Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

piątek, 1 listopada 2013

"Hypnotised" Rozdział 3 (KakaNaru)

Generalnie to ten rozdział miał być jeszcze dłuższy, bo chciałam te wszystkie wątki „düsseldorfskie” już doprowadzić do końca i zająć się samiutką końcówką, ale nie dałam rady, bo wątków jest za dużo, a ja je robię w jakiś strasznie rozpisany sposób. Ciekawa jestem, czy resztę zmieszczę w dwóch rozdziałach. ;)
Wielkim problemem tego rozdziału jest muzyka, a ściślej rozmowa o płycie z płytą w tle — najlepiej byłoby linki w stawić w opowiadanie, ale uznałam, że coś takiego to jest jednak średnio udany pomysł i, jakby ktoś chciał, link jest pod rozdziałem.
I fragment o dwudziestkach jest przesadzony, rzecz jasna – rzeczywista różnica wieku jest w opowiadaniu kanoniczna i wynosi 14 lat.
Betowała: Skidayo <3

Część III

            Kakashi stał nad patelnią z telefonem w jednej ręce i drewnianą łopatką w drugiej. Usiłował usmażyć omlety i jednocześnie zapewnić swoją matkę, że podziela jej fascynację zupełnie nagłymi i niespodziewanymi opadami śniegu w listopadzie. Z omletami przegrywał, z matką wciąż miał szanse na remis — przekonująco wykrzykiwał, że to niemożliwe i niewiarygodne i że ma nadzieje, że te trzy centymetry puchu opadłe z rana nie zablokują wszystkich dróg, które prowadzą do jej miasteczka.
            — I rano prawie poślizgnęłam się na schódkach — oznajmiła matka dramatycznym tonem. — Gdybym nie przytrzymała się barierki, może teraz leżałabym w szpitalu. W śpiączce! Ze wstrząsem mózgu i połamanymi nogami.
            — Dobrze, że masz tam barierkę.
— Bogu dzięki, inaczej pewnie pół roku spędziłabym w gipsie. W Düsseldorfie też pada śnieg? — zapytała.
            — Deszcz. Ale chwilowo akurat nie pada, tylko jest zimno i dość wilgotno.
            — Żebyś się tylko nie przeziębił. Nosisz szalik?
            — Daj spokój. — Kakashi powątpiewająco spojrzał na żółto-brązowy prawie-naleśnik dogorywający na patelni. — Tyle lat mieszkam w Szkocji i jakoś żyję, a ty się martwisz o tych kilka miesięcy w Niemczech. I tak, noszę.
            — Och, no, jesteś moim jedynym synem, Kakashi. I jedynym dzieckiem w ogóle. Myślisz, że nie powinnam się tobą przejmować?
            — Ale w granicach przyzwoitości. Muszę kończyć, bo zaraz sobie zwęglę śniadanie. Zadzwonię w wolnej chwili, pa.
            Odłożył telefon na blat, a potem wyłączył palnik i zsunął czerniawy omlet na jeden z przygotowanych wcześniej talerzy. Na drugim z nich wypoczywał omlet usmażony wcześniej, ten dla odmiany chyba trochę surowy. Co prawda Hatake uważał, że oba przynajmniej były odpowiednio przyprawione, ale w razie gdyby przypadkiem i to mu się nie udało, postanowił jeszcze może zrobić zwykłe kanapki. To byłoby ciężko zepsuć, nawet gdyby dzisiaj jego kuchenny „talent” się na niego uwziął.
            Może to z niewyspania, pomyślał Hatake i zaraz przyjął to usprawiedliwienie jako pewnik. No tak, gotował źle — nigdy nie wahał się tego przyznać — ale bez przesady. To musiało być efektem nieprzespanej nocy. Położyli się koło piątej, niedługo przedtem zmarzli i zmokli, a do tego wszystkiego Kakashi nie mógł spać. I niekoniecznie dlatego, że był zajęty czymś innym niż spaniem — wtedy pewnie raczej by nie miał większych podstaw do narzekania.
            Jak ciężko było zasnąć koło Naruto? Koło uroczego, młodego chłopaka ubranego tylko w koszulkę i cienkie sportowe spodnie? Leżącego z całą pewnością mniej niż dwadzieścia… dziesięć… czy może nawet tylko pięć centymetrów od Kakashiego. Bliziutko. Na wyciagnięcie ręki, pod również niegrzeszącym grubością kocem. W zasadzie to wystarczyłoby się przewrócić na prawy bok i już. Uch, Kakashi chyba wolałby nie odpowiadać na tak sformułowane pytanie. A gdyby tak dodać do tego spostrzeżenie, że tak, ten blondyn, student literatury, młodszy od niego spokojnie o ponad dziesięć lat, jest jakoś tak zaskakująco seksowny, to…
            No, tak, zaśnięcie koło Naruto było po prostu trudne. Ale szczerze, nie ma takiej osoby, dla której zaśnięcie w takich okolicznościach byłoby łatwe. Nie, kiedy uświadomiło się sobie, że to co czuje się na szyi i lekko łaskocze to oddech chłopaka, a jakaś część umysłu rozpaczliwie i bezustannie zdawała się wydzierać: „Bierz go”. Psychiczne samoznęcanie się nad sobą, naprawdę. Po jakiejś godzinie męki i nieruchomego leżenia w łóżku tuż obok Naruto, Kakashi wstał, żeby napić się wody, ale potem, kiedy już wrócił do pokoju, uznał, że nie, że naprawdę nie ma takiej siły, która zmusi go, aby raz jeszcze wskoczyć do łóżka i próbować zasnąć.
            Zbyt blisko.
            Zbyt… niebezpiecznie?
            Tak, zbyt niebezpiecznie. Takie odległości nie należą do komfortowych, a już szczególnie nie, jeśli pod uwagę weźmie się wszystkie towarzyszące im okoliczności. Wyszedł wtedy z pokoju raz jeszcze, tym razem, żeby zrobić sobie herbaty. Potem zaparzył kawę i gdy tak siedział z małą czarną w ręce, uznał, że właściwie to równie dobrze może się już w ogóle nie kłaść. Było wtedy około siódmej — Kakashi zdecydował się ubrać, kupić coś na śniadanie i jak wróci zaparzyć jeszcze jedną kawę i popracować. Liczył, że może w końcu uda mu się ruszyć tamte paskudne tabelki i trochę nadgonić z artykułem.
            Praca nad tabelkami akurat udała się dość średnio. Ta z artykułem też — dopisał całe dwa zdania, które i tak musiał skreślić, bo wszystko w nich było nie tak; były durne, złe stylistycznie i nieludzko poszatkował je przecinkami. No cóż, jakoś tak siedząc w pokoju na krześle przypadkowo odwróconym w stronę łóżka (albo zupełnie nieprzypadkowo i tylko zdroworozsądkowo — światło z okna wtedy padało pod lepszym kątem) nie mógł się skupić. To musi być wina złego przepływu energii. Właściciel mieszkania mógłby nad tym pomyśleć i zatrudnić specjalistę od feng shui, żeby je porządnie przemeblował. Chociaż ten, gdyby przyszedł w tym momencie, pewnie za winnego rozproszeń uznałby rezydującego na łóżku blondyna, bo to od niego Kakashiemu trudno było oderwać wzrok. Ciekawe, czy serio wziąłby się za przemeblowywanie Naruto? I przemeblował go jakoś bliżej, hm… Kakashiego?
            Łóżko jęknęło, kiedy Naruto przewrócił się na drugi bok; teraz leżał twarzą w stronę Hatake. A ten uświadomił sobie dopiero po jakimś czasie, że się najzwyczajniej w świecie gapi. Na potargane jeszcze kolorowe od farby włosy nad wciąż brązowym od letniej opalenizny czole, na blizny na policzkach, po trzy na każdym. Wyglądały na stare, ale dość głębokie sznyty. Ciekawe kto mu to zrobił? Głupio by zapytać, skoro aż tak dobrze się nie znają. Potem skupił swój wzrok na ustach i… basta! Koniec końców komputer i stos kartek ze szkicem artykułu był zmuszony rozłożyć w kuchni.
            W międzyczasie zajął się, chyba dużo cięższym, zadaniem przygotowania nadającego się do zjedzenia śniadania i rozmową z matką na temat śniegu. I tak zastał go Naruto, medytującego częściowo nad notatką o utleniającym odwodornieniu związków organicznych, a częściowo nad przypalonym omletem. Nad śniegiem w Szkocji nie medytował, nie poświęcił mu nawet żadnej głębszej myśli od zakończenia rozmowy z matką.
            — Cześć — powiedział Kakashi, unosząc wzrok znad zapisu reakcji otoczonego chmarą drobnych notatek. — Zrobiłem śniadanie, jak spałeś. Powinno być jeszcze ciepłe, choć… podszedłbym do niego z rozsądkiem i w razie potrzeby zalał keczupem. Wtedy będzie smaczniejsze.
            Spojrzenie, jakie rzucił mu chłopak, było… dziwne. Kakashi zastanowił się, czy to może być sprawka omleta i doszedł do wniosku, że chyba nic bardziej kontrowersyjnego od jego zjadliwości tutaj nie było. Chyba że jakimś cudem był telepatą i wczytał się w kilka kontrowersyjnych myśli Kakashiego — ale chyba nie należy zakładać aż tak pesymistycznych i mało wiarygodnych scenariuszy. Cholerny omlet i antytalent kucharski…
            — Jak coś to mogę zawsze zrobić kanapki…? — zaproponował niezbyt pewnie, kiedy spojrzenie Naruto przejechało po nim praktycznie od góry do dołu. Dwukrotnie, co jeszcze bardziej niepokojące. Ten omlet musiał wyglądać naprawdę źle.
            — Nie. — Naruto też wyraźnie zawahał się w drzwiach. — Dziękuję bardzo za śniadanie, za nocleg i ciuchy, oczywiście. Ale wiesz… wie pan, powiem coś chyba głupiego teraz, mam nadzieję, że pana nie urażę ani nic. Mogę?
— Wal. — Kakashi wzruszył ramionami, chociaż tak po prawdzie daleko mu było do lekceważenia tego, co Naruto miał mu do powiedzenia w związku z popisowo przypalonym śniadaniem.
— Znalazłem „Pięćdziesiąt twarzy Greya” pod poduszką — wypalił i nagle urwał temat.
            Cholera, Kakashi nagle wyprostował się na krześle. Jakby go coś uszczypnęło.
            — Och, tak — powiedział szybko, uśmiechając się i zawstydzonym ruchem przeczesując już i tak potargane włosy. — To raczej nie świadczy najlepiej o moim guście literackim. Cieszę się, że nie zajrzałeś na regał, przeraziłaby cię jego zawartość. Żadnego Goethego, czy Grassa, same… takie książki. Albo chemia, albo porno. Ale i w rzeczywistości od chemii do erotyki nie jest daleko, bo do erotyki zazwyczaj potrzebna jest chemia, więc… khm, chyba mało istotne.
            Kakashi w zasadzie nigdy się z tym zbytnio nie krył, że lubi sobie poczytać jakieś od średnio do bardzo nieambitnych książek o tematyce erotycznej. Nie ukrywał też, że jeżdżąc pociągami i autobusami wyciągał takie powieści z sugestywnymi okładkami na wierzch, budząc powszechne zgorszenie lub niezdrowe zaciekawienie starszych współpasażerek. Takie książki zresztą były mało wymagające od czytelnika, szybko się czytały, no i czasem działały dość pobudzająco. I to tłumaczyło dobrze fakt trzymania Greya pod poduszką. I być może również przyczyniły się do wytworzenia w głowie Naruto obrazu Kakashiego jako starzejącego się perwersa. Mógł się założyć sam ze sobą, że po tym wiekopomnym odkryciu, Naruto szybko wsunie omleta, o ile się na to odważy, i zniknie z mieszkania.
            — Zajrzałem. Bardzo ładne wydanie „Śpiącej królewny” od Rice — pochwalił, a Kakashiemu ciężko było stwierdzić, czy to na pewno było sarkastyczne. Pewnie było — ironia raczej pasowała do sytuacji, szczególnie jeżeli mówił to student literatury. Studenci literatury zwykle pogardzają większością książek, jeżeli to nie tak zwane „klasyki” i Naruto, jeżeli był typowym studentem, również mógł pogardzać. Kto go tam wiedział.
            — Taak, dzięki. — Kakashi zamknął laptopa, wstał i szybko przeniósł go ze stołu na jeden z kuchennych blatów. Po ściągnięciu z niego notatek był praktycznie pusty, nie licząc solniczki i kilku długopisów. — Siadaj i jedz, bo faktycznie będzie zimne i… niedobre.
            Naruto nadal niepewnie stał w drzwiach. Kakashi z talerzem w jednej ręce i jeszcze nienapełnionym wodą czajnikiem, uniósł brew. Na coś czekał? Miał mu podać całą listę swoich wstydliwych lektur? Zeszłyby im na to co najmniej dwie godziny.
            — Nie przeszedłem jeszcze nawet do tej głupszej części. — Naruto nagle zdecydował się ręką potrzeć twarz, prawie całą ją sobie zakrywając. Niewyraźnie, przez palce, powiedział: — Zastanawiam się, jaki związek ma „Pięćdziesiąt twarzy Greya” z pana koszulką. Jeśli jakiś ma.
            Z koszulką. Kakashi aż sam zerknął na wspomnianą część garderoby. Jeżeli to o koszulkę chodziło od początku, to Hatake rozumiał te spojrzenia taksujące go całego. Bo z daleka raczej wyglądała dość jednoznacznie.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, był wielki brązowy krzyż na lewej piersi, potem płonące serce w miejscu, gdzie łączą się jego drewniane ramiona, dopiero później, jak zerknęło się uważniej widać było napis: „New Gold Dream”, co i tak pewnie nie pomagało w niczym, jeżeli symbolika wyglądała na tak oczywistą. Zresztą, jeżeli ktoś nie wiedział, o czym mowa, hasła widoczne na koszulce i tak zostałyby zinterpretowane jednakowo.
            — Jest pan też księdzem? — To pytanie Uzumaki zadał już bez palców na twarzy.
            …to brzmiało jeszcze zabawniej, niż się spodziewał.
— Niekoniecznie — zaśmiał się. — Nie wiem, czy księża czytają takie książki i wątpię, żeby nosili akurat takie koszulki i słuchali takiej muzyki. Przynajmniej znaczna większość z nich, zawsze ciężko mówić o ogółach.
            Naruto zrobił kolejną już dziwną minę.
— To w takim razie z jakichś rekolekcji? Nawet tutaj obok chyba jest siedziba gminy katolickiej, więc to wszystko mi się tak układa i w efekcie trochę…
            — Nie — spokojnie przerwał mu Kakashi i położył w końcu talerz na stole. Stał tak z wyciągniętymi rekami i już stanowczo za długo. — Nie wiedziałem nawet, że jest tutaj jakaś gmina katolicka. Jak wychodzę na autobus, widuję co prawda jakąś wieżyczkę z krzyżem, ale nie pomyślałbym… Nieważne, wracając do tematu, to raczej okładka mojego ulubionego albumu, a nie pamiątka z rekolekcji. I sam zespół nie jest gospel. Płytę mam nawet gdzieś w pokoju — rozkręcił się. — I, naprawdę, to jedno z nowofalowych arcydzieł; jeden z albumów, których trzeba posłuchać, zanim się umrze. Ciarki na plecach i miłość w oczach. Jestem pewny, że akurat tym będziesz zachwycony zdecydowanie bardziej, niż moim kiepskim gustem literackim.
            Usadził Naruto na krześle niemalże przemocą i poszedł po to wspomniane arcydzieło.
Kiedy tylko szukając mieszkania w Düsseldorfie, dowiedział się od właściciela tego lokum na Chlodwigstraße, że jest to jednocześnie i blisko uniwersytetu, i do tego jest wyposażone nie tylko w tak ważne dla każdego kiepsko gotującego faceta urządzenie jak mikrofalówka, ale też w wieżę stereo, nie mógł nie wynająć akurat tego. Dzięki temu jakaś mniejsza cześć jego kolekcji pojechała z nim do Niemiec kosztem kilku dodatkowych koszul. Jedynym, czego trochę żałował, było to, że wieża odtwarzała tylko płyty CD, nie kasety lub płyty winylowe. Kakashi tych nośników z boską muzyką posiadał chyba na tony, a „cedeków” co najwyżej na setki, optymistycznie licząc.
Płyta nie leżała daleko. Na regale obok maseczek ochronnych potrzebnych mu do pracy i w pobliżu tych niebyt grzecznych powieści — na stosie kilku innych ulubionych albumów. Wsunął CD do kieszeni w wieży i pogłośnił do oporu. Dopiero potem, już w kuchni, uświadomił sobie, że może nie wszyscy chcą w sobotę obudzić się już o ósmej. No, pół do dziewiątej. Ale i tak szok dla bębenków musiał być porównywalny z młotem udarowym, mimo że zdecydowanie bardziej melodyczny i przyjemny.
            — Powinienem trochę ściszyć. — Kakashi przygryzł wargę i już-już miał obrócić się na piecie i jednak zmniejszyć głośność, kiedy Naruto machnął ręką i donośnie, tak żeby Kakashi wyraźnie go usłyszał, powiedział:
            — Jest dobrze! Remarque, taki pisarz niemiecki, może pan zna jego „Na Zachodzie bez zmian”,  pisał, że za głośna jest tylko cisza, bo w ciszy człowiek rozpada się jak w próżni. Ja bym zostawił.
            — Myślę jednak, że pani z naprzeciwka może nie docenić tego, jak Simple Minds i ja właśnie staramy się ocalić ją od rozpadu. I wątpię, żeby cytat z Remarque’a ją ewentualnie przekonał — Kakashi zaśmiał się i jednak szybko doskoczył do wieży, ściszając głośność o prawie połowę. Tak żeby nadal wszystko było wyraźnie słychać w kuchni, ale niekoniecznie już w całej kamienicy.
            — Zaczyna się… syntezatorem, dalej perkusja, potem wchodzi gitara i ten rytm basu ciągnie się przez całość — wyliczył Kakashi i chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale coś sobie uświadomił: — Trochę niepotrzebnie ględzę, bo chwilowo raczej zagłuszam, niż się przydaję. Puszczę jeszcze raz, od nowa.
            — Nie, puścisz potem. Niech na razie leci tak jak jest — odparł Naruto i przekroił widelcem już chłodnego omleta.
            Właśnie wszedł refren, kiedy wziął kawałek ciasta do ust — nie wypluł i nawet się nie skrzywił. Kakashi był tym i zdziwiony, i zachwycony. Aż sam usiadł do swojego talerza, by spróbować na własnym języku, czy chłopak jest po prostu miły (i ma niewrażliwe kubki smakowe), czy omlet jednak nie był aż tak spektakularnie nieudany.
            — To genialna pierwsza piosenka. Pomijając, że cały album jest cudowny. Kasetę kupiłem jakoś w dziesięć lat po premierze; znalazłem ją na pchlim targu i zaraz jak tylko włożyłem do magnetofonu, praktycznie ją zajechałem i musiałem sklejać taśmą. Miałem tragiczny magnetofon — Kakashi szeptał; nie chciał zagłuszać Jima Kerra wyśpiewującego „Someone Somewhere in Summertime” bardziej niż było to konieczne — i jeżeli jakąś kasetę przewijałem wciąż i wciąż, to miałem jak w banku, że taśma się zerwie. Teraz jak ją puszczam, dźwięk urywa mi się w kilku momentach — wspomniał i dopiero teraz przypomniał sobie, że sam też miał spróbować swojego omleta. Chwilę mełł kęs w ustach, poddając go surowej ocenie, ale nawet w swym rygoryzmie musiał przyznać, że nie był bardzo zły. Był tylko trochę niedosolony i miejscami przypalony — dużo lepiej niż się spodziewał.
            Przeszło już „Promised you a Miracle” i zaczęło się “Big Sleep” — obie ulubione piosenki Kakashiego — kiedy właściwie przypomniał sobie coś ważnego.
            — Mam nadzieję, że znasz angielski…? — zapytał cicho, patrząc na Naruto dość nieuważnie kończącego jeść śniadanie.
            — Trochę znam. Wiem, o czym mowa, więc raczej wystarczająco dobrze.
            — To dobrze, raczej kiepsko by mi poszło tłumaczenie tego z marszu na niemiecki — teraz zamyślił się Kakashi.
            Śmieszna sprawa z tym albumem, bo znalazł go tak naprawdę przez przypadek — wyszperał na stoisku, zainteresowała go okładka i jakiś imperatyw kazał jednak wydać mu tych parę funtów na kasetę, zamiast na fajki, czy piwo, czy co tam jeszcze szesnastolatek potrzebował do życia. Kilka funtów nikogo jeszcze nie zbawiło. Albo odwrotnie, jeżeli weźmie się pod uwagę krzyż na okładce. I potem tę kasetę „zasłuchał” — większość słów piosenek, ich linia melodyczna, wryły mu się głęboko w świadomość i teraz miał wrażenie, że jest z tymi dźwiękami jakoś tak zdumiewająco blisko związany.
Ale to może przez to, że minęło dwadzieścia lat. Kto by się nie przyzwyczaił i nie zapamiętał przez tyle czasu — spróbował się pocieszyć, ale dość… na marne.
            Dwadzieścia lat, Boże, jaki on już jest stary. Dwadzieścia lat ma Naruto, a on dwadzieścia miał prawie dwadzieścia lat temu. Same dwudziestki. Dwudziestki jakby uparły się i osaczyły go, gdy tak siedział w kuchni i myślał, jaka to strasznie zawrotna liczba i jak to szybko minęło. Teraz zdawało mu się to ledwie mgnieniem, jakby tak naprawdę nie minął więcej niż rok, od kiedy sklejał kasety magnetofonowe i zaaferowany biegał, szukając kaset we wszystkich możliwych sklepach w Londynie…
Płyta się skończyła, zauważył na krawędzi percepcji. I to już chwilkę temu, a ty siedzisz nieprzytomny, gapiąc się w okno i myśląc o tym, jak ci to dwadzieścia lat szybko minęło. Raaany, jakbyś nie miał na to czasu kiedy indziej…
            — Pana gust muzyczny z pewnością zupełnie rozgrzesza literacki. — Głos Naruto zabrzmiał dziwnie głośno w nagle cichym mieszkaniu. — Album wydaje się być fantastyczny.
            — Kamień z serca. — Kakashi otrząsnął się z zamyślenia. — Chcesz, to ci pożyczę tę płytę, oddasz kiedyś, jak mnie zobaczysz — zaproponował, a dopiero później uświadomił sobie, co tak właściwie powiedział. Nie chodziło o to, że rozstaje się z płytą, miał przecież u siebie jeszcze kasetę i nawet wydanie na płycie winylowej. Raczej o to, że właśnie stwarza sobie i Naruto kolejną okazję do spotkania, a to, już wiadomo, było niebezpieczne z wielu powodów. I budziło kontrowersyjne uczucia w samym Kakashim, który chwilowo uświadomił sobie, że ma już zmarszczki i siwe włosy, co nie było szczególnie optymistyczne, ale jakoś nigdy nie zajmowało go na naprawdę długie chwile, czy żeby w ogóle kiedykolwiek przedtem naprawdę go zajmowało.
            — Dziękuję! — Naruto uśmiechnął się promiennie. — To angielski zespół?
            — Szkocki, z Glasgow. To przepiękna okolica i całkiem ładne miasto; tam teraz mieszkam i raczej dobrze dla mnie, bo poza świetnym zespołem, w Glasgow jest dużo chemicznych rzeczy do roboty, więc zawodowo dobrze się złożyło.
— Nigdy nie byłem w Wielkiej Brytanii, niestety. Poza Londynem, może chciałbym również odwiedzić Glasgow... Ale za to pana omlet też był dobry — nagle zmienił temat. — Przesadzał pan wczoraj, mówiąc, że śniadanie będzie paskudne.
            — To jakaś wyjątkowa sytuacja. Zawsze wychodziły gorsze.
            — Mówiłem, że w pana wierzę, ale nie wiem, czy wspominałem o tym, że w kwestii śniadania też trzymałem za pana kciuki.
            — Jak będziesz trzymał je nadal, to może i ta nagroda Grammy mi kiedyś wpadnie. — Kakashi uśmiechnął się wąsko. 

***

            Hatake albo miał omamy, albo halucynacje, albo naprawdę wszędzie widział Naruto. No albo przynajmniej zdawało mu się, że wszędzie widzi tego chłopaka. To drugie nie było aż tak niemożliwe, zważywszy na to, że ostatnio cierpiał na jakieś przewlekłe problemy ze snem i w zasadzie mógł sobie tego Naruto wyśnić na jawie.
            To że widział go kiedyś na korytarzu uniwersytetu czy na parkingu przed instytutem nie było bardzo dziwne — mógł wpaść po coś do Sasuke albo wręcz zgubić się, bo Wydział Chemiczny i Wydział, śmieszne zwany, Nauk o Duchu, gdzie mieścił się ten cały zakład literatury niemieckiej, nie znajdowały się szczególnie daleko od siebie. Potem chyba mignął mu w autobusie i w supermarkecie, kilkukrotnie też wydawało mu się, że z okien autobusu widzi chłopaka na chodniku, co już było dość straszne i mogło zostać spokojnie sklasyfikowane jako omamy.
Kiedy zaś poszedł z profesorem Orochimaru na kawę omówić kilka z tych paskudnych spraw związanych z jego nadal nieskończonym artykułem i konferencją, na której obaj mieli nadzieję, że uda mu się ten brylant naukowego pisarstwa zaprezentować, tam… oczywiście też był Naruto. I tak, to było już dość niepokojące.
Uzumaki pracował jako kelner, elegancko ubrany w białą koszulę i czarną kamizelkę (jego jasne włosy wciąż były trochę kolorowe od tamtej farby) i z ogromnym uśmiechem na twarzy zaserwował obu chemikom po ciastku do kawy na koszt firmy. A to wszystko tylko w przeciągu pięciu dni, od kiedy spędzili razem noc! Na ile było to szczęście, czy zwykły przypadek, a na ile jakaś obsesyjna, niechcąca zniknąć halucynacja, Kakashi nie wiedział, ale był tym faktem spotkania Naruto w kawiarni tak rozproszony, że przyjmując talerzyk z torcikiem, potrącił filiżankę z kawą i poplamił obrus. Orochimaru swoimi wąskimi, bursztynowymi oczyma obserwował jak niezbyt poradnie próbuje wytrzeć plamę, która pojawiła się na białym obrusie.
            — Plama i tak już zostanie — stwierdził Orochimaru po dłuższej chwili milczenia i podpatrywania, jak kolejne serwetki znikają ze stojaka i starają się zmniejszyć widoczność zniszczeń. Widocznie się znudził patrzeniem na tak bezsensowną czynność.
            — Chyba niestety tak. — Kakashi wraz ze stosem zużytych serwetek przyznali się do porażki i przestali nawet próbować robić z tą plamą cokolwiek.
            — Dlatego przejdźmy do rzeczy, Hatake. — Orochimaru wyprostował się na krześle, położył łokcie na stole i oparł głowę na dłoniach. Miał niski, trochę skrzekliwy głos. — Przeczytałem pana abstrakt, jest bardzo dobry — treściwy, rzetelnie napisany — mam więc nadzieję, że całość tekstu również nie zawiedzie ani mnie, ani nikogo z uczestników konferencji. Wyślę panu dzisiaj mailowo kilka moich sugestii i tę część materiału, którą jeszcze trzeba zawrzeć z mojej strony, jako że w tym przypadku jesteśmy współautorami, a skrót, jak pan zapewne wie, trzeba wysłać najpóźniej do końca tygodnia. Mam też kilka notatek ze sobą, więc mam nadzieję, że za moment już sobie wyjaśnimy parę elementów. Ach — przypomniał sobie — prosiłbym też, żeby pan nie zwlekał z wysłaniem swojej części do mnie dłużej niż do połowy grudnia; później może nam braknąć czasu na redakcję kosmetyczną, a tego byśmy, rzecz jasna, nie chcieli.
            Kakashi, postawiony w takiej sytuacji, miał mało miejsca na protest — zgłoszenia zamykały się w tak krótkim czasie i cała konferencja miał odbyć się już w styczniu. Niestety patrząc na to, jak opornie szło mu pisanie, to raczej nie zostało mu zbyt wiele czasu. Na domiar złego zgubił gdzieś przypis do jednego cytatu i nigdzie nie mógł go znaleźć — wyszukiwarka internetowa też zachowała dystyngowane milczenie w tym temacie, wyświetlając jedynie suche: „Podana fraza nie została odnaleziona.” I właśnie od tego chyba nawet nabawił się porządnych problemów ze snem, bo ostatnio sypiał i krótko, i źle — zasypiał po pierwszej, budził się już o drugiej i tak wybudzał średnio co pół godziny.
            Nie miał jednak zbytnio odwagi wyjść ze swoją bezsennością i problemami z cytowaniem naprzeciw majestatycznego autorytetu Orochimaru, który rozparty na krześle vis-à-vis nie wyglądał na kogoś, kto łatwo przełyka wszelkie wymówki i pojawiające się znienacka problemy czysto formalne, a nie do końca tylko naukowe. Więc całą sprawę przemilczał, uważnie notując sugestie profesora — jakoś to będzie; może sobie przypomni w końcu albo jakoś rzecz obejdzie, a później najdzie go wena, żeby w końcu to wszystko porządnie napisać…
            Tak naprawdę, i na całe szczęście!, spotkanie z Orochimaru nie trwało długo. Profesor trochę pomarudził, doradził ujęcie jednej kwestii w inny sposób, dodanie jednego cytowania i napomknięcie o wynikach z jakichś jego dawniejszych badań, bo tematycznie nawet pasowały, i w końcu jednym haustem dopił kawę i zniknął z kawiarenki, zostawiając Kakashiego z kolejną stertą notatek do ogarnięcia, swoim niezjedzonym ciastkiem i Narutową „być-może-nawet-realną” halucynacją gdzieś w pobliżu.
            A potem nawet bliżej niż „w pobliżu”, bo tuż nad jego stolikiem.
            — Boże, ale to był straszny facet. Myślałem, że pana pożre.
            — Może akurat nie był głodny — odparł Kakashi, wymownie spoglądając w kierunku nietkniętego gratisowego ciastka na talerzyku profesora.
            — To na pana miejscu wolałbym go unikać, gdyby był głodny. Albo zły. W sumie chyba na jedno wyjdzie, bo jak ktoś głodny, to jest zły. A ten facet jest przerażający. — Chłopak wziął się za zbieranie naczyń ze stołu. — Chce pan jeszcze jedną kawę? Szef by mnie chyba udusił, gdybym tę też zaproponował jako gratis, ale tak po niższej cenie to… no wie pan, po znajomości. — Uśmiechnął się szeroko.
            Kakashi zerknął na zegarek na nadgarstku i uznawszy, że nie jest tak późno, zdecydował się na tę jeszcze jedną kawę. Kawiarnia była praktycznie pusta, nie licząc jeszcze jednego mężczyzny piszącego coś na laptopie w rogu, więc na kawę nie musiał długo czekać — już po chwili Naruto przyniósł mu ją do stolika.
            — Wygląda pan na wpółżywego — stwierdził blondyn, siadając tam gdzie przedtem siedział Orochimaru; również z filiżanką w ręce. — Ten tekst do napisania musi chyba panu trochę dawać w kość.
            — Trochę. To na konferencję, na styczeń. Pojedziemy do Portugalii, zapłacimy kilkaset euro, żeby zjeść dwa śniadania, jeden uroczysty obiad i pogadać dwadzieścia minut przed publicznością. Oczywiście, jeżeli uda mi się to skończyć przed końcem stycznia, ale… zostało mi jeszcze trochę czasu. W końcu to dwa miesiące — powiedział, chociaż średnio wierzył, że to naprawdę dużo czasu.
Nie pociągnął już tematu swojego tekstu, czy pracy nad nim, czy choćby samej konferencji. Raczej nie były to tematy, które faktycznie mogłyby Naruto zainteresować, Hatake nie widział więc większego sensu w ciągnięciu dalej tego wątku. Cała kwestia konwersacji leżała więc na barkach Naruto, co chłopakowi raczej nigdy specjalnie nie przeszkadzało.
            — Szkoda, że kawiarnia jest na parterze i poza zaparkowanymi autami niewiele widać z okien — odezwał się Uzumaki, zapełniając ciszę. — Ani rzeki, ani Rheinturm, ani nic naprawdę ciekawego, tylko asfalt, beton, czyjeś niebieskie volvo i kosz na śmieci.
            — Zabawna sprawa z tą wieżą, wiesz. — Kakashi jakby trochę się ożywił.  — Wydaje mi się, że zupełnie podobna jest w Berlinie, tamta od telewizji, jak ona się zwie…
            — Fernsehturm, praktycznie dosłownie jak pan powiedział.
            — Tak, Fernesehturm. W każdym razie, jak przyjechałem tutaj po raz pierwszy taksówką z lotniska, to nawet sobie pomyślałem, że zupełnym przypadkiem przyleciałem do Berlina.
            — Haaa…! Mówiłem, że pan ma coś z tym akcentem, że berliński. Ale nie, Wieża Reńska jest ładniejsza niż Telewizyjna, no i ma największy na świecie zegar cyfrowy i naprawdę fajny widok z tarasu widokowego.
            — Jak wysiadłem z samochodu, to wrażenie mi przeszło. Düsseldorf jest od Berlina różny, Berlin jest bardziej jak Londyn, ma chyba tysiąc wieżowców i świateł nocą, a Düsseldorf… jest spokojniejszy. Bardzo.
            — Wszystko ma swoje minusy i plusy, wie pan. Ale też podoba mi się Berlin, to takie trochę wymarzone miasto do życia dla kogoś młodego; że można iść spokojnie od imprezy do imprezy, bo coś tam zawsze jest — powiedział Naruto, patrząc teraz w swoją filiżankę. — A jak nie impreza, to jakiś lokalny festiwal. Albo chociaż grupka kumpli z gitarami, do której można się przyłączyć i śpiewać z nimi. Tutaj nie ma tego aż tak dużo. Ale stolice zawsze są trochę inne i sławniejsze, niż reszta miast. Może stąd ten inny klimat.
A co do tej płyty, rany, dopiero teraz sobie przypomniałem! — Naruto prawie podskoczył na krześle. — Miałem nawet dzisiaj iść do pana, żeby ją oddać, ale obawiam się, że jednak zaplątała mi się w jakichś innych notatkach i jej nie wziąłem. Zrobi panu wielką różnicę, jak oddam ją, powiedzmy, jutro?
            — Nie, nie zrobi, spokojnie. Wolno tutaj może palić? — zapytał po chwili.
Naruto kiwnął głową i sięgnął mu popielniczkę z sąsiedniego stolika. Kakashi podziękował i odpalił papierosa, schowawszy najpierw nieco wymiętą paczkę do kieszeni spodni.
            Kawa w filiżance parowała, pachnąc świeżo mielonym, aromatycznym ziarnem — wciąż jednak była trochę zbyt gorąca do picia. Kakashi postukał paznokciami o blat stołu, patrząc jak Naruto podnosi swoją filiżankę i dmucha na jej parującą zawartość. I wtedy nagle Kakashiego ogarnęło dziwne uczucie — niewytłumaczalna chęć stania się tą filiżanką, dotykającą bladoróżowych warg Naruto. Nie mógł się z tego dziwnego stanu otrząsnąć. Gdyby Naruto palił, Kakashi w tej samej chwili zapragnąłby pewnie stać się papierosem w jego ustach, siwym dymem kłębiącym się pod jego podniebieniem, przesuwającym się po języku i wypuszczanym przez białe zęby.
Znaleźć się tak blisko, skóra w skórę, a on by go nie odrzucił, więcej — zaciągnąłby się głęboko i uznał, że jego obecność sprawia mu przyjemność i nie chce się go pozbyć. Nie teraz, nie…
            Zrobiło mu się gorąco i nie był pewny, czy nadal powinien aż tak gapić się na chłopaka, który, bądź co bądź, tylko siedział naprzeciw niego i pił kawę. I spotkał go tutaj jakimś kolejnym z dziwnych przypadków i ot tak, przy okazji piją teraz razem kawę. To miłe z jego strony, że mu zaproponował i ciastko, i kolejną kawę. A Kakashi chyba jednak jest zbyt zmęczony i stąd to wszystko. Może powinien po prostu się wyspać i jednak ograniczyć kawę, tak jak matka zawsze mu mówiła. Ale bez kawy chyba nigdy nie skończy poprawek nad tym papierem na konferencję. Jezu, to chyba była tak zwana sytuacja bez wyjścia. I teraz chyba jeszcze miał po południu jakieś zajęcia w laboratorium…
            Jeżeli to możliwe, chyba zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, tak nie do wytrzymania gorąco, i Kakashi zgasił peta w popielniczce. Kawa już była wystudzona na tyle, że nadawała się do picia, więc już nie zwlekał, a potem wstał, powiedział:
            — Muszę już iść, mam zajęcia po południu. Do zobaczenia — co zabrzmiało jak jakieś niewyraźne mruknięcie, i już chwilę potem faktycznie znalazł się na chodniku przed kawiarnią.
            Rzucił jeszcze spojrzenie przez szybę, na blondyna nadal siedzącego przy okrągłym stoliku z poplamionym kawą białym obrusem, i szybkim krokiem ruszył w stronę uniwersytetu. 

***

Cały wspomniany album jest tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=4jt1DnUv6L0 w opisie są linki prowadzące do poszczególnych piosenek (album jest generalnie świetny i ja na przykład gorąco polecam, jeśli ktoś lubi new wave/new romantic!). W linku jest też wizualizacja obrazka z okładki, czyli jednocześnie tego obrazka, co Kakashi miał go na koszulce. Jak widać o pomyłkę wcale nie jest trudno i pierwszy na myśl raczej nie przyjdzie żaden zespół. ;)