Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 19 lutego 2012

"Na końcu wszystkiego" Rozdział 5 (SasuNaru) [T]

No i tłumaczenia rozdział ostatni. Miłego czytania i do zobaczenia w następnym tekście! :)

Rozdział 5

Ciepło Naruto, które czuł przez cały czas obok, było tak przyjemne, że Neji wcale nie chciał otwierać swoich niewidzących oczu. Z drugiej jednak strony, chyba mógłby obyć się bez tych miliardów przekleństw wystrzeliwanych z ust Uzumakiego. I jakoś wcale nie podobało mu się to, że Naruto omal pośliznąłby się na śliskiej gałęzi — a Neji razem z nim, co ważne — gdyby nie pomógł sobie wybuchem czakry ze stóp.
            — Cholera, Neji, jak tylko wrócimy, przechodzisz na dietę.
            — Wiesz, że sam dźwięk twojego głosu wystarczy, żeby Sasuke nas znalazł?
            Naruto zachichotał:
            — Jest na to zbyt zajęty ściganiem mnie.
            — Replikacja cienia? — Neji ciaśniej objął szyję Naruto. — Zawsze potrafiłeś wykiwać Uchihę.
            — Heh.
            Po pewnym czasie siła ich rozpędu zmalała, aż w końcu Naruto opadł na mech z wymamrotanym: Cśśś…!
Cisza, odgłos poruszającego się Uzumakiego — liście szeleszczące pod stopami, pękające gałązki, jak Neji puścił blondyna i ześlizgnął się na ziemię. Naruto dotknął wtedy jego dłoni i wyszeptał:
            — Neji, powinniśmy się tutaj zatrzymać i poczekać, aż medycy nas dogonią. Shikamaru jest z nimi. — Jeszcze niewypowiedziane: Oni potrafią wyleczyć twoje oczy.
            Oczy Nejiego ciągle bolały; zbyt dużo czakry przelał do byakugana, aby tylko odeprzeć najgorsze efekty mangekyou sharingana. Wszystko co czuł, to wysysające duszę przygnębienie, jakby cała nadzieja umarła w tamtych koszmarnych kilku sekundach, gdy był uwięziony w oczach Sasuke. Nie mówił nic, nie miał najmniejszej ochoty mamrotać czegoś w stronę Narutowej stopy.
            — Ej, wszystko okej? — Naruto usadowił się przy nim, przerzucając przyjacielsko rękę przez jego ramiona.
            — To nic czego nie wyleczy dłuższy odpoczynek — odparł Neji, nie kłopocząc się wyjaśnianiem, jak samobójczą sprawą jest ślepy Hyuuga na polu bitwy. Poruszył się niespokojnie, przypadkiem wbijając łokieć w żebra Naruto. Po kilku minutach zrzędzenia Uzumakiego, zapadli w towarzyską bezczynność.
            — Nie powinieneś mu ufać. — To nie on powinien to mówić, właściwie to Sakura miała większe prawo do tych słów niż on.
            — Hę? Ale co?
            — Uchiha. Nie wolno mu ufać.
            — Neji, to dla mnie żadna nowinka.
Wydawało mu się, że Naruto przewrócił oczami.
            — Nawet jeśli nie ma takiego zamiaru i tak cię zdradzi. — Skrył twarz w dłoniach, naciskając palcami swoje bezużyteczne oczy. — Nie możesz spełnić tej obietnicy, Naruto, on jest ponad tobą i ponad mną, nawet ponad hokage.
            Nie martw się, przyprowadzę go z powrotem. To obietnica mojego życia.
            — Nie składam obietnic, których nie mogę dotrzymać. — Głos Naruto był napięty i troszeczkę wrogi. — Po prostu jest kilka rzeczy, które muszę zrobi- hej, Neji… co ty-?
            Policzek Naruto był miękki pod jego własnym, a pod jego wargami nawet jeszcze miększy.
            — Nie pozwól, żeby cię zniszczył — wymamrotał Hyuuga. Ostatecznie to Naruto był nadzieją Nejiego. Nawet jeśli oczy Naruto będą przez cały czas skierowane na majaczącą w oddali postać Uchihy, Neji będzie tuż za nim, troszcząc się o jego plecy.
            — Hej, wy tam! — rozległ się głośny, żywiołowy okrzyk z góry, tak strasznie znajomy i tak strasznie nie na miejscu.
            Naruto w jego ramionach rozpłynął się z cichym pyknięciem powietrza. Oczywiście, pomyślał Neji, kage bunshin.
            Ślepy Hyuuga da się na to nabrać, ale Uchiha nie.
            ***
            Neji spędził tydzień w szpitalu, za jedyną towarzyszkę tamtych chwil mając chłodną ciemność. W innym skrzydle szpitala Shikamaru cały czas leżał jakby nieżywy, podłączony do maszynerii pompującej powietrze do jego płuc, co miało utrzymywać go przy życiu, podczas gdy jeszcze inna maszyna wtłaczała mu do krwi antidotum przeciwko truciźnie. Raz próbował go odwiedzić, ale stojąc przed drzwiami do jego sali, usłyszał suchy szloch Ino i zatrzymał się w pół kroku. Jej delikatne szepty i pełne wahania słowa były zbyt osobiste dla obcych uszu podsłuchiwacza, więc odwrócił się i udał z powrotem do własnego pokoju.
            Siódmego dnia Piąta przyszła osobiście odwinąć bandaż z jego oczu. Jak zwykle jej podejście do pacjenta było raczej… dalekie od ideału.
            — Żeby tak po prostu dać się skopać Uchisze… — powiedziała z dezaprobatą. — Spodziewałam się więcej po geniuszu z rodu Hyuuga.
            Zamrugał, czekając aż plamy czerwieni i czerni w jego polu widzenia zamienią się w klinicznie czystą biel szpitalnej sali.
            — Gdzie Naruto?
            — A gdzie: „dziękuję”? — zauważyła Tsunade mimochodem.
            — Hokage-sama…
            Westchnęła głębokim, pełnym namysłu westchnieniem:
            — No tak, kiedy odejmie się umysł i oczy, wszystko co pozostanie to zwykły kretyn.
            To zabrzmiało dość niepokojąco, uznał. Niepewność musiała się pokazać na jego twarzy, bo Piąta nagle roześmiała się i poklepała go po ramieniu.
            — Nie musisz się martwić, przyczaił się w starej dzielnicy Uchihów.
            Ostatecznie, pomyślał Neji z poczuciem nieuchronnego fatalizmu, czy nie wszystko zawsze sprowadzało się do Sasuke…?

            Znalazł Naruto opalającego się na murze wyznaczającym granicę dzielnicy Uchihów — był trochę jak kot, który znalazł sobie idealne miejsce do wylegiwania się i wcale a wcale nie chciał go zostawiać. Gdy Neji podszedł bliżej, Naruto otworzył jedno oko, mrugnął i potem usiadł prosto.
— Nie wiedziałem, że dzisiaj wychodzisz — wykrzyknął; wyglądał jakby w jednej chwili czuł się i winny, i zmieszany. — Ta stara wiedźma mnie okłamała!...
— Powiedzieli, że moje oczy są już wyleczone.
Trudno było nie czuć się poirytowanym tym bólem, jaki spowodowała nieobecność Naruto. Trudno było oddzielić te części Nejiego, które jednocześnie i nie znosiły, i pragnęły towarzystwa Naruto, jego śmiechu, jego szczerej radości z kolejnego zwyczajnego dnia, a czasami po prostu tylko samego Naruto.
— Ja… — Ramiona Naruto zwisły. — No cóż, ten tego. — Przygnębione spojrzenie zmiękczył niepewny uśmiech. — Cieszę się, że wszystko w porządku.
Neji dał się na to złapać, tak jak dał się za pierwszym razem. Wciąż było w Naruto tyle rzeczy przypominających tamtą niechcianą sierotę, tyle rzeczy, które zawsze będą się obawiać bycia zignorowanym i odrzuconym, że to było wręcz niezwykłe, że wciąż wierzył i ufał najbliższym. Nawet tym, którzy na to nie zasługiwali.
— Czego szukasz? — w końcu zapytał Neji, bo Naruto należał do tego rodzaju przyjaciół, którzy nie zasługują na wytrzymywanie jego humorów.
Naruto rozluźnił się, chyba zauważając, że Neji nie zamierza żywić do niego urazy.
— Nie mam pojęcia. Może klucza do odkrycia, dlaczego wszyscy potomkowie Uchihów są tacy popierdoleni. — Z ponurym uśmiechem Naruto postukał palcem o skroń. — A może po prostu staram się uciec przed tą całą robotą papierkową…
— Tsss… — Neji usiadł na zrujnowanym kawałku muru. Minęło tyle lat, a jeszcze nikt z wioski nie zaproponował odbudowania tej starej dzielnicy, najwyraźniej woląc, by las i czas wzięły ją w swoje posiadanie razem z upiorami wciąż nawiedzającymi dom jednego z największych klanów Liścia. — Klucza do zrozumienia Sasuke nie znajdziesz w tych kamieniach, Naruto.
— Przez ciebie zaczynam brzmieć jak jakiś przegraniec.
— Cóż, jeśli krytyka jest słuszna, należy ją przyjąć.
Naruto roześmiał się na początku, ale szybko spoważniał:
— Ale już z tobą naprawdę wszystko okej? Wiem, że cię nie odwiedziłem, ale Piąta kazała mi wracać z powrotem na front. Nie żebym im się tam jakoś specjalnie przydał, ze dwa razy to prawie mi urąbali głowę. Serio stęskniłem się za wami, chłopaki, jak broniliście moich tyłów.
— Starsi wioski byli zawiedzeni, że nie udało mi się całkowicie pokonać mangekyou sharingana — powiedział Neji, kładąc łokcie na kolanach i złączając dłonie. — Wiem, że mieli nadzieję, że najsilniejszy użytkownik byakugana, mając na względzie nasze wspólne pochodzenie, może być w stanie unieszkodliwić to szaleńcze mangekyou.
— Nie przejmuj się tym, Neji. — Naruto zeskoczył z prawie kompletnie zniszczonego murku, lądując w półuklęku. — Dałeś sobie radę lepiej, niż ktokolwiek śmiałby marzyć. No i — paskudny uśmieszek — dzięki tobie Sasuke totalnie ześwirował. Gonił mnie trochę ponad kilometr, a potem zawrócił.
To dziwne, pomyślał Neji, że zawsze wszystko sprowadzało się do tego samego.
Prostując się, Naruto pokazał mu gest, który można było odczytać jak Hej, chcę ci coś pokazać! Z dezaprobatą, bo Neji wiedział, jakim typem jest Naruto, wstał i raczej niechętnie podążył za nim do ciemnej alejki. I to był błąd.
Kiedy minęli zakręt, okropne wrażenie déjà vu niemalże ścięło go z nóg.
— Neji? — Naruto wyglądał na zmartwionego. — Na pewno wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
— Widziałem to — powiedział Neji powoli — w koszmarze Sasuke.
***
— Właśnie to ci powiedział? — zapytał Neji, spoglądając na symbole oświetlone drżącym blaskiem pochodni trzymanej przez Naruto. — Że aby zyskać mangekyou sharingan, należy zniszczyć to, co jest najdroższe sercu?
— Tamten pierwszy raz walczyłem z nim na poważnie, chcieliśmy się pozabijać. — Głos Naruto brzmiał jakby z oddali. — Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że Sasuke wręczył mi klucz do odkrycia swoich tajemnic. Chociaż ładnych parę lat zajęło mi wzięcie dupy w troki i znalezienie tego miejsca.
Naruto wolną ręką otarł kurz z ryciny, wodząc palcem po zagłębieniach skrywających wszystkie tajemnice sharingana.
— Myślę, że tylko ja i ty jesteśmy jedynymi nie-Uchihami, którzy to widzą, co nie. Mimo że to wszystko nadal ma dla mnie tyle sensu, co te zagadki Shikamaru, możemy czuć się z siebie dumni.
— Mangekyou to nie jest dar od zaawansowanej linii krwi, to przekleństwo. — Neji poczuł się źle. Mimo wszystkich wad głównej i bocznej gałęzi klanu, Hyuugowie nigdy nie porwaliby się na coś takiego.
Może z tego powodu rozdzieliliśmy się tak wiele pokoleń temu… linia krwi podzielona na dwie… ojców i synów.
Neji ponownie odczytał symbole:
— Najdroższe… — wymamrotał i zaryzykował spojrzenie na Naruto. To on był najdroższy dla Uchihy Sasuke. Ten drań miał rację tamtej nocy, zdał sobie sprawę Neji, tylko ich dwóch tańczyło ten śmiertelny taniec; tańczyło na zawsze, do samego końca. Wszyscy inni byli tylko przeszkodami.
— Właśnie to powiedział. — Naruto wyglądał na zatroskanego. — Ale kłamał, prawda? W końcu, dwa lata po tym jak uciekł, uzyskał jakoś mangekyou samodzielnie, a ja nadal żyję. — W jego głosie słychać było zranienie pomieszane z zagubieniem. Jakby niektóre części Naruto nie dowierzały, nawet mimo ich, Uzumakiego i Uchihy, wzajemnej obsesji na swoim punkcie; tych wszystkich wojen, zdrad, obelg i bitew.
Czasami Naruto kompletnie tracił orientację.
— Powinieneś pokazać to Tsunade-sama — powiedział Neji, prostując plecy. — Nieważne, jak okropna się okazuje, to nadal ważna część historii wioski.
— No — niechęć była wyraźna. — Masz rację, nie znajdę tutaj klucza do zrozumienia Sasuke. Może on jest jakiś specjalny. Ze specjalnie popierdolonym łbem.
— Myślę, że to rodzinne. — Neji ruszył w stronę drzwi. — Chodź, wracamy.
Ale Naruto ciągle gapił się na rycinę, tak poważny jak rzadko się zdarzało.
— Czy… czy myślisz, że Sasuke kiedykolwiek wróci z powrotem do Liścia? — powiedział tak cicho, że Neji omalże go nie usłyszał.
Zaskoczył go. Jeśli Naruto kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości, nigdy przedtem nie wyrażał ich na głos.
— Naruto — zaczął Neji, a jego umysł już skupił się na formułowaniu takiej odpowiedzi, która zarówno uspokoi Naruto, jak i nie doprowadzi Hyuugi do mdłości. Czemu tak strasznie przejmujesz się tym łajdakiem?
— Myślałem, że przedtem była na to jakaś szansa, no wiesz, kiedy ja… kiedy Konoha wciąż była dla niego w jakiś sposób ważna — kontynuował Naruto — ale sądzę, że teraz nie obchodzi go już nic poza Itachim.
Hyuuga przypomniał sobie Uchihę Itachiego, jadowitość i czerń w koszmarach Sasuke, szepczącego kusicielskie: „Sasuke, coś ty zrobił?” — nie do końca prawdę, ale też nie całkiem kłamstwo. I czy Naruto nie powiedział przedtem, że Sasuke wręczył mu klucz do odkrycia swoich tajemnic? Naprawdę dziwne, jak to umysł może się złapać w swoje własne kłamstwa.
Mylisz się, Naruto, on już miał mangekyou, kiedy z nim walczyłeś, nagle sobie uświadomił, Sasuke po prostu kazało sobie o tym zapomnieć.
… o tym co zrobił…
… żeby zyskać mangekyou sharingan, należy zniszczyć to, co jest najdroższe sercu…
Kiedy jesteś ośmiolatkiem, co jest dla ciebie najdroższe?
Tak naprawdę odpowiedź była tutaj przez cały czas.
Twoja rodzina.
***
Naruto nie może przestać się trząść, bo było tak blisko.
To musiał być jakiegoś rodzaju instynkt — matki kwoki, chroniącej swoje dzieci, na przykład — że niezdarny błysk czakry Taki, który używał swojego byakugana, dał radę wyciągnąć go z ciepłego łóżka i zmusić do biegu tak szybkiego, jakby zależało od niego życie. Właściwie to zależało. Sasuke już miał zmiażdżyć krtań Taki w ten chłodny, efektywny sposób właściwy zabójcom, którzy po prostu mordują wszystkich stających im na drodze do celu.
Naruto bierze długi, głęboki oddech. Czasami zapomina, że mimo że Sasuke pozwala mu podejść blisko, wziąć w ramiona, to nie zmienia tego, kim w istocie jest.
Jeśli chodzi o Sasuke, pozwala on Naruto na takie przywileje, ponieważ kiedyś dawno temu, w innym życiu, jako dwaj geninowie zwykli leżeć razem pod rozgwieżdżonym niebem i marzyć o snach, które nie były przesiąknięte krwią i zawiesistym zapachem śmierci. Toleruje go, bo dużo razem przeżyli — i złego, i dobrego — i może wciąż gdzieś tam w środku Sasuke jest jakaś część, która się tego trzyma. Ale reszta ludzi, nawet ci którzy należą do Wioski Liścia, którzy przyszli przed oraz po nim, są dla Uchihy obcy. Sasuke znał ich tylko jako przeciwników, których należy albo ominąć, albo zabić.
Znaczyli dla niego tyle co nic. I Naruto nigdy nie powinien o tym zapominać.
Biorąc kolejny oddech, Naruto tłumaczy sobie, że już wszystko w porządku. Nikt nie został ranny, nie licząc tych kilku otarć i urazu psychicznego. A to nie jest źle, bo geninowie rzadko kiedy zachodzą tak daleko. Będzie w porządku, jeżeli już pominie się ten fragment, w którym Hinata, Ino, Kiba i Neji przychodzą skopać mu dupę za to, że doprowadził do takiej sytuacji. To i może jeszcze ta część, w której będzie musiał powiedzieć Sasuke, że byłby bardzo niepocieszony, gdyby brunet znów próbował wymordować jego drużynę.
Czuje jak Sasuke obok niego spina się. To nieświadomy odruch obronny, który sugeruje, że Naruto zaraz dostanie albo łokciem między żebra, albo pięścią w twarz, jeśli nie pospieszy się z tym swoim wewnętrznym monologiem i samooskarżeniami. Żeby uniknąć obrażeń, Naruto natychmiast zabiera dłonie z barków Sasuke i tym razem umieszcza je na ścianie. Teraz nic już nie przytrzymuje Sasuke, może się wysmyknąć, kiedy tylko zechce.
— Czego? — pyta Sasuke; w jego głosie dźwięczą ostre, lodowate nuty.
Naruto mógłby powiedzieć wiele rzeczy, zaczynając od wykładu na temat, jak to było, kiedy byli mali, malutkimi geninami właściwie, i każdy miał problemy, i Sasuke powinien dać se siana z tak gwałtownym wybuchem przemocy, bo tutaj jest *bezpieczny*. Itachi jest martwy, takoż Orochimaru, no i chyba każdy kto jakoś tam się liczył. Naruto dochodzi aż do tej chwili, w której otwiera usta, ale uświadamia sobie, jak głupi jest to pomysł. Sasuke jest przecież zaniepokojony tym, że żyje w wiosce pełnej ludzi, których chciał zniszczyć przez większość swojego młodego życia. Tak więc mówienie mu, żeby się wyluzował chyba nie jest takim świetnym pomysłem.
To trzymało go przy życiu tyle czasu…
— I pomyśleć, że Kakashi-sensei nigdy nie miał takich problemów. — Uzumaki odpycha się od ściany i oddala od Sasuke, przeczesującego kosmyki swojej szpiczastej fryzury. — Idę się przebrać, mam spotkanie z Piątą, na które już jestem spóźniony.
Wchodząc na górę, podnosi zwój, który upuściła Hani. Wiadomość od hokage, Naruto-sensei.
Tak jak się spodziewał, arkusz pergaminu jest pusty.
***
— Próbowaliśmy twoim sposobem, gówniarzu.
— Kurwa, no ale mówiłem, że on nie jest jeszcze gotowy.
Tsunade unosi wzrok znad papierów rozsianych po całym stole.
— A kiedy będzie gotowy, Naruto? — pyta.
Bawi ją sposób, w jaki Naruto zaczyna krążyć po jej biurze.
— Jeszcze nie teraz, ty stara wiedźmo, potrzebuję więcej czasu.
— Pół roku, rok, pięć lat, czy może dwadzieścia?
— Czy jest na to jakiś harmonogram, czy coś? — oburza się Naruto. — Nie można tego przyspieszyć.
Hokage wzdycha głęboko; tyle razy przedtem przechodziła już przez tę dyskusję — chłopak zawsze był uparty jak osioł.
— Naruto — odzywa się — on jest u ciebie już prawie rok. Jedynymi ludźmi, którzy was odwiedzają, są ci z waszej klasy w Akademii. Nie odezwał się do nikogo innego, ani nawet nie widział wioski za progiem twojego domu.
— Sasuke nigdy nie był specjalnie… towarzyski.
Tsunade przypomina sobie to spojrzenie w oczach blondyna tamtego dnia, kiedy prosił ją o kolejną szansę na przyprowadzenie Sasuke z powrotem do wioski. Jest dziesięć lat różnicy między tamtym chłopcem, a tym mężczyzną, a to buntownicze spojrzenie ciągle takie samo.
— Wiem, że boisz się go stracić, ale tak dalej być nie może. Jeśli nie potrafi znów stać się Uchihą Sasuke z Ukrytego Liścia, to zawsze będzie stanowił dla nas zagrożenie. Nie dasz rady pilnować go w każdym momencie jego życia.
— Nie stracę go.
Już nigdy więcej.
***
— Dzień dobry, Sasuke-kun!
Sakura macha do niego, uśmiechając się. Jej promienny uśmiech trochę blednie, kiedy zauważa, że chłopak właśnie czyta jedną z powieści Jiraiyi. Były mistrz Naruto wysyła im egzemplarze zawsze, kiedy nowa część idzie do druku; Sasuke trochę podejrzewa, że Jiraiya próbuje zneutralizować to, co uważa za niemoralny wpływ Uchihy na umysł Naruto.
— Sakura.
— Naruto nadal śpi? — pyta Sakura niewinnie. Kłamanie wychodzi jej okropnie, Sasuke uważa, że niewiele lepiej niż Naruto.
— Wyszedł zobaczyć się z hokage — odpowiada obojętnie.
— Och, no to nie za dobrze. Chciałam z nim pogadać o nadchodzących egzaminach na chuunina.
Naprawdę okropnie kłamie, Sasuke stwierdza ponuro raz jeszcze, odkładając książkę na bok. No więc czas na kolejną jej gadkę-szmatkę, kiedy to ona będzie produkowała dużo dźwięków pozbawionych konkretnej treści, a Sasuke starał się nie usłyszeć nawet małego fragmentu jej monologu. Czasami zastanawia się, dlaczego Tsunade w ogóle próbuje — cień Piątej w słowach Sakury jest bardziej niż oczywisty — skoro oboje nie są sobie nic winni.
— Zrobię herbaty. — Złazi ze swojego siedzenia, czując delikatne kłucie jako pamiątkę po dzisiejszym poranku. Reakcja Naruto była dość interesująca, chociaż trochę wytrąciła go z równowagi. To podobieństwo było fascynujące…
Kiedy ramiona Sakury owijają się wokół niego, Sasuke zamiera. Nikt nie dotknął go umyślnie od kiedy wrócił do Liścia, z małym wyjątkiem w postaci Naruto. A nawet wtedy zawsze wyglądał na rozdartego między pożądaniem a smutkiem, jakby Sasuke był kimś, komu należy współczuć. Sakura jest inna — ciepła, miękka, pachnie delikatnie ziołami i czymś słodkim.
— Sakura...?!
— Sasuke-kun — jej głos jest stłumiony — cieszę się, że tutaj jesteś.
— Sakura — mówi nisko i powoli, nawet gdy czuje, jak każda część jego ciała napina się niespokojnie — puść mnie.
Puszcza, ale nie od razu. Po wszystkim nakrywa oczy jedną z dłoni; to wygląda dość podejrzanie.
— Przepraszam. — Sakura odwraca się do swojej torby lekarskiej i nerwowo szuka czegoś w środku. — Ja… ja znalazłam coś dzisiejszego ranka, myślałam, że straciłam to w powodzi cztery lata temu, no ale-
Taka mała rzecz — wygląda na bardzo poobijaną i zniszczoną, kiedy leży na jej dłoni. Ślad od rasengana Naruto wciąż tam jest, przecina symbol Liścia. Przez małą chwilę Sasuke niemalże czuje gorąco wirującego rasengana zbliżającego się do jego twarzy, widzi jak Kyuubi-Naruto patrzy na niego — desperacja człowieka i wściekłość demona; to wszystko wymieszane w tym płomiennym spojrzeniu.
— Wręczył mi to. Jak odszedłeś — mówi Sakura bardzo cicho.
Sięga po ochraniacz, zanim jego umysł zgłosi sprzeciw. Jest cięższy niż pamięta.
— Powinnaś go wyrzucić. Jest… popsuty. — Taka bezużyteczna rzecz.
Jej oczy wypełniają łzy.
— Ale można go naprawić — szepcze dziewczyna. Proszę, nie idź, Sasuke-kun, nie odchodź.
— To już nie będzie to samo — ostrzega, bo nie rozmawiają wcale o żadnym głupim ochraniaczu na czoło. Zaciska na nim palce, czując jak metal wbija się w skórę jego dłoni.
— Wiem — mówi ona — będzie lepszy.
Kiedy znowu go przytula, Sasuke nie protestuje.
***
Jest już późno, kiedy Naruto wreszcie wraca do domu. W głowie mu huczy i drapie go w gardle po długiej kłótni z Tsunade. Siąpiący kapuśniaczek wcale nie polepsza jego humoru, który da się określić słowami: zmoknięty, przemarznięty i zbuntowany. Nie ma ochoty widzieć się z Sasuke dzisiejszego wieczora — ilość idiotyzmu jaką jest w stanie znieść wyczerpała się już rano. Kurwa, co za dureń z tego Sasuke! Wszystko było dużo prostsze, kiedy byli młodsi, bo wtedy mógł rozwiązać wszelkie problemy z Uchihą zwyczajnie waląc go w łeb.
Dom jest ciemny i cichy. Trochę niepewnie, Naruto włącza światła i kieruje się na tyły mieszkania. Na kuchennym stole stoją dwie filiżanki herbaty, a drzwi do ogrodu są otwarte na oścież. Sasuke po prostu stoi tam na zewnątrz, pozwalając, aby deszcz moczył mu ubranie. Co do jasnej cholery…
— Czemu tam stoisz… — zaczyna poirytowany. Sasuke obraca się trochę w jego stronę. — … tak w deszczu? — kończy kulawo Naruto.
Zdaje sobie sprawę, że nie widział takiego Sasuke od czasu, kiedy byli dziećmi. Bez tych martwych płomieni Przeklętej Pieczęci i wężopodobnych oczu, wyglądającego tak młodo z czarnymi włosami, które mokre poprzyklejały mu się do policzków. Ostatnim razem walczyli przeciwko sobie wypluwając krew i pełne gniewu słowa, podczas gdy ich przyjaźń obracała się w pył.
— Sasuke?
— Powinieneś był pozwolić mi tam umrzeć.
Naruto długo rozmyśla nad słowami Sasuke, nieobecnie obserwując deszcz spływający po jego twarzy i wsiąkający w ubranie.
— Kocham cię — mówi Naruto. To było prostsze niż myślał.
Dwa kroki, zgarnia Sasuke z deszczu i całuje go. Obaj są przemoczeni i zmarznięci, Naruto jest w złym humorze, a Sasuke w jakimś swoim dziwacznym nastroju, ale to nie ma znaczenia. Całuje Sasuke w otwartych drzwiach, na pełnym widoku każdego podglądającego ich w ciemności Anbu, ale nic go to nie obchodzi. Rano pewnie będzie tego żałował, ale teraz, w tej chwili, miał w ramionach kogoś, o kim myślał, że już nigdy go nie zobaczy — Uchihę Sasuke z Wioski Liścia — i wszystko było tak, jak było przedtem. Za wyjątkiem tego, że nie mają już dwunastu lat i Sasuke nie zamierza teraz uciekać…
Sasuke też całuje Naruto, lecz trzyma w dłoni coś, co z każdym ruchem uderza Uzumakiego w żebra. Odsuwając się, Naruto zerka w dół. Och.
„Powinnaś to zatrzymać, Sakura, trzymaj to dla niego, aż nie wróci.”
„Naruto…”
„Zawsze dotrzymuję swoich obietnic. Nie martw się.”
— Kocham cię — mówi jeszcze raz. To była prawda, kiedy miał dwanaście lat i teraz też jest prawdą. I będzie prawdą na resztę jego życia.
Nie mówią już nic przez resztę nocy.
end.

poniedziałek, 6 lutego 2012

"Na końcu wszystkiego" Rozdział 4 (SasuNaru) [T]

I rozdział przedostatni. :)
Rozdział 4

Te bachory to jego pierwsza zgraja geninów, więc Naruto nie ma ich właściwie z kim porównywać. Najpierw dzwonek próbuje mu odebrać ciemnowłosy chłopak od Hyuugów i prawie by mu się udało, gdyby Naruto nie rzucił egzemplarzem „Icha Icha Paradise” prosto w jego twarz. Krwotok z nosa dzieciaka, kiedy już porządnie powgapiał się w strony książki, jest chyba warty zawiedzionego spojrzenia, którym obdarzy go Hinata, gdy tylko dojdą ją słuchy o jego metodach nauczania.
Naruto nie dostaje jednak szansy, aby użyć firmowej techniki Kakashiego — „Tysiąca lat bólu” — ale jest kilka innych świetnych momentów, jak na przykład ten, kiedy daleki kuzyn Kiby czepia się jego kostki i zaczyna gryźć. No, może do końca jego własne kostki, bo bardziej wyglądały na pniaka. Mimo to, sfrustrowany psi skowyt sprawia, że zaśmiewa się nawet teraz.
Młoda Yamanaka jest bardziej przebiegła i podstępna; jak złe nasienie Tsunade oraz Ino. Do czasu drugiego śniadania razem z kolegami z drużyny zaplanowuje dość brutalną zasadzkę na Naruto i dwa bento. Plan mógłby się udać, ale Naruto nie czuje się aż tak wspaniałomyślnie, aby przedłożyć sprawę edukacji nad dwa shurikeny wbite w tyłek.
Tak więc decyduje, że to właśnie ją zwiąże, a nie Inuzukę Jina i towarzyszącego mu szczeniaka.
Ku jego zaskoczeniu, pierwszy wykrusza się Hyuuga, oferując jej gryza swojego śniadania. Potem, centymetr po centymetrze, przysuwa się Jin, cały czas węsząc w powietrzu za zapachem Naruto.
— Nie czuję go w pobliżu — warczy do reszty; jest wystarczająco głośny, by ukryty w krzakach Naruto go usłyszał.
— Już sprawdzone — powiedział Hyuuga Taka, mrugając swoimi mlecznobiałymi oczami.
No proszę cię, dzieciaku… raz się ukrywałem przed twoim wujkiem Nejim przez dwa tygodnie. Myślisz, że dam się złapać jakiemuś małemu gówniarzowi z jego nowiutkim, niewypróbowanym, nieprzetestowanym byakuganem? A, i nie sądzisz, że nie zorientowałem się, że wystarczy stanąć po zawietrznej, żeby szczeniak mnie nie wyczuł?
Czeka aż Hyuuga Taka częstuje Hani i wkracza na swój wielki finał. Czas, aby kolejna generacja młodych geninów dorobiła się traumy, a także poznała radości z posiadania sadystycznego (oraz zboczonego) jounina za nauczyciela i mentora.
Życie jest wspaniałe.
***
— To jest głupie — skamle przygnębiony Jin, biegnąc za kolegami z drużyny. — Dlaczego hokage-sama każe nam to robić?
— Kretynie — odpowiada Taka wszystkowiedzącym, wyniosłym tonem. Mówi tak tylko dlatego, że jest Hyuugą oraz ma te swoje świetne oczy. Czasami Jin ma ochotę go ugryźć. — To nasz następny test.
— Zbliżają się zapisy na egzamin na chuunina — dodaje Hani, żwawo krocząc przed nimi i zwijając zwój w rękach. — Może i to nasz pierwszy rok jako geninów, ale nie każdy pierwszoroczny genin podchodzi do egzaminu. Tak właściwie, to tylko Narze-sensei udało się tak szybko.
— Więc dostarczenie tego zwoju Naruto-sensei ma być jakimś rodzajem sprawdzianu? — Jin gryzie swoją dolną wargę, a jego brwi unoszą się w skupieniu. — Ale… jakim?
— Może ktoś będzie próbował nas napaść.
To wyjaśnia, dlaczego Taka używał swojego byakuganu od kiedy wyruszyli z biura hokage, zapewne bez korzyści dla poziomu swojej czakry. Popisy… Jina denerwuje, kiedy oboje traktują go jak najsłabsze ogniwo i nie mówią mu wszystkiego.
Bez problemu dobiegają do rogu ulicy i natrafiają na pojedynczy dom z białym parkanem.
— A może po prostu Naruto-sensei znowu zaspał — zmieniła zdanie Hani.
— On jest okropnym jouninem — mamrocze Taka. — Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Hinata-san go lubi.
— Myślisz, że powinniśmy się zakraść, czy coś? Na wypadek gdyby zaminował drzwi? — pyta Jin, podejrzliwie węsząc na około. Nie wyczuwa żadnych żadnych materiałów wybuchowych ani trucizn, ale to jeszcze o niczym nie świadczy; Naruto jest podstępnym draniem.
Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń, drzwi, przez mocny podmuch wiatru, otwierają się z głośnym skrzypieniem. Pod koszulką Jina, Arashi budzi się z drzemki i wyciąga głowę zza kołnierzyka z zaspanym skowytem.
— Arashi mówi, że czuje zapach Naruto-sensei i kogoś jeszcze.
— To musi być demon — zauważa Taka, patrząc sceptycznie. — Wujek Neji kiedyś mi powiedział, że Naruto ma dużo demonów.
— Coś jak opętanie? — Hani wygląda na zaciekawioną, a to przeraża Jina. Bardzo przeraża.
— Nie wiem. Powiedział, że opowie mi więcej, jak będę starszy. — Popycha drzwi, a one otwierają się szerzej, ukazując im cienistą ciemność rezydującą za progiem. Jest tam kilka par butów ustawionych w jednej linii przy drzwiach frontowych; są sandały ich senseia i buty jeszcze kogoś innego, te trochę mniejszego rozmiaru.
— Demony nie noszą butów. Nie wiedziałem, że Naruto-sensei ma współlokatora.
— A czy my wiemy o nim cokolwiek? Pamiętacie, jak nam się przedstawił? Nazywam się Naruto, jestem jouninem i będę waszym instruktorem. Jeśli chodzi o to, co lubię, a czego nie, to nie mam ochoty wam o tym mówić. To by było na tyle. — Hani przewraca oczami. — Po prostu chodźmy do głównego wejścia. Jin ma rację, to jest głupie.
Taka i Jin wymieniają niewesołe spojrzenia.
— Panie przodem — powarkuje Jin, ledwo ukrywając uśmieszek.
Hani bierze głęboki oddech, przechodzi przez próg i czeka. Nic się nie dzieje.
Po dłuższej chwili, obaj chłopcy wchodzą za nią.

***
            Co zaskakujące, dom nie jest tak zabałaganiony, jak sobie wyobrażała — wszystko znajduje się mniej więcej tam, gdzie powinno być. Dziwne, bo Naruto-sensei nie wyglądał jej nigdy na zbytniego domatora. Już bardziej na kogoś pokroju Jina — chłopak za szczęśliwy uważał dzień, w którym nie zapomniał rankiem, przed lekcjami, wyszczotkować włosów.
            Na początku przechodzą do salonu. Marynarka jounina należąca do Naruto wisi na oparciu fotela stojącego przy kominku. Stos dokumentów sygnowanych osobistą pieczęcią hokage, z kunaiem leżącym na ich szczycie w roli prowizorycznego przycisku, bardzo pasuje do prawie pustego biurka. Jin od razu zaczyna węszyć, porozumiewając się ze swoim pieskiem krótkimi piskami i warknięciami.
            — Nie sądzę, że będzie uszczęśliwiony, gdy znajdzie nas przeszukujących jego rzeczy — mówi Taka, patrząc niepewnie. Potem marszczy brwi i daje krok do przodu do rzędu fotografii ustawionych na kominku. — Hej, to jego zdjęcie z czasów genina.
            Patrząc mu przez ramię, Hani rozpoznaje kilka twarzy; Nara-sensei, kuzyn Jina, Naruto-sensei, wszyscy wyglądają tak młodo. Tak jak oni, małe dzieci.
            — To Kakashi i jego drużyna geninów.  
Niegasnący uśmiech Naruto jest ciągle jednakowy, mimo że zmienił ten pomarańczowy dres na dużo dostojniejszy uniform jounina. Obok niego stoi śliczna, różowowłosa dziewczyna; najlepsza przyjaciółka Ino-san, lekarka która uratowała mamę Hani w wojnie między Dźwiękiem i Liściem sześć lat temu.
A daleko po prawej stronie jest twarz, której nie zna — ciemnowłosy chłopak z martwymi oczyma. Pochyla się niżej, próbując przypomnieć sobie, co mówiła Ino-san o byłej drużynie Naruto. Cała trójka to materiał na legendy, powiedziała Ino, mimo że Hani przewracała oczami w tym czasie. Zawsze jej się wydawało, że Naruto-sensei jest niemożliwie niekompetentny. No i zawsze się spóźnia.
Niesławna trójka Kakashiego — Uzumaki Naruto, Haruno Sakura oraz… Uchiha Sasuke.
— Więc to jest ten Uchiha.
Ino-san kiedyś była w nim zakochana, przypomina sobie nagle Hani, ponieważ wyglądał zdecydowanie przystojniej niż Nara-sensei. Heh. Nigdy wcześniej nie widziała żadnego przedstawiciela jednego z najbardziej znanych klanów Liścia, ostatni z nich — Uchiha Sasuke — opuścił wioskę, kiedy była niemowlęciem. Ale mimo to pamięta ściszone szepty, które rozlegały się, gdy przyprowadzono Narę-sensei z pola bitwy. Był tak okropnie poraniony, że lekarze myśleli, że na dobre straci wzrok w lewym oku.
— Uchiha wcale nie wygląda tak przerażająco.
Z jej prawej strony, Arashi wydusza z siebie wysoki pisk ostrzeżenia — lecz za późno. Przełykając ślinę, Hani odwraca się i staje twarzą w twarz z demonem z fotografii. On jest… niski, niewiele wyższy od dwunastolatka, którego postać zastygła na zdjęciu, lecz w jego całkiem dojrzałej twarzy nie ma nic przypominającego nadąsanego młodziutkiego genina z minionych lat.
— Wy musicie być jego bachorami — ozięble orzeka Uchiha.
Zmrużone, wężowe oczy przesuwają się z niej na Jina i w końcu spoczywają na Tace.
— Hyuuga. — Uchiha brzmi nie tylko jak ktoś niebywale niewzruszony, ale zaczyna wyglądać na wkurzonego. Hani słyszy, jak gdzieś za nią Jin powstrzymuje krótkie parsknięcie śmiechu.
Ciemne płomienie na jego twarzy marszczą się, kiedy spojrzenie Uchihy powraca do Jina — jest w tym coś drapieżnego, jakby był gadem mierzącym wzrokiem małe, bezbronne zwierzątko. Spięty Jin kwili cichutko, co powtarza za nim Arashi. Brzmi jakby tylko chwile dzieliły go od zwinięcia się w kulkę i wciśnięcia w kąt pokoju.
— Przy… przyszliśmy dostarczyć wiadomość dla Naruto-sensei — Hani udaje się pisnąć.
To chyba był dobry wybór, bo Uchiha unosi brwi:
— Ten leniwy kretyn jeszcze śpi. Jest beznadziejny — mamrocze w roztargnieniu. — Zaczekajcie tutaj — rozkazuje i wychodzi, przypuszczalnie by przyprowadzić Naruto-sensei.
Już prawie się odwróciwszy, Uchiha nagle zamiera i rzuca w tył szybciej niż Hani myślała, że człowiek potrafi. Strach ściska ją za gardło i nie może nawet krzyknąć, zanim Sasuke skacze w stronę Taki, bo ten mały idiota używa swojego byakugana, nie rozumiejąc, że dla kogoś takiego jak Uchiha znaczy to tyle samo, co rzucenie wyzwania.
— Sasuke! — To słowo jest jak bicz.
Uchiha zatrzymuje się prawie natychmiast, z palcami już zaciśniętymi na gardle Taki.
— A więc już nie śpisz, Naruto — mówi.
Naruto-sensei wygląda… groźnie. Nigdy nie widziała go bez tego szerokiego uśmiechu i w złym nastroju; nigdy nie potrafiła uwierzyć, gdy Ino-san mówiła, że to on jest największym z całej trójki; nigdy nie wyobrażała sobie, że te niebieskie oczy mogą patrzeć tak lodowato mroźnie.
— Sasuke — głos Naruto jest delikatny, ale ma podbicie ze stali — on nie jest Nejim.
Powoli, palce na gardle Taki rozwierają się. Kiedy już jest wolny, Hyuuga z trudem odczołguje się z szeroko otwartymi, wypełnionymi strachem oczami, starając się jak najbardziej zwiększyć dystans między nimi dwoma. Przez cały czas, myśli Hani wściekle, wyraz twarzy Sasuke wyrażał niezmiennie tylko chłodną pogardę, nie zmienił się nawet gdy był tylko o krok od morderstwa.
— Nie powiedziałeś, że zajmujesz się gówniarzem od Hyuugów — mruczy Uchiha beznamiętnie.
— Czy to ma teraz znaczenie?
Uchiha prezentuje w uśmiechu wszystkie zęby:
— Chyba nie.
I wychodzi z pokoju. Właśnie tak — wychodzi.
Demon, coś szepcze w myślach Hani. Kiedyś był taki jak oni, jak ten chłopiec na zdjęciu, a Naruto-sensei był jego przyjacielem. Trzęsąc się, czeka aż odzyskuje czucie w nogach i dopada do swojego senseia, próbując złapać oddech.
— No chodź, chodź — mówi Naruto, niezgrabnie poklepując ją po plecach.
Obejmuje go bardzo mocno i stara się nie rozpłakać.
***
On nie jest Nejim.
***
Shikamaru upadł w deszczu, zwijając się obok Nejiego, a wąż który go zaatakował, odpełznął w ciemność ze złośliwym sykiem tryumfu. Jakoś jednak udało mu się stanąć na nogi, przejść jeszcze krok, zanim znów rzuciło go na kolana; wymamrotał przekleństwo. Woda spływająca mu po twarzy, stawała się czerwona — Nejiemu ledwo udało się go złapać, zanim zemdlał, lądując twarzą w błocie.
— Gdzie są lekarze? — szalał Naruto. Znajdowali za blisko linii frontu, a Shikamaru w jego ramionach z każdym oddechem coraz bardziej zbliżał się do śmierci, z każdym uderzeniem serca krew roznosiła po jego ciele więcej trucizny. — Ja pierdolę, czy ja ci, kurwa, nie mówiłem, że masz stać w środku, pomiędzy mną i Nejim?
Shikamaru nie odpowiedział, nawet się nie kłócił.
— Sasuke nas zna. Wie, jak współpracujemy, w jaki sposób myślimy.
— Ktoś idzie.
Widział to, każdy krok akompaniowany mokrym stukotem kropli deszczu strząśniętych z gałęzi drzewa nad głową. Kroki były lekkie i pewne. Krótkie, szybkie błyśnięcie demonicznych oczu potwierdziło:
— To Uchiha. Pieczęć już na poziomie drugim.
Sasuke poruszał się bardzo szybko, to byakugan ich ocalił. Gdy Sasuke zbliżał się do nich, szybciej niż ludzkie oczy mogły nadążyć, Neji złapał go za ramię i jednym ruchem nadgarstka rzucił w kierunku drzewa. To spowolniło Uchihę na kilka drogocennych sekund, wystarczających, żeby Naruto przełożył rękę Shikamaru przez swoje barki i dokonał ucieczki.
— Idźcie, ja go zatrzymam — powiedział do Naruto, przekazując więcej czakry do swojego Kekkei Genkai. Uczucie czegoś przesuwającego się pod skórą było znajome, każdy zmysł nagle stawał się niewiarygodnie czuły — widział przesunięcie dłoni Sasuke po swoim stroju ninja z Dźwięku; sposób, w jaki jego szkarłatny sharingan podążał za Naruto i w jaki jego ciało napięło się nieznacznie, gdy przygotowywał się do pościgu.
Neji przewidział jego kolejny ruch; poczuł delikatny podmuch na swojej prawej skroni. Kilka ciemnych kosmyków spłynęło w dół, jak Sasuke odskoczył od niego — ale to nic nie szkodziło. Ciemne znaki pieczęci zniknęły z ramienia Sasuke, pozostawiając po sobie bladą skórę i malutkiego siniaka w miejscu, gdzie Neji znalazł jego punkt meridianowy.
— Stoisz mi na drodze. — Sasuke nawet na niego na patrzył. Nigdy nie patrzył, dopóki jego przeciwnik nie wszedł między niego a Itachiego albo nie okazał się być Naruto. Nikt inny się nie liczył, był po prostu przeszkodą w dojściu do celu ostatecznego.
— Zawsze będę na twojej drodze.
To zwróciło uwagę Sasuke, wężowym ruchem obrócił głowę w stronę Nejiego. Z włosami jasnymi jak kość i zębami jak dziki zwierz, bardzo mało było w Sasuke rzeczy, które wydawały się ludzkie. I właściwie, czy zdrajcy powinni uśmiechać się w taki wszystkowiedzący, pewny siebie sposób?
— On nawet nie wie, że tu jesteś — dodał Neji.
Sharingan najpierw się zwężył, a potem rozszerzył, ledwo można było to zauważyć w ciemności i kłującym deszczu, nawet gdy miało się byakugan. Neji miał tylko tyle czasu, żeby przygotować się psychicznie, zanim świat wokół zaczął się obrzydliwie kołysać. Jego Kekkei Genkai nie dawało mu praktycznie żadnej ochrony przed sharinganem, taki prezent z czasów, kiedy te dwie zaawansowane linie krwi były ze sobą powiązane; Sasuke mógł być nawet kimś w rodzaju dalekiego kuzyna Hyuugi.
Wciąż jednak…
Obudził się na nieznajomej ulicy; była ciemna, tylko blask księżyca prowadził jego oczy. Zapach krwi było czuć wyraźnie w powietrzu; ostry, metaliczny odór, jak z ubojni. Niespokojnie, Neji przesunął się, próbując dojrzeć w ciemności coś więcej. Nie widział jednak nic nad cienie oraz… ten symbol — godło rodu Uchiha. Hyuuga nigdy przedtem tutaj nie przychodził, ale, po prawdzie, nikt tutaj nie przychodził. Nikt oprócz duchów z wyrżniętego klanu, które nawiedzały tę część wioski. Wszyscy polegli i wszystkie koszmary ostatniego ich potomka, Sasuke.
Zaskoczył go odgłos kroków, obrócił się w kierunku kogoś — wspomnienia, zjawy? — kto przeniknął przez niego. Było to dziecko, które potknęło się i upadło, nawet mimo że Neji wyciągnął ku niemu dłonie, żeby je podeprzeć. Kiedy uniosło na Nejiego swoją umazaną łzami twarz, aż się wzdrygnął. Wyglądało tak strasznie znajomo, choć jego starsza wersja straciła wiele tej niewinności z lat dziecięcych.
Mały Sasuke wpatrywał się w niego. Nie, nie w niego — wpatrywał się *przez* niego, w kogoś innego.
— Dlaczego, Itachi? — Słowa wypadały z ust chłopczyka z ostrymi, krótkimi oddechami, gęstymi od przerażenia.  — Dlaczego to robisz?
O nie, nie, nie to. Nie chciał wiedzieć. W umyśle Nejiego nie było miejsca na odkupienie Sasuke; nie można było cofnąć wszystkich jego błędów albo wybaczyć wszystkich krzywd, nie, nawet w obliczu tej… tragedii. Kiedy duma i siła klanu Uchiha upadła tak nagle i tak szybko w ciągu jednej nocy. Nie każcie mi, żebym mu współczuł.
— Sasuke, coś ty zrobił? — zapytał nieznajomy, zbliżając się o krok do nich obu. Podobieństwo do Sasuke było oczywiste; Uchiha Itachi, ten który w pojedynkę doprowadził swój klan na skraj wymarcia.
— Co ty zrobiłeś? — Głos chłopca podniósł się, drżąc z przerażenia.
— Sasuke! — Eksplozja energii przecięła powietrze, wysyłając małego Sasuke ponownie na ziemię. — Przestań, to na mnie nie działa.
— Co zrobiłeś?! — krzyczał Sasuke. — Dlaczego ich zabiłeś?!!
Itachi przystanął i prawie się uśmiechnął.
— Nie pamiętasz, prawda? — Był już wystarczająco blisko, by stuknąć palcem o czoło chłopca. — Nie masz w sobie wystarczająco dużo nienawiści i gniewu. Żałosne.
Sasuke załkał, kuląc się:
— Itachi…
— Nie prześcigniesz mnie w taki sposób. Prawdziwy posiadacz sharingana potrafi sprzeciwić się mangekyou. — Itachi obojętnie patrzył jak jego brat dygota w kurzu ulicy. — Żyj żałosnym życiem, nienawidź mnie, a może któregoś dnia nauczysz się kontrolować te swoje oczy.
Moment później już go nie było; powietrze tylko zadrgało delikatnie. Ciągle na ziemi, Sasuke płakał dalej, zawinięty w malutki kłębek strachu i rozpaczy. Po kilku chwilach łkanie straciło na mocy, ale chłopiec nie przestawał się trząść. Gdzie byli inni mieszkańcy wioski, zastanawiał się Neji, pewnie hokage — ktokolwiek — przyjdzie tu niedługo?
— Sasuke — szepnął Neji i wyciągnął do niego rękę.
Krajobraz znów się zmienił, ostro szarpiąc żołądkiem Hyuugi.
Tym razem kiedy otworzył oczy, mały Sasuke stał sam na środku ulicy. W bladym świetle księżyca jego oczy były koloru krwi, trzy skręcone koła sharingana rozmazane dziwnie na źrenicach. Coś jak zwyczajny sharingan, ale ciemniejszy, z krwawymi białkami; patrzenie na niego było jak wpatrywanie się w tysiąc luster, a każde z nich odzwierciadlające tylko czyste szaleństwo.
— Nie powinno cię tu być — mały Sasuke szeptał głosem Sasuke drania, Sasuke zdrajcy. Jego niewielkie dłonie były unurzane we krwi, która skapywała na czarną ziemię. — To tak nie wyglądało. On kłamie. — Jego głos urósł do krzyku, zduszając wszelkie inne dźwięki tego koszmarnego świata stworzonego przez Uchihę.
— On kłamie!
Uchihowie mają swoje demony, mówili, rzeź między ojcami i synami, między wujami i bratankami, między braćmi, spływająca krwią tak czerwoną jak kolor ich sharinganów. Uchihowie żywią się swoimi młodymi, sharingan spala najmocniejszych i najjaśniejszych z tych, którzy są najmniej przygotowani, by radzić sobie z podwójnym konfliktem — mocy i odpowiedzialności. To jest ich dar, lecz także ich przekleństwo.
Kiedy linie krwi i mocy krzyżują się w taki sposób, należy spodziewać się pewnych… niepowodzeń.
Gdy Neji obudził się z iluzji, był ślepy.