Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

"Na miejsca! Gotów? Start!" (KakaNaru)

No dobra, tym razem na serio. To poprzednie to był, cóż, żart z mojej strony, a że mam zrypane poczucie humoru, to wyszło, jak wyszło. XD
KakaNaru dla Irdine, w ramach odwdzięczenia się za kolejne SasuNeji, do którego pisania była przeze mnie… eee, natchniona. ^^
AU, świat rzeczywisty — bo nie chciało mi się myśleć, więc nie myślałam prawie w ogóle i oto efekt. Fik prawdopodobnie nie ma prawie żadnej fabuły i jest zwyczajnym wypełniaczem, i nikomu by nie zrobiło różnicy, gdyby nie powstał. Ale powstał! Irdine, doceń to, że powstał! I napisz mi kolejne SasuNeji, bo tak jakby napisałam Ci aż dwa fanfiki, no nie. XD
I ff jest o sporcie poniekąd, no bo Olimpiada. :D Z tym że, rzecz jasna, jest to tylko one-shot, stąd nie sposób opisać mi całości programu treningowego dla biegów, jest tylko ta jedna sobota, wyjęta z ogromu reszty — całość jest raczej nieciekawa dla czytelnika, więc myślę, że dacie radę wybaczyć mi uproszczenia w tej warstwie. ;)
I tak, o Boru, znowu pojawia się gdzieś w fanfiku KakaNaru kawa! Ja chyba nie myślę o niczym innym. XD
Na miejsca! Gotów? Start!
            Była pochmurna, gorąca sobota. Duszno tak, że powietrze zdawało lepić się do ciała. W mieszkaniu na najwyższym piętrze kamienicy wydawało się wręcz niezdatne do oddychania.
Naruto nakrył głowę poduszką, usiłując odgrodzić się od świdrującego uszy dźwięku budzika w telefonie. Nie udało się, budzik wył jak łoś w agonii, głośno i bez ustanku. Chyba musiał ruszyć tyłek i tego rannego łosia dobić, bo konać będzie godzinami, a on raczej się wtedy nie wyśpi. Zaklął głośno, kiedy przesuwanie palcami po dotykowym ekranie telefonu nie zdało się na nic. Musiał odrzucić poduszkę precz i spojrzeć na komórkę przytomniejszym wzrokiem, dopiero wtedy udało mu się wyłączyć alarm. Westchnął ciężko i walnął się z powrotem na prześcieradło.
Teraz to już równie dobrze może wstać, poduszka i tak leży na ziemi, a mu by się nie chciało wstawać tylko po nią — tak sobie wmawiał, choć prawdę mówiąc, gdyby tylko mógł, nie wahałby się i sięgnąwszy po poduszkę z podłogi, od razu wtuliłby się w nią i spał aż do dwunastej.
            Poleżał tak jakieś pięć minut, próbując przekonać siebie do wstania, ale gdy już zaczynał przyzwyczajać się do myśli, że „a co tam, najwyżej dzisiaj sobie odpuści”, telefon odezwał się po raz kolejny.
            — Do jasnej cholery…! — krzyknął, wyskakując spod pościeli. Furiacko przesunął wzrokiem po całym pokoju, usiłując namierzyć źródło tego paskudnego „tirititititi”, które co dzień, o barbarzyńskich porach dręczyło go swoim koszmarnym dźwiękiem. Jest! pod łóżkiem! Cholerstwo musiało spaść, ale nie ma tak, Naruto Uzumaki nie nabierze się na taką tanią sztuczkę!
            Tym razem upewnił się, że kliknął dobrą opcję i odłożył milczący już telefon na biurko. Potargał swoje jasne włosy, choć nie spowodowało to znaczącej różnicy we fryzurze, skoro dopiero przed momentem wstał, i odetchnął. Odetchnięcie utwierdziło go tylko w tym, że naprawdę jest duszno i gorąco, i nawet otwarte przez noc okno zbyt wiele nie pomogło. Na zewnątrz musiało być równie paskudnie.
Pewnie będzie burza, pomyślał, wychodząc z pokoju. Zahaczył o kuchnię, gdzie postawił czajnik na palniku i włączył niewielki telewizorek stojący na lodówce i udał się do łazienki przemyć twarz, spocony kark i umyć zęby. Zanim woda zdążyła się zagotować Naruto był już ubrany w spodnie do biegania i pomarańczową koszulkę.
Wypił herbatę i zjadł kanapkę. Obejrzał wiadomości ekonomiczne, bo tylko takie puszczali o tej porze, i zdecydował, że nie ma co tak siedzieć, tylko się ruszyć, bo i tak przecież już nie śpi. Założył buty i jeszcze chwycił plecak. Kiedy zamykał drzwi na klucz, usłyszał przeciągłe chrapnięcie zza drzwi sypialni jego rodziców. No tak nic, dziwnego, była szósta rano. W sobotę.
Ojcu to dobrze, pomyślał ponuro, zeskakując po schodach.
            Do przejścia miał niewielki dystans, coś około dwóch kilometrów chodnikiem biegnącym tuż przy rzece; zdecydował się pokonać go truchtem. Woda w rzece była bardziej szara niż niebieska, tak jak niebo było całkiem pochmurne i równie szare; wisiało nisko nad horyzontem. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia na dwór; nie dość, że bez słońca, to jeszcze tak duszno i jak gdyby parno, że szło spocić się już po chwili wysiłku fizycznego. Gdy dobiegł do skrzyżowania, skręcił w lewo, teraz kawałek ulicą, potem na skróty przez skwerek po wysokiej, mokrej od rosy trawie i już był pod blokiem. To w tym pięciopiętrowym budynku mieszkał jego trener. Uzumaki wyrównał oddech i zadzwonił domofonem, przebierając z nogi na nogę. Jeszcze było za wcześnie, ale przynajmniej ten bieg wolnym, równym tempem trochę go rozgrzał.
Zaspane:
            — H-halo…? — odezwało się z głośniczka.
            — Hej, tu Naruto. Wpuścisz mnie, Kakashi?
            Najpierw długie ziewnięcie, a potem dźwięk ściągania blokady z drzwi wejściowych. Naruto wspiął się po schodach na trzecie piętro i zapukał. Mieszkanie jednak nie od razu stanęło przed nim otworem, najpierw usłyszał kolejne głośne ziewnięcie zza drzwi, potem przekręcanie kluczy, zgrzytanie zamka, dźwięczenie łańcucha… tyle tego, że naprawdę obawiał się, czy zaspany trener jest w stanie poradzić sobie z otwarciem mieszkania sam.
            Stłumione:
            — A więc to w tę stronę…! — jakby dokonywało się nagle wielkiego odkrycia na miarę eureki i w końcu Naruto mógł wejść.
            — Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy rano są jeszcze mniej ogarnięci ode mnie — stwierdził, stojąc jeszcze na progu. — Może powinieneś pomyśleć o tym, żeby kłaść się trochę wcześniej, niż o drugiej, co? Chyba ci to szkodzi.
Wysoki, dość muskularny mężczyzna ubrany w kusy t-shirt i spodenki zamrugał. Chyba nie do końca dotarło do niego znaczenie słów Naruto o mniej ogarniętych ludziach, otworzył więc szerzej drzwi, jak gdyby to właśnie o to chodziło. Cóż, nie do końca.
Naruto zaśmiał się, przeszedł przez próg, wspiął się na palce i krótko pocałował mężczyznę w usta.
— Ale zrób sobie kawy, dobra? — odsunął się prędko. — Inaczej twój autorytet pójdzie się jeb… no ten teges, kochać. Pójdzie sobie, zniknie. O, to lepsze, że zniknie i już go nie będzie.
— Hmmm — Kakashi wymruczał coś zaspanego nad Naruto i trzasnął drzwiami.
— I może się ubierz? — poradził Naruto, rzuciwszy plecak na podłogę pod wieszakiem. — Jak wyjdziesz tam w gaciach i t-shircie, to też stracisz autorytet. W sumie, to dopóki jakoś się nie ogarniesz, to twój autorytet cały czas jest w stanie permanentnego zagrożenia. Ciesz się, że to ja przyszedłem pomóc ci z bloczkami i resztą majdanu!
— No, doceniam — potwierdził swoją radość Kakashi, aczkolwiek uczynił to z lekkim ociąganiem. To pozwoliło Naruto twierdzić, że dużo lepiej będzie, gdy to on zajmie się kawą, a Kakashi tylko weźmie na siebie arcytrudne zadanie odziania się. Miał nadzieję, że w tym rozespanym stanie jest w stanie wybrać jakiś normalny zestaw ubrań, taki żeby był wyględny chociaż w małym stopniu.
Jak pomyślał tak zrobił, wysłał Kakashiego do sypialni do szafy, a sam zajął się przygotowaniem kawy i kanapek. Kawa miała być przede wszystkim mocna, czarna i gorzka, omalże smolista — taką pijał Kakashi i chyba tylko taka jest w stanie go rozbudzić i sprawić, że zacznie jako tako funkcjonować o pół do siódmej rano. Zostało więc im jeszcze pół godziny na dojście na bieżnię. Kawa jednak stygła, a Kakashi nie przychodził. Po początkowych obiecujących hałasach w łazience, a potem w pokoju, co brzmiało jak jakaś minibitwa z wieszakami, myślał, że wszystko jest na dobrej drodze do pomyślnego końca, ale najwyraźniej bardzo się pomylił.
Westchnął ciężko i wstawszy ze stołka w niedużej kuchni, ruszył do pokoju sprawdzić, co z Kakashim i co zajmuje mu aż tak dużo czasu.
Ten lekko posiwiały, choć zaledwie trzydziestoletni, mężczyzna momentami był po prostu niemożliwy. Naruto zdarzało się zastanawiać, w jaki sposób udało mu się jeszcze nie wylecieć z pracy na zbity pysk, skoro jego przywiązanie do terminów, a szczególnie tych porannych, było mocno odległe od ideału. Może tu chodziło o to, że mimo to osiągał dobre wyniki? Może chodziło o to, że szef był jednocześnie jednym z jego lepszych kumpli? A może o to wszystko razem plus jeszcze to, że od pewnego czasu to Naruto starał się pomagać mu trochę przy ogarnięciu takich ciężkich spraw, jak na przykład ten dzisiejszy, zaplanowany z kilkudniowym wyprzedzeniem trening na bieżni?
Kiedy kalendarze, budziki i przypomnienia w telefonach nie działają, zadzwońcie po Uzumakiego Naruto!, pomyślał z przekąsem, otwierając przeszklone drzwi do sypialni trenera, który jednocześnie, dość nieprofesjonalnie, był jego chłopakiem.
Naruto oczywiście posiadał na to całkiem dobre usprawiedliwienie, jakby ktoś koniecznie chciał wiedzieć — z mężczyzną zaczął spotykać się pół roku temu, zaś pod jego skrzydła trenerskie wpadł dopiero jakieś dwa miesiące później, w lutym. Obaj uznali, że nie jest to warte zrywania i postanowili zwyczajnie unikać afiszowania się z tym, że są razem. To nie sprawiało jakichś ogromnych problemów, a i posiadanie Kakashiego za trenera zaowocowało już lepszą o półtorej sekundy życiówką Naruto. Ta była jeszcze jednak jak najbardziej do ruszenia, jako że chłopak był dopiero ledwo po dwudziestce.
— Nie żebym się tego nie spodziewał — Naruto skomentował zastany widok. Kakashi, już ubrany, leżał na łóżku, przypuszczalnie próbując dospać jeszcze kilka minutek.
Uzumaki zacmokał z niezadowoleniem, podszedł do łóżka i szturchnął kilka razy Kakashiego, zawiniętego w zmiętą pościel.
— Hej, mistrzu, z takim nastawieniem, to nie zaczniemy przed dwunastą. A ma lać niezadługo. I chłopaki pewnie zaraz tam zapuszczą korzenieee…!?
No tak, Naruto tak jakby domyślał się, że to wszystko dzisiaj może mieć swój finał w łóżku. Nie sądził jedynie, że stanie się to aż tak szybko. Kakashi pociągnął Naruto za rękę, kiedy ten nachylał się nad nim, szukając odpowiednich do szturchnięcia miejsc i w rezultacie chłopak legł częściowo na trenerze, omalże zarywając brodą w oparcie łóżka.
— Hm — odezwał się Kakashi, przeczesując dłonią jasne włosy chłopaka — jak już leżymy, to może tak zostaniemy?
— Chyba śnisz — burknął Naruto, wyplątując się z pościeli i rąk Kakashiego. — Mamy niecałe pół godziny na wszystko. I naprawdę ma padać, zobacz za okno, no.
Obudź się w końcu, wypij kawę i wychodzimy. Bo, serio, co to za świat, w którym to ja jestem tym bardziej odpowiedzialnym, Kakashi, hm?
Pogoda za oknem nie zmieniła się ani trochę, było pochmurno i parno, bardzo gorąco jak na poranek. Gdyby nie fakt, że pierwszy raz od jakiegoś tygodnia mieli okazję poćwiczyć na bieżni całą grupą i to w końcu razem z blokami startowymi, to chyba by zrezygnowali. Jak nie dziś, to jutro, jak nie jutro, to pojutrze, z tym że takie odkładanie wszystkiego na pojutrze już nie miało zbytnio zastosowania, skoro za nieco ponad miesiąc miały odbyć się zawody, w których Naruto i jego koledzy ze sztafety zamierzali wziąć udział.
Kiedy dotarli na bieżnię, nie zdziwili się, że reszta chłopaków już tam na nich czekała. Kakashi, mimo że sam bardzo lubił się spóźniać, nie był wyrozumiały dla spóźnień innych.
Pewnie siedzą tutaj już z jakiś kwadrans, uznał Naruto, przeciągając się. Przebrał nogami szybko w miejscu, podskoczył kilka razy i uznawszy, że jest gotowy na rozgrzewkę, dołączył do chłopaków, którym Kakashi już zdążył zakomenderować kilometr do zrobienia. Później mieli minutę lub dwie przerwy, stretching i krótkie dystanse w tempie razem z pałeczką, dopiero potem coś rzeczywiście do czynienia z ćwiczeniami technik startowych. Bez odpowiedniego rozbiegania zresztą nie mieli co brać się za próbowanie; efekty byłyby zbyt dalekie od upragnionych, nie wspominając, że pogoda była wystarczająco paskudna. Duszno, parno, z bardzo lepkim, ciepłym powietrzem, dawno tak nie było. Na trawie tę parność czuć było jeszcze bardziej, gorąca wilgoć zdawała się uderzać falami prosto w Naruto.
— Ogłuchłeś, młocie? — Naruto usłyszał głos Sasuke nad sobą.
— Hm?
— Mówię do ciebie od dłuższej chwili — poskarżył się szczupły brunet. — Druga pałeczka. Gdzie. Ją. Wsadziłeś. Rozumiesz teraz?
Naruto, stojący do tej pory w rozkroku i próbujący nieco rozciągnąć mięśnie ud, opadł do tyłu na mokrą trawę. Teraz siedział.
— No ja nie mam. Kiba? Kakashi? Neji? Może to on gdzieś wsadził, ten teges?
— Neji nie ma — stwierdził, nadal uważnie patrząc na blondyna.
— No tak, Sasuke, ty wiesz lepiej, co i gdzie wsadza Neji, hehe — zaśmiał się Naruto i zaraz skulił, unikając szybkiego ciosu od swojego przyjaciela. — Uuu! Nic nie mówiłem! No chyba, że, khm… — chrząknął, wstając. — Och, Sasuke, ty gejuchuuu, hahaha! — I zaczął prędko uciekać przed goniącym go Sasuke, w którym nagle odezwała się żądza mordu za ten idiotyczny żart. Albo za dwa idiotyczne żarty, chłopak zawsze miał w tej kwestii dość szeroki wybór, jako że Naruto lubował się w takich niskiego lotu dowcipach i sypał nimi jak z rękawa, okraszając rubasznym chichotem. Sasuke to nie bawiło.
Ganiali się tak przez dłuższą chwilę, a z pewnością mogliby jeszcze o wiele dłużej, gdyby nie pogoda. Czarne chmury nadciągały z zachodu, nad boiskiem przeszedł odgłos dalekiego jeszcze grzmotu.
Pałeczka znalazła się w jednej chwili, więc Sasuke poprzestał na palnięciu nią Naruto w łeb.
— Tylko, wiecie — zastrzegł Kakashi — jeśli upuścicie pałkę, wolałbym nie być w waszej skórze.
— Teraz? Gdy teraz upuścimy? — zdziwił się Naruto.
— Teraz, później, ZAWSZE — zagrzmiał trener. Nawet nie mrugnął, co sprawiło, że rzeczywiście zabrzmiał groźnie.
— Jezu, nie!
— To się staraj. — Wzruszył ramionami Kakashi i wziął gwizdek w usta. — Za jakiś tydzień zrobię kontrolkę i wtedy już ostatecznie ustalimy, który z was na której pozycji —wyseplenił zza niego. — No to, Naruto, Kiba, do bloków. Wyregulowane? To na miejsca, ustawić łapska na linii…
— Hej, hej, Kiba — szepnął nagle Naruto, stawiając stopy w dobrych miejscach — wymienisz się? To ja chciałem pomarańczową. — Kiwnął głową w kierunku pałeczki sztafetowej kolegi i zaraz po raz kolejny ktoś trzepnął go w głowę, konkretniej w ucho. — Ałałała, no za co, no?! — Nogi trenera stały przed nim, jak dwa groźne słupy.
— Opóźniasz. Było „gotów”. Jesteś już gotów, Naruto, czy nadal przejmujesz się pierdołami?
— No gotów, gotów — westchnął Naruto, pokornie ustawiając dłonie tak jak powinien.
Zagrzmiało po raz drugi, czarne chmury zajmowały już jakąś połowę nieboskłonu, który Naruto zobaczył ze swojego miejsca. Zaraz potem musiał skupić wzrok na bieżni, o kilka metrów od linii startowej.
Start! Bieg na prawie maksimum możliwości, setny metr, głośny gwizdek, plecy kolegów przed nimi, okrzyk Naruto i Kiby, pałki przekazane, kolejne sto metrów Sasuke i Nejiego. Potem zamiana i tak jeszcze dwa razy.
Kiedy Kakashi gwizdnął po raz ostatni tego dnia, ustalając koniec dość krótkiego treningu i wszyscy ucieszeni zabrali swoje rzeczy z bieżni, to duszne, gorące powietrze zdawało się wręcz stać w miejscu.
— Naruto, bloki — przypomniał mu Kakashi, kiedy ten wziął się za zmienianie przepoconej pomarańczowej koszulki na świeżą, ale równie pomarańczową.
— Widzę, że ci się poprawiło po poranku. — Naruto uniósł jedną brew, mnąc materiał w dłoniach. — I, muszę powiedzieć, że wtedy byłeś jednak dużo milszy.
— Oho, mamy pretensje? — zauważył Kakashi, przerzucając rękę przez barki Naruto i spoglądając na jego naburmuszoną minę z góry.
— Nie to że mamy, co nie — powiedział Naruto po chwili, a potem zrzucił rękę trenera. — I nie rób tak, gorąco jak diabli, a ty mnie jeszcze przytulasz — parsknął i przetarł zwinięta koszulką kark i tors. Rzeczywiście się spocił.
Niebo przecięła błyskawica, długa i fioletowobłękitna, bardzo jasna. Sekundę potem zaczęło kropić.
— Teraz może być już tylko chłodniej — stwierdził Kakashi.
— A żebyś wiedział, że chłodniej — burknął blondyn, szybko rozkładając świeży t-shirt i próbując szybko przełożyć go przez głowę.
W dwóch kwestiach mu się nie udało. Takie szybkie zakładanie spowodowało, że nieco się w koszulce zaplątał i kiedy wreszcie udało mu się przecisnąć głowę przez otwór na nią, napotkał przed sobą znowu ramiona trenera i jego usta cmoknęły go w nos.
— Przepraszam.
— No dobrze, niech będzie.
Naruto uśmiechnął się nagle szeroko i zaczął całować Kakashiego i było znów niemożliwie gorąco i duszno tam między nimi. Powietrze ciągle stało w miejscu, ciężkie i lepiące się do nich obu.
Krople deszczu stawały się coraz grubsze i zaczynały spadać częściej na bieżnię i trawę na boisku.
Nadal duszno, nadal gorąco, nadal tak blisko. Z dłońmi na karku, na plecach, potem nagle na biodrach czy piersi. Z wilgotnymi już włosami, z przemoczonymi ubraniami nagle w całkowicie mokrej trawie.
Grzmot, błysk i ulewa.
Pochmurna, parna sobota zamieniła się w burzową sobotę jeszcze trochę przed dziewiątą rano. A potem jeszcze w całkiem ulewną niedzielę. Naruto w niedzielę także raczej się nie wyspał.
end.

"Eu te amo!" (fanfik crossoverowy)

Opko dla, Irdine, z pairingu dość crossoverowego, bo Kakashi x Naruto x Paulo Coelho. Hehehe, ostrzegałam, prawda? :P
Tytuł, to „kocham cię” w brazylijskim języku portugalskim w jednej z wersji. Specjalnie guglałam, czy w Rio de Janeiro, skąd pochodzi Paulo, używa się formy „te”, czy „
você”, ale jako że tam obie formy się przeplatają bez żadnej większej różnicy w znaczeniu, zdecydowałam się na tę prostszą. Druga brzmi: Eu amo você!
Wszystkie cytaty w fanfiku to cytaty Paulo Coelho. XD
Eu te amo!

Skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód.”
Znaleźli go skulonego w rogu całkiem przemoczonego kartonu. Karton ledwo stał, ścianki waliły się na niezbyt wysokiego, siwego człowieczka i deszcz kapał mu nos. Kichnął nagle i głośno, uniósł swoje nieduże oczy na stojącego przed nim Naruto. Chłopakowi serce ścisnęło się współczuciem.
Paulo zapłakał, a  resztki kartonu zwaliły się na jego prawie całkiem łysą głowę. Rzeka łez Coelho wylała się z jego głębokich, brązowych oczu.
Naruto wyciągnął ku niemu otwartą parasolkę, by choć trochę osłonić go przed zimnym deszczem. Kakashi wyciągnął ku Paulo dłoń.
Kiedy nie miałam już nic do stracenia, dostałam wszystko.”
Paulo stracił cały swój dobytek w wyniku złego zainwestowania na giełdzie, jeden krach i wszystkie pieniądze, które zyskał na pisaniu książek, zniknęły w bezdennej, bankowej otchłani. To wpędziło go w koszmarne długi. Nie miał już weny, już nie. Ostatnia praca przy wymyślaniu tekstu i rozdawaniu ulotek jednej z pizzerii tak go wymęczyła twórczo, że jakakolwiek myśl o choćby krótkim opowiadaniu, które z powrotem wywindowałoby jego nazwisko na szczyt listy bestsellerów, napawała go wstrętem. Niemoc twórcza opanowała wszystkie członki Paulo, prawie nie umiał się podpisać.
I Naruto zapłakał razem z Paulo, częstując go chlebem i herbatą. Rzeka łez wylała się tym razem z oczu błękitnych jak niezapominajki i zmoczyła jasną koszulę Kakashiego, w którą Paulo został przyodziany.
„– Nie chcę pieniędzy – odparł Ajdi. – Obiecaj tylko, że kiedy w moim życiu zawieje mroźny wiatr, rozpalisz dla mnie ogień przyjaźni.”
            Paulo miał teraz przyjaciela. A właściwie dwóch przyjaciół, Naruto i Kakashiego, którzy mieszkali razem i darzyli się zażyłym uczuciem. Tym samym uczuciem obdarzyli Paulo, który więcej już nie płakał. Przytył, pod skórą nie było już widać żeber, jego brązowe oczy nabrały blasku, a łysina przestała się poszerzać. Kilka białych włosków nawet urosło na błyszczącej głowie Paulo i zdawało się uśmiechać wraz z nimi wszystkimi, gdy do późnej nocy grali w scrabble.
Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni i tygodni smutku i rozczarowań.”
            Eu te amo, Paulo, czyż nie tak się mówi w twoim języku? — zapytał pewnego razu Kakashi.
            — Tak — odparł prosto Paulo. — Tak się mówi. — Położył głowę na miękkiej poduszce. Ręce Naruto objęły go z tyłu, Coelho patrzył  w ciemne i tajemnicze oczy Kakashiego. — Tak się mówi — powtórzył.
            Na zewnątrz gasł wieczór. Paulo zachrapał radośnie. Już nie spał w kartonie, miał przyjaciół i znalazł miłość, czegóż mógł chcieć więcej?
Weny, pomyślał sennie Paulo, weny, weny, weny…
            Następnego dnia wziął długopis w dłoń i zaczął pisać.
happy end <3
Uprzejmie proszę o niekrzyżowanie mnie za tę herezję. :P

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Technicolor" Rozdział 3 (SasuNaruNeji)

Okej, od czasu ostatniej notki… okazało się, że maturę zdałam całkiem dobrze, dostałam się na studia do Poznania, na, jak to się mówi, Największy Wydział Filologii Angielskiej w świecie, i nawet znalazłam tam mieszkanie w praktycznie ścisłym centrum. Nie na Wydziale, ale ogólnie w Poznaniu, żeby uściślić. : D
Ale wracając do głównego tematu, oto rozdział kolejny, w którym dopiero zaczyna się prawdziwa drama. Przede wszystkim uwikłanie w sprawki klanowe, co jest akurat dość rozwlekłe i, serio, mam nadzieję, że nikomu Neji nie znudził się jakoś bardzo.  ;)
Uch, i nie wiem, czy przewidywana liczba rozdziałów nie powiększy się aby o coś w rodzaju spin-offa albo zwyczajnie rozdziału szóstego, bo inaczej zdaje mi się, że opowiadanie może wyglądać na takie, które potrzebuje jeszcze jednej kontynuacji. XD
Hiashi jest trochę OOC, co wiąże się ze znacznym brakiem kanonu w fanfiku ogólnie — następnym razem kwestię braku kanonu we wstępniaku pominę, pewnie już się wryło wszystkim głęboko w pamięć xD”
Rozdział kolejny na pewno w sierpniu, postaram się, żeby pojawił się trochę szybciej, jako że nie będę zajęta szukaniem lokum w stolicy Wielkopolski i pobocznościami z tym związanymi, a jedynie wypoczynkiem wakacyjnym. ;)
Przepraszam za rozbicie rozdziału na dwie takie cząstki, ale Onet źle przyjął fakt, że to jest 15 stron w Wordzie. =.="
Rozdział trzeci
Zbyt wiele miłości może cię zabić,
Nie ma tu nikogo, kto by ci wybaczył.
(Zuviel Liebe kann dich töten,
Niemand hier, der dir vergibt.)
Neji przesunął dłonią po lśniącym, gładkim materiale kimona, które do tej pory trzymał zamknięte szczelnie w torbie i schowane na górnej półce w szafie w korytarzyku. Jedwab był szaro-biały, z naszytym na plecach godłem klanu Hyuuga. Tym samym godłem, które tak wiele znaczyło.
Neji zacisnął zęby i wyjął strój z folii, jedwab rozwinął się, ciężko opadając do podłogi — emblemat zdobiący materiał kłuł w oczy. Wyraźny kolor, proste, a mimo to dość finezyjnie poprowadzone linie — Hyuuga, mówiło wyraźnie, to herb rodowy Hyuugów.
Ten emblemat zawierał wszystko, co Neji znał. Przestrzeganie ustalonych wieki temu zasad, chylenie głowy przed regułami i chlubienie nimi. Bo tradycja, jak mawiali często przeróżni wujowie, tradycja jest najważniejszym elementem cywilizacji, jest najważniejsza dla człowieka. Bez tradycji człowiek jest niczym, człowiek niedopasowany do etosu jest wypaczony i nieludzki, bowiem nie tylko nie ma oparcia w żadnych wyższych wartościach, ale także wartości te świadomie ignoruje. Tym samym nie potrafi pojąć piękna i prawdziwej wielkości starodawnego rodu, które tkwi zapisane zarówno w historii, jak i żyje w każdym z członków klanu.
„Nie posiadamy źrenic, ale nasze białe oczy są w stanie dostrzec więcej”, zdaje się Nejiemu, że kiedyś powiedział to Hiashi. „Nasze białe oczy widzą dalej i pełniej, bo na to pozwalają nam zasady wpajane od dziecka, nasza duma z bycia Hyuugą. Ta sama duma, której innym klanom zabrakło po wojnie. Kiedy inni ukrywali swe moce, Hyuugowie nie chowali się przed nikim, zawsze gotowi stanąć do walki, z wysoko uniesionymi głowami.”
Tak, tu było wszystko, co znał. W tym kawałku materiału z namalowanym herbem. Również te rozpalające wyobraźnię małego chłopca historie o wielkich bitwach, waleczności dumnych przodków z klanu Hyuuga, ich lojalności i szacunku dla rodu — i Neji zawsze kochał te historie; nie mógł się doczekać, aż jego ojciec siądzie naprzeciw niego, ze świeżo zaparzoną herbatą, i niskim, dość cichym głosem, rozpocznie opowieść o tych wielkich czynach.
Ale były też mroczniejsze strony rodowego życia, o których nikt nigdy nie opowiadał mu wieczorem. Sekretna pieczęć na czołach członków bocznej gałęzi klanu, Pieczęć Uwięzionego Ptaka, i bezwzględne posłuszeństwo, jakie wymuszała — o tym się nie mówiło, nawet szeptem; o tym każdy z rodziny przekonywał się w późniejszym czasie. A kiedy już się przekonał, okazywało się, że etos trzyma go w swoich sidłach tak dalece, że nie pozostaje nic, tylko zgodzić się i z pełnym szacunkiem pochylić przed nim głowę. Tak jak pochyla się głowę przed członkiem głównej gałęzi rodu, dokładnie tak samo — przecież nie było tutaj innej drogi i możliwości innego wyboru. Hyuuga należący do bocznej gałęzi musiał wyrzec się samego siebie na rzecz siebie potrzebnego klanowi. Poświęcenie było obowiązkiem. I to było jasne i wyraźne, tak jak ten herb na jedwabnej materii. To było oczywiste.
Neji rozebrał się i sięgnął do torby po odpowiednią bieliznę. Okazja wymagała, żeby założył stosowny strój, to właśnie klanowe kimono.
Hiashi zażyczył sobie spotkania z Nejim, bez ochyby można stwierdzić, że w celu wyjaśnienia sprawy jego konfliktu z klanem osobiście i ostatecznie. Neji wiedział, czego od niego oczekiwano i wiedział, czego się może spodziewać. Raz już zresztą przechodził przez taką konfrontację… Niewątpliwie, Hiashi będzie go gorąco wyklinał, tę „czarną owcę” klanu, która ironicznie jest jednocześnie geniuszem rodowych technik Hyuugów. Tak było przedtem, teraz raczej się to nie zmieni. Nie ma mowy, żeby w oczach wuja stał się kimś ponad „przeklętego homoseksualistę”, który niszczy dobre imię klanu. 
Neji założył poły kimona na siebie i wygładził je dłonią.
To się chyba nie może dobrze skończyć.
Rezydencja Hyuugów była piękna, nie można było temu zaprzeczyć. Urządzono ją w naprawdę wysmakowanym stylu — tradycyjnym, a jakże — i nie sposób było nie docenić tej pieczołowitej dbałości o każdy szczegół. Drogie drewno stolika, na którym Neji opierał obandażowane dłonie, eleganckie, porcelanowe wazy ustawione na małych komodach, nienazbyt rzucająca się w oczy, subtelna i dopasowana do pory roku ikebana w rogu, tuż przy powieszonym na ścianie zwoju z wykaligrafowanym słowem „honor”. Neji siedział tyłem do przesuwnych drzwi z jasnego papieru ryżowego, miał za plecami spory i równie pięknie utrzymany ogród, teraz osnuty śnieżną pierzyną.
Aż szkoda, że nie ma teraz wiosny, pożałował nagle. Kiedy kwitły drzewa, ogród Hyuugów zdawał się być istnym rajem na ziemi — karpie koi w oczku wodnym, wąziutki strumyk przecinający równo przystrzyżony trawnik, kamienista dróżka i dalej kwitnące brzoskwinie, mnóstwo lecących w powietrzu jasnych płatków… pamiętał to wszystko doskonale, prawie każdą wiosnę spędził wszak w rezydencji Hyuugów.
Drzwi naprzeciwko Nejiego rozsunęły się raz jeszcze w przeciągu kilku minut, teraz Hinata przyszła z tacą z herbatą. Postawiła ją na stole i usiadła na macie w kącie, tak jak siedziała przedtem, przy ikebanie i kaligrafii powieszonej na ścianie.
Hiashi od kiedy tylko wprowadzono Nejiego do pomieszczenia — jakby był kimś obcym, nie Hyuugą — jeszcze się nie odezwał, tylko skłonił nieco głowę, odpowiadając na powitanie. Siedzieli przy stoliku i patrzyli na siebie i choć to nie nastręczało problemów, Neji już miał tego dosyć. Chciał stamtąd zniknąć, bo wiedział, co może stać się za chwilę lub dwie. Że pewnie dostanie możliwość „wyboru”, tego właściwego dla Hyuugi — wyboru pomiędzy zostaniem klanowym pariasem, a byciem Hyuugą z krwi i kości.
Hiashi zaczął oficjalnym tonem, Neji słuchał, spuściwszy wzrok na swoje szarawe w zimowym świetle dłonie ułożone teraz na udach; kiedy przyszła Hinata coś go tknęło, żeby je ściągnąć z blatu. A to spuszczenie wzroku to poniekąd przyzwyczajenie, ale zdecydowanie jeszcze nie porażka. Potrzeba mu chwili na analizę i zastanowienie, bo teraz, dopiero przed momentem do niego dotarło, że dla niego dokonanie takiej jednoznacznej decyzji, zaprzepaszczenie drugiej szansy u Hiashiego, to wybór mniej pomiędzy byciem pariasem a grubą rybą, ale między byciem naprawdę a nie byciem w ogóle. Trudny wybór.
Wyrwać się stąd — coś szepnęło mu w głowie, przyćmiewając na krótko słowa Hiashiego. Wyrwać się, wyrwij się, Neji, mimo wszystko.
Szept ustał tak nagle, jak nagle się rozległ. Neji spojrzał ponownie prosto na Hiashiego, na jego białe oczy, tak podobne do jego własnych. Rodzina — to nic dziwnego że wyglądają podobnie do siebie; to nic dziwnego, że Hiashi usilnie pragnie utrzymać tę rodzinę razem, zjednoczoną w jednej myśli i w czynach prowadzących do tego samego, do największego dobra klanu. To powinno być priorytetem i dla Nejiego, tak go uczyli, tak zawsze sądził, na tym zawsze się skupiał. Czy teraz coś się zmieniło?
…mimo wszystko.
— Za co umarli twoi rodzice, za co umarł mój brat? — mówił Hiashi. — Jesteś pewny, że oddał życie tylko po to, byś teraz w bluźnierczy sposób wycierał sobie gębę naszym nazwiskiem? Żebyś szastał naszym imieniem, kurwiąc się z mężczyznami, mając w pogardzie wszystko to, czym jest honor i dobre imię rodziny? Czy nazwisko Hyuuga, czy śmierć twojego ojca znaczą dla ciebie tylko możliwość dowolnego zabawiania się z kim popadnie?
Mimo wszystko — tak. Neji zacisnął zęby. Nawet jeśli to oznaczało konsekwencje, może i ciężkie, czy człowiek… czy mężczyzna może godzić się na bycie tak traktowanym? Czy może nie reagować i pozwalać wujowi na mieszanie go z błotem tylko dlatego, że ten jest głową rodu?
Cieniutki głosik z tyłu głowy — tym razem, zdaje się, inny niż ten poprzedni — pisnął coś o bezwzględnym posłuszeństwie, o Pieczęci, o tym, że Hiashi jest szanowaną personą w Konosze i… ale Neji ledwo go usłyszał, a potem zwyczajnie zdusił. Nie może, jak jasna cholera, nie może nie zareagować! Tu o jego własny honor chodziło.
Była między nim i wujem znów ta sama wrogość, ten sam dystans, jak przed egzaminami na chuunina. Jednak z czasem nie wszystkie rzeczy się zmieniają — Neji poczuł, jak na końcu języka ciążą mu słowa, jak pojawia się decyzja, nigdy niewypowiedziana, majacząca dotąd jedynie na skraju świadomości — a gdyby…?
— Czy kiedykolwiek, drogi wuju — odezwał się po raz pierwszy — przyszło ci na myśl, że mogę sam wybrać, jak chcę żyć?
            Hiashi nieco nerwowo poruszył się za stołem, może nawet zacisnął dłonie ze wzburzenia.
            — W jaki sposób jeszcze bardziej unurzać w gównie nasze nazwisko, tak chcesz wybierać? Taki wybór, że zamiast mieć potomka z bocznej gałęzi, Hyuugowie staną się pośmiewiskiem całej wioski, bo klanowy geniusz — wypowiedział z przekąsem — zdecydował się pieprzyć na prawo i lewo i zdechnąć na jakąś z tych obrzydliwych homoseksualnych chorób. Oczywiście, piękna to rzecz dla honorowego, oddanego tradycji mężczyzny. Jestem pod wrażeniem, ile potrafiłeś wynieść z tych kilkunastu lat nauk.
            — Jestem pod równie wielkim wrażeniem, jak przez tyle lat niewiele się zmieniłeś, Hiashi — odparł spokojnie Neji.
Wybór, tak, to był jego wybór. I równocześnie zdał sobie sprawę, że możliwość wyboru, ta o której tak usilnie rozmyślał całe spotkanie z Hiashim, od początku była złudzeniem. Neji, idioto, tutaj tak naprawdę nie ma kilku opcji, bo dla Hiashiego tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. I nie tę wybrałeś.
            Oczy Hiashiego zaiskrzyły gniewem na taki brak szacunku.
            — Wydziedziczę cię. — Uniósłszy jedną pięść, uderzył nią o blat stolika, jakby chciał zaakcentować dobitniej swoją wypowiedź. Herbata w jego filiżance zafalowała gwałtownie. Hinata prawie podskoczyła na swojej macie, miała usta uchylone ze zdziwienia. — Myślałem, że może po prostu gdzieś popełniłeś błąd. Błędy zdarzają się każdemu, ale tylko idioci tkwią w błędach, a ty zdecydowałeś się wręcz wskoczyć do szamba. Pozbawię cię nazwiska Hyuuga, nie zasługujesz na nie.
            — Ojcze, proszę, uspokój się, kuzyn Neji… — powiedziała Hinata, wstając. Mimo protestu wciąż ładna i grzeczna, może tradycyjnie idealna, jak porcelanowa laleczka.
            — Hinato, łaskawie zamilknij albo poproszę cię o opuszczenie tego pomieszczenia.
Usta Hinaty zacisnęły się w wąską kreskę, w tej jednej chwili była tak odważna, jak chyba nigdy — Neji widział ją taką może raz, dawno temu.
            — Obojętnie co zrobisz, ojcze, czy go wydziedziczysz, czy wymażesz jego imię z klanowych kronik, nie możesz odebrać mu nazwiska. Nie ma takiej siły, która pozbawi mojego kuzyna możliwości używania nazwiska Hyuuga — nawet się nie zająknęła. Neji patrzył z podziwem na jej wyprostowaną, zdecydowaną figurę, nie tak porcelanową, jak przedtem, ale o zdecydowanie żywszych barwach.
            — Wyjdź — powiedział Hiashi stanowczo.
            Determinacja jakby na chwilę ją opuściła, nie odezwała się już jednak ani słowem, nie przeprosiła. Drobne dziewczęce kroki zadudniły na podłodze, a potem drzwi zostały cicho zasunięte.
            — Głupia dziewucha — parsknął Hiashi w nerwach. — Nie wie, jakie możliwości ma jedna mała technika dłoni. Bratanku — słowa przechodziły mu z wyraźnym trudem przez gardło — jeszcze staniesz się dobrym Hyuugą, na pewno. Nieważne, czy zdołam-
            — Nie. — Neji podniósł się na nogi, to samo zrobił Hiashi moment później. — Możemy walczyć, mogę ci udowodnić wszystko, co chcesz, nie słowem, a czynem. Mogę cię nawet… zabić.
            Nigdy tak naprawdę o tym nie myślał, ale oczywiście była taka możliwość. Możliwość walki Nejiego z Hiashim i śmierć tego drugiego. O ileż problemów uboższe stałoby się wtedy życie Nejiego!
            — Neji, muszę przyznać, tolerowałem cię, byłeś niezły, dobry w naukach, przypominałeś mi mojego brata. Szkoda tylko, że jesteś tak uparty, tak cholernie uparty i tak cholernie głupi.
            To nawet nie była walka, a jeśli była, to zaczęła i skończyła się w mgnieniu oka. Hiashi po prostu wyciągnął rękę ponad stolikiem — nagle i szybko, materiał jego ciemnego kimona aż zafurkotał — i dotknął Nejiego. Jeden dotyk, ułamek sekundy i koniec. Wszystko, co Neji czuł w tamtej chwili to ból. Taki, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem — promieniujący od Pieczęci skrytej za bandażem na czole, przepoławiający czaszkę, korpus, całe ciało…
            Neji zawył głośno i ochryple, uniósł dłonie do czoła i przyciskał je tam, jakby to miało w czymś pomóc. Nie pomagało, ból wwiercał się w każdą komórkę, jak gdyby chciał ją rozerwać i zniszczyć. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się na kolanach, z głową dociśniętą do podłogi, próbując opanować mdłości i modląc się, by przestało jak najszybciej.
            — To jest ta twoja walka, Neji. Masz co chciałeś. — Usłyszał zza kurtyny bólu przesłaniającej świat.
Niemalże rozpaczliwie wyciągnął rękę, chwytając twardy, podłużny kształt — chyba stołową nogę — i próbował jakoś podnieść się do pionu. Miał otwarte oczy, ale nic nie widział — jedno czarne pole rozjaśniane czerwonymi przebłyskami. Tak jak ta cholerna dyskoteka, pewnie by pomyślał, ale musiał zwymiotować i to zajęło go na dłuższą chwilę, odsuwając wszelkie zalążki myśli daleko na bok. Stolik zatrząsł się, filiżanki i imbryk zadźwięczały, ciepła herbata ściekła po blacie na jego kark i głowę. Prawie tego nie zauważył.
— Żałujesz teraz?
Shinobi o takiej pozycji jak Hyuuga Neji nauczył się niczego nie żałować. Niczego — to chciał odpowiedzieć wujowi, ale… ale nie mógł. Nic nie mógł. Kaszlnął, krztusząc się kolejną falą żółci napływającej do gardła — nie mógł nic powiedzieć, z jego ust wydobywały się tylko nieskładne jęki i stękania. Krew huczała mu w uszach.
Puścił stołową nogę, przechylił się w przód, tracąc równowagę i stuknął czołem o matę na podłodze. Chwilę później leżał tam już cały, spocony, zaplątany w swoje długie czarne włosy. Jasne klanowe kimono wyglądało teraz jak zwyczajna szmata, a herb rodowy na plecach zdawał się palić równie żywym ogniem jak pieczęć na czole, jak wszystkie kanały czakry, jak każdy centymetr jego ciała.
—…bogowie!!!... trzeba zawołać… — Wydawało mu się, że rozsuwane drzwi znów się otworzyły i że słyszał, jak jakaś kobieta krzyczy. Potem że ktoś uniósł jego twarz i próbował gdzieś przeciągnąć. Nie dał rady, prędko odpuścił.
— …czy zdajesz sobie sprawę… go zabić?!
Dźwięk jakby coś się stłukło, tysiące dzwoneczków. Przesunął ręką po podłodze, to było ostre i twarde, wbiło się w skórę. Potem słodkie damskie perfumy — odetchnął głęboko tym zapachem — i chłód jedwabiu przy ciepłej skórze. Zauważył, że pulsowanie od czoła, rozchodzące się po całym ciele, trochę zelżało, niedużo, ale wystarczająco. Neji otworzył powieki, widział już odrobinę lepiej. Wyciągnął ręce przed siebie, odtrącając Hinatę i skoczył na równe nogi. Momentalnie zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale zacisnął zęby i rzucił się w stronę, gdzie wcześniej widział Hiashiego — stał nad rzuconym na ziemię stołem, nad skorupami porcelanowej zastawy.
Przelał czakrę do rąk, czuł jak moc przepełnia kanały czakry, jego byakugan znów widział tak dobrze, jak zawsze. Moment i drugi — dwa kroki po sobie, wyciągnięte dłonie. Twarz Hiashiego przed nim, dzieliły ich już tylko  centymetry, zamach prawej dłoni, szybki unik wuja i mała niespodzianka — blokujący przepływ czakry cios lewej dłoni, niespodziewany przez nikogo szybki hak, a…
A potem już nie pamiętał. Wszystko utonęło w czakrze płynącej w bolących, poparzonych wcześniej techniką wuja, kanałach czakry, wszystko w mierzonych ciosach i blokach, wszystko w pragnieniu, żeby tylko nie przegrać.
***
— Świat się zmienia, jesienna mgła nigdy nie jest taka sama jak wczoraj, mleko się psuje, a piwo wietrzeje, hm. — Staruszek pyknął fajkę i wypuścił dym ustami w kilku eleganckich kółeczkach. — Takie małe, wieczne continuum, kalejdoskop, nieustanność zmian, hm, hm.
            — Jest już zima, dziadku, cholerna zima — Sasuke poprawił go stanowczym głosem.
            — Hm. — Kolejnych kilka dymnych kółeczek rozpłynęło się w powietrzu; dym sięgnął Sasuke siedzącego z tyłu. Ten uniósł kołnierz kurtki, usiłując odgrodzić się od śmierdzącego kłębu. — Hm, hm. Nie widać.
            Jesieni nie było, a przynajmniej tutaj w żadnej mierze na siebie nie wyglądała, zresztą na zimę nie wyglądała nawet bardziej. Śnieżny krajobraz Kraju Ognia stopniowo, z każdym mijanym kilometrem, zmieniał się na cieplejszy, właściwy dla Kraju Wiatru. Zbliżali się do granicy między Krajem Ognia, a Krajem Rzeki, niedługo więc ta zima-jesień może zmieni się w prawdziwie suche, pustynne lato, jakie zwykle panowało w okolicach Suny.
Końskie kopyta stukały o twardą drogę. Furmanka trzęsła się na nierównej, polnej drodze prowadzącej między polami porośniętymi suchą, trochę tylko przemarzniętą trawą. Pola były szarobrązowe, poszarpane, horyzont dość płaski, z jedną czy dwoma miękkimi fałdami niewielkich wzgórków. Niewątpliwie płynęły za nimi rzeki, z których słynął kraj, którego granicę niedługo przekroczą.
Sasuke kierował się zachód w poszukiwaniu brata, żeby w końcu zrobić to, co zawsze zrobić powinien. Nie było dla niego innej opcji. Śmierć jest konieczna i nieunikniona — chyba nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że Sasuke jednak zdecyduje się zrobić ze sobą coś innego; że jest możliwe, żeby tego zaniechał. Itachi musi zapłacić za to, co zrobił, odpłacić za swoje grzechy równie krwawą walutą. Dopiero kiedy Itachi będzie gryzł piach, Sasuke zastanowi się, co dalej. Póki co ma wypełnić swój obowiązek, swoją obietnicę, przysięgę. Musi w końcu określić samego siebie, nabrać konturów, mieć jasno wytyczone granice, gdzie kończy się on, a zaczyna reszta świata, zapanować nad wszystkim w sobie — tak kompletnie, w zupełności, do ostatka. Uzyskać pełną, absolutną kontrolę nad swoim życiem…
Fura zatrzęsła się nagle bardziej, podskoczyła, a potem koń mocno szarpnął i stanęli, cokolwiek krzywo; tył wozu opadł. Staruszek zacmokał i wypuścił obłok dymu, w którym skrył się przed nieuzbrojonym w sharingan wzrokiem Uchihy.
            — Starcze, co jest do jasnej cholery? Paliwa chyba nie zabrakło.
            Mężczyzna zeskoczył z furmanki, klepnął konia po boku, cmokając jeszcze kilkakrotnie i głaszcząc go po chrapach, po czym przeszedł na bok.
            — Ach.
            — Co? — zapytał Sasuke, wychylając się przez burtę.
            — Koło. — Mężczyzna wyjął fajkę z ust i wskazał na  rzeczone. — Szprychy się wyłamały, musieliśmy wpaść w dziurę.
            — Cholera, prowadzić to ty nie powinieneś.
            Sasuke rozejrzał się dokoła — horyzont miał miękką linię trawiastych pagórków po stronie zachodniej, na północy ostrymi ciemnozielonymi wierzchołkami drzew wybijał się bór. Chwycił plecak, także zeskoczył z fury i ruszył w stronę wzgórków, nie oglądając się za siebie.
            — Nie pomożesz mi z tym, panie ninja?
            Ciężkie skórzane buty stukały głośno po twardej powierzchni piaszczystej drogi.
            — Nie — powiedział.
Staruszek, zacmokał jeszcze i buchnął fajką, po raz kolejny skrywając się w szarym dymie.
Sasuke oddalił się, wspinając na niewielkie szarozielone wzniesienie. Z jego szczytu pewnie zobaczy pustynię.
***
— Ja i Sasuke… to coś, co od początku nie miało sensu. Teraz też nie ma, Naruto, nieważne, co próbujesz mi powiedzieć i do czego dążysz, bo przyznam, że nie bardzo rozumiem. Chcesz go odszukać? Żebym ci pomógł, dlatego na siłę próbujesz… mi uświadomić, że ja mam do Sasuke jakiś interes, że łączy nas jeszcze kilka niedokończonych spraw, że jakieś uczucia, że jakieś — co?
— Niczego nie próbuję ci uświadamiać na siłę!
— …chcesz pójść go poszukać; przyprowadzić?
— Ja… ja nie wiem. Znaczy, wiem, że go kocham — jego kocham, to na pewno — ale czasem myślę… Rzadko tak myślę, bardzo rzadko, bo to dziwne myśli. Może to przez Lisa, przez pieczęć, może to dlatego, może… nie wiem, może nie przez to, może już mi się pierdoli wszystko.
— Co myślisz?
— Że lepiej by było, gdyby już nie wrócił... Tak może byłoby lepiej, może ja i Sai, może my mamy ze sobą trochę więcej przyszłości niż jeszcze jakieś dwa miesiące; może mam jakąś przyszłość z kimś innym, może mam tę przyszłość gdzieś indziej… Ale przecież wiesz. Nie mogę go tak po prostu zostawić tam, bogowie wiedzą gdzie, nie mogę. Nie mogę.
***

***
Pukanie do drzwi zbudziło Nejiego z niespokojnego snu, wypełnionego dziwnymi, chwilowymi koszmarami, które jak prześwietlone zdjęcia przesuwały się pod powiekami. Uniósł się na łokciach i przetarł twarz — suchą i ściągniętą. Poczekał chwilę, ale pukanie nie ustało, a wręcz nawet przybrało na sile. Oblekł się w szlafrok rzucony na krzesło stojące przy łóżku i człapiąc w stronę drzwi, próbował go zawiązać. Wyszło mu to bardzo niechlujnie.
Otworzył drzwi.
— Naruto? Co ty tutaj…? — Neji zdziwiony zawisł na skrzydle drzwi i wpatrywał się w nieco stroskaną twarz Uzumakiego.
— Słyszałem, co się stało; co Hiashi chciał z tobą zrobić, co ty chciałeś z Hiashim zrobić. Mogę wejść? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, wpakował się do mieszkania. Zamknięcie drzwi należało jednak do Nejiego.
— Pewne rzeczy, pewne plotki rozchodzą się dość szybko — zaczął Naruto. — Hinata mi powiedziała, Tsunade… babunia też coś wspominała. Nie może nic szczególnego zrobić za to Hiashiemu, bo to w końcu… noo, ma dużo władzy w ręku i jeszcze są jakieś klanowe pakty z wioską, ale Tsunade nie byłaby Tsunade, gdyby za to nie beknął, no nie? Pewnie mu nakopie za to w dupę — dodał pocieszająco, choć wyjątkowo nieporadnie.
— Nie chciałbym, żeby mu nakopywała w moim imieniu, w mojej sprawie. Są pewne rzeczy, z którymi powinienem poradzić sobie sam — wymamrotał nie do końca przytomnie Neji, tym razem opierając się o ścianę. Cholerne zawroty głowy, miał nadzieję, że szybko go opuszczą.
Naruto zakręcił się wokół, zdejmując szalik i kurtkę, a potem powiesił je na kołku.
— Jesteś strasznie blady — zauważył, odwiesiwszy okrycie. — Spałeś?
Hyuuga rzeczywiście był bardzo blady, musiało to wyglądać koszmarnie w towarzystwie przekrwionych oczu i potarganych włosów.
— Tak, obudziłeś mnie — przyznał.
— Przepraszam, ale nie mogłem czekać, kiedy to usłyszałem. Musiałem lecieć do ciebie od razu. — Blondyn rozejrzał się po mieszkaniu. — W sumie to dlaczego siedzisz w mieszkaniu sam?
— Hiashi leży w szpitalu.
— O? — zdziwił się Uzumaki; tego to mu nikt nie powiedział. — No i? A dlaczego ty nie leżysz? Jakieś cięcia budżetowe, brak łóżek? Słyszałem, że Irukę przeziębienie kompletnie rozłożyło, może to już epidemia?
— Nie. — Neji uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak zmęczony. — Tsunade uznała, że będzie dla nas obu lepiej, jak nie spotkamy się za szybko. Dlatego ja siedzę w mieszkaniu.
— I co, i ta stara wiedźma tak zwyczajnie kazała ci tu zostać, na serio?! — oburzył się Naruto. — A jakby nagle ci się gorzej zrobiło, to co ona myśli, że sam sobie ze wszystkim poradzisz! Przecież gdyby nagle coś się porypało z pieczęcią, to gotowyś wykorkować.
Neji skrzywił się. Ile Naruto właściwie wiedział o jego spotkaniu z Hiashim?
— Shizune wyszła ode mnie jakoś koło siódmej rano, powiedziałem jej, że mogę ruszać dłońmi, nogami, więc dlaczego nie mógłbym zająć się sobą sam?
— Co za nieodpowiedzialna kobieta — wymamrotał Naruto pod nosem. — I z ciebie też, jaki z ciebie nieodpowiedzialny facet! No ale dobrze, zrobię herbaty. Masz jakieś leki? Coś, co musisz wziąć, jakieś zastrzyki? Mogę ci zrobić zastrzyk, jeśli trzeba. W szpitalu lądowałem tyle razy, że wiem, jak to leci, no nie. Wyjmujesz igłę, strzykawkę, to co trzeba wstrzyknąć, no i tak dalej, żadna skomplikowana sprawa.
— Nie, dzięki, żadnych zastrzyków od ciebie.
— Pfff, jak sobie chcesz — prychnął Naruto i wyszedł do kuchni.
Neji odbił się od ściany i usiadł na kanapie. Przymknął oczy, naciągając na siebie poły szlafroka — ciągle miał pod powiekami jakieś czerwonawe pobłyski, pewnie pozostałości po tej technice Hiashiego, a głowa wciąż pulsowała mu bólem, szczęśliwie bardziej tępym, nie tak ostrym jak wcześniej. Potarł dłońmi skronie, oparłszy łokcie na udach. Prawa ręka była w kiepskim stanie, nie dość że skaleczona poprzedniego poranka, to Hiashi i jego szał rzucania stolikami z porcelaną dodały mu jeszcze jedną, podłużną szramę na przedramieniu. Przesunął palcami po wypukłej ranie, była zaogniona — wtedy, w rezydencji Hyuugów, prawie jej nie poczuł. Wiedział, że coś mu się wbiło, może trochę przecięło skórę, ale nie bolało mocniej niż cokolwiek innego. Teraz też właściwie ledwo czuł, otumaniony lekami przeciwbólowymi.
Od dalszego sprawdzania stanu swoich skaleczeń odwiodły go gniewne pomruki Naruto, który musiał już nastawić wodę na herbatę.
— Jest zimno, Neji, kretynie, a ty siedzisz w samym szlafroku. — Podszedł, żeby zmierzyć mu gorączkę przy pomocy dłoni. — I rany, nie masz nic na sobie pod nim! Czy ty w ogóle myślisz?
— Mam bieliznę. Daj mi spokój, Naruto, idź sobie niańczyć Saia. Spodobałoby mu się.
— A. — Naruto zabujał się na stopach, ściągnąwszy rękę z czoła Hyuugi, niepewny, co właściwie powiedzieć.
— Co „a”?
— Poniańczyłbym sobie… może, ale ma jakąś sprawę, czy zebranie, więc nie wrócił na noc do domu. Nie wiem, czy już przyszedł, bo ja z kolei od południa latałem od Tsunade do Hinaty i potem do ciebie.
— No to zostaw mi herbatę i wyjdź, nie mam ochoty na rozmowy, jeżeli możesz sobie to wyobrazić.
— Przynieść ci koc, czy idziesz do łóżka?
— Myślę, że tutaj posiedzę, może udałoby mi się trochę popracować.
— Yhy, taaak, Neji. Popracować, oczywiście, w twoim stanie to najodpowiedniejsza rzecz, jaką możesz zrobić. Oczywiście, masz na myśli to, że musiało ci się coś pomylić i chciałeś powiedzieć, że sobie pooglądasz telewizję. Chcesz pooglądać telewizję, co nie?
Neji dziwnie popatrzył na Naruto. Jego telewizor przecież nawet nie był podłączony do prądu.
— O taki entuzjazm mi chodzi! Koc masz pewnie w jakiejś szafie? Przyniosę ci. A ten! Jadłeś obiad? Nie jadłeś, co nie? Kupię coś, będę za kilka minut, dobra? No.
Koc wylądował na kolanach Nejiego i Naruto, zajrzawszy jeszcze do kuchni prawdopodobnie po to, żeby zalać herbatę, chwilę potem trzasnął drzwiami. Neji wyciągnął się na sofie, raz jeszcze przymknął oczy. Może to rzeczywiście jest głupi pomysł, żeby teraz pracować? Dłonie wciąż mu drżały i cierpły, jakby nerwy zostały całkiem solidnie przez technikę Hiashiego poparzone, głowa bolała, jak gdyby ktoś niedawno zamknął ją w imadle i mocno ścisnął. Nie mógł, nie potrafił myśleć — oczy też go bolały, jak spojrzeć na jakieś jaśniejsze światło.


Czuł się koszmarnie.
***
Korytarz w szpitalu był cichy i jakiś taki leniwy. Towarzyszył Sakurze już od kilku dobrych minut, a spotkali może ze dwie pielęgniarki i jednego pacjenta. Ta cisza jakby wymuszała na Naruto szept; nie był pewny, czy głośną rozmową chce burzyć ten spokój. A tym bardziej rozmową na taki temat.
— Jak przyszedłem to spał — powiedział Naruto. — Nie dziwię się, że był ledwo przytomny, czy blady, czy że ogólnie wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci, bo to zrozumiałe. Nie czaję tylko to jednego, dlaczego Tsunade zgodziła się trzymać Nejiego w mieszkaniu, a nie w szpitalu? Czy tutaj nie miałby lepszej opieki? No bo wiesz, słyszałem, że ta technika, co nią dostał, to jest dość specyficzna i specjalna, i w zasadzie ciężko ogarnąć, jak wielkie mogą być skutki uboczne. Hinata tak mówiła, zdaje mi się.
— Tak, technika jest, można powiedzieć, unikalna. Pani Tsunade wolała odseparować Nejiego od Hiashiego, bo nie jesteśmy pewni, czy bliskość ich czakr nie wywoła jakichś dalszych komplikacji. Póki co najbezpieczniej dla Nejiego jest siedzieć tam w mieszkaniu, łykać proszki i odpoczywać.
— I za, powiedzmy, kilka dni wszystko wróci do normy?
Sakura otworzyła drzwi do niewielkiego kantorku pielęgniarek. Nie było w nim nikogo, w pokoju stały tylko szafa na dokumenty, jakaś mniejsza szafka z szufladami, dwa biurka i tyle samo krzeseł. Sakura usiadła, nie musiała Naruto kazać zrobić tego samego, bo chłopak walnął się na krzesło, aż to zatrzeszczało niebezpiecznie. Całkiem typowo jak na Naruto.
— Nie jestem pewna, czy z Nejim jest tak dobrze, jak sobie pomyślałeś — westchnęła Sakura. — Byłeś u niego dzisiaj, prawda?
— No byłem, mówiłem ci, przed chwilą dosłownie, że byłem.
— Widziałeś jego dłonie?
— Chyba miał na nich bandaże. No i?
— Jedną z dłoni ma całkiem pociętą i, może cię to zdziwi, ale to akurat nie jest wina Hiashiego. Na ta długa szrama owszem, ale sama dłoń już nie. Wygląda na to, że zrobił to sobie już przedtem. Może to też jakiś przypadek, ale nie mogę być pewna. No bo wiesz, słyszałeś, jak to wszystko wyglądało tam w domu Hyuugów? Rozmawiali, trochę się pokłócili, ale zaraz przeszli do rękoczynów. Neji miał pełne prawo rzucić się na Hiashiego, bogowie wiedzą, że sama pewnie bym tak zrobiła, ale mało brakowało, a pozabijaliby się!


Byłam z nim ostatnio w klubie — nagle zmieniła temat. — To nie był szczególnie sympatyczny wypad. Siedzieliśmy z Lee obok niego i przez cały czas mieliśmy nadzieję, że — Sakura uniosła ręce i pomachała nieco bezradnie — coś zrobi. Nie wiem, uśmiechnie się, wypije jednego czy dwa cholerne drinki, pójdzie potańczyć i się rozerwie. Sama chciałam go nawet na ten parkiet wyciągnąć, ale myślisz, że się dał?  Gówno — zaklęła. — Wyszedł po jakiejś godzinie, cały blady, trząsł się… może mi się trochę wydawało, bo wiesz, te stroboskopy, dym. Ale nie mogłam na niego patrzeć, ani wtedy, ani wczoraj, jak go przynieśli.


Naruto — Sakura spojrzała na blondyna omalże błagalnie — zrób coś. Pogadaj z Nejim, może tobie uda się coś lepiej niż nam. W końcu, wiesz, byłeś z nim bliżej niż ja i Lee kiedykolwiek moglibyśmy myśleć. Nam nie wychodzi, ja nie mam pojęcia co możemy zrobić, żeby było dobrze, bo czuję, że jest tylko gorzej. Chwila moment i… nie chcę krakać, ale jakaś depresja, czy załamanie. Nie chciałabym tego, nie chciałabym go teraz napychać jeszcze innymi tabletkami, skoro jego układ nerwowy, jego kanały czakry i organizm są tak wycieńczone.
— A co do jasnej cholery tam się stało?
— Tam… w rezydencji Hyuugów?
— No.
— Nie mam pojęcia. Znaczy tak, oczywiście, kłótnia z rękoczynami. Hinata pewnie też ci mówiła, że była to kłótnia na temat, na który Hiashi z Nejim dogadać się nie mogą. I tyle, tyle wiem. Jeszcze że Hiashi użył naprawdę paskudnej techniki, która działa na członków bocznej gałęzi. Pieczęć Ukrytego Ptaka, wymuszanie posłuszeństwa, ból fizyczny, wpływ na krążenie czakry w organizmie. W najgorszym scenariuszu użycie tejże techniki może komuś zrobić z mózgu prawdziwą sieczkę.
— Paskudnie — stwierdził Naruto.
***
Chyba przysnął, bo powrócił do przytomności dopiero, kiedy Naruto dotknął jego ramienia. Na stoliczku stała ciepła herbata w dwóch kubkach i talerz z kanapkami.
— Pomyślałem, że zrobię trochę więcej i też zjem. Nie jadłem śniadania.
Usiadł blisko Nejiego, unosząc rąbek koca i wpakowując się pod niego. Był zimny, przewiany mroźnym zimowym wiatrem i nogawki spodni miał mokre od śniegu.
— Strasznie zmarzłem! — wykrzyknął, sięgając po swój kubek z herbatą i grzejąc o niego dłonie. — Rany, ręce jak lody, a wyszedłem ledwo na kwadrans. Yyy… — Zerknął na tarczę zegara. — Dobra, to była prawie godzina, bo twój zegarek wymusza na mnie takie przyznanie się do prawdy. Rany, po co stawiałeś go na telewizorze, Neji? No i mój nos, dotknij i zobacz, pewnie też jest lodowaty.
— Nie będę dotykał twojego zakatarzonego nosa, Naruto — odparł Neji, ale Naruto w jednej chwili odstawił kubek na stolik i złapawszy dłoń Hyuugi, docisnął ją do swojej twarzy.
— Widzisz, widzisz jaki zimny?
— ... czuję, puść teraz.
— No okej, tylko to tak, żebyś się przekonał sam, jak przyjaciel się dla ciebie poświęca, no nie. O, a głównie to po to, żebyś nie mógł się zdobyć na wywalenie mnie spod koca. Byłoby ci przykro, gdybyś wywalił kogoś tak zmarzniętego. — Naruto uśmiechnął się do niego szeroko i tym razem w końcu napił się herbaty.
Neji w milczeniu sięgnął po kanapkę i ugryzł ją bez większych chęci. Była wypchana chyba wszystkim — Uzumaki musiał się bardzo przejąć stanem Nejiego i pewnie zagadał wcześniej do Sakury, czy wystarczy napchanie go ramenem, jak przyjdzie go odwiedzić, a ta musiała mu dobitnie wyjaśnić podstawowe zasady żywienia.
— A, bo wiesz, ani Hinata, ani Tsunade mi nic nie powiedziały, dlaczego Hiashi tak cię, ym, potraktował. Powiesz mi? No jak nie chcesz, to oczywiście nie musisz, ale no ten. — Neji przeżuł bez większych rewelacji kęs, nie zwracając uwagi ani na smak, ani na fakturę, przełknął i odłożył chleb na talerz. Zdecydowanie stracił już cały apetyt.
— Nie zgodziliśmy się w pewnych kwestiach.
— To znaczy, że…?
— To znaczy, że aktualnie zdecydowałem sam siebie wywalić z klanu przez to, że zlekceważyłem zasady, tradycję; przez to, że nie mam honoru i pogardzam historią naszego klanu, a pośrednio także ofiarą złożoną ze śmierci mojego ojca. Cóż, jestem Hyuugą, mam pieczęć na czole, to właściwie niedziwne, że Hiashi zdecydował się na wyegzekwowanie ode mnie posłuszeństwa w taki sposób.
— Co, ale jak to-
— To naturalne, że osoba z głównej gałęzi rodu ma władzę nad członkami gałęzi bocznej — wytłumaczył.
Naruto zgrzytnął zębami.
— Neji, nawet nie próbuj udawać idioty. Wiesz, że nie o to mi chodzi! Jakie on ma prawo, żeby mówić ci, jak masz myśleć, jaki masz być!!!
— …całkiem duże.
Naruto niemalże zatrząsł się z gniewu, chwycił Nejiego za rękę.
— Jeżeli jeszcze powiesz, że właściwie to się z tym zgadzasz i Hiashi zrobił dobrze, to ja ci chyba tutaj zaraz porządnie przywalę! Ranny, czy nie, ja ci zaraz w ten łeb trzasnę!
— Naruto, puść, proszę, moją rękę. Gdybym się z tym zgadzał najpewniej siedziałbym teraz u boku wuja na jakichś zorganizowanych na szybko zaręczynach, a zauważ, że siedzę z tobą na kanapie i na pewno się nie zaręczamy.
— Czyli co, Neji?
— Co, co… — Neji potarł palcami nasadę nosa; ból głowy, choć nie tak makabryczny, jak ten wczorajszy, zaczął odzywać się silniej. — Wydziedziczył mnie, chciał odebrać mi nazwisko, ale tak jak powiedziała Hinata, dopóki sam nie zadeklaruję takiej chęci, nie może tego zrobić.


Puścisz tę rękę?
— O rany. — Naruto prawdopodobnie nie wiedział, co powinien odpowiedzieć w takim przypadku. Ścisnął pocieszająco ramię Nejiego.
— Oczywiście, moja decyzyjność w wielu przypadkach może zależeć od Hiashiego. Członkowie głównej gałęzi potrafią zdziałać naprawdę niewiarygodne rzeczy prostą techniką dłoni, ale moglibyśmy przestać o tym mówić? Głowa mnie boli.
— Dobra, spoko. Nie wiedziałem, że z Hiashiego jest aż taki skurwiel. Żeby własnej rodzinie coś takiego.
Naruto poklepał Nejiego po ramieniu, gdy ten mrużąc oczy, próbował jakoś odegnać silniejący ból głowy.
— Rodzina to przereklamowana sprawa — westchnął Hyuuga i przybrał pozę, jakby chciał wstawać, ale Naruto pociągnął go do tyłu. — Daj spokój, chcę wziąć jakieś proszki, bo jak to się odezwie tylko trochę mocniej, głowa rozpęknie mi na pół.
— To powiedz, żebym ja ci je przyniósł, a nie łazisz sam. — Naruto skrzywił się ponownie. — Niereformowalny indywidualista, jasna cholera, a jak zemdlejesz i rozbijesz sobie łeb o podłogę, na te wspomniane połówki, to co zrobię? Ty, Neji, siedzisz, ja latam od pokoju do pokoju i przynoszę ci, co sobie zażyczysz. I żadnych ale.
— Są na stole. — Dał za wygraną Neji i wcisnął się mocniej w oparcie kanapy.
Kiedy Naruto wręczył mu listek z tabletkami i szklankę wody, Neji szybko wycisnął kilka tabletek na dłoń i połknął. Nie mógł jednak nie zauważyć, że Naruto strasznie się na niego przy tym gapił.
— O co chodzi tym razem?
— Jak się czujesz, tak ogólnie, za wyjątkiem tej głowy?
… jak się czuje?


Pytanie jakby zassało się w środku Nejiego — miał takie dziwne, nieprzyjemnie obce uczucie w żołądku. Uznałby je za głód, gdyby nie to, że myśl o jakimkolwiek jedzeniu, przeżuwaniu i połykaniu wydawała mu się strasznie mało przyjemna. Co to więc było? Niepewność, strach? A może z drugiej strony, pewność, że to pytanie jest totalnie niepasujące do sytuacji? Że jest totalnie nie na miejscu?


Jak się czujesz z tym wszystkim, Neji, tak po fakcie?
— Jestem zmęczony. Powinieneś już iść, wiesz — oświadczył.
Naruto zaszurał butami.
— Może tak, pewnie powinieneś się jeszcze przespać.
— Tak, powinienem — odpowiedział, niepotrzebnie zresztą, Neji.
Chwilę potem Naruto wyszedł, a Neji po raz kolejny położył się na kanapie. Pod powiekami znowu przesuwały mu się kilkusekundowe koszmary, jak prześwietlone zdjęcia, groteskowe i trwające tylko przez moment. Nie na tyle długo, by zwrócił większą uwagę na któryś z nich.