Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 22 stycznia 2012

"Na końcu wszystkiego" Rozdział 3 (SasuNaru) [T]


Rozdział 3

            Jeśli Naruto miałby kiedykolwiek usiąść i pomyśleć o tym, doszedłby do wniosku, że kiedy stuknęło mu osiemnaście lat, jego życie zmieniło się na gorsze; osiemnastka ta walnęła go z całą mocą jednego z (niedelikatnych) przyjacielskich klepnięć Gamabunty.
            Mając w wyobraźni wizję swojego idealnego startu, po pierwszych kilku miesiącach, popełnił największy błąd w swoim życiu uczuciowym — dał się uwieść Sasuke w obskurnym barze niedaleko Wioski Piasku. To brzmi dużo gorzej, niż naprawdę było. Po tym wszystkim musiał wykorzystać naprawdę dużo alkoholu, by jakoś zatarł mu się w pamięci ten cały incydent. 
I było w porządku do czasu, aż Tsunade nie kazała mu wytrzeźwieć, zanim wpuści go z powrotem do wioski.
Dwa miesiące później musiał przełknąć swoją męską dumę i patrzeć, jak największa miłość jego życia wychodzi za mąż za idiotę z brwiami wyglądającymi jak gąsienice oraz dziwnym upodobaniem do zielonego spandeksu. Co gorsza musiał przyznać samemu sobie, że Sakura dokonała dobrego wyboru, skoro Sasuke — rzecz oczywista — nie miał zamiaru powrócić do Liścia w żadnym najbliższym terminie, a Naruto nie doszedł do niczego konkretnego ze swoim: ”Zostanę hokage!” od czasu awansu na jounina.
No więc Sakura wyszła za mąż i miała to swoje “I żyli długo i szczęśliwie”, a Naruto cieszył się z tego powodu. Naprawdę się cieszył.
W połowie tego już i tak okropnego roku, życie przyzwyczaiło Naruto do nudnej monotonii misji poziomu B z Shikamaru i Nejim, a okazjonalnie również z Kakashim-sensei. Fakt, że wszystko szło zgodnie z planem przez kolejnych kilka miesięcy powinien go ostrzec. To była złudna cisza przed burzą.
Pojawiły się sny. Nie te pełne zdrady i cieni, które normalnie nawiedzały go w czasie odpoczynku, ale pełne dzikości — zapachu trawy gniecionej pod jego łapami, wiatru rozwiewającego futro podczas biegu i zimna nocy, kiedy kładł się w jamie, zwijał w kłębek i chował nos pod ogony…
To go przerażało.
Dwa tygodnie przed dziewiętnastymi urodzinami, Naruto przypadkiem wpadł na grupę najeźdźców na Wioskę Dźwięku obozującą poza granicami Mgły. To miała być jedna z tych absurdalnych rzeczy, którą robią nastoletni shinobi, kiedy są zbyt młodzi i głupi, by myśleć. Ukraść trochę wódy, wymalować wulgarne obrazki na ścianach, może obmacać kilka kunoichi (te bez kunaiów).
— Ale bezsens — narzekał Shikamaru, nie po raz pierwszy. Strasznie dużo zrzędził, szczególnie na temat zaciągnięcia go w pobliże obozu tych gnębicieli, ale to nie było nic niezwykłego w jego przypadku.
— Ech — westchnął Naruto. Po latach nauczył się ignorować większość z utyskiwań Shikamaru.  
Napaść szła wręcz perfekcyjnie. Przynajmniej do czasu pojawienia się Sasuke — wtedy wszystko poszło w diabły.
— Kurwa mać! — Nigdy przedtem nie powiedział tego z większą gwałtownością.
Przewracając oczami, Shikamaru rozkazał gestem reszcie:
— Dobra, wracać do wioski. Na serio nie mam ochoty z nim walczyć.
— Hę? HĘ?! — Naruto popatrzył tęsknie na Sasuke, który spokojnie wymieniał ciosy z jednym z shinobi Ukrytej Mgły. Wyglądał na znudzonego. — Żadnej walki? Nawet malutkiej?
Shikamaru pozwolił sobie na długie, długie westchnienie.
— Za każdym razem kiedy walczymy z Sasuke, muszę pisać o tym raport. A nie lubię pisać raportów.
Cóż, miał rację. Robota papierkowa była złem koniecznym w przypadku shinobi o randze jounina. Zwłaszcza jeżeli przychodziło do potyczek z przestępcami klasy S. A już szczególnie jeżeli ten przestępca klasy S był uciekinierem z twojej wioski.
— Naruto — usłyszał, jak Sasuke przeciąga głoski, wykopując biednego shinobi z Mgły w krzaki — jak długo masz zamiar jeszcze tak stać między tymi drzewami? Twoi przyjaciele nie stanowią dla mnie żadnego wielkiego wyzwania.
Naruto już miał wykonać tę odjazdową sztuczkę ze znikaniem, skoro to Shikamaru poszedł złapać nieprzytomnego ninję z Mgły, ale nagle wychwycił na wietrze zapach Sasuke. Odległość między nimi wynosiła dobre dziesięć metrów, lecz Uzumaki mógł niemalże poczuć jego *smak* w powietrzu — pot, kurz, tę zawsze obecną woń krwi i mocy oraz…
To co pamiętał, że było później to obudzenie się ze stopą Sasuke na swojej piersi. Sharingan zdawał się być jaskrawoszkarłatny wobec krwi i brudu rozmazanych na jego twarzy.
— Nie spodziewałem się tego po tobie, Naruto.
Sasuke tak rzadko odzywał się do niego po imieniu, preferując raczej używanie „kretynów” (i różnych tego słowa synonimów), że Naruto mógł tylko leżeć i zmieszany patrzeć w górę. Zauważył, że sam został ranny, choć niezbyt poważnie, oraz że Sasuke także nie uszedł bez szwanku. Nie wiedział, co się wydarzyło, aczkolwiek nadrobił to później, gdy czytał sprawozdanie Shikamaru z przerażeniem podchodzącym do gardła.
To oni dwaj zniszczyli obóz. Chociaż mówiąc prawdę, to właściwie Naruto zniszczył obóz, ale Sasuke też spowodował wcale-nie-tak-małe uszkodzenia, próbując go powstrzymać. W rzeczywistości, Naruto doszedł tak blisko, jak nie był nigdy — co Shikamaru chłodno zanotował w swoim raporcie — „do rozwiązania naszego Uchihowskiego problemu”. Gotów na zadanie śmiertelnego ciosu, po prostu się zatrzymał.
Skończyło się impasem; Shikamaru odciągał go z dala od miejsca bitwy, a Sasuke leżał na ziemi, zbyt zmęczony, aby ich ścigać.
To wtedy zaczął podejrzewać prawdę.
***
Budzi się, łapiąc z trudem powietrze i szamocząc, kiedy usiłuje złapać za broń, której nie ma nigdzie w pobliżu. Szamocze się tak, dopóki jego oczy nie przyzwyczajają się do czerwonawego blasku nadchodzącego poranka i Naruto poznaje, że znajduje się w swoim własnym pokoju. Jego ubrania są rozrzucone na podłodze, poplątane z ubr… kurwa. Sasuke. Sasuke, który przyszedł do jego pokoju, który wyglądał dużo żywiej niż kiedykolwiek w czasie ostatnich sześciu miesięcy i który go uwiódł. Nie ma innego słowa na określenie takiego wyrachowania.
Zamknąwszy oczy, Naruto cicho przeklina. To było jak bitwa, w której obaj przeciwnicy kurczowo trzymają się swojego miejsca, nie chcąc rezygnować z przewagi, aż do końca pisanego słowami: „wzajemne zniszczenie”. Widział na swoich rękach i ramionach zadrapania; znaki po zębach, które zatopiły się trochę za głęboko oraz skaleczenia od zbyt ostrych paznokci wbitych w jego plecy.
Mimo że minęły już dwie godziny, znamiona nie zniknęły jeszcze całkowicie, co jest dowodem na to, jak obaj „zaszaleli” ostatniej nocy. Woli nie przypatrywać się zbyt uważnie prześcieradłom. To wszystko było zbyt bezpośrednie, zbyt zwierzęce… Kurwa, zbyt demoniczne, zbyt jak Kyuubi zapieczętowany w jego brzuchu. Tylko Sasuke działa tak na niego, popycha tak blisko granic kontroli.
Naruto czuje się źle, kiedy wstaje z łóżka — zatacza się nieco. Każdy ruch sprawia, że jego mięśnie drżą w proteście, a plecy bolą tak, jakby ktoś tarł po nich wcześniej papierem ściernym. Udaje mu się dojść do drzwi, zanim jego nogi się poddają. Biorąc głęboki oddech, Naruto zmusza swoje stopy ponownie do ruchu i jakoś wychodzi na korytarz.
Znajduje Sasuke w ogrodzie; stoi tam tylko, jak gdyby był kamienną rzeźbą. Mimo chłodu ma na sobie jedynie bokserki i t-shirt; Naruto stwierdza, że oba te ubrania zostały skradzione z jego szafy.
— Sasuke — skrzypi, krzywiąc się. Jego głos jest tylko trochę głośniejszy od ochrypłego szeptu.
Sasuke obraca się trochę i patrzy na niego z zamyślonym wyrazem twarzy. Na jego szyi widać odciski po palcach, które zsuwają się niżej po skórze i ostatecznie znikają pod koszulką. To coś więcej niż tylko siniaki; Naruto powinien wiedzieć — to on je zostawił. Nawet z miejsca, w którym stoi, może wyczuć zapach krwi i seksu, który przylega do Sasuke i sprawia, że chce mu się wymiotować.
— Jak długo? — pyta Sasuke, obserwując go. — Jak długo Kyuubi jest wolny?
***
— Nie ma takiej pieczęci, której nie można złamać — mówi Naruto spokojnie, chociaż wcale tak się nie czuje. — Trzeba tylko włożyć w to wystarczająco dużo czasu i wysiłku. — Sasuke zamyka oczy i podnosi dłoń do martwych płomieni pieczęci na stałe wytatuowanych na skórze. — No więc, dlaczego w sumie pieczęć Dziewięcioogoniastego miałaby się różnić od innych?
Mimowolnie wzrok Naruto podąża za opuszkami palców Sasuke, które przesuwają się po boku twarzy i nurkują za kołnierzem skradzionej koszulki.
Kontrola była zawsze rzeczą niepewną, jeśli chodzi o Dziewięcioogoniastego. Żądza która płonie tam nisko, w brzuchu, w połączeniu z zapachem — zapachem tego Dziewięcioogoniastego Naruto — który czuć na Sasuke, sprawia, że odruchowo daje krok do przodu w jego stronę, jego ręka już sięga do…
Sasuke nagle otwiera oczy i — szlag! powinien pamiętać, żeby nigdy go nie lekceważyć — Naruto słyszy mokre trzaśnięcie łamanych kości w jego dłoni, jeszcze zanim ostre ukłucie bólu rozlega się po ramieniu.
— Oszczędź sobie. Naprawdę myślisz, że nie mógłbym powstrzymać cię ostatniej nocy? — Sasuke w ogóle się do niego nie uśmiecha. — Gdybym naprawdę chciał.
Już ma otworzyć usta, by się nie zgodzić, ale wtem jego własne słowa wracają do niego z całą swoją mocą. Nie ma takiej pieczęci, której nie można złamać. I Sasuke na pewno miał czas, aby zdusić te nałożone na jego jutsu i czakrę. Z pewnością Sasuke pozbawiony więzów, wolny, będzie strasznie ciężkim przeciwnikiem nawet dla Kyuubiego.
— To czym była ostatnia noc? Jakimś kolejnym mózgotrzepem? — Tak jak ten pierwszy raz.
— Ostatnia noc była… pożegnaniem.
To uderza w Uzumakiego jak najbardziej realny, fizyczny cios.
— Odchodzisz?
Odpowiedź Sasuke jest chłodna, na samej krawędzi prawdziwego mrozu:
— Tsunade się myli. Nie mam czego tutaj szukać, w Liściu.
Zanim jego umysł uświadamia mu, jak głupi jest to pomysł, Naruto już chwyta Sasuke za ukradziony z jego szafy t-shirt i potrząsa brunetem jak szmacianą lalką.
— Ty pierdolony draniu, a co z Sakurą? Czy nie złamałeś jej serca już wystarczająco wiele razy? Ile chcesz dostać od niej szans? Ona ciebie kocha; ja-
-ciebie kocham, ty żałosny dupku.
Sekundę później, pięść Sasuke uderza w jego szczękę — mógł się właściwie tego spodziewać. Głupkowato, Naruto nadal trzyma Sasuke, wytrzymując kilka kolejnych ciosów, zanim Uchiha w końcu stwierdza, że jego żuchwa (i głowa) jest zbyt twarda, aby odnieść jakieś obrażenia.
— Puść mnie, durniu.
— Nie pozwalam ci odejść. Nie będzie tak jak przedtem.
Orochimaru, pięcioosobowa drużyna ścigająca Uchihę, poświęcenia, koszmarne obrażenia i złamane obietnice.
Sasuke przymyka oczy, jak gdyby sprawiało mu to ból.
— Nie bądź głupi. Teraz jest inaczej, nie zdradzam Konohy. Nie jestem nawet jej częścią.
— To ty tutaj jesteś głupi. — Kolejne potrząśnięcie, akcentujące jego wypowiedź. — Kakashi-sensei jest częścią Konohy; Sakura jest częścią Konohy; ja jestem częścią Konohy. I ty, Uchiha Sasuke, jesteś częścią Konohy.
— Dlaczego? — szepcze Sasuke.
Ponieważ.
Przypomina sobie tamte dni, teraz już nieco zatarte w pamięci, kiedy ich czwórka była razem. Śledząc szczwane kociaki w bujnej zieleni granic Konohy; ćwicząc jutsu za potokiem biegnącym na północ od Lasu Śmierci, gdzie odbywał się ich pierwszy egzamin na chuunina; dni spędzone na wylegiwaniu się na dachu Akademii Ninja i unikaniu Kakashiego oraz Iruki.
Tamten mglisty dzień na moście, kiedy Sasuke wyskoczył przed niego bez wahania, prosto w szpony śmierci. Albo w jaki sposób Sakura związywała włosy, zanim obcięła je, żeby ocalić ich obu przed shinobi z Dźwięku. Albo kiedy pieczęć Kyuubiego zaczęła się strzępić, bo Naruto zaniechiwał odrobinę kontroli po każdym razie, kiedy korzystał z niej, żeby chronić tych najbardziej mu drogich.
Jak Sasuke mógł tego nie dostrzegać? Jak mógł nie rozumieć, że tak naprawdę nigdy nie opuścił Konohy, nawet wtedy kiedy uciekł do Orochimaru. Jak ten chłopak, tak bystry, obdarzony tymi wszystkowidzącymi oczyma, mógł nie widzieć tego, co jest tuż przed nim?
— Bo my wszyscy jesteśmy częściami Konohy. A ty jesteś częścią nas.
Więc żyj, Sasuke. Żyj.
***
            Rzeczy wracają do normalnego biegu albo do tego najbliższego normalności stanu, jaki może istnieć między nimi dwoma. Już nie ma późnonocnych wizyt czy powyznaniowych poranków. Wszystko tonie w otchłani zdystansowania między nie do końca nieznajomymi, gdy obaj spotykają się przypadkiem przy kuchennym stole albo w ogrodzie. Chociaż Naruto woli to od jego manipulacji, te chwile pozostawiają go zasmuconego i niezadowolonego; czuje się praktycznie odrzucony.
            Pewnego ładnego poranka, Naruto napotyka w kuchni Sasuke siorbiącego ostatni ramen instant i rozlewającego resztkę niepopsutego mleka do szklanki. Na jego spokojnej twarzy pojawia się uśmieszek, gdy wypija mleko i oblizuje usta. To sprawia, że Naruto drga i czuje, że w prawym oku pojawia mu się tik. To jest jak wszystkie afronty i wszystkie zniewagi — jakby za każdym razem Sasuke patrzył na niego i nie dostrzegał nikogo wartego uwagi.
            Naruto ma dość luzacki stosunek do życia, ale nawet on miewa chwile załamania.
Umyślnie osacza Sasuke, przyciskając do stołu. Nigdy nie próbował tego w taki sposób, ale Sasuke raczej nie jest typem, który leci na kwiaty, dobre kolacje i długie spacery przy świetle księżyca. Jednak pozostawało coś jeszcze do powiedzenia, jeśli ma to być ta najprostsza metoda. Podążając tym tokiem rozumowania, zaczyna od pocałowania go; głębokie, francuskie pocałunki nie pozwalają się źle zrozumieć —
Pragnę cię.
Sasuke wierci się, nie próbując uciekać, ale nie próbując także współpracować. Jego usta są uchylone i to jest jedyna odpowiedź, jaką otrzymuje Naruto. Te przerażające, gadzie oczy patrzą uważnie i podejrzliwie, jakby Sasuke nie do końca wierzył, że to właśnie Uzumaki przyciska go do blatu, najwyraźniej zamierzając rozpocząć coś, co można by od biedy nazwać grą wstępną.
— No dalej, Sasuke — wydusza z siebie między pocałunkami — to jest dużo fajniejsze we dwójkę.
— Próbuję się zdecydować, czy powinienem cię uszkodzić.
Naruto nie odpowiada, domyślając się, że słowa zarobią mu tylko złośliwą odpowiedź i lodowatą reakcję. Zamiast mówić, wtula się w zagłębienie na szyi Sasuke — poprzednie doświadczenia mówiły mu, że nawet Uchihowie mają słabe punkty. Jego nagrodą jest prawie niedostrzegalne zachwianie rytmu w oddechu Sasuke oraz zaciśnięcie dłoni na jego uniformie jounina.
Pogłębia pocałunki do ssących ugryzień, pocierając dłońmi biodra Sasuke. Tylko dotyk — czuje jak jego mięśnie kurczą się i rozluźniają pod cienkim materiałem piżamy. Sasuke w jego ramionach wierci się żywo, ale ciągle czuć w jego szczupłym ciele wahanie. Wydaje się, że nie podoba mu się to tak bardzo, jak wtedy gdy to on pociąga za sznurki i zmusza Naruto, by tańczył, jak mu zagra.
— Już zdecydowałeś? — uśmiecha się Naruto.
Z roztargnieniem, Sasuke dotyka jego ust palcami i liże ich opuszki. Myśli, rozważa, zestawia ze sobą „za” i „przeciw”, i dochodzi do wniosku, który jest chyba nieunikniony. Opierając ręce na stole, Sasuke unosi się w górę i usadawia na drewnianym blacie, rozsuwając uda w zaproszeniu oczywistym nawet dla Naruto. Spojrzenie w jego oczach, kiedy unosi wzrok na Naruto, wyraża czyste łajdactwo, czyste zło. Cholera…
Przybliżając się, Naruto odkrywa, że trochę trzęsą mu się nogi. Jego palce obrysowują rąbek koszuli Sasuke i zaczynają odpinać klamry, które spinają materiał. Ramiona Sasuke są blade, bez blizn, za wyjątkiem nieruchomych ciemnych płomieni Przeklętej Pieczęci i ugryzień zostawionych przez Kyuubiego. Przez niego. To jego usta zrobiły te znamiona, zanurzając w skórze zęby, które teraz są tępe — nie ostre — i ludzkie.
— Nie będę próbował cię zatrzymać — szepcze Naruto. — Nie, jeśli naprawdę chcesz odejść.
— Zamknij się — mamrocze Sasuke, przesuwając stopą w górę po udach Naruto. — Przestać komplikować sprawy.
— Nie są skomplikowane — odpowiada z uporem, ignorując te części jego osoby, które każą mu przestać myśleć i skoncentrować na tym, że nie codziennie dostaje się półnagiego Sasuke siedzącego na kuchennym stole. Chłopak wyglądał na znudzonego tą rozmową (a to niedobrze), ale równocześnie pieścił się dłonią między udami. A to dużo lepiej.
— Nie ma dla mnie miejsca na tym świecie. — Słowa Sasuke są zimne. — To miejsce jest tylko tak dobre, jak każde inne.
To nie jest obietnica, nie do końca — Naruto przypomina sobie, że Sasuke nigdy nie należał do osób, które słuchają innych. Ale jest to więcej, niż ktokolwiek dostał od niego od lat, odkąd faktycznie opuścił Konohę.
Jeszcze raz całuje Sasuke, pozwalając mu poczuć wygięcie swoich uśmiechniętych ust i dostaje złośliwe uszczypnięcie za robienie problemów. A kiedy Sasuke opasuje nogą jego biodra i ściąga z niego marynarkę, Naruto nie trzeba już niczego powtarzać.
Niestety, kończy spóźniając się dwie godziny na spotkanie ze swoim nowo mianowanym zespołem geninów.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

"Na końcu wszystkiego" Rozdział 2 (SasuNaru) [T]

Rozdział 2

Są takie rzeczy, o których Naruto nie rozmawia z nikim.
Nie rozmawia ani z Kakashim, ani z Sakurą, a już na pewno nie z tym zboczonym pustelnikiem, który z rzadka raczy podzielić się z nim jakąś swoją mądrością.
Pierwszy pocałunek Naruto i Sasuke przeszedł do historii — tamtego dnia świadkami była połowa klasy, która z pełnym zgorszenia podekscytowaniem wałkowała ten temat na okrągło. Później, kiedy Sasuke odszedł, plotki o tym pocałunku sprawiły, że pierwszoklasiści, którzy nie znali Naruto, patrzyli na niego jak na jakiegoś czubka. I nic nie dało, że jakoś w tym samym czasie wiadomość o Dziewięcioogoniastym zapieczętowanym w jego brzuchu stała się powszechnie znana.
To jeden z powodów, oczywiście nie główny, dlaczego Naruto z nikim nie rozmawia o Sasuke.
Ale gdyby chciał, wtedy prawdopodobnie nie potrafiłby znaleźć odpowiednich słów, żeby opowiedzieć, jak kiedy miał osiemnaście lat, Sasuke zapędził go w kozi róg w ciemnym barze w pobliżu Wioski Piasku i pocałował go tak naprawdę. Ten raz całkowicie różnił się od poprzedniego. Z otwartymi ustami, mokry i śliski, z wyraźnie wyczuwalnym wcale nie niewinnym zamiarem, zupełnie nie przypominał tamtego przypadkowego pocałunku.
…żeby opowiedzieć, jak Naruto mu pozwolił.
Jak Naruto stał tam, uległy i cichy, gdy Sasuke całował go i dotykał wprawnymi dłońmi. Jak Naruto wsunął dłoń w czuprynę szpiczastych włosów, chwycił je w garść i przyciągnął Sasuke do trzeciego pocałunku, kiedy ten odsunął się od niego z tym cholernym tryumfującym uśmieszkiem na ustach. Później był czwarty pocałunek z wykorzystaniem zębów, kiedy potykali się na schodach, a barman patrzył na nich znacząco. Piąty, szalony, bez tchu, kiedy przycisnął Sasuke do drzwi prowadzących do swojego pokoju. Potem był szósty na jego łóżku. I po nim Naruto stracił już rachubę. 
…żeby opowiedzieć, jak Sasuke mu pozwolił.
— Sakura wychodzi za Brewkę za mąż — powiedział po wszystkim, chociaż temat niespecjalnie go obchodził.
— Jesteś beznadziejny, Naruto. — W ciemności ledwo dostrzegł uśmiech na twarzy Sasuke. — Ja znikam, a ty tracisz ją na rzecz tego bałwana?
— Cóż, miałem zamiar się jej oświadczyć po tym, jak już zostanę hokage. Wtedy raczej ciężko, żeby dziewczyna dała ci kosza.
— To ja się cieszę, że nie czekała na ciebie, kretynie. Zostałaby starą panną, zanim byś się ruszył coś zrobić.
— Ja… Ej!
W łóżku Sasuke był leniwy i giętki. Nic w nim nie przypominało zabójcy, zdrajcy i znienawidzonego rywala. Oczywiście nic, dopóki dłoń nie zacisnęła się mocno na gardle Naruto i nagie ciało nie przycisnęło się do jego pleców.
Przesuwając mokrym językiem po krzywiźnie ramion, Sasuke zauważył z udawaną nonszalancją:
— Możesz leżeć z wężami na jednym posłaniu, Naruto, ale nigdy nie zapominaj-
— O kłach. — Jakoś udało mu się złapać oddech; uścisk Sasuke nie był aż tak ciasny, by odciąć mu zupełnie powietrze.
— Zastanawiam się, czy powinienem cię zabić teraz — namyślał się Sasuke.
— Nie ma tak łatwo, kurwa!
Wymierzenie łokciem w żebra i Sasuke poleciał w kierunku drzwi, później przez nie i został na krótko zatrzymany przez ścianę korytarza. Ała — sądząc po drzazgach — musiało boleć. Może włożył w cios za dużo czakry.
A może nie, pomyślał kwaśno Naruto,  patrząc, jak Sasuke się podnosi; ciągle na chodzie. Był goły i wkurzony.
Wyglądało na to, że nieważne jakie szaleństwo przejęło nad nimi władzę kilka chwil temu, to zostawili je już za sobą. Wracamy do status quo.
I dlatego właśnie Naruto nie rozmawia z nikim o Sasuke. Bo wie, że pierwszą rzeczą, o jaką zapytają, będzie: „Dlaczego?”
A na to nie ma słów. Może dlatego że Sakura niedawno podzieliła się z nim swoimi planami ślubnymi, a on w końcu sobie uświadomił, że resztki Legendarnego Trio Kakashiego-sensei odchodzą do historii. Jakby najszczęśliwsze momenty jego dzieciństwa, ludzie których trzymał w swoim sercu, opuszczali go. Jakby to był koniec wszystkiego.
Naruto nigdy nie był zbyt dobry w odpuszczaniu sobie.
***
Naruto czeka aż oddali się wystarczająco od wioski, by pogrążyć się w myślach. Rozmyśla, przeskakując z impetem przez drzewa — nie był niczym więcej niż rozmytą plamą na zielonym tle.
Te trzy miesiące bezczynnego siedzenia sprawiły, że Sasuke wyglądał jak własna śmierć. Tym razem kiedy Naruto zdecydował zastosować się do rady Piątej i zejść z oczu Sasuke, ten stracił panowanie nad sobą tak efektownie, tak widowiskowo, że Uzumaki usłyszał o tym pogłoski nawet w dalekiej Wiosce Mgły.
— Cholera, skopię mu za to dupsko! — wydziera się, tak ciężko lądując na gałęzi, że ta się łamie i zmusza go tym samym do odskoczenia w kierunku kolejnego drzewa.
— Nie powinienem w ogóle jej słuchać — mruczy do siebie. — Aargh!
Nawet z największą prędkością dotarcie do domu zabiera mu prawie tydzień. Przez całą drogę powrotną nie udaje mu się nie dostrzec znaków — wyrytych w krajobrazie tropów węża tak głębokich i szerokich jak mały dom; śladów naprawdę grubej (i dość mrukliwej) żaby wydeptanych na podmokłym gruncie i szlamu ogromniastego ślimaka rozsmarowanego po całym lesie.
W Ukrytym Liściu panuje dusząca atmosfera, jak gdyby cała wioska wstrzymywała oddech w oczekiwaniu. Kilka par oczu obserwuje jego ostrożną wędrówkę do siedziby Piątej hokage. Kiedy mija na ulicy Shikamaru, ten mamrocze coś, co podejrzanie brzmi jak: Biedny facet. 
Wszystko to sprawia, że Naruto czuje się bardzo nieswojo.
Kiedy wchodzi do budynku, Kakashi-sensei już na niego czeka i w ogóle nie wygląda na zaskoczonego jego niespodziewanym powrotem, a co gorsza, nawet nie pyta Naruto o misję. Chłopak nie jest do końca pewny, ale Kakashi mógł się nawet uśmiechać pod swoją maską, kiedy prowadził go do Piątej. Oczywiście, do tej pory, jedyną rzeczą, jaka powstrzymuje Uzumakiego od demolowania ścian jest przeczucie zbliżającej się śmierci…
— Ucięłam sobie z Sasuke małą pogawędkę — mówi Tsunade, machając dłonią.
Umysł Naruto automatycznie tłumaczy to jako /Przytrzymywałam go, kiedy ropucha tego zboczonego pustelnika rozdeptywała mu węża./
— Doszliśmy do porozumienia. /Prawie go zatłukliśmy na śmierć./
— Na czas rekonwalescencji… /Kiedy tylko wyjdzie z OIOMu.../
— …Sasuke zostanie z tobą. /…Sasuke zostanie ze mną./
Słowa łączą się z głośnym trzaskiem w jego uszach.
— CO?
— Oczywiście, jego czakra i sharingan pozostaną zapieczętowane — kontynuuje Tsunade, pozornie niezrażona faktem, że Naruto aż opluł się po usłyszeniu takiej nowiny. — Ufam, że uda ci się go utrzymać w ryzach.
— Ale-
— Anbu, rzecz jasna, nadal będą go obserwować. Na *tyle* to ja mu nie ufam.
— Ale-
— Sasuke wydawał się być entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu. /Ale najpierw musieliśmy go potłuc prawie na śmierć./
— On mnie nienawidzi!
— Przejdzie mu. Obu wam przejdzie. — W słowach Tsunade przebrzmiewała czysta stal. — To jego ostatnia szansa, Naruto. Nie ma drugiego wyboru poza śmiercią. Albo z ręki kata, albo ze swojej własnej.
Jego usta zamykają się z głośnym kłapnięciem.
— No kurwa, to jest szantaż.
— Naprawdę? — Piąta sadowi się na krześle, pozwalając zawisnąć w powietrzu niewypowiedzianemu i patrzy na niego oczyma dużo starszymi niż cała ta forma młodej kobiety, którą wdziewa na co dzień. Po długiej chwili Naruto spuszcza wzrok i mocno się rumieni. Och, no tak. Nagle ma na języku tysiące pytań, a wszystkie rozpoczynające się od: „Jak?”
— Zawsze obserwowaliśmy tych, co opuścili wioskę, a szczególnie uważnie tych których Hunter Ninowie dosięgnąć nie mogli. Czasem bezpośrednio, a czasem pośrednio, dzięki shinobi z innych wiosek — pomrukuje Tsunade. — Sasuke jest jednym z nich.
— Och. — Nie chcąc spotkać wszystkowiedzącego wzroku Tsunade, szura sandałem po podłodze, czując jakby znowu miał dwanaście lat w miejsce swoich dwudziestu dwóch.
— Możesz odejść, Naruto — podsumowuje spotkanie Piąta. — Sasuke zostanie zwolniony do końca tygodnia, spodziewam się, że przyjdziesz go odebrać.
— Więc to na tyle? — Nawet on wie, że już czas przyznać się do porażki.
Krótki uśmiech wykrzywia jej pełne wargi:
— Czasami łatwiej nienawidzić.
— Mówisz o mnie, czy o Sasuke?
— A jak myślisz? — wzrusza ramionami.
Naruto nie odpowiada.
***
            Lisie demony to stworzenia terytorialne, Naruto uświadamia to sobie tego ranka, kiedy próbuje się wybudzić ze źle zapamiętanego, niespokojnego snu. Czakra Kyuubiego przesuwa się nerwowo pod jego skórą, jakby demon przewracał się tam na drugi bok, poszukując w jego brzuchu wygodnego miejsca na odpoczynek. Z domu dobiegają dźwięki poruszającego się Sasuke; zapewne przygotowuje śniadanie albo wymyśla kolejny sposób, w jaki mógłby go otruć.
Dziewięcioogoniasty wierci się niespokojnie za Pieczęcią.
— Przestań — mówi Naruto, szturchając znak. — Obaj nie lubimy go tak samo bardzo.
Teraz wyczuwa Sasuke przez cały czas. Bez chwili przerwy, nawet w czasie snu. Każdy z instynktów szlifowanych przez lata pościgu trzyma go przytomnego długo w noc, krzycząc w głębi umysłu: „Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo, Sasuke!”. Świadomość, że Sasuke jest teraz tak groźny, jak ręcznik kąpielowy jakoś nie jest w stanie przekonać reszty Naruto.
Albo nawet ta jego świadomość nie jest tak do końca o tym przekonana.
Kiedy rano wychodzi z domu, Sasuke zostaje na miejscu. Poniewczasie, Naruto zastanawia się, co Uchiha robi wtedy, kiedy go nie ma w mieszkaniu. Raczej częściej niż rzadziej Uzumaki wraca wieczorem do pustego, ciemnego domu i znajduje Sasuke siedzącego w ogrodzie, ciągle w piżamie. Kiedy już zbierze się na odwagę i pyta, jak minął dzień, Sasuke zawsze odpowiada: „Myślałem.”
Może próbuje teraz nadrobić w myśleniu ten czas, kiedy najwyraźniej w ogóle przestał używać mózgu, uciekając do Orochimaru. Ale oczywiście nigdy nie mówi tego na głos, Naruto nie jest kompletnym idiotą. Poza tym, Sasuke ma charakter złośliwca oraz pełny dostęp do jego z trudem wygranego rocznego zapasu ramenu o smaku miso.
Inni ludzie też czasami przychodzą. Pomiędzy zadaniami Sakura przynosi swoje kulinarne sukcesy, oczywiście faworyzując Uchihę i dostarczając te naprawdę smaczne rzeczy wtedy, kiedy Naruto nie ma w mieszkaniu. Blondyn musi więc zadowalać się tylko resztkami swoich ulubionych słodkości.  
Co dziwne, regularnym gościem jest Shikamaru. On i Sasuke garbią się nad szachownicą, trzymając kubki z gorącą herbatą i mało się odzywając, co chyba jest dobrą rzeczą. Sasuke nie patrzy na bliznę przecinającą lewe oko Shikamaru — uprzejmość, którą wyrządził mu jego „udomowiony” wąż. Tak samo jak Shikamaru nie wyciąga na wierzch tego, że to Sasuke zastawił na niego pułapkę, gdy udawał się do Wioski Piasku, i zostawił potem na pewną śmierć na pustyni; bez wody czy jedzenia.
Kiedy, rzadką okazją, Naruto zostaje w domu na cały dzień, Sasuke zachowuje się jak duch, dryfując na samej krawędzi jego świadomości. Nie mówią do siebie dużo, głównie dlatego, że Sasuke bardzo stara się go unikać, a Naruto nie ma pojęcia, co powiedzieć. Normą są długie, niewygodne chwile ciszy przy stole w czasie posiłku. Bez żadnego niby wrogiego, szyderczego „kretyna” rzuconego dla rozładowania napięcia.
Pewnego dnia Naruto wraca do domu wcześniej niż zwykle i znajduje Sasuke skulonego w gałęziach wielkiego dębu rosnącego w ogrodzie. Nie wygląda jakby spał, ale jego oczy są półprzymknięte wobec jasnego blasku słońca. Cóż, równie dobrze mogę to mieć już za sobą. Naruto wspina się na drzewo, aż nie osiągnie poziomu wzroku Uchihy.
Sasuke — mówi, szturchając stopę chłopaka swoją własną.
Mrugając, Sasuke porusza się na gałęzi. Patrzy na Naruto nieokreślonym spojrzeniem; w jego oczach nieomal zagubienie.
— Naruto, co tutaj robisz…?
W jednej chwili to nieobecne spojrzenie znika i Sasuke wybucha kopniakiem w głowę Naruto ze swojego konaru. Nie spodziewał się tego — ledwo udaje mu się zablokować. Całe jego lewe ramię drętwieje od siły uderzenia.
— Jasny szlag! — krzyczy Naruto, złażąc z drzewa.
Podchodząc bliżej, Sasuke oblizuje usta, a jego dłonie układają pierwsze figury jutsu. Wtedy niespodziewanie zgina się wpół z ostrym sykiem bólu.
— Mam nadzieję, że to boli, Sasuke, ty dupku! — Naruto uświadamia sobie, że cały czas krzyczy. Czucie powoli wraca do jego ręki, ale ani nieustanny krzyk, ani odzywający się ból nie są dobrymi rzeczami. Za to przynajmniej jego przyspieszone leczenie weszło do gry. — Co z tobą? Chciałem tylko pogadać.
— Zapomniałem — wykrztusza z siebie Sasuke pomiędzy bolesnymi oddechami. — Zapomniałem-
„— że Itachi jest martwy.”
Sasuke się trzęsie. Może to przez rykoszet pieczęci nałożonej na jego czakrę, a może przez swoje własne wspomnienia — Naruto nie może powiedzieć na pewno. Pomału, jego oddech zwalnia i kuli się przy pniu drzewa, otulając piżamą swoją szczupłą postać.
— Przepraszam — mówi. Unika wzroku Naruto.
— Wracam do domu — w końcu stwierdza Naruto, odwracając wzrok. — Dzisiaj ja zrobię kolację.
Naruto więc czeka. Balansuje między paranoją a prawdziwym strachem, że Sasuke obudzi się któregoś ranka i uświadomi sobie, że Uchiha Sasuke z Ukrytego Liścia to tylko iluzja, którą ktoś narysował na twardej powierzchni rzeczywistości. Tamten Sasuke rozpłynął się dawno temu i żyje teraz tylko jako wspomnienie. A ten który sypia w jego domu i stołuje się u niego to inny Sasuke; ten z ostrymi kłami i niezawodnym instynktem zabójcy. Jest kilka rzeczy, których cofnąć nie można, nawet jeśli ma się najlepsze intencje na świecie.
Naruto więc czeka na ten dzień. Nie chce, żeby nadszedł, ale wie, że to tylko kwestia czasu.
***
— Próbujesz go zagłodzić na śmierć? — zauważa Sakura bez emocji, kiedy Sasuke staje przed nią ze zrezygnowaną miną na twarzy. — Sześć miesięcy i nadal żadnej poprawy..
— Ej! — protestuje Naruto. — Tak się składa, że ramen jest bardzo pożywny.
— Tylko jeśli dostajesz dodatkową energię od Dziewięcioogoniastego Lisiego Demona. — Przewraca oczami. — Obaj jesteście do niczego. Przygotowanie posiłków nie polega tylko na zalaniu klusek gorącą wodą.  
Przekopując swoją torbę z medykamentami, nadal kontynuuje strofowanie, ale — na szczęście — słowa są trochę przytłumione. Jest coś uwłaczającego w tym, że ta dwójka nie rozpoznałaby warzywa nawet gdyby do nich podeszło i walnęło po łbach.
Naruto i Sasuke wymieniają cierpiętnicze spojrzenia nad jej ramieniem.
Sakura wyłania się z jakimś narzędziem medycznych tortur w dłoni.
— No dobra, Sasuke — mówi radośnie — usiądź tam i zdejmij koszulkę.
— EJ!! — wydziera się Naruto. — A Lee to o tym wie?!!
— Niedawno się dowiedział — wykonuje uspokajający ruch. — Myślisz, że dlaczego ty tu jesteś?
— Och. — Uspokaja się, zakładając ręce na ramiona. — Biedaczysko.
Mimo że wcale nie chciał tego przyznawać — Sakura ma rację. Sasuke wygląda jak worek kości. Zupełnie inaczej niż Naruto, który podrósł w okresie dojrzewania i Sakura, która wyrobiła sobie biust (chociaż Uzumaki podejrzewa, że Tsunade musiała się z nią podzielić kilkoma sekretami na ten temat); Sasuke jest głowę niższy od blondyna i ciągle wygląda tak, jakby silniejszy powiew wiatru miał go porwać.
— Wdech, wydech, powoli. Jeszcze raz.
To co słyszy musi się jej podobać, bo uśmiecha się i kiwa głową:
— Płuca czyste. — Poszturchuje go jeszcze kilka razy; Naruto podejrzewa, że nie wszystkie z tych dotyków były konieczne z medycznego punktu widzenia. — Jak idą ćwiczenia?
Sasuke wzrusza ramionami:
— Robię je.
— Coś cię boli?
Powolne pokręcenie głową:
— Nie.
— A co z pieczęciami?
— Nic się nie zmieniło. — Sasuke patrzy na niego, a niepokój delikatnie migocze w jego oczach. Odwraca głowę.
— Zmieniło się, Naruto?
— Umm… no. — Z grymasem na ustach gapi się na tył tej ciemnej głowy ze sterczącymi włosami. — Dopóki pieczęć każe ci siedzieć cicho i nie robić żadnych szkód, to nie ma problemu.
— Tak — mówi Sasuke z dziwnym, porozumiewawczym śmiechem. — Cicho i bez szkód. Tak długo, jak pieczęć mnie trzyma.
W ciszy, Naruto patrzy na niego tylko.
Tej nocy, po kolejnej satysfakcjonującej kolacji złożonej z ramenu, Naruto decyduje, że pójdzie spać wcześniej. Gdzieś między jego drugą a trzecią miską, Sasuke oddryfowuje od stołu, żeby sobie pospiskować, czy co on tam robi, kiedy Naruto nie ma pobliżu. Nie żeby się martwił — Anbu obserwują Sasuke podczas jego nieobecności. A pewnego dnia, okazawszy wielką wytrwałość i męstwo, Naruto zmiażdży ten cieniutki głosik z tyłu głowy, który mówi, że Sasuke — nawet bez sharingana i czakry — zna kroki tego tańca lepiej od konoszańskich Anbu.
Jego zmysły wyczuwają Sasuke, jeszcze zanim słabe puknięcie uderza w drzwi do jego pokoju.
— Ej — gdera, otwierając przesuwne drzwi — niektórzy muszą jutro wstać wcześń-mmph!
Usta Sasuke nakrywają jego; delikatne, wilgotne i chętne. Może zdołałby jakoś zebrać się w sobie i zaprotestować przeciwko tej jednej napaści, ale jedna z dłoni Sasuke już zajmuje się jego ubraniami. Rozpina zamki błyskawiczne, guziki i ociera dłonią krocze jego spodni; aż oczy mu zezują z wrażenia.
— To… — wykrztusza słabo; ledwo udaje mu się myśleć, kiedy prawie cała krew już odpłynęła ku tej dolnej części ciała. — To nie jest dobry pomysł.
— Zamknij się. — Zęby są okej, niewyraźnie decyduje Naruto.
Sasuke chwyta jego nogę nad kostką i nie tak znowu delikatnie popycha go na ziemię. Nie daje wystarczająco dużo czasu, by mógł złapać oddech; od razu wspina się na niego — jak zawsze, wygodnicki drapieżca. Umieszczając kolano na jednym barku i przyszpilając dłonią drugi, Sasuke uśmiecha się do niego, pochylając głowę — zęby wyszczerzone, jakby chciał go pożreć.
— Zamierzam cię posiąść — mruczy nisko, przesuwając się i pochylając, aby uszczypnąć krawędź ucha Naruto. — Pytanie brzmi; czy mi pozwolisz?
Sucho w ustach — Naruto gapi się na niego.
Wygląda tak blado i martwo w przyciemnionym świetle w pokoju — perfekcyjny zabójca, człowiek tak wybrakowany, że nie można go już zreperować. Szata ześlizguje się z ramion, które są zbyt chude. Oczy które są zbyt szkliste i rozgorączkowane i uśmiech, który obiecuje tylko krew i ból, nic więcej. To szaleństwo, najstraszniejszy, najbardziej wstrząsający rodzaj obłędu. Naruto powinien wywinąć się z jego uścisku, unieruchomić, zawołać Anbu i Tsunade. Powinien, mógł, ale jednak nie…
— Tak — dyszy, a potem zamyka oczy, aby nie patrzeć na tryumfujący uśmiech na ustach Sasuke.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

"Na końcu wszystkiego" Rozdział 1 (SasuNaru) [T]

Wstępniak dzisiaj długi bardzo, ale jest kilka  spraw, o których chcę wspomnieć choć słówkiem. ^^
Dzisiaj mijają już dwa lata, jak prowadzę tego oto blogaska! :D Jakoś to związało się z kolejną w ciągu kilku tygodni zmianą szaty graficznej – znów na granatową. Wydaje mi się, że jednak lepiej mu w tych ciemniejszych barwach. Ale nie o layoucie chciałam mówić, a podziękować Wam za poświęcony mi czas – jesteście świetni, tylko ja ostatnio coś nawalam, publikując notki raz na miesiąc (przy dobrych wiatrach. ToT). Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni na lepsze, choć zarówno moja sytuacja rodzinna, jak i szkolna nie prezentują się zbyt różowo. Nie znaczy to jednak, że nic nie robię. :)
Aktualnie zajmuję się kontynuacją do „Czarno-białego”, a że chcę zrobić z niej coś więcej niż OS, muszę się skupić na ogarnięciu fabuły, żeby wątki głupio się nie pozakańczały albo w ogóle zostały pominięte – notatki prawie fruwają w powietrzu. xD
Dodatkowo, cóż, niedawno wessało mnie w długą konwersację z Kasicą, która narzekała (jak zwykle to robi :) że obiecane jej wieki temu SasuNaru wciąż nie zawisło, dlatego też popełniłam to 5-rozdziałowe tłumaczenie pewnego tekstu, który został mi przez wyżej wspomnianą Panią podesłany na maila.
Autorka, Silvaren, z Internetu zniknęła (tak jak i fanfik właściwie, Kasica miała go chyba tylko ze względu, że ona ma wszystko. xD), więc odpowiedzi dotyczącej zgody na tłumaczenie nie dostałam, choć próbowałam kilkakrotnie – publikuję jednak, ale z zaznaczeniem, że autorką tekstu oryginalnego nie jestem, jedynie tłumaczenia.
A o czym jest tekst? Nie chcę spojlować zbytnio, więc opiszę tylko pokrótce, nie zajmując miejsca moją recenzją.
Cóż, opis autorski to wiele mówiące zdanie: „Na samym końcu Sasuke wraca do domu.” i rzecz oczywiście traktuje o powrocie Sasuke do Konohy, ale nie tylko o tym. Akcja obejmuje też retrospekcje, przez co relacja między Sasuke i Naruto jest staje się dynamiczna – widzimy, jak ci dwaj odnajdywali się kilka lat przedtem, i trochę później, i znów. Postaci są starsze, ale mimo widocznego wydoroślenia, czuć, że ten starszy, trochę mądrzejszy i dojrzalszy, Naruto to ten sam dzieciak w pomarańczowym dresie, a Sasuke… Kreacja Sasuke jest na pewno jedną z lepszych i ciekawszych w ogóle – może i na to nie bardzo wygląda, ale czytuję SasuNaru :) – i wizja wykreowana przez autorkę jest całkiem interesująca, szkoda tylko, że nie pociągnięta dłużej niż tylko pięć rozdziałów.
Mnie się podobało, może przez to że przepadam za angstami, a tutaj, choć tekst angstem nie jest, klimat jest przyjemnie cięższy. :)
Gdyby ktoś chciał tekst angielski, proszę podać maila – chętnie podeślę. ^^
Edit: Kasica znalazła link, to mecha linkuje -- oryginał jest <tutaj>.
Na końcu wszystkiego
Autor: Silvaren

Rozdział 1

Więc tak to się kończy.
Dwaj dawni przyjaciele — jeden umiera, a drugi ostatkiem sił chwyta się przytomności.
— Ty draniu — syczy Naruto, słaniając się przy drzewie. Nawet *zęby* go bolą. — Ty cholerny draniu, nienawidzę cię.
Ciemnoczerwona krew rozmazuje się wzdłuż pnia, gdy osuwa się na ziemię. Ostatni cios, którego nie zdążył uniknąć, był dokładnie taki jak cały Sasuke — wściekły, błyskotliwy i diablo bolesny. Ale atak ten spełnił swoją rolę; jego zdolność do samoleczenia została zamknięta w pieczęci, która płonęła obecnie na jego skórze. Może i Sasuke teraz umiera, ale Naruto na pewno nie odejdzie daleko bez pomocy lekarza.
— Zamknij się, młocie — niegrzecznie mamrocze Sasuke. Gwałtownie, zaczyna kaszleć i Naruto słyszy, jak oddech grzechocze w jego piersi. To już nie potrwa długo; Uchiha dosłownie tonie w swojej własnej krwi.
Kiedy uchyla powieki, Naruto zauważa, że szkarłat sharingana zniknął z oczu Sasuke. Nie żeby to robiło jakąś wielką różnicę — w ostatnich chwilach walki odsunęli na bok jutsu i czakrę, robiąc miejsce dla zwyczajnego nawalania się pięściami. Tak jak za dawnych czasów.
— Żyjesz jeszcze, Sasuke?
— Dupek. — Gdy uśmiecha się do Naruto, chłopak może zobaczyć, ledwo-ledwo, odbicie dawnego Sasuke. Tego jeszcze sprzed Orochimaru, sprzed wyżerającej duszę klątwy. Zanim Sasuke zamienił się w coś, czego Naruto bał się i nienawidził. Zanim ambicja zabiła w nim litość i ludzkie odruchy, dotychczas hamujące jego potęgę i bezwzględność.
Więc tak to się kończy. Te dziesięć lat bezgranicznej wrogości. Całe wioski zniszczone, tysiące zabitych. Koniec jest tutaj, w tym ciemnym lesie w górach, tylko kilka kilometrów od miejsca, w którym to wszystko się zaczęło — w Wiosce Liścia. Nie tak to sobie wyobrażał Naruto, ale mało rzeczy działo się tak, jak myślał, że powinny.
— To chyba znaczy, że wygrałem. — Naruto częstuje go ogromnym, zarozumiałym uśmiechem i wzdryga się, gdy zranienie na prawym policzku otwiera się ponownie. Jakim cudem rany zadane przez Sasuke bolą dziesięć razy bardziej, niż te zadane przez kogokolwiek innego?
— Wygrasz dopiero wtedy, jak przeżyjesz, Naruto. — Sasuke patrzy się na niego z uśmieszkiem na ustach. Wygląda na dość rozbawionego.
— Przeżyję, nawet jeśli będę musiał czołgać się z powrotem do Wioski.
Sasuke nie odpowiada, a Naruto nie może ocenić, czy się obraził, czy też może osunął w nieświadomość. Bardziej prawdopodobne było to drugie — klatka piersiowa Uchihy wznosi się i opada gwałtownie, gdy chwyta każdy łyk powietrza. Jest jak człowiek tonący na suchym lądzie.
Sięga dłonią do policzka Sasuke; wie, że nie ma on siły, żeby ją odtrącić. Znaki Przeklętej Pieczęci na jego skórze są tak wyraźne, że zdają się być płomieniami liżącymi krawędź jego twarzy. Są też ciemne i nieruchome; już nie tańczą, żarząc się, na jego ciele. Klątwa Orochimaru, jak wszystko inne, została odepchnięta na bok. Ale blizny pozostały. Naruto przypomina sobie teraz, co powiedział mu kiedyś Sasuke o swojej niewinności.
„Wymieniłem swoją duszę na potęgę. Nigdy o tym nie zapominaj, Naruto.”
— Myślę, że oddałeś więcej niż tylko duszę — szepcze.
Sasuke zaskakuje go, lekko unosząc głowę:
— Jak na kogoś, kto jest półdemonem — mówi — byłeś zawsze najbardziej człowiekiem.

— Sasuke — udaje mu się przełknąć gulę w gardle — przestań być taki sentymentalny.
Brunet uśmiecha się słabo w jego stronę. Teraz Naruto widzi wyraźne tego starego Sasuke z czasów dzieciństwa. Chociaż nie, ten jest trochę inny. Niby dawny Sasuke, ale tak jakby pozbawiony tego gniewu i mroku, które do tej pory obmywały jego duszę. Może to Sasuke, którym mógłby się stać, gdyby jego rodzice i cały starodawny klan przetrwały krwawą masakrę urządzoną przez ich pierworodnego syna.
Delikatnie, z gracją, Sasuke unosi dłoń i umieszcza ją na dłoni Naruto, która cały czas przylega do jego policzka.
— Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Przynajmniej nie umieram sam, tak jak *on*.
Uśmiech powoli blednie na jego ustach.
— Wiesz, jestem ostatni. Ostatni z Uchihów; sharingan ginie wraz ze mną. — Z tym dziwnym spostrzeżeniem Sasuke jakby zapada się w sobie; jego ramiona zwisają i głowa opada na pierś. Westchnienie ucieka przez jego usta, jak gdyby był tak bardzo, bardzo zmęczony.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — pyta Naruto.
Ale Sasuke jest teraz bardzo cicho. Jego ręka słabnie i wymyka się z uścisku Uzumakiego.
— Sasuke?
Bardzo cicho... Nie słychać już tego bolesnego grzechotu w oddechu.
— Sasuke…?
***
Dawno, dawno temu, w innym życiu, Naruto miał sen.
Przypomina sobie, że nie spał wtedy w ogóle, więc „śnienie” nie ma dla niego zbyt wiele sensu. Po prostu zatrzymał się na noc na drzewie, tylko dzień drogi od Wioski Liścia. Po kolejnej udanej misji zdecydował, że uda się do domu malowniczą ścieżką, prowadzącą obok jego ulubionych miejsc. Chciał trochę połowić ryby i powylegiwać się na ogrzanych słońcem kamieniach.
Lecz niestety, pogoda zepsuła się akurat wtedy, kiedy opuścił wioskę, więc zadecydował, że „lekko wilgotny” pomysł spędzenia nocy na drzewie jest lepszy niż „przemoknięty do suchej nitki” pomysł przebiegnięcia pozostałej mu odległości do domu.
Pamięta, że obudził go dotyk czegoś zimnego na ustach.
— To sen — szept Sasuke brzmiał, jakby Uchiha nie mógł złapać tchu. Przebudzając się, Naruto odnalazł siebie patrzącego w oczy koloru złota, wąskie jak gadzie. Gęsty niby dym zapach potęgi i krwi lepił się do Uchihy jak niewidzialny płaszcz.
— Jeśli spróbujesz ze mną walczyć — kontynuował Sasuke — zabiję cię.
Potem przycisnął swoje usta do warg Naruto. Jego dotyk był lodowato zimny, zdawał się wysysać całe ciepło z duszy chłopaka. Nawet czakra Dziewięcioogoniastego nie powstrzymała drżenia, które rozprzestrzeniało się po jego ciele aż do kończyn. Ale Sasuke był delikatny, tak bardzo delikatny, jakby najlżejszy tylko napór mógł go połamać.
Zostawiwszy jego usta, Sasuke uśmiechnął się i nie było już nic delikatnego czy miłego w tym wykrzywieniu warg.
— Orochimaru jest martwy. Zabiłem go.
Sytuacja zdawała się Naruto z każdą sekundą coraz mniej realna, odsunął się więc, zamrugał z namysłem i wtedy zamachnął na Sasuke.
Do czasu kiedy fala energii się rozproszyła, Sasuke znikł, a wraz z nim połowa lasu. Jeśli udałoby mu się trafić tym ciosem, to prawdopodobnie rozsmarowałby Uchihę po całej okolicy. Pięść Naruto jednak nawet nie zbliżyła się do szpiczastych kosmyków chłopaka;Uchiha poruszał się jak jakiś pieprzony wiatr.
— Drań — wymamrotał Naruto, dziwnie niezadowolony. Patrząc na zniszczenia wokół siebie, poczuł małe kłucie winy. Piąta hokage na pewno skopie mu za to dupę, ale no tak — Naruto nigdy nie zachowywał się zbyt rozsądnie, jeśli chodziło o Sasuke.
— Sasuke! — krzyknął, ponieważ wiedział że ten chytry, zdradziecki oszust ciągle był w pobliżu. — Przestań mnie całować!
W podmuchu wiatru Naruto usłyszał cichutki chichot. Zatrząsł się.
— Młotek — odszepnął mu wiatr.
***
            Kiedy Naruto otwiera oczy, całe pole widzenia zajmuje jasne światło. Długo zabiera mu dojście do tego, że to żarówka tak świeci. Jest z siebie bardzo dumny, bo — inaczej niż reszta ciała — przynajmniej mózg jakoś w miarę funkcjonuje. Albo i nie, Naruto dość mgliście przypomina sobie swoje własne imię.
            — Trafiłem do nieba? — zastanawia się głośno.
Ktoś mocno uderza go w złamaną rękę.
— Ałaaaa!
— To za głupotę, Naruto. — Twarz Sakury pojawia się w jego polu widzenia. Piękna. Teraz Naruto może umrzeć szczęśliwy.
            — O, Sakura! Jesteś tutaj! — śmieje się, nawet mimo że każdy mięsień w jego ciele płacze z bólu. — Ałałała…
— Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliście. — Dziewczyna robi minę, jakby poważnie zastanawiała się, czy by go nie walnąć raz jeszcze. — Co cię napadło, żeby walczyć z Sasuke?
            — Nie wiem. Może samo to, że jest podłym dupkiem.
            Prawie natychmiast żałuje swoich słów. Do diabła, ale z niego dureń. To on, nie Sasuke, jest jedyną osobą, która sprawia, że światło w oczach Sakury blednie. Cała ich trójka zawsze miała niezwykły talent do zadawania bólu sobie nawzajem; Legendarne Trio Kakashiego-sensei.
            Spogląda na dół, na materiał gnieciony w dłoniach.
            — Przepraszam.
Dłoń Sakury nerwowo łapie jego.
— W porządku, Naruto. Nie… nie mam złudzeń co do Sasuke.
Sasuke. No tak. Sasuke jest martwy. Naruto powinien się cieszyć, bo był solą w jego oku od kilku ładnych lat. Kiedy twój wróg zna ciebie tak dobrze, jak ty sam, to może on zadać ci bardzo bolesne rany, nie uciekając się do wymierzania ciosów czy zakładania technik. Najboleśniejsze rany nie pochodzą wcale od krawędzi naostrzonego miecza.
Powinien się cieszyć. Lecz zamiast radości czuje wewnątrz ziejącą pustkę, taką jaka powstaje, gdy traci się coś ważnego.
— Wiesz, jeśli chodzi o Sasuke. Wybacz mi.
„Wybacz, że zabiłem twoją pierwszą miłość.”
— Wy dwaj nigdy się nie zmienicie. — Na jej twarzy pojawia się tęskny, trochę niezadowolony grymas. Czule poklepuje jego dłoń.
— Eee? — Naruto drga nagle. Naprawdę, to ona nie
— Ocaliłeś przecież Sasuke, no nie?
Sakura wpatruje się intensywnie w miejsce nieco na lewo od jego ramienia.
— Patrz która godzina. Powinienieś trochę odpocząć, Naruto. Jutro przyjdę znowu. — Uśmiechając się, wymyka się z uścisku Naruto. Macha mu na pożegnanie i wychodzi zanim udaje mu się wyartykułować choćby jedną sylabę.
— Achhhh, Sakura! Jak mogłaś?! Naskarżę na ciebie twojemu mężowi! — Zatapiając się na powrót w poduszkach, Naruto pomrukuje bardziej do siebie: — Więc ten drań Sasuke będzie żył jeszcze jeden dzień dłużej, aby mnie dręczyć. Cała moja ciężka praca na marne.
Tak po prawdzie, część Naruto jest zadowolona.
***
Miesiąc mija zanim odzyskuje siły w nogach na tyle, by potykając się wyjść z sali i pokuśtykać mniej więcej w kierunku pokoju Sasuke. Ktokolwiek pomyślał o umieszczeniu ich po dwóch różnych stronach szpitala jest sadystą, myśli Naruto. Żeby zmuszać go do przejścia całego szpitala, po to aby wykończyć Sasuke…
Chociaż… no tak. Kiedy tak postawi się sprawę, to zaczyna mieć sens.
Pieczęć, którą ten pieprzony drań założył na jego zdolność samoleczenia, ciągle szczypie. Gdyby był cały i zdrowy, kolejną walkę z Sasuke mógłby zacząć planować tygodnie temu, zamiast kuśtykać naokoło przygarbiony jak jakiś dziadek z zapaleniem stawów.
Dotarcie do pokoju Sasuke zajmuje mu wieczność. A kiedy w końcu otwiera drzwi, nigdzie nie ma nawet po nim śladu.
— Nienawidzę go — dyszy Naruto, prostując kule. — Nienawidzę.
— Jeśli chcesz mnie napaść, Naruto, to radziłbym ci to robić nieco ciszej.
Wyszedłszy z łazienki, Sasuke wspina się na łóżko, przykrywa kocem i odwraca do okna. Ignoruje go — och, jak to boli, rani dogłębnie wręcz. Ten dupek nie zmienił się ani o jotę.
Naruto bohatersko tłumi nagłe pragnienie walnięcia Sasuke kulą po głowie.
— Czemu ty tu kurwa nadal jesteś? — pyta.
Złote oczy otwierają się, by na niego popatrzeć z wyrazem wcale podobnym do tego, jaki mają oczy węża obserwującego swoją ofiarę.
— Może udało ci się to przegapić, ale pilnuje mnie oddział Anbu.
Naruto prycha pogardliwie:
— Jakby to był dla ciebie problem.
— I jeszcze — kontynuuje Sasuke ze pochmurnym grymasem na twarzy — Tsunade zapieczętowała mój sharingan i czakrę, kiedy mnie tu przynieśli. Nie założę żadnej techniki, nawet takiej, która zapali świeczkę.
Z westchnieniem Naruto usadza się na krześle i opiera kule o bok łóżka.
— Czyli nie zamierzasz uciekać?
 — Nie. W każdym razie jeszcze nie teraz. — Te niepokojące gadzie oczy wciąż mu się przyglądają. Naruto tyle czasu polował na Orochimaru, że nie może nic poradzić na to, że widzi w jego uczniu oczywiste odbicie legendarnego Sannina. Na szczęście Sasuke w końcu odwraca się, wzruszając ramionami, jakby go to wszystko nie obchodziło.
— Nie przeszkadza mi przebywanie tutaj. Przynajmniej przez krótką chwilę.
— Hę? — Naruto szeroko otwiera oczy ze zdziwienia.
Mimo tych tygodni leczenia niemalże śmiertelnych obrażeń, Sasuke wygląda praktycznie… praktycznie spokojnie. Jakby naprawdę nie dbał o to, że tutaj jest, uwięziony i bezradny, w wiosce pełnej ninjów, którzy chętnie uwolniliby go tylko po to, by móc znowu na niego zapolować. Jak na dzikie zwierzę.
„Wiesz, jestem ostatni. Ostatni z Uchihów; sharingan ginie wraz ze mną.”
Naruto w końcu zrozumiał:
— Zabiłeś go — mówi — zabiłeś Itachiego.
Naruto nigdy nie był najbystrzejszy, najbardziej przenikliwy czy elokwentny w ich drużynie. Tak właściwie to od czasu do czasu Sakura nadal bierze go na stronę i tłumaczy subtelne niuanse ludzkiego postępowania. I poważnie, Naruto był jedną z ostatnich osób, która odkryła, że Sakura zmieniła obiekt uczuć z Sasuke na jej najszczerszego, wiernego zalotnika Lee. I odkrył to tylko dlatego, że dziewczyna błysnęła mu pierścionkiem zaręczynowym przed twarzą i wpakowała w dłonie zaproszenie na ślub.
Ale Naruto niekiedy ma przebłyski, czasem wszystko wydaje się tak przejrzyste jak kryształ. Uświadamia sobie teraz, czemu Sasuke był tam wówczas, tamtego dnia — cichy i niebaczny, kiedy Naruto natknął się na niego czystym przypadkiem.
Sasuke wracał wtedy do domu, żeby umrzeć.
***
Kiedy Naruto skończył osiemnaście lat, jego przyjaciele zrobili mu przyjęcie-niespodziankę. Nie było ono co prawda zbyt wielką niespodzianką, skoro Naruto szpiegował ich przez poprzednie dwa tygodnie i szczegółowo przepytał Lee, który ciągle nie mógł zmusić się do kłamstwa, nawet jeśli stanowiło ono kwestię „żyć albo nie żyć”.
Jednak wciąż pewne chwile imprezy były… nieoczekiwane. Jak na przykład prezent Kakashiego-sensei — najnowsze wydanie Icha Icha Paradise. Wrzask zgrozy Sakury, kiedy to zobaczyła, był warty wszystkiego.
— Czy nie wystarczy mu już złych wzorców od tego zboczonego pustelnika?
— Pomyśl o tym jak o podręczniku — parsknął Jiraiya. — Już czas byś odkrył wszystkie uroki… — Wykonał sugestywny gest dłońmi, nie zważając na oburzone spojrzenia zgromadzonych kobiet. Naruto drgnął na te słowa, zarumienił się i odwrócił wzrok.
— Naruto — Hinata z nieśmiałym uśmiechem zebrała się na odwagę, bawiąc się przy tym rąbkiem bluzki — co masz zamiar zrobić na swoje urodziny?
Naruto zaśmiał się głośno, przemykając dłonią po swoich potarganych blond włosach:
— Myślałem o wycieczce po innych wioskach ninja. Chcę trochę pozwiedzać, zobaczyć, jak mają się rzeczy, kiedy akurat nie próbujemy powybijać siebie nawzajem.
— Zapowiada się nieźle — rzekła Tsunade w zadumie. — Tylko nie powywołuj żadnych wojen.
Właśnie tak to się zaczęło.
A kilka miesięcy później skończyło w obskurnym barze o kilka dni drogi od Wioski Piasku. Po tych wszystkich latach, Gaara nadal był dość przerażającą i samotną osobą. Naruto został u niego tak długo jak mógł, ale wkrótce pylista, hermetyczna atmosfera Suny zaczęła go uwierać i doprowadzać do paranoi. No i jeszcze to uczucie, że rodzina Gaary wcale nie darzy go jakąś wielką sympatią…
Siedzenie w barze i picie lurowatego piwa po prostu nie było tym, co sobie wyobrażał, że będzie robił, jak już skończy osiemnaście lat. Czy wszystko nie powinno być bardziej ekscytujące, bardziej pobudzające i bardziej *bardziejsze*?
Usłyszał za sobą kroki. Coś ciężkiego ułożyło się wygodnie na jego plecach, a czyjeś ramię owinęło wokół szyi. Ramię było ciemne od znaków Przeklętej Pieczęci.
— Naruto. — Ten głos niestety brzmiał znajomo; chłodny, cyniczny i arogancki.
Skrzywił się; jego życie było do bani:
— Sasuke.
— Nie za daleko od domu?
— Zapomniałeś, że się nienawidzimy? Że próbujemy siebie wzajemnie pozabijać? Nie brzmi ci to znajomo? — Strząsnął ramię Sasuke obejmujące lekko jego ramiona. — Nie powinieneś może teraz kogoś zdradzać, zabijać albo robić inne krętactwa?
— Jakoś udało mi się znaleźć dla ciebie trochę czasu. W końcu nie codziennie spotyka się starego przyjaciela w tych okolicach.
— Ach, to ty masz przyjaciół? — zadrwił Naruto. Kącikiem oka bacznie obserwował, jak Sasuke wspina się na stołek obok niego i opiera łokcie na barze. Nie miał ochoty walczyć; piwo, które żłopał przez ostatnią godzinę lub trochę ponad, nieprzyjemnie ciążyło mu w żołądku.
— Co robisz tutaj, w samym środku niczego, Naruto? — zapytał Sasuke po długiej chwili gapienia się na niego. Brzmiał nawet, jakby go to interesowało. — Wiem, że nie chodzi o misję.
— Przestań mnie śledzić, to nie jest zabawa — odwarknął, udając, że jest całkowicie pochłonięty swoim piwem. — Zaczynasz przejmować wszystkie najgorsze cechy Orochimaru.
— Nie wszystkie cechy. Tylko te przydatne.
W uśmiechu Sasuke było coś dziwnie drapieżnego. Coś co sprawiło, że Naruto powiercił się niespokojnie na krześle.
— Tylko te naprawdę przydatne — powtórzył.
Walić to, zapowiada się, że dzisiejszy wieczór stanie pod znakiem wzajemnego skopywania tyłków. Sasuke był w jednym z tych dziwnych nastrojów, w których pragnął albo zabić Naruto, albo…
Naruto wzdrygnął się.
O kurwa.