Uff, dawno nic nie wrzucałam, ale jestem tak zalatana, że nie mam czasu nic napisać. Hopefully, już niedługo trochę czasu na to znajdę i zaskoczę z kolejnym rozdziałem "Hypnotised", który powinien pojawić się najpóźniej w marcu (nie wspominam daty specjalnie, bo jeszcze nie wiem, ile mi to zajmie. :D).
Póki co jednak postuję moje opowiadanie napisane na pojedynek na forum SasuNaru - temat pojedynku wybierałam ja, bo bardzo chciałam przeczytać jakieś opowiadanie SN o żulach. Wszystkie teksty są rzecz jasna boskie (nawet przez wielkie B!) i, jak ktoś nie miał okazji, zapraszam do zerknięcia tutaj.
Póki co jednak postuję moje opowiadanie napisane na pojedynek na forum SasuNaru - temat pojedynku wybierałam ja, bo bardzo chciałam przeczytać jakieś opowiadanie SN o żulach. Wszystkie teksty są rzecz jasna boskie (nawet przez wielkie B!) i, jak ktoś nie miał okazji, zapraszam do zerknięcia tutaj.
SasuNaru jest tutaj co prawda niewiele, ale tekst jednak w zamierzeniu mial być krótki i cokolwiek rozpisanego bardziej nie zmieściłoby się nawet. ;)
W ogóle, o rany, dopiero teraz zerknęłam na daty - w styczniu blogaskowi stuknęły cztery lata. Osobiście jestem zszokowana. XD
W ogóle, o rany, dopiero teraz zerknęłam na daty - w styczniu blogaskowi stuknęły cztery lata. Osobiście jestem zszokowana. XD
0,7 zgłoś się!
Kap!
Coś zimnego spadło prosto na nos
Sasuke, wybudzając go z pozbawionego snów letargu. Chrapnął jeszcze po raz
ostatni, gwałtownie rzucił ramionami i podniósł się do pozycji siedzącej, drąc
tym samym wieko kartonu. Kolejna zimna kropla rozbiła się już na jego głowie.
Zmrużył oczy porażony nagłą
jasnością i ciężko wypuścił powietrze z płuc. Nic dziwnego, że karton podarł
się tak łatwo, skoro był cały mokry — dzisiaj będzie musiał wybrać na
poszukiwanie nowego. I może wreszcie dowie się czegoś przydatnego, bo jeśli
naprawdę będzie musiał spędzić jeszcze kilka takich nocy, to z pewnością złapie
zapalenie płuc. Siąknął nosem, podrapał się po szyi omotanej jakimś trochę
przebarwionym szalikiem i sięgnął do przepastnej kieszeni kurtki tylko po to,
żeby napisać w zeszycie trzy wyrazy: „Dzień 3. obserwacji”. Nie mógł napisać
więcej, bo tak naprawdę niczego nie zaobserwował. Poza tym że nie miał dzisiaj
gdzie spać, bo jego karton był aktualnie zdemolowany.
Sięgnął potem po leżącą w tyle
kartonu butelkę i łyknął sobie wina na tyle, na ile jego ilość pozostała w
butelce mu pozwoliła. Starając się potem zapalić namokłe zapałki, zerkał
jednocześnie na kilka krótkich zapisków wypełniających otwartą stronę zeszytu.
Nie były nawet ciekawe, żeby nie mówić, że były w jakikolwiek sposób istotne.
Ot:
Dzień 1. obserwacji
Obserwację pod przykrywką rozpoczęto o
godzinie szesnastej. Środowisko nie zwróciło większej uwagi na obcą osobę.
Poszukiwanie informacji i dowodów obciążających podejrzanego (nazwisko
utajnione z powodu operacji terenowej i ryzyka utraty Dziennika Obserwacji) w
toku.
Dzień
2. obserwacji
Przykrywka wzbogacona o znaleziony w obserwowanym
środowisku rekwizyt, tj. czapkę w kolorze czarnym, model przez środowisko zwany
„czapką żula”. Obserwujący (dane utajnione z powodu operacji terenowej i ryzyka
utraty DO) wyrzucony z sieciowej restauracji typu fast food ok. godz. 4 rano.
Nocleg w obserwowanym środowisku; środowisko nie wykryło żadnych
nieprawidłowości. Obserwacja w toku.
I nie zanosiło się na to, że uzupełnianie
tego cholernego dziennika jakoś szybko się skończy. Może dlatego dali mu taki
gruby zeszyt — przecież on wystarczy na co najmniej dwa lata! Dwa lata spania w
kartonie pod mostem, z deszczem padającym prosto na nos. No nie, Sasuke, musisz
coś ogarnąć. I to prędko.
Zresztą kto by pomyślał, że te lata szkoły
policyjnej i potem pracy w policji nagle doprowadzą go do bycia żulem. Takich
rzeczy nigdy nie wymagano od porucznika Columbo ani Kojaka, czemu więc nagle
pojawiły się jakieś zadania do wykonania w żulerskim półświatku. Czemu w ogóle
uznali, że Sasuke nada się najlepiej. Absurd!
Sasuke i Naruto
nadadzą się, dokonał w myślach szybkiej poprawki. Obaj.
I kiedy pomyślał
o Naruto, nawet zrobiło mu się trochę lżej na duchu. Ale tylko trochę. Na tyle
na ile podnieść na duchu może myśl, że to ktoś inny, a nie on, na co dzień lata
w dość specjalnym stroju, gotując obiady w jadłodajni dla bezdomnych. To
niezbyt wiele, ale już coś.
***
— Pokręciło ich. Totalnie pokręciło!
— Wybuchnął Naruto, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi od biura, bo ich
przełożony, Kakashi, wspaniałomyślnie uznał, że „nie chciałby ich dłużej
zatrzymywać, gdyż zapewne są bardzo zajęci”. Zamknięty karton, który dostał w
biurze i teraz trzymał w dłoniach, aż się trząsł od wcale nieskrywanej złości. —
Że co, że mamy teraz iść obaj w przebraniach i badać środowisko żuli od środka,
bo może akurat w jakimś zaułku trafimy na ten cholerny skradziony naszyjnik
tej, no, aktorki Ino… Yamanaki? Rany, czy ci ludzie nie widzą tego, jak bardzo
to jest bez sensu? Skąd w ogóle ta laska się urwała, żeby przyjeżdżać tutaj,
wyjść na spacer i pierwsze co zrobić to dać się okraść.
Sasuke zszedł kilka stopni niżej po
schodach.
— Nie widzą. Przecież powiedział ci,
że to z powodu pogłosek i pewnego wartego sprawdzenia podobieństwa między poszukiwanym
a osobą, która jest w policyjnych kartotekach. Widziałeś zdjęcie, widziałeś
nazwisko, czytałeś o znakach szczególnych, więc teraz przed nami już tylko
najprostsza rzecz. Znaleźć „Króla Żuli” Orochimaru — prychnął Sasuke. — Mówili,
że szczegółowe instrukcje i przebranie operacyjne mamy w tych kartonach, prawda?
— Już się boję, co nam dali. —
Naruto przewrócił oczami i kiedy stanął obok Sasuke, zapytał: — No, to
otwierasz? I tak z sekundy na sekundy to wszystko nie stanie się lepsze, a tak
samemu otwierać, to wiesz. Raźniej we dwóch.
I prawie równocześnie unieśli wieka
kartonów.
— No super — skomentował Sasuke
zawartość swojego pudełka. Naruto przez moment wpatrywał się w kłębek ciemnych
szmat bez słowa, a po przeczytaniu opisu przebrania, wykrzyknął po raz kolejny:
— No chyba ich
pokręciło, cholera jasna!
Na karteczce napisano: „czarny habit damski”.
Sasuke wybuchnął śmiechem.
***
Teraz jednak Sasuke do śmiechu nie
było ani trochę. Zmienił zdanie z „że przynajmniej nie lata w habicie” na
„szkoda, że nie lata w habicie”. Naruto może i w zakonie był taką trochę
„kobietą z brodą” (bez piersi i z szerokimi barkami do tego), ale chociaż miał
co jeść i gdzie spać. I nie musiał włóczyć się po dworze w tym zimnie.
Trudno było powiedzieć, czy, aktualnie, widoczność Sasuke bardziej utrudniał
mrok źle oświetlonego zaułka czy mgła wisząca w powietrzu. Musiał iść prawie po
omacku i jednocześnie dokładnie sprawdzać każdy ciemny kąt. Zbliżała się
dwudziesta pierwsza, kiedy skręcił w kolejny zaułek.
Włóczył się po takich uliczkach — po tym labiryncie kartonów, żuli,
potłuczonych butelek i tanich petów — już od trzech godzin, nie znajdując
jednak nic szczególnie przydatnego. Jedynie jakąś poranną gazetę wciśniętą
między dwa zawilgocone kartony i nic poza tym. Żadnych śladów, nic podejrzanego
co wiązałoby się z jego zadaniem. Ba, do tej pory jedyną w jakimś stopniu
przydatną informacją była ta o stołówce dla bezdomnych, którą prowadziły
siostry zakonne kilka ulic dalej. Była to dokładnie ta stołówka, w której
„pracował” Naruto. Może dlatego grochówka była tak paskudna i, nie wiedzieć
czemu, smakowała trochę płynem do mycia naczyń.
Naruto pod żadnym
pozorem nie powinno się wpuszczać do kuchni, bo takie małe tragedie zdarzają
się w jego przypadku aż nazbyt często — o czym Sasuke wiedział z autopsji i spożywania
co najmniej kilku śniadań przyrządzonych przez Uzumakiego. Nie zawsze jednak
smakowały płynem do naczyń — czasem były spalone. Albo przesolone.
To co już wiedział było dosyć marnym
materiałem poszlakowym jak na trzy dni pracy w terenie. To wręcz bardzo mało,
jeśli weźmie się pod uwagę, że Sasuke po tym czasie już wyglądał jak rodowity
mieszkaniec takiego zaułka — nieogolony, w brudnych ubraniach, zamotany w
kurtki i szaliki, byleby było tylko trochę cieplej, i nawet z jakąś cholerną butelką
wódki pod ręką! Z każdym łykiem nawet jakby smakowała mniej paskudnie.
Ale spokojnie,
powiedział sobie w duchu, nie denerwuj się, Sasuke. Nikt nie osiągnął sukcesu
od razu; jak nie dzisiaj, to może jutro. Jak nie po tej butelce wódki, to po
kolejnej.
Westchnął, rozglądając się po
uliczce w jakiej się aktualnie znajdował. Ta akurat z jednej strony ogrodzona
była metalową siatką (w jednym miejscu naderwaną tak, że bez większego problemu
można było przecisnąć się na drugą stronę), a dwa pozostałe boki ograniczały
wysokie, na co najmniej trzy piętra, ściany z gołej cegły. Przestrzeń pomiędzy
ścianami i siatką wypełniał wielki, metalowy kontener na śmieci, jakieś dwa
mniejsze śmietniki i mnogość kartonowych pudeł rozmiarów wszelkich i zapewne z
równie różnorodną zawartością. O tym, co jest w środku, można było przekonać
się dopiero podchodząc bardzo blisko — w mroku rozświetlanym jedynie przez
latarnię stojącą za siatką niełatwo było zauważyć coś od razu.
Sasuke więc podchodził bardzo
blisko, lustrując i klasyfikując zawartość kartonów. W tych mniejszych,
znajdowały się butelki (przeważnie puste, ale zdarzały się wypełnione
substancjami niewiadomego pochodzenia po otwarciu ostro pachnące spirytusem),
czasem jakiś plik skrzętnie zbieranych ulotek, a w tych większych często spali
ludzie. Nie dziwiło to Sasuke szczególnie, po tych trzech dniach i noclegu
właśnie w takim kartonie wyścielonym ulotkami i zdobytymi gdzieś szmatkami.
Teraz raczej spodziewał się zastać w takim kartonowym przybytku w końcu kogoś
zorientowanego w sprawie. Już najwyższy czas!
Ku wielkiemu zawodowi Sasuke, w
kartonach nie znalazł ani nikogo, ani niczego. I nawet miał zawracać i wejść w
jakąś inną uliczkę, kiedy jedna z jego kieszeni zaszemrała (albo raczej
przeciągle zawyła):
— 07, zgłoooś się!
— Odbiór. Nie drzyj się tak, Młotku.
— Oj, dobra — żachnął się Naruto. —
I co?
— Pstro. — Kulturalnie odparł
Sasuke. — Nic, oczywiście. Czemu w ogóle dali mi numer 07? — zapytał, zezując w
stronę trzymanej w drugiej ręce butelki wódki. Przewidzieli to?
— Pewnie mieli ciężkie rozkminy
między siódemką i piątką — zaśmiał się Naruto. — I może zasugerowali ci, jak
wielkie butelki powinieneś kupować. Tak jakbyś miał wątpliwości, że 0,7.
Miałeś?
— Odnośnie samego zadania tysiące,
odnośnie butelek chyba mniejsze — mruknął Sasuke.
— O, no odnośnie zadania to ja też.
I na dodatek tutaj nic się nie dzieje, cały dzień chodzę od kaplicy do stołówki
i z powrotem, i to jest meganudne. Nie wiesz jakie miałem rano problemy, żeby
się niepostrzeżenie ogolić w łazience, gdzie w każdej sekundzie może wejść
jakaś siostrzyczka…
— I o tym mamy rozmawiać przez
krótkofalówkę, Naruto?
— Nooo… Wiem, że nie możemy. Niby. Ale
tak bardzo mi się nudzi, że nawet nie wiesz jak, a rano udało się trochę pociąć
żyletką i…
— To się rozłączam. Bez odbioru.
— Sasuke, ty znerwicowany buraku, no
weeeź!
Sasuke wyłączył krótkofalówkę i
wepchnął do jednej z przepastnych kieszeni kurtki i wtedy, tak jak miał zamiar wcześniej,
skierował się do wyjścia z zaułka.
Dobre sobie, jakby to Naruto trafił gorzej
z nich obu. Że rano miał problemy, żeby się ogolić, pfff. A co miał powiedzieć
Sasuke, który nawet nie miał jak się ogolić. Wzywanie Sasuke tylko po to, żeby
o tym opowiedzieć było chyba jakimś przejawem sadyzmu. Jak już się zobaczą, to
Sasuke mu to powie. Albo lepiej — pokaże jakąś swoją wersję sadyzmu. Bardzo
sadystyczną wersję.
Nagły szelest i następujący chrobot
czegoś metalowego wyrwał Sasuke z jego wizji zemsty na Uzumakim. Ktoś tutaj
był! Uchiha szybko się odwrócił. Był i przechodził pod tą rozklekotaną siatką z
workiem pełnym, chyba, aluminiowych puszek.
Sasuke przybrał więc odpowiednią
pozę — oparł się o mur, założył jedną z rąk na piersi, a druga niedbale zwisała
mu z boku. I tę drugą dłoń raz po raz unosił do ust, popijając wódkę z butelki.
Teraz tylko poczekać kilka chwil, aż ten ktoś podejdzie. I może Sasuke wreszcie czegoś się dowie.
Teraz tylko poczekać kilka chwil, aż ten ktoś podejdzie. I może Sasuke wreszcie czegoś się dowie.
Chrobot puszek ciągniętych po ziemi
zbliżał się do Sasuke powoli, ale konsekwentnie — z kilkoma przerwami
pozwalającymi nieznajomemu na przeszukanie porzuconych w zaułku kartonów i
koszów z odpadkami.
— Och — usłyszał całkiem młody,
męski głos. — Nie widziałem cię wcześniej, zapewne nie masz żadnych puszek,
którymi chciałbyś się podzielić?
— …nie — odpowiedział Sasuke
najbardziej schrypniętym głosem, na jaki go było stać. Nie musiał bardzo się
wysilać. — Wszystko już zainwe.. zain… kupiłem to. — I machnął butelką przed
nosem nieznajomego mężczyzny. Naprawdę miał problem z wymówieniem tego słowa;
może był trochę wcięty? Niemożliwe, po wypiciu około połowy butelki wódki w
trochę ponad godzinę? Chyba po prostu dobrze się wczuł w rolę.
Nieznajomy miał długie, ciemne włosy,
zniszczoną skórzaną kurtkę, z czymś przewieszonym przez ramię, a do tego,
oczywiście, plastikowy worek wypełniony aluminiowymi puszkami.
— Ja pół dnia chodzę i zbieram
puszki — wyznał rozmówca Sasuke. — Może akurat dzięki temu będę miał na fajki.
Najpierw stałem na skrzyżowaniu i trochę grałem.
— Z grania nie ma pieniędzy? — To
był dobry temat, może uda się to jakoś pociągnąć i czegoś się dowiedzieć. Motyw
pieniędzy może go zaprowadzić do Orochimaru, Króla Żuli.
— Jest. Trochę — przyznał brunet. —
Więcej jak nie śpiewam i nie wiem dlaczego. W każdym razie bardziej opłaca się jednak
stać i grać, niż sprzedać to cholerne gitalele. Neji jestem, tak w ogóle.
Uścisnęli sobie dłonie, obie
zmarznięte i nieprzyjemne w dotyku.
— Sasuke. Może to kwestia repert…
tego co śpiewasz?
— Śpiewam to, co sam napiszę. Jestem
poetą — dodał po chwili, bo Sasuke nie powiedział ani słowa. Po tym wyznaniu
także się nie odezwał, więc Neji musiał pociągnąć: — To chyba normalne, że
poeci nie mają pieniędzy?
I zostają żulami?, dopowiedział
sobie w myśli Sasuke. No chyba nie. Zresztą to, że policjanci są żulami i piją
wódkę na służbie też nie jest normalne.
— Nie wiem… — zaczął, ale Neji już
kontynuował opowieść o tym, dlaczego poeci nie mają pieniędzy i dlaczego on, jako
poeta, też nie ma pieniędzy.
— …i wuja w końcu wyrzucił mnie z domu,
podarł mój dyplom magistra zarządzania i od tej pory mieszkam na ulicy. Nie
jest źle jak na rok. Czasem gram, czasem zbieram puszki, mam dużo czasu i
życiowych inspiracji do moich wierszy, a i czasem nawet złapię jakąś robotę.
Wuja chyba by się ucieszył, gdyby zobaczył, jak przerzucam towar w porcie. To w
końcu taka prawdziwa „męska robota” — zaznaczył z przekąsem — a nie artystyczne
fiu bździu. Śledzie chyba są symbolem męskości dla niektórych ludzi.
Sasuke chrząknął — od wódki nawet
zrobiło mu się trochę gorąco, więc poluźnił szalik owijający szyję.
— To jest tutaj jakaś robota? —
zapytał, pomijając temat męskich śledzi. — Też jestem prawie bez grosza, tyle
co dzisiaj… — Sasuke szybko przekalkulował, co takiego też mógł rzekomo robić,
żeby naprowadzić Nejiego na właściwy trop, a nie zdradzić, że bycie żulem to
tylko policyjna przykrywka. — Sprzedałem trochę miedzi w skupie. Wiesz, takie
tam kable, rzeczy różne takie. Na wódkę i hot doga na stacji starczyło.
— A, taka robota — zastanowił się
Neji. — Jesteś tutaj nowy, prawda?
— No. Trochę. Długi, wiesz, stracisz
pracę, ze dwa razy nie zapłacisz za mieszkanie i lądujesz, gdzie lądujesz. — I
pociągnął po raz kolejny z gwinta. — A może — Sasuke wpadł na pomysł — chcesz
łyka?
Neji chciał. Chwilę więc stali i
butelka wędrowała między nimi z rąk do rąk.
— Wiesz — Neji odezwał się w końcu —
byłaby taka robota. Tylko ja sam tam nie chodzę, duże ryzyko i w ogóle. To
niedaleko, w starym sklepie, w piwnicy.
— Czy to Orochimaru? — zaryzykował
Sasuke. — Wiesz, chyba każdy o nim słyszał, nawet ja. Król żuli Oro. To może
być dobrze płatne, a kasa by mi się przydała.
— Jak każdemu. I tak, to chyba on. —
Neji nie wyglądał jak ktoś bardzo pewny swoich słów. — A jak nie, to pewnie z
Orochimaru związany. Tutaj wszystko musi iść jak w zegarku pod jego dyktando,
bo jak nie to wiesz. — Neji wykonał gest podrzynania gardła, po czym wziął
worek z puszkami na plecy. — Pokażę ci, dokąd masz iść.
***
Piętnaście minut, jeden przeskoczony
płot i jedno wybite kopniakiem okno później, Sasuke, przeprowadziwszy pobieżny rekonesans,
znalazł się w budynku, w którym to raczej na pewno znajdował się Orochimaru. I
tutaj miał zamiar przeprowadzić rekonesans dokładniejszy. Szłoby mu to pewnie
lepiej, gdyby wcześniej nie wypił tyle wódki, ale cóż — życie, będzie musiał
sobie poradzić. Tylko trochę szkoda, że nie mieli takich rzeczy w szkole
policyjnej. Jakoś tak nikt nie pomyślał, że czasem jednak trzeba prowadzić
śledztwo pod wpływem alkoholu i nie zawarł takich aspektów pracy policjanta na
żadnych ćwiczeniach i nie wspominał nawet na wykładzie. Skandaliczne.
Sasuke przecisnął się przez wybite
okno, uważając, żeby się nie pokaleczyć, co nie było bardzo łatwe w obliczu
niezbyt dobrej koordynacji ruchowej po alkoholu. Potem otrzepał swoją ortalionową
kurtkę i szalik z kurzu i szkła, i postanowił jednak poinformować Naruto, że
jest już blisko Orochimaru.
— 03, odezwij się, 03 — szepnął.
— Odbiór, draniu. Mam nadzieję, że
nie chcesz pogadać z nudów?
— Jest akcja — uciął Sasuke. — Jak
wyjdziesz na główną ulicę, to przy tym wielkim fioletowym billboardzie skręcisz
w lewo, w zaułek. Znajdziesz wybite okno na wysokim parterze. Znajdziesz?
— Spoko. I, muszę to powiedzieć,
nareszcie!
— Bez odbioru.
Sasuke schował krótkofalówkę do
kieszeni i, schyliwszy się, żeby być mniej widocznym, w półuklęku przemierzył
zakurzone pomieszczenie i dotarł do drzwi. Upewnił się, że pistolet jest na
swoim miejscu — również w kieszeni, obok krótkofalówki, dziennika i butelki z
wódką — i powoli nacisnął klamkę.
Niestety, z powodu upojenia
alkoholowego, stracił równowagę, nacisnął klamkę całą siłą upadającego ciała i szarpnął
za drzwi tak ostro, że nie tylko skrzypnęły, ale właściwie wypadły z zawiasów.
I Sasuke znalazł się na czworakach na leżących już na podłodze korytarza
drzwiach w kłębach kurzu i pyłu. Nie trzeba było długo czekać, aż kogoś ten
hałas zainteresuje.
— Ani kroku! — usłyszał i,
zamroczony hukiem i alkoholem, ani myślał się ruszyć. Nadal tylko kurczowo
trzymał się klamki.
— To jakiś żul, cholera, wszędzie
wlezą. Pewnie myślał, że coś tu znajdzie. Zaprowadzimy go do szefa, on będzie
wiedział, co z nim zrobić.
Teraz, Sasuke, albo wyciągasz broń i
starasz się ich zastrzelić — co prowadzi do zadymy, albo dajesz się tym drabom
zaprowadzić prosto do Orochimaru. I Sasuke, który mógł być aktualnie z
celnością na bakier, zdecydował się na to drugie wyjście. Oszczędzi sobie
szukania.
Został brutalnie pociągnięty w górę
i równie niedelikatnie sprowadzony po schodach. Faktycznie, w piwnicy, w
otoczeniu kilku innych niebezpiecznie wyglądających ludzi, siedział facet
wyglądający jak ten z kartoteki. Ubrany w coś, co wyglądało jak worek po
ziemniakach przewiązany fioletowym sznurem, z długimi, jakby przetłuszczonymi
włosami. Król Żuli.
— Co on tu robi? — zapytał
Orochimaru bardzo schrypniętym głosem. Brzmiał, jakby jego gardło przeżyło
hektolitry taniego wina aromatyzowanego siarką i liczone w dziesiątkach tysięcy
papierosy.
— Rozwalił nam drzwi — przyznał
jeden z drabów, mocniej zaciskając garść na ramieniu Sasuke. — Pewnie szukał
tutaj czegoś do opylenia w skupie.
— Tutaj? — Orochimaru parsknął
śmiechem. — Przecież wszyscy w okolicy doskonale wiedzą, gdzie urzęduję i gdzie
lepiej się nie zapuszczać.
— Ten wygląda na porządnie
zawianego. Może mu się pofiksowały domy.
— No, to powiedz mi, chłopcze —
zwrócił się do Sasuke Król Żuli — co cię tutaj sprowadziło?
Sasuke nie zdążył odpowiedzieć, bo wtem:
— 07, odbiór — zaszemrała
niewyłączona krótkofalówka. — 07!
Sasuke, gdyby mógł, walnąłby się
dłonią w czoło. Taaak, to bardzo inteligentne z jego strony, żeby nie wyłączyć
krótkofalówki w momencie, kiedy znajduje się twarzą w twarz z Orochimaru.
— Och. — Tyle był w stanie
stwierdzić.
A Orochimaru już się zagotował:
— Gliny, cholera! Pewnie jesteśmy
już otoczeni.
— Tak — przyznał Sasuke. I miał
nadzieję, że nikt nie wpadnie na to, żeby wyjrzeć przez okno i stwierdzić, że
to bujda. — Ukradłeś naszyjnik Ino Yamanaki i przyszliśmy go odzyskać. A przy
okazji załatwić kilka innych spraw, o które jesteś podejrzany.
— Nihil novi sub sole [1] — prychnął
Orochimaru. — Do tej pory nikomu nie udało się mnie złapać, więc wątpię, że uda
się tym razem. Tym bardziej, że jesteś w… nieszczególnej pozycji do
aresztowania mnie.
I w tym momencie, kiedy tryumfujący
już Orochimaru, miał właśnie wydać drabom jakiś rozkaz, w pokoju coś huknęło. Okno, tuż nad Orochimaru,
zostało wyważone kopniakiem i w deszczu szkła Sasuke usłyszał szelest
materiału. Potem zauważył, że osoba, która wpadła przez okno ma jasne włosy i
jest ubrana w czarną szatę. Chyba miała nawet koloratkę i wielki pistolet
maszynowy.
Naruto. To może być tylko on!
Naruto. To może być tylko on!
Uzumaki przeładował karabin i
przyłożył ją, leżącemu na podłodze, Orochimaru do głowy.
— Wszyscy ręce do góry! — krzyknął.
Draby trzymające Sasuke natychmiast od niego odskoczyły. — Jesteście
aresztowani, wszystko co powiecie może zostać użyte przeciwko wam. Macie prawo
do obrońcy i tak dalej. Zreferują wam to wszystko na komendzie.
Sasuke stanął na lekko drżących
nogach i również wyjął z kieszeni pistolet.
— Nie miałeś być zakonnicą? —
zapytał, podchodząc bliżej Naruto i trzymając na muszce popleczników Orochimaru,
jakoś dziwnie grzecznie ustawionych pod ścianą.
— Miałem i byłem. — Naruto
uśmiechnął się szeroko. — Jak mnie wezwałeś, to zrobiłem sobie koloratkę z
tektury i przybiegłem. Łatwiej biec bez tego welonu na głowie. W sumie,
naprawdę mogli pomyśleć o tym od samego początku. Nawet bym chyba nie narzekał,
gdyby kazali mi się przebrać za księdza.
Już było słychać syreny za oknem i
całe pomieszczenie rozświetliły biało-niebieskie światła dochodzące z zewnątrz.
***
Naszyjnik, wraz z plikiem
podejrzanych dokumentów i fałszywymi banknotami, znaleziono w znajdującym się w
piwnicy sejfie. Ino Yamanaka mogła być już szczęśliwa, bo pewnie już niedługo,
jak tylko wszystkie biurokratyczne kwestie zostaną wyjaśnione, dostanie to
swoje świecidełko z powrotem.
Sasuke z ulgą wyszedł z budynku,
odprowadzając wzrokiem radiowozy wyjeżdżające z zaułka.
— Zasłużyliśmy na podwyżkę, jak
szlag zasłużyliśmy — powiedział Naruto, który wyszedł z budynku w ślad za nim.
— Oczywiście — przyznał Sasuke i
sięgnął do kieszeni po, wciąż tam tkwiącą, butelkę z wódką. Szybkim ruchem
odkręcił zakrętkę. Musiał ją skończyć, przecież nic nie powinno się zmarnować.
Wypił jeden porządny łyk i aż parsknął, krzywiąc się.
— Ałł. — Naruto teraz dopiero
znalazł się na tyle blisko, żeby zobaczyć, jak przebranie żula pasuje do
Sasuke. — Wyglądasz okropnie. Faktycznie jak żul, nie wiem, czy przewidzieli
to, że tak idealnie się dopasujesz. Nawet ta… czapka. I kurtka. I nawet
śmierdzisz wódką.
— Domyślam się.
— I masz krew na policzku. — Naruto
dokonał kolejnego odkrycia.
— To od szkła. Albo od drzwi? — zastanowił się głośno Sasuke. Sam
naprawdę nie wiedział, gdzie właściwie udało mu się pokaleczyć.
— Też robiłeś wejście na Rambo? —
zaśmiał się Naruto. — Och, no udało mi się to ostatnie. Kakashi musi koniecznie
o tym usłyszeć, jak tam wskoczyłem z karabinem i w ogóle.
— Chcesz łyka? — zapytał Sasuke,
wyciągając butelkę w stronę Uzumakiego.
— No pewnie! I wiesz co, myślę, że
możemy to opić jeszcze jedną flaszką, co najmniej. I to nawet w domu, bo tutaj
jest trochę zimno. Dobrze, że mam pod spodem spodnie, bo pewnie by mi wiało po
łydkach. Papiery załatwimy jutro, nie chcę dzisiaj nawet patrzeć na Kakashiego.
No to co, idziemy?
No to co, idziemy?
— Ergo bibamus [2] — krzyknął Sasuke już trochę w stanie poalkoholowej
euforii.
I obaj, nadal w
strojach operacyjnych, skierowali swoje kroki prosto do sklepu monopolowego.
***
[1] Nic nowego pod słońcem.
[2] Pijmy więc!