Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

sobota, 10 kwietnia 2010

"Wszechświt" Rozdział 1 (ItaKaka)

ItaKaka (bo showed chciała, żeby Itaś był seme ;D)
Wszechświt
Rozdział 1
Wiosenny podmuch wiatru poruszył firanką w półotwartym oknie szefostwa ANBU. Dzień dogorywał, rzucając rozpaczliwe, czerwono-pomarańczowe błyski na ściany dość dużego, ale biednie wyposażonego biura. Biednie w tym wypadku znaczyło nie mniej, nie więcej niż: „Biuro wyposażone było tylko i jedynie w te przedmioty, które niezbędne były do jego sprawnego funkcjonowania.”
No i tak było w istocie — czysty standard.
Mężczyzna  siedzący przy biurku jednak albo był już uodporniony na tę biurową pustkę, albo świetnie udawał, albo na serio go to nie obchodziło. Odłożył pióro na stertę idealnie wypełnionych dokumentów i przeciągnął się tak, że kości krzyża aż chrupnęły.
Każda rubryczka była wypełniona w ten sposób, w jaki planowo wypełniona być miała, a więc hokage, do którego dokumenty niewątpliwie dostarczone zostaną (oczywiście po przejściu przez łapki księgowych, którzy przepatrując je w tych swoich prostokątnych okularkach z pewnością odkryją, że gdzieś postawił przecinek w złym miejscu i być może zamiast 15,67 wyszła mu kwota 156,7 ryo — a to postawiłoby w złym świetle wywiązywanie się ANBU z planów budżetowych — i w efekcie papiery zostałyby ponownie do niego odesłane. Straszne.) będzie musiał tylko przybić u samego dołu stosowną pieczęć.
Z zadowolonym uśmieszkiem na pełnych ustach dopił zimną herbatę, spoglądając na ogarniający miasto ciepły majowy wieczór. Piękna pogoda. Chyba mógłby gdzieś zaprosić dzisiaj swoją dziewczynę i poszliby sobie za rękę, wdychając przesycone zapachem kwiatów powietrze, do jakiejś sympatycznej restauracyjki, a potem…
Drzwi się otworzyły zbyt nagle, by mógł opanować zaskoczony podskok na obrotowym fotelu. Bez dziwienia odkrył również, że między palcami lewej ręki znalazł się kunai — ach, te przyzwyczajenia… Odłożył go do szuflady i przybrał beznamiętną minę surowego dowódcy. Stanowisko w końcu do czegoś zobowiązuje, nie?
— Czwarta… — wydyszał funkcjonariusz, podchodząc do biurka. — Czwarta i piąta drużyna rozbite, szefie! Deszcz zorganizował zasadzkę, mieli specjalistów od genjutsu i…
— Ofiary śmiertelne? — zapytał rzeczowo.
— Na chwilę obecną dwie, reszta w stanie krytycznym przewieziona do szpitala. Tylko jedna osoba trzymała się na nogach jak przybyły posiłki i-
— Kto?
— Uchiha Itachi — funkcjonariusz zachwiał się, ale natychmiast znowu stanął pewnie na nogach. — Przepraszam, trochę żem się zziajał. W końcu jestem tylko sekretarzem, no a jako że nikogo nie było to sam musiałem…
— Uchiha — powtórzył dowódca, przerywając słowotok swojemu podwładnemu. Odchylił się na fotelu; oparcie posłusznie i lekko się ugięło.
— Tajest, Uchiha Itachi sam jeden rozgromił oddział piętnastu ninjów. Walczył dopóki w pobliżu nie znalazł się patrol z odsieczą. Co dziwne wcale nie wzywał pomocy, a patrol przechodził tam tylko dlatego, że to ich zwykła trasa. Wszystkie flary zostały nietknięte, a jego oddział raczej bardzo… no tak jakby, bardzo tknięty. Z jednego z tych gości niestety nawet nie ma co zbierać, a przynajmniej tak gadali. Bo wie szef, raporty ze wszystkimi drobnymi szczególikami dostaniemy najprędzej dopiero jutro.
— Na pewno tylko Uchiha?
— Tak, tylko kapitan oddziału jest w stanie całkiem niezłym, szefie. Noo,  muszą go tylko nieco poskładać, ale za dwa dni powinien być jak nóweczka.
Szef położył obie dłonie na biurku i westchnął ciężko. Po chwili wskazał gestem przybyłemu, by usiadł, a zdyszany osobnik z chęcią skorzystał z zaoferowanego krzesła. Niespotykana twardość siedziska zmusiła jednak funkcjonariusza do zauważenia tego niezbyt przyjemnego, ale aż nazbyt namacalnego faktu — krzesła w kwaterze głównej ANBU były tymi najmniej wygodnymi w całej Konosze.
— To nie pierwsza drużyna, którą stracił Uchiha — powiedział główny dowódca ANBU. — To nawet nie druga, ale ja dałem mu trzecią szansę, Yamada. No a efekt jest taki, jaki widać gołym okiem. Nie mogę zdegradować Uchihy, w końcu cele misji zostały idealnie wypełnione, ale ten człowiek to cholerny samobójca! Nie mamy fabryki klonów, żeby za każdym razem na misję wysyłać regiment, który nie wróci w całości! — Walnął pięścią w biurko, pióro zsunęło się razem z kilkoma arkuszami papieru ze stosu równo poukładanych kartek. — To tragedia. Ja znałem tych ludzi, osobiście ustalałem z nimi szczegóły wykonania zadania, do ich rąk oddałem zwój od hokage… Rąk, które następnym razem przyjmą ode mnie misję będzie dwa razy mniej, tylko cmentarz wzbogaci się o nowiutkie marmurowe nagrobki… — zawiesił na chwilę głos, w zamyśleniu podchodząc do okna i zaciskając dłonie na chłodnym parapecie.  
— Oczywiście — wybuchnął niespodziewanie, uderzając pięścią o ramę okienną. —  Nie zapobiegniemy nagle wszystkim zgonom na misjach, ale niech ten cholerny Uchiha nie bawi się w kamikaze! Niepotrzebnych ofiar należy unikać przede wszystkim!
Z szuflady wyjął już nieaktualną listę pracujących ninjów.
— Uchiha zachowa stopień kapitański, ale zostanie oddany pod dowództwo… — Szybko przejrzał spis ANBU. — Hatake Kakashiego z oddziału specjalnego. Yamada, zaraz sporządzicie odpowiednie dokumenty i zaniesiecie je jeszcze dzisiaj do Hatake i Uchihy.
— Taaak, Kakashi będzie dobrym wyborem — powiedział dowódca jakby w zamyśleniu. — Uchiha powinien w końcu nieco utemperować swoje samobójcze instynkty i starać się nie tyle wykonać misję, a postarać by oddział wyszedł z tego w miarę bez szwanku.
— Szefie, a czemu szef mi to mówi? — zapytał funkcjonariusz, wiercąc się na niewygodnym siedzisku. — Powinienem to zawrzeć w dokumentach?
— …nie — odparł po chwili dowódca. — Zawrzyjcie tylko niezbędne informacje i wezwijcie ich na jutro rano. I niech Kakashi przyjdzie pół godziny wcześniej, bo wolę się z nim rozmówić jeszcze zanim przyjdzie szanowny pan kamikaze, Uchiha Itachi.
— Czy-
— Tak, daj im jutro dzień wolny.
— A-
— I te dokumenty koniecznie mają dostać jeszcze dzisiaj! Pośpieszcie się, Yamada!
Drzwi się zatrzasnęły z mruknięciem funkcjonariusza, które brzmiało trochę jak "dobra", a szef głośno zamknął szufladę. Stracił ochotę na jakiekolwiek wychodzenie. Blask majowego wieczoru jakoś zbladł i w żadnej mierze nie zachęcał do wyjścia nigdzie. Poza tym wydawało mu się, że na zachodzie zebrały się chmury i chyba będzie padać…

Słońce schowało się już za horyzontem, a pomarańczowy pas jasności stopniowo zaczął przechodzić w szaroniebieski kolor wiosennego wieczoru. Ani jedna kropla deszczu  nie spadła tej majowej nocy na ziemię, a wszelkie łzy wchłonęły opakowania jednorazowych chusteczek higienicznych. Łzy były ciemne od czarnego tuszu do rzęs i pozostawiały nieestetyczne, rozmazane smugi na bieli chusteczki.
— Ryuu…! — zaszlochała urywanie kobieta, mnąc w dłoni dostarczoną przez jakiegoś ANBU informację o śmierci jej narzeczonego. Osunęła się bezsilnie po niedawno zamkniętych drzwiach, za którymi jeszcze nie zdążył ucichnąć delikatny stukot sandałów ninji, który z szyderczo uśmiechniętą maską psa na twarzy przekazał jej tę okropną nowinę.
— Cholera… —  Łzy błyszczące kryształowo w świetle żarówki wypłynęły zza podpuchniętych powiek i stoczyły się po czerwonym nosie. — Cholera…!

***

            Najpierw w przestrzeni wśród porannego śpiewu ptaków siedzących na pobliskim drzewie rozległo się ciche uderzenie o framugę okna, a później delikatne skrzypienie zawiasów, na których ono się trzymało. Wysoki mężczyzna o srebrnych włosach i opasce na lewym oku zsunął się z parapetu na drewniane panele podłogowe w biurze szefa ANBU.
            — Przepraszam za spóźnienie, ale… — zaczął, stając przed dość dużym biurkiem.
            — Nie spóźniliście się, Hatake — przerwał mu dowódca, uśmiechając się blado. Dwie tragicznie śmieci funkcjonariuszy wymagały uzupełnienia większej ilości bzdetnych dokumentów, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać i w związku z tym noc spędził w pracy, mając jako towarzyszkę jedynie kawę. Była tak słodka, że łyżeczka dosłownie stawała na sztorc w filiżance. Dla osób niedoświadczonych była również przeokropnie gęsta i zamiast gładko przepływać przez gardło, tylko z wolna spływała w dół zwartą przesłodzoną kofeinową strugą.
            — Nie? Zdawało mi się, że powinienem być na 6:30, a jest już raczej dobrze po siódmej.
            — Yamada to wbrew wszelkim zewnętrznym pozorom intelektualista, Hatake. Na osobistego sekretarza nadaje się idealnie, mimo że czasem stanowczo za dużo gada — zaśmiał się. — Siadajcie.
            Kakashi przewrócił jedynym widocznym okiem, obrzucając niepewnym spojrzeniem legendarnie niewygodne krzesło w gabinecie szefa i rozsiadł się na skrawku blatu, niezajętego przez nie do końca uzupełnione papiery.
            — Czuję się teraz cokolwiek oszukany — stwierdził Kakashi, machając nogami i raz po raz uderzając sandałami o drewno. — Ale do rzeczy. Wiecie przecież, Yukimura, że miałem zamiar niedługo odejść z ANBU. Wobec tego czemu tak nagle mam utworzyć drużynę specjalną razem z jakimś szczeniakiem od Uchihów? Rozmawialiśmy przecież o mojej bliskiej rezygnacji zdaje się niecały miesiąc temu.
            — Wynikła pewna nieprzewidziana sytuacja. — Yukimura, rozłożył bezradnie ręce. — I tylko wy, Hatake, moglibyście się tym zająć w należyty sposób.
            — Należyty? Ja rozumiem, że Uchihowie są… no, niezbyt popularni i niekoniecznie bardzo lubiani przez mieszkańców osady, ale uciekać się do…
            — Nie, nie, nie! Z lekka to wszystko nadinterpretujesz, Kakashi!
            — Więc? Czy naprawdę jest to coś, co powinno dość znacznie opóźnić moje odejście?
            — Normalnie nie powinienem mieć nic do zarzucenia Uchisze. Kakashi, na pewno słyszałeś, że każda z misji zleconych jego drużynom jest wypełniona w stu procentach i byłbym naprawdę cholernie szczęśliwym człowiekiem, gdyby przy tym swoim idealnym wykonywaniu misji nie poświęcał swoich podwładnych. Więc wychodzi na to, że właśnie coś takiego do zarzucenia mu mam, a chyba doskonale wiesz, że najbardziej na świecie nie lubię tracić ludzi. I pal licho, gdyby zawalił jedną czy drugą misję, jeśli tylko udałoby mu się wyprowadzić oddział w całości. No i myślę, że ty akurat jesteś osobą, która… ze względu na doświadczenie i pewną analogię…
            — Dobra. — Zeskoczył głośno z mebla. — Nie owijaj w bawełnę i powiedz po prostu, że dopóki Obito nie umarł z mojej winy, zachowywałem się tak jak on! Bo najwyraźniej do tego zmierzasz!
            — Tak mówię. — Główny dowódca przeczesał palcami swoje ciemne, lekko nieświeże włosy. — Proszę, Kakashi, ten człowiek potrzebuje kogoś, kto go nauczy. Kto mu pokaże, że bycie kapitanem, to coś o wiele więcej niż obmyślanie i nadzorowanie sposobu wykorzystania umiejętności podwładnych.
            Kakashi zamilkł i oparł się o ścianę przy oknie. Założył ręce na ramiona i omiótł wzrokiem prawie puste ściany, pomalowane na jasny kolor. Jedynie przy drzwiach widniał jakiś kiczowaty obrazek przedstawiający sielankową górską wioskę, przycupniętą przy jakimś większym jeziorku o interesującej granatowo-szarej barwie. Chyba nawet jego matka miała zupełnie taki sam powieszony gdzieś w przedpokoju.
            — Masz jaja, Yukimura, żeby prosić mnie o coś takiego. Co jak co, ale Uchihowie właśnie mnie darzą pewnego rodzaju nienawiścią. — Kakashi ściągnął opaskę, która skrywała jego oko. Sharingan błysnął karminowo w jasnym świetle poranka. — I nie sądzę, aby akurat ten ich Itachi, klanowy geniusz różnił się w tym względzie od reszty.
            — Nie mógłbyś chociaż dłużej się nad tym zastanowić?
            Coś stuknęło o niezamknięte do końca okno. Zawiasy ponownie wydały przeciągłe szczęknięcie i na parapecie pojawił się młody chłopak o długich ciemnych włosach związanych w koński ogon. Spod białej koszuli z dekoltem w szpic prześwitywały jasne bandaże owinięte dookoła jego torsu. Najwyraźniej przyszedł nieuzbrojony, bo do jego uda nie został przytwierdzony żaden futerał z nożami. A może uzbrojony jednak był, ale oręż został sprytnie ukryty w miejscu niewidocznym dla zwykłego pobocznego obserwatora.
            Itachi, nadal w półuklęku, miał niezbyt przyjemne wrażenie (które dziwacznym sposobem wyrażało się w rwącym bólu w obandażowanej piersi), że jeszcze niedawno ta dwójka mężczyzn rozmawiała o nim. I chyba raczej nie dyskutowali o jego osobie w samych superlatywach. Dodatkowo ta postać obok dowódcy, ten cały Kakashi Hatake, którego Itachi nigdy nie widział na własne oczy (chociaż pogłoski o bardzo intensywnym używaniu sharingana przez członka innego rodu były szeroko i  nierzadko w wulgarnych słowach komentowane wśród Uchihów), a który irracjonalnie wydawał mu się nieco znajomy.
No ale taką sylwetkę i taką fryzurę to może mieć przecież każdy…
            Uchiha szybko, nie pozwalając sobie na dłuższe zastanawianie się nad osobą Hatake, ześliznął się z parapetu i ugiął plecy w grzecznym, tradycyjnym ukłonie.
            — Panie dowódco. — Skinął.
            — Kapitan Uchiha — rzekł Yukimura. — Przyszliście wcześniej, niż się ciebie spodziewałem.
            — Najmocniej przepraszam, główny dowódco, przyszedłem najszybciej, jak tylko dostałem wypis ze szpitala — odpowiedział uprzejmym tonem Itachi, ale ton ten uległ pewnej zgrzytliwej zmianie, gdy przeszedł do drugiej części swojej wypowiedzi. — Proszę mi natychmiast powiedzieć, co miała znaczyć ta cała wczorajsza farsa z wiadomością o…
            Yukimura niegrzecznie machnął ręką, przerywając Uchisze. Swój wzrok wbił w luźno opartego o ścianę Kakashiego — powiew zimniejszego wiatru poruszył jego stojącymi pod dziwnym kątem włosami. Hatake westchnął teatralnie, odbijając się plecami od ściany i stanął naprzeciwko Itachiego.
            — Jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać w takich okolicznościach, kapitanie Uchiha. — Potrząsnął silnie dłonią osłupiałego Itachiego. — Liczę na naszą owocną współpracę. Pod moją komendą, oczywiście.
            Itachi spojrzał się ciekawie w połyskujące czerwienią oko i zacisnął usta w wąską kreskę. Taak, definitywnie zdążyli się już poznać na tej ostatniej imprezie sylwestrowej. I to poznać całkiem dobrze, jak na te kilka spędzonych razem godzin.
            — Jest mi niezmiernie, wręcz niewysłowienie miło, kapitanie Hatake. — Wyrwał prawą dłoń z uścisku i zrobił krok w tył, oddalając się od Kakashiego.

1 komentarz:

  1. Komentarz przeniesiony.
    kasica:
    "fakt, akcji jest bardzo mało i całość zdeczka przegadana. Może raczej nie powinnam ci przedtem pisać zebyś przestała sie spieszyć z akcją - wychodzi trochę na drugą stronę ;) Ale OK, zobaczy się, co ci z tego wyjdzie - bo jak zauważylam Itachiemu wizja Kakashiego jako dowódcy niezbyt sie spodobała.

    ~kasica, 2010-04-12 19:23"

    OdpowiedzUsuń