radością słyszalną w głosie, nadal przylepiony do torsu Hatake i nie odlepiający się nawet wtedy, gdy mężczyzna ponownie usiadł. Blondyn po prostu ułożył mu się na kolanach i zadowolony głaskał po sztywnawych szarych włosach. — Czy tak nie jest ciekawiej?
— Hm, trochę jest — przyznał — ale żeby robić jedną kawę przez kwadrans?
— Nie mówiłem, że mam doświadczenie — burknął Uzumaki, nadymając policzki i wiercąc się trochę na kolanach Kakashiego. — Mówiłem tylko, że chcę, żebyś miał przyjemny ranek, toteż zrobię ci kawę i śniadanie, żebyś w dobrym nastroju poszedł na tę swoją misję. Chciałem dobrze. I mam dzisiaj wolne — ciągnął — więc mogłem wcale nie wstawać tak wcześnie, i wcale nie iść do sklepu po bułki, i wcale tutaj z tobą nie siedzieć, tylko sobie spać. I to powiedzmy nawet do czternastej, o. Pasowałoby ci to bardziej? Gdybym tak sobie spał do czternastej? — zapytał z pretensją.
— Nie mówiłem, że to pasowałoby mi bardziej — odparł Kakashi — miałem na myśli raczej to, że mógłbyś się w tym trochę wprawić. A to znaczy między innymi, robić mi kawę częściej, hm? — Hatake odłożył filiżankę na stół i uszczypnął delikatnie w jeden policzek. — Nie chcesz, czy się gniewasz?
Naruto westchnął i nadal trochę obrażony, stuknął palcem w to samo miejsce, gdzie chwilę wcześniej uszczypnął go jounin. Mruknął z zadowoleniem, kiedy poczuł przyciskające się tam miękkie usta.
— Nie gniewam się, no — zdecydował, obejmując szyję Kakashiego i chwilkę majtając nogami w powietrzu. — Tylko myślę, że jak zaraz nie zacznę robić ci kanapek, to wylecisz stąd głodny, bo się nie wyrobię.
Kakashi zamrugał z pewnego rodzaju niedowierzaniem.
— Ale cię wzięło na uprzyjemnianie mi dnia, Naruto. — Uzumaki zrobił minę i otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale Hatake zaraz kontynuował: — Całkiem, muszę rzec, podoba mi się to. Możesz częściej — mrugnął do niego. — Ale…
Zerknął na zegarek — już pół do. Widmo spóźnienia trzasnęło go nagle między oczy; tym zielonym szczypiorkiem go trzasnęło, bo stał akurat na parapecie, a za oknem już się całkiem ładnie porozjaśniało. Żeż no, jeszcze trochę a naprawdę się spóźni… Tsunade go zje i nie zostawi nawet kosteczki!
— Ale kanapki może zrobię ja? — zaproponował szybko.
Naruto rzucił krótkie spojrzenie siatce z pieczywem położonej na blacie szafki. Długo się nie zastanawiał.
— Dobra, skoro tak bardzo nalegasz, to co ja mam powiedzieć?
 — Będą specjalne zdrowe kanapki — powiedział Kakashi, ujawniając światu swoją ledwie co nabytą obsesję. — Witaminowe, wiesz, bo witaminy trzeba jeść, no a śniadanie, to najważniejszy posiłek dnia, nie? I patrz, nawet posadziłem tydzień temu szczypiorek! — pochwalił się Hatake, a wobec tego Naruto mógł już tylko zejść z tych wygodnych kolan i usadzić się na nieco mniej wygodnym (i zdecydowanie mniej interaktywnym) stołku.
— Ładny wyrósł, ten tego — bąknął, nie wiedząc, czy takiej reakcji oczekuje od niego Kakashi. Szczypiór jak szczypiór; zwyczajny, zielony, choć musiał przyznać, że dużo go było; całkiem ładna wiązka listków.
Dla Kakashiego szczypiorek, po niedawnych niezbyt szczególnych doświadczeniach z rzeżuchą, był bardziej interesujący i przede wszystkim całkiem sympatyczny. Ekspedientka w ogrodniczym z dumą podkreśliła, że to efemerofit; cokolwiek miało znaczyć to enigmatyczne słowo, które brzmiało tak mądrze, że wręcz nie śmiał się spytać o jego znaczenie — potaknął tylko, pełen konfuzji grymas skrywając pod maską. W domu nie zajrzał także do słownika, nie chcąc odbierać szczypiorkowi tej nobliwej świętości należnej roślinom gatunku ładnie brzmiącego, którego nazwa właściwa wypadła mu z głowy już w sekundy po wyjściu ze sklepu.
Najważniejsze jednak było to, że miał dużo witamin, tak więc, uznał wtedy, dodawanie szczypiorku do jedzenia powinno jakoś zrównoważyć papierosy, alkohol, fast-foody, niedosypianie i resztę rzeczy, prawda? Powinno, powinno, ale czy koniecznie to zrobi? I tutaj Kakashi powątpiewał, choć nie śmiał w głos — jeszcze czar cudnej ułudy, który tak ładnie poukładał mu się w głowie, prysłby i jounin obudził się pełen zawiedzionych nadziei, z ręką w szczypiorku, który wcale aż tak magicznie nie podziałał.
— Ale na kolację — zaczął Naruto, obserwując jak skrojony szczypiorek spada mu na kanapkę z, o zgrozo! także zdrowym twarożkiem, pstrząc go kolorem zieleni — pójdziesz ze mną na ramen, co, Kakashi? Myślę, że z tymi witaminami przesadzać nie należy.
— Przesadzam? — zastanowił się Kakashi, przygryzając wargę i nadal bez ustanku krojąc zieleninę. Zielony deszcz obsypywał bułkę z uporem tego zenitalnego w lasach równikowych.
— Kiedyś pewnie zaczniesz nawet biegać rano. I w ogóle przestaniesz palić, i używać alkoholu, tak ci witaminy przestroją myślenie, mówię ci, sensei. Można sobie trochę poobcinać od tego, śmego, czy owego, ale bez przesadyzmu.
— W sumie racja — zgodził się Kakashi; popielniczka wyglądała  bardzo zachęcająco. A zapalniczkę już nawet znalazł. — To dasz mi się zaprosić na ramen dziś wieczór, jak już wrócę?
— No — ucieszył się Naruto — dam się, dam się, bardzo chętnie się dam.
— To jesteśmy umówieni.
— Ale pod warunkiem, że będę mógł dzisiaj też zostać na noc, dobra? — chytrze dodał Uzumaki, ponownie wskakując na kolana jounina i obcałowując jego twarz. — Nie możesz się nie zgodzić, sensei.
Szczypiorek nie uszkodzony za specjalnie został odstawiony na parapet akurat na czas, by sobie pooglądać, jak czerwona kula słońca wznosi się nad sąsiednią kamienicę.
Środa wyglądała już nawet całkiem sympatycznie, osądził Kakashi, biorąc łyk kolejnej filiżanki kawy.
Był całkowicie nieświadomy, że za pięć minut wybije szósta; głowa i usta Naruto skutecznie zasłoniły mu zegar wiszący na ścianie…
end.