Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Technicolor" Rozdział 3 (SasuNaruNeji)

Okej, od czasu ostatniej notki… okazało się, że maturę zdałam całkiem dobrze, dostałam się na studia do Poznania, na, jak to się mówi, Największy Wydział Filologii Angielskiej w świecie, i nawet znalazłam tam mieszkanie w praktycznie ścisłym centrum. Nie na Wydziale, ale ogólnie w Poznaniu, żeby uściślić. : D
Ale wracając do głównego tematu, oto rozdział kolejny, w którym dopiero zaczyna się prawdziwa drama. Przede wszystkim uwikłanie w sprawki klanowe, co jest akurat dość rozwlekłe i, serio, mam nadzieję, że nikomu Neji nie znudził się jakoś bardzo.  ;)
Uch, i nie wiem, czy przewidywana liczba rozdziałów nie powiększy się aby o coś w rodzaju spin-offa albo zwyczajnie rozdziału szóstego, bo inaczej zdaje mi się, że opowiadanie może wyglądać na takie, które potrzebuje jeszcze jednej kontynuacji. XD
Hiashi jest trochę OOC, co wiąże się ze znacznym brakiem kanonu w fanfiku ogólnie — następnym razem kwestię braku kanonu we wstępniaku pominę, pewnie już się wryło wszystkim głęboko w pamięć xD”
Rozdział kolejny na pewno w sierpniu, postaram się, żeby pojawił się trochę szybciej, jako że nie będę zajęta szukaniem lokum w stolicy Wielkopolski i pobocznościami z tym związanymi, a jedynie wypoczynkiem wakacyjnym. ;)
Przepraszam za rozbicie rozdziału na dwie takie cząstki, ale Onet źle przyjął fakt, że to jest 15 stron w Wordzie. =.="
Rozdział trzeci
Zbyt wiele miłości może cię zabić,
Nie ma tu nikogo, kto by ci wybaczył.
(Zuviel Liebe kann dich töten,
Niemand hier, der dir vergibt.)
Neji przesunął dłonią po lśniącym, gładkim materiale kimona, które do tej pory trzymał zamknięte szczelnie w torbie i schowane na górnej półce w szafie w korytarzyku. Jedwab był szaro-biały, z naszytym na plecach godłem klanu Hyuuga. Tym samym godłem, które tak wiele znaczyło.
Neji zacisnął zęby i wyjął strój z folii, jedwab rozwinął się, ciężko opadając do podłogi — emblemat zdobiący materiał kłuł w oczy. Wyraźny kolor, proste, a mimo to dość finezyjnie poprowadzone linie — Hyuuga, mówiło wyraźnie, to herb rodowy Hyuugów.
Ten emblemat zawierał wszystko, co Neji znał. Przestrzeganie ustalonych wieki temu zasad, chylenie głowy przed regułami i chlubienie nimi. Bo tradycja, jak mawiali często przeróżni wujowie, tradycja jest najważniejszym elementem cywilizacji, jest najważniejsza dla człowieka. Bez tradycji człowiek jest niczym, człowiek niedopasowany do etosu jest wypaczony i nieludzki, bowiem nie tylko nie ma oparcia w żadnych wyższych wartościach, ale także wartości te świadomie ignoruje. Tym samym nie potrafi pojąć piękna i prawdziwej wielkości starodawnego rodu, które tkwi zapisane zarówno w historii, jak i żyje w każdym z członków klanu.
„Nie posiadamy źrenic, ale nasze białe oczy są w stanie dostrzec więcej”, zdaje się Nejiemu, że kiedyś powiedział to Hiashi. „Nasze białe oczy widzą dalej i pełniej, bo na to pozwalają nam zasady wpajane od dziecka, nasza duma z bycia Hyuugą. Ta sama duma, której innym klanom zabrakło po wojnie. Kiedy inni ukrywali swe moce, Hyuugowie nie chowali się przed nikim, zawsze gotowi stanąć do walki, z wysoko uniesionymi głowami.”
Tak, tu było wszystko, co znał. W tym kawałku materiału z namalowanym herbem. Również te rozpalające wyobraźnię małego chłopca historie o wielkich bitwach, waleczności dumnych przodków z klanu Hyuuga, ich lojalności i szacunku dla rodu — i Neji zawsze kochał te historie; nie mógł się doczekać, aż jego ojciec siądzie naprzeciw niego, ze świeżo zaparzoną herbatą, i niskim, dość cichym głosem, rozpocznie opowieść o tych wielkich czynach.
Ale były też mroczniejsze strony rodowego życia, o których nikt nigdy nie opowiadał mu wieczorem. Sekretna pieczęć na czołach członków bocznej gałęzi klanu, Pieczęć Uwięzionego Ptaka, i bezwzględne posłuszeństwo, jakie wymuszała — o tym się nie mówiło, nawet szeptem; o tym każdy z rodziny przekonywał się w późniejszym czasie. A kiedy już się przekonał, okazywało się, że etos trzyma go w swoich sidłach tak dalece, że nie pozostaje nic, tylko zgodzić się i z pełnym szacunkiem pochylić przed nim głowę. Tak jak pochyla się głowę przed członkiem głównej gałęzi rodu, dokładnie tak samo — przecież nie było tutaj innej drogi i możliwości innego wyboru. Hyuuga należący do bocznej gałęzi musiał wyrzec się samego siebie na rzecz siebie potrzebnego klanowi. Poświęcenie było obowiązkiem. I to było jasne i wyraźne, tak jak ten herb na jedwabnej materii. To było oczywiste.
Neji rozebrał się i sięgnął do torby po odpowiednią bieliznę. Okazja wymagała, żeby założył stosowny strój, to właśnie klanowe kimono.
Hiashi zażyczył sobie spotkania z Nejim, bez ochyby można stwierdzić, że w celu wyjaśnienia sprawy jego konfliktu z klanem osobiście i ostatecznie. Neji wiedział, czego od niego oczekiwano i wiedział, czego się może spodziewać. Raz już zresztą przechodził przez taką konfrontację… Niewątpliwie, Hiashi będzie go gorąco wyklinał, tę „czarną owcę” klanu, która ironicznie jest jednocześnie geniuszem rodowych technik Hyuugów. Tak było przedtem, teraz raczej się to nie zmieni. Nie ma mowy, żeby w oczach wuja stał się kimś ponad „przeklętego homoseksualistę”, który niszczy dobre imię klanu. 
Neji założył poły kimona na siebie i wygładził je dłonią.
To się chyba nie może dobrze skończyć.
Rezydencja Hyuugów była piękna, nie można było temu zaprzeczyć. Urządzono ją w naprawdę wysmakowanym stylu — tradycyjnym, a jakże — i nie sposób było nie docenić tej pieczołowitej dbałości o każdy szczegół. Drogie drewno stolika, na którym Neji opierał obandażowane dłonie, eleganckie, porcelanowe wazy ustawione na małych komodach, nienazbyt rzucająca się w oczy, subtelna i dopasowana do pory roku ikebana w rogu, tuż przy powieszonym na ścianie zwoju z wykaligrafowanym słowem „honor”. Neji siedział tyłem do przesuwnych drzwi z jasnego papieru ryżowego, miał za plecami spory i równie pięknie utrzymany ogród, teraz osnuty śnieżną pierzyną.
Aż szkoda, że nie ma teraz wiosny, pożałował nagle. Kiedy kwitły drzewa, ogród Hyuugów zdawał się być istnym rajem na ziemi — karpie koi w oczku wodnym, wąziutki strumyk przecinający równo przystrzyżony trawnik, kamienista dróżka i dalej kwitnące brzoskwinie, mnóstwo lecących w powietrzu jasnych płatków… pamiętał to wszystko doskonale, prawie każdą wiosnę spędził wszak w rezydencji Hyuugów.
Drzwi naprzeciwko Nejiego rozsunęły się raz jeszcze w przeciągu kilku minut, teraz Hinata przyszła z tacą z herbatą. Postawiła ją na stole i usiadła na macie w kącie, tak jak siedziała przedtem, przy ikebanie i kaligrafii powieszonej na ścianie.
Hiashi od kiedy tylko wprowadzono Nejiego do pomieszczenia — jakby był kimś obcym, nie Hyuugą — jeszcze się nie odezwał, tylko skłonił nieco głowę, odpowiadając na powitanie. Siedzieli przy stoliku i patrzyli na siebie i choć to nie nastręczało problemów, Neji już miał tego dosyć. Chciał stamtąd zniknąć, bo wiedział, co może stać się za chwilę lub dwie. Że pewnie dostanie możliwość „wyboru”, tego właściwego dla Hyuugi — wyboru pomiędzy zostaniem klanowym pariasem, a byciem Hyuugą z krwi i kości.
Hiashi zaczął oficjalnym tonem, Neji słuchał, spuściwszy wzrok na swoje szarawe w zimowym świetle dłonie ułożone teraz na udach; kiedy przyszła Hinata coś go tknęło, żeby je ściągnąć z blatu. A to spuszczenie wzroku to poniekąd przyzwyczajenie, ale zdecydowanie jeszcze nie porażka. Potrzeba mu chwili na analizę i zastanowienie, bo teraz, dopiero przed momentem do niego dotarło, że dla niego dokonanie takiej jednoznacznej decyzji, zaprzepaszczenie drugiej szansy u Hiashiego, to wybór mniej pomiędzy byciem pariasem a grubą rybą, ale między byciem naprawdę a nie byciem w ogóle. Trudny wybór.
Wyrwać się stąd — coś szepnęło mu w głowie, przyćmiewając na krótko słowa Hiashiego. Wyrwać się, wyrwij się, Neji, mimo wszystko.
Szept ustał tak nagle, jak nagle się rozległ. Neji spojrzał ponownie prosto na Hiashiego, na jego białe oczy, tak podobne do jego własnych. Rodzina — to nic dziwnego że wyglądają podobnie do siebie; to nic dziwnego, że Hiashi usilnie pragnie utrzymać tę rodzinę razem, zjednoczoną w jednej myśli i w czynach prowadzących do tego samego, do największego dobra klanu. To powinno być priorytetem i dla Nejiego, tak go uczyli, tak zawsze sądził, na tym zawsze się skupiał. Czy teraz coś się zmieniło?
…mimo wszystko.
— Za co umarli twoi rodzice, za co umarł mój brat? — mówił Hiashi. — Jesteś pewny, że oddał życie tylko po to, byś teraz w bluźnierczy sposób wycierał sobie gębę naszym nazwiskiem? Żebyś szastał naszym imieniem, kurwiąc się z mężczyznami, mając w pogardzie wszystko to, czym jest honor i dobre imię rodziny? Czy nazwisko Hyuuga, czy śmierć twojego ojca znaczą dla ciebie tylko możliwość dowolnego zabawiania się z kim popadnie?
Mimo wszystko — tak. Neji zacisnął zęby. Nawet jeśli to oznaczało konsekwencje, może i ciężkie, czy człowiek… czy mężczyzna może godzić się na bycie tak traktowanym? Czy może nie reagować i pozwalać wujowi na mieszanie go z błotem tylko dlatego, że ten jest głową rodu?
Cieniutki głosik z tyłu głowy — tym razem, zdaje się, inny niż ten poprzedni — pisnął coś o bezwzględnym posłuszeństwie, o Pieczęci, o tym, że Hiashi jest szanowaną personą w Konosze i… ale Neji ledwo go usłyszał, a potem zwyczajnie zdusił. Nie może, jak jasna cholera, nie może nie zareagować! Tu o jego własny honor chodziło.
Była między nim i wujem znów ta sama wrogość, ten sam dystans, jak przed egzaminami na chuunina. Jednak z czasem nie wszystkie rzeczy się zmieniają — Neji poczuł, jak na końcu języka ciążą mu słowa, jak pojawia się decyzja, nigdy niewypowiedziana, majacząca dotąd jedynie na skraju świadomości — a gdyby…?
— Czy kiedykolwiek, drogi wuju — odezwał się po raz pierwszy — przyszło ci na myśl, że mogę sam wybrać, jak chcę żyć?
            Hiashi nieco nerwowo poruszył się za stołem, może nawet zacisnął dłonie ze wzburzenia.
            — W jaki sposób jeszcze bardziej unurzać w gównie nasze nazwisko, tak chcesz wybierać? Taki wybór, że zamiast mieć potomka z bocznej gałęzi, Hyuugowie staną się pośmiewiskiem całej wioski, bo klanowy geniusz — wypowiedział z przekąsem — zdecydował się pieprzyć na prawo i lewo i zdechnąć na jakąś z tych obrzydliwych homoseksualnych chorób. Oczywiście, piękna to rzecz dla honorowego, oddanego tradycji mężczyzny. Jestem pod wrażeniem, ile potrafiłeś wynieść z tych kilkunastu lat nauk.
            — Jestem pod równie wielkim wrażeniem, jak przez tyle lat niewiele się zmieniłeś, Hiashi — odparł spokojnie Neji.
Wybór, tak, to był jego wybór. I równocześnie zdał sobie sprawę, że możliwość wyboru, ta o której tak usilnie rozmyślał całe spotkanie z Hiashim, od początku była złudzeniem. Neji, idioto, tutaj tak naprawdę nie ma kilku opcji, bo dla Hiashiego tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. I nie tę wybrałeś.
            Oczy Hiashiego zaiskrzyły gniewem na taki brak szacunku.
            — Wydziedziczę cię. — Uniósłszy jedną pięść, uderzył nią o blat stolika, jakby chciał zaakcentować dobitniej swoją wypowiedź. Herbata w jego filiżance zafalowała gwałtownie. Hinata prawie podskoczyła na swojej macie, miała usta uchylone ze zdziwienia. — Myślałem, że może po prostu gdzieś popełniłeś błąd. Błędy zdarzają się każdemu, ale tylko idioci tkwią w błędach, a ty zdecydowałeś się wręcz wskoczyć do szamba. Pozbawię cię nazwiska Hyuuga, nie zasługujesz na nie.
            — Ojcze, proszę, uspokój się, kuzyn Neji… — powiedziała Hinata, wstając. Mimo protestu wciąż ładna i grzeczna, może tradycyjnie idealna, jak porcelanowa laleczka.
            — Hinato, łaskawie zamilknij albo poproszę cię o opuszczenie tego pomieszczenia.
Usta Hinaty zacisnęły się w wąską kreskę, w tej jednej chwili była tak odważna, jak chyba nigdy — Neji widział ją taką może raz, dawno temu.
            — Obojętnie co zrobisz, ojcze, czy go wydziedziczysz, czy wymażesz jego imię z klanowych kronik, nie możesz odebrać mu nazwiska. Nie ma takiej siły, która pozbawi mojego kuzyna możliwości używania nazwiska Hyuuga — nawet się nie zająknęła. Neji patrzył z podziwem na jej wyprostowaną, zdecydowaną figurę, nie tak porcelanową, jak przedtem, ale o zdecydowanie żywszych barwach.
            — Wyjdź — powiedział Hiashi stanowczo.
            Determinacja jakby na chwilę ją opuściła, nie odezwała się już jednak ani słowem, nie przeprosiła. Drobne dziewczęce kroki zadudniły na podłodze, a potem drzwi zostały cicho zasunięte.
            — Głupia dziewucha — parsknął Hiashi w nerwach. — Nie wie, jakie możliwości ma jedna mała technika dłoni. Bratanku — słowa przechodziły mu z wyraźnym trudem przez gardło — jeszcze staniesz się dobrym Hyuugą, na pewno. Nieważne, czy zdołam-
            — Nie. — Neji podniósł się na nogi, to samo zrobił Hiashi moment później. — Możemy walczyć, mogę ci udowodnić wszystko, co chcesz, nie słowem, a czynem. Mogę cię nawet… zabić.
            Nigdy tak naprawdę o tym nie myślał, ale oczywiście była taka możliwość. Możliwość walki Nejiego z Hiashim i śmierć tego drugiego. O ileż problemów uboższe stałoby się wtedy życie Nejiego!
            — Neji, muszę przyznać, tolerowałem cię, byłeś niezły, dobry w naukach, przypominałeś mi mojego brata. Szkoda tylko, że jesteś tak uparty, tak cholernie uparty i tak cholernie głupi.
            To nawet nie była walka, a jeśli była, to zaczęła i skończyła się w mgnieniu oka. Hiashi po prostu wyciągnął rękę ponad stolikiem — nagle i szybko, materiał jego ciemnego kimona aż zafurkotał — i dotknął Nejiego. Jeden dotyk, ułamek sekundy i koniec. Wszystko, co Neji czuł w tamtej chwili to ból. Taki, jakiego nie doświadczył nigdy przedtem — promieniujący od Pieczęci skrytej za bandażem na czole, przepoławiający czaszkę, korpus, całe ciało…
            Neji zawył głośno i ochryple, uniósł dłonie do czoła i przyciskał je tam, jakby to miało w czymś pomóc. Nie pomagało, ból wwiercał się w każdą komórkę, jak gdyby chciał ją rozerwać i zniszczyć. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się na kolanach, z głową dociśniętą do podłogi, próbując opanować mdłości i modląc się, by przestało jak najszybciej.
            — To jest ta twoja walka, Neji. Masz co chciałeś. — Usłyszał zza kurtyny bólu przesłaniającej świat.
Niemalże rozpaczliwie wyciągnął rękę, chwytając twardy, podłużny kształt — chyba stołową nogę — i próbował jakoś podnieść się do pionu. Miał otwarte oczy, ale nic nie widział — jedno czarne pole rozjaśniane czerwonymi przebłyskami. Tak jak ta cholerna dyskoteka, pewnie by pomyślał, ale musiał zwymiotować i to zajęło go na dłuższą chwilę, odsuwając wszelkie zalążki myśli daleko na bok. Stolik zatrząsł się, filiżanki i imbryk zadźwięczały, ciepła herbata ściekła po blacie na jego kark i głowę. Prawie tego nie zauważył.
— Żałujesz teraz?
Shinobi o takiej pozycji jak Hyuuga Neji nauczył się niczego nie żałować. Niczego — to chciał odpowiedzieć wujowi, ale… ale nie mógł. Nic nie mógł. Kaszlnął, krztusząc się kolejną falą żółci napływającej do gardła — nie mógł nic powiedzieć, z jego ust wydobywały się tylko nieskładne jęki i stękania. Krew huczała mu w uszach.
Puścił stołową nogę, przechylił się w przód, tracąc równowagę i stuknął czołem o matę na podłodze. Chwilę później leżał tam już cały, spocony, zaplątany w swoje długie czarne włosy. Jasne klanowe kimono wyglądało teraz jak zwyczajna szmata, a herb rodowy na plecach zdawał się palić równie żywym ogniem jak pieczęć na czole, jak wszystkie kanały czakry, jak każdy centymetr jego ciała.
—…bogowie!!!... trzeba zawołać… — Wydawało mu się, że rozsuwane drzwi znów się otworzyły i że słyszał, jak jakaś kobieta krzyczy. Potem że ktoś uniósł jego twarz i próbował gdzieś przeciągnąć. Nie dał rady, prędko odpuścił.
— …czy zdajesz sobie sprawę… go zabić?!
Dźwięk jakby coś się stłukło, tysiące dzwoneczków. Przesunął ręką po podłodze, to było ostre i twarde, wbiło się w skórę. Potem słodkie damskie perfumy — odetchnął głęboko tym zapachem — i chłód jedwabiu przy ciepłej skórze. Zauważył, że pulsowanie od czoła, rozchodzące się po całym ciele, trochę zelżało, niedużo, ale wystarczająco. Neji otworzył powieki, widział już odrobinę lepiej. Wyciągnął ręce przed siebie, odtrącając Hinatę i skoczył na równe nogi. Momentalnie zrobiło mu się ciemno przed oczami, ale zacisnął zęby i rzucił się w stronę, gdzie wcześniej widział Hiashiego — stał nad rzuconym na ziemię stołem, nad skorupami porcelanowej zastawy.
Przelał czakrę do rąk, czuł jak moc przepełnia kanały czakry, jego byakugan znów widział tak dobrze, jak zawsze. Moment i drugi — dwa kroki po sobie, wyciągnięte dłonie. Twarz Hiashiego przed nim, dzieliły ich już tylko  centymetry, zamach prawej dłoni, szybki unik wuja i mała niespodzianka — blokujący przepływ czakry cios lewej dłoni, niespodziewany przez nikogo szybki hak, a…
A potem już nie pamiętał. Wszystko utonęło w czakrze płynącej w bolących, poparzonych wcześniej techniką wuja, kanałach czakry, wszystko w mierzonych ciosach i blokach, wszystko w pragnieniu, żeby tylko nie przegrać.
***
— Świat się zmienia, jesienna mgła nigdy nie jest taka sama jak wczoraj, mleko się psuje, a piwo wietrzeje, hm. — Staruszek pyknął fajkę i wypuścił dym ustami w kilku eleganckich kółeczkach. — Takie małe, wieczne continuum, kalejdoskop, nieustanność zmian, hm, hm.
            — Jest już zima, dziadku, cholerna zima — Sasuke poprawił go stanowczym głosem.
            — Hm. — Kolejnych kilka dymnych kółeczek rozpłynęło się w powietrzu; dym sięgnął Sasuke siedzącego z tyłu. Ten uniósł kołnierz kurtki, usiłując odgrodzić się od śmierdzącego kłębu. — Hm, hm. Nie widać.
            Jesieni nie było, a przynajmniej tutaj w żadnej mierze na siebie nie wyglądała, zresztą na zimę nie wyglądała nawet bardziej. Śnieżny krajobraz Kraju Ognia stopniowo, z każdym mijanym kilometrem, zmieniał się na cieplejszy, właściwy dla Kraju Wiatru. Zbliżali się do granicy między Krajem Ognia, a Krajem Rzeki, niedługo więc ta zima-jesień może zmieni się w prawdziwie suche, pustynne lato, jakie zwykle panowało w okolicach Suny.
Końskie kopyta stukały o twardą drogę. Furmanka trzęsła się na nierównej, polnej drodze prowadzącej między polami porośniętymi suchą, trochę tylko przemarzniętą trawą. Pola były szarobrązowe, poszarpane, horyzont dość płaski, z jedną czy dwoma miękkimi fałdami niewielkich wzgórków. Niewątpliwie płynęły za nimi rzeki, z których słynął kraj, którego granicę niedługo przekroczą.
Sasuke kierował się zachód w poszukiwaniu brata, żeby w końcu zrobić to, co zawsze zrobić powinien. Nie było dla niego innej opcji. Śmierć jest konieczna i nieunikniona — chyba nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że Sasuke jednak zdecyduje się zrobić ze sobą coś innego; że jest możliwe, żeby tego zaniechał. Itachi musi zapłacić za to, co zrobił, odpłacić za swoje grzechy równie krwawą walutą. Dopiero kiedy Itachi będzie gryzł piach, Sasuke zastanowi się, co dalej. Póki co ma wypełnić swój obowiązek, swoją obietnicę, przysięgę. Musi w końcu określić samego siebie, nabrać konturów, mieć jasno wytyczone granice, gdzie kończy się on, a zaczyna reszta świata, zapanować nad wszystkim w sobie — tak kompletnie, w zupełności, do ostatka. Uzyskać pełną, absolutną kontrolę nad swoim życiem…
Fura zatrzęsła się nagle bardziej, podskoczyła, a potem koń mocno szarpnął i stanęli, cokolwiek krzywo; tył wozu opadł. Staruszek zacmokał i wypuścił obłok dymu, w którym skrył się przed nieuzbrojonym w sharingan wzrokiem Uchihy.
            — Starcze, co jest do jasnej cholery? Paliwa chyba nie zabrakło.
            Mężczyzna zeskoczył z furmanki, klepnął konia po boku, cmokając jeszcze kilkakrotnie i głaszcząc go po chrapach, po czym przeszedł na bok.
            — Ach.
            — Co? — zapytał Sasuke, wychylając się przez burtę.
            — Koło. — Mężczyzna wyjął fajkę z ust i wskazał na  rzeczone. — Szprychy się wyłamały, musieliśmy wpaść w dziurę.
            — Cholera, prowadzić to ty nie powinieneś.
            Sasuke rozejrzał się dokoła — horyzont miał miękką linię trawiastych pagórków po stronie zachodniej, na północy ostrymi ciemnozielonymi wierzchołkami drzew wybijał się bór. Chwycił plecak, także zeskoczył z fury i ruszył w stronę wzgórków, nie oglądając się za siebie.
            — Nie pomożesz mi z tym, panie ninja?
            Ciężkie skórzane buty stukały głośno po twardej powierzchni piaszczystej drogi.
            — Nie — powiedział.
Staruszek, zacmokał jeszcze i buchnął fajką, po raz kolejny skrywając się w szarym dymie.
Sasuke oddalił się, wspinając na niewielkie szarozielone wzniesienie. Z jego szczytu pewnie zobaczy pustynię.
***
— Ja i Sasuke… to coś, co od początku nie miało sensu. Teraz też nie ma, Naruto, nieważne, co próbujesz mi powiedzieć i do czego dążysz, bo przyznam, że nie bardzo rozumiem. Chcesz go odszukać? Żebym ci pomógł, dlatego na siłę próbujesz… mi uświadomić, że ja mam do Sasuke jakiś interes, że łączy nas jeszcze kilka niedokończonych spraw, że jakieś uczucia, że jakieś — co?
— Niczego nie próbuję ci uświadamiać na siłę!
— …chcesz pójść go poszukać; przyprowadzić?
— Ja… ja nie wiem. Znaczy, wiem, że go kocham — jego kocham, to na pewno — ale czasem myślę… Rzadko tak myślę, bardzo rzadko, bo to dziwne myśli. Może to przez Lisa, przez pieczęć, może to dlatego, może… nie wiem, może nie przez to, może już mi się pierdoli wszystko.
— Co myślisz?
— Że lepiej by było, gdyby już nie wrócił... Tak może byłoby lepiej, może ja i Sai, może my mamy ze sobą trochę więcej przyszłości niż jeszcze jakieś dwa miesiące; może mam jakąś przyszłość z kimś innym, może mam tę przyszłość gdzieś indziej… Ale przecież wiesz. Nie mogę go tak po prostu zostawić tam, bogowie wiedzą gdzie, nie mogę. Nie mogę.
***

***
Pukanie do drzwi zbudziło Nejiego z niespokojnego snu, wypełnionego dziwnymi, chwilowymi koszmarami, które jak prześwietlone zdjęcia przesuwały się pod powiekami. Uniósł się na łokciach i przetarł twarz — suchą i ściągniętą. Poczekał chwilę, ale pukanie nie ustało, a wręcz nawet przybrało na sile. Oblekł się w szlafrok rzucony na krzesło stojące przy łóżku i człapiąc w stronę drzwi, próbował go zawiązać. Wyszło mu to bardzo niechlujnie.
Otworzył drzwi.
— Naruto? Co ty tutaj…? — Neji zdziwiony zawisł na skrzydle drzwi i wpatrywał się w nieco stroskaną twarz Uzumakiego.
— Słyszałem, co się stało; co Hiashi chciał z tobą zrobić, co ty chciałeś z Hiashim zrobić. Mogę wejść? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, wpakował się do mieszkania. Zamknięcie drzwi należało jednak do Nejiego.
— Pewne rzeczy, pewne plotki rozchodzą się dość szybko — zaczął Naruto. — Hinata mi powiedziała, Tsunade… babunia też coś wspominała. Nie może nic szczególnego zrobić za to Hiashiemu, bo to w końcu… noo, ma dużo władzy w ręku i jeszcze są jakieś klanowe pakty z wioską, ale Tsunade nie byłaby Tsunade, gdyby za to nie beknął, no nie? Pewnie mu nakopie za to w dupę — dodał pocieszająco, choć wyjątkowo nieporadnie.
— Nie chciałbym, żeby mu nakopywała w moim imieniu, w mojej sprawie. Są pewne rzeczy, z którymi powinienem poradzić sobie sam — wymamrotał nie do końca przytomnie Neji, tym razem opierając się o ścianę. Cholerne zawroty głowy, miał nadzieję, że szybko go opuszczą.
Naruto zakręcił się wokół, zdejmując szalik i kurtkę, a potem powiesił je na kołku.
— Jesteś strasznie blady — zauważył, odwiesiwszy okrycie. — Spałeś?
Hyuuga rzeczywiście był bardzo blady, musiało to wyglądać koszmarnie w towarzystwie przekrwionych oczu i potarganych włosów.
— Tak, obudziłeś mnie — przyznał.
— Przepraszam, ale nie mogłem czekać, kiedy to usłyszałem. Musiałem lecieć do ciebie od razu. — Blondyn rozejrzał się po mieszkaniu. — W sumie to dlaczego siedzisz w mieszkaniu sam?
— Hiashi leży w szpitalu.
— O? — zdziwił się Uzumaki; tego to mu nikt nie powiedział. — No i? A dlaczego ty nie leżysz? Jakieś cięcia budżetowe, brak łóżek? Słyszałem, że Irukę przeziębienie kompletnie rozłożyło, może to już epidemia?
— Nie. — Neji uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak zmęczony. — Tsunade uznała, że będzie dla nas obu lepiej, jak nie spotkamy się za szybko. Dlatego ja siedzę w mieszkaniu.
— I co, i ta stara wiedźma tak zwyczajnie kazała ci tu zostać, na serio?! — oburzył się Naruto. — A jakby nagle ci się gorzej zrobiło, to co ona myśli, że sam sobie ze wszystkim poradzisz! Przecież gdyby nagle coś się porypało z pieczęcią, to gotowyś wykorkować.
Neji skrzywił się. Ile Naruto właściwie wiedział o jego spotkaniu z Hiashim?
— Shizune wyszła ode mnie jakoś koło siódmej rano, powiedziałem jej, że mogę ruszać dłońmi, nogami, więc dlaczego nie mógłbym zająć się sobą sam?
— Co za nieodpowiedzialna kobieta — wymamrotał Naruto pod nosem. — I z ciebie też, jaki z ciebie nieodpowiedzialny facet! No ale dobrze, zrobię herbaty. Masz jakieś leki? Coś, co musisz wziąć, jakieś zastrzyki? Mogę ci zrobić zastrzyk, jeśli trzeba. W szpitalu lądowałem tyle razy, że wiem, jak to leci, no nie. Wyjmujesz igłę, strzykawkę, to co trzeba wstrzyknąć, no i tak dalej, żadna skomplikowana sprawa.
— Nie, dzięki, żadnych zastrzyków od ciebie.
— Pfff, jak sobie chcesz — prychnął Naruto i wyszedł do kuchni.
Neji odbił się od ściany i usiadł na kanapie. Przymknął oczy, naciągając na siebie poły szlafroka — ciągle miał pod powiekami jakieś czerwonawe pobłyski, pewnie pozostałości po tej technice Hiashiego, a głowa wciąż pulsowała mu bólem, szczęśliwie bardziej tępym, nie tak ostrym jak wcześniej. Potarł dłońmi skronie, oparłszy łokcie na udach. Prawa ręka była w kiepskim stanie, nie dość że skaleczona poprzedniego poranka, to Hiashi i jego szał rzucania stolikami z porcelaną dodały mu jeszcze jedną, podłużną szramę na przedramieniu. Przesunął palcami po wypukłej ranie, była zaogniona — wtedy, w rezydencji Hyuugów, prawie jej nie poczuł. Wiedział, że coś mu się wbiło, może trochę przecięło skórę, ale nie bolało mocniej niż cokolwiek innego. Teraz też właściwie ledwo czuł, otumaniony lekami przeciwbólowymi.
Od dalszego sprawdzania stanu swoich skaleczeń odwiodły go gniewne pomruki Naruto, który musiał już nastawić wodę na herbatę.
— Jest zimno, Neji, kretynie, a ty siedzisz w samym szlafroku. — Podszedł, żeby zmierzyć mu gorączkę przy pomocy dłoni. — I rany, nie masz nic na sobie pod nim! Czy ty w ogóle myślisz?
— Mam bieliznę. Daj mi spokój, Naruto, idź sobie niańczyć Saia. Spodobałoby mu się.
— A. — Naruto zabujał się na stopach, ściągnąwszy rękę z czoła Hyuugi, niepewny, co właściwie powiedzieć.
— Co „a”?
— Poniańczyłbym sobie… może, ale ma jakąś sprawę, czy zebranie, więc nie wrócił na noc do domu. Nie wiem, czy już przyszedł, bo ja z kolei od południa latałem od Tsunade do Hinaty i potem do ciebie.
— No to zostaw mi herbatę i wyjdź, nie mam ochoty na rozmowy, jeżeli możesz sobie to wyobrazić.
— Przynieść ci koc, czy idziesz do łóżka?
— Myślę, że tutaj posiedzę, może udałoby mi się trochę popracować.
— Yhy, taaak, Neji. Popracować, oczywiście, w twoim stanie to najodpowiedniejsza rzecz, jaką możesz zrobić. Oczywiście, masz na myśli to, że musiało ci się coś pomylić i chciałeś powiedzieć, że sobie pooglądasz telewizję. Chcesz pooglądać telewizję, co nie?
Neji dziwnie popatrzył na Naruto. Jego telewizor przecież nawet nie był podłączony do prądu.
— O taki entuzjazm mi chodzi! Koc masz pewnie w jakiejś szafie? Przyniosę ci. A ten! Jadłeś obiad? Nie jadłeś, co nie? Kupię coś, będę za kilka minut, dobra? No.
Koc wylądował na kolanach Nejiego i Naruto, zajrzawszy jeszcze do kuchni prawdopodobnie po to, żeby zalać herbatę, chwilę potem trzasnął drzwiami. Neji wyciągnął się na sofie, raz jeszcze przymknął oczy. Może to rzeczywiście jest głupi pomysł, żeby teraz pracować? Dłonie wciąż mu drżały i cierpły, jakby nerwy zostały całkiem solidnie przez technikę Hiashiego poparzone, głowa bolała, jak gdyby ktoś niedawno zamknął ją w imadle i mocno ścisnął. Nie mógł, nie potrafił myśleć — oczy też go bolały, jak spojrzeć na jakieś jaśniejsze światło.


Czuł się koszmarnie.
***
Korytarz w szpitalu był cichy i jakiś taki leniwy. Towarzyszył Sakurze już od kilku dobrych minut, a spotkali może ze dwie pielęgniarki i jednego pacjenta. Ta cisza jakby wymuszała na Naruto szept; nie był pewny, czy głośną rozmową chce burzyć ten spokój. A tym bardziej rozmową na taki temat.
— Jak przyszedłem to spał — powiedział Naruto. — Nie dziwię się, że był ledwo przytomny, czy blady, czy że ogólnie wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci, bo to zrozumiałe. Nie czaję tylko to jednego, dlaczego Tsunade zgodziła się trzymać Nejiego w mieszkaniu, a nie w szpitalu? Czy tutaj nie miałby lepszej opieki? No bo wiesz, słyszałem, że ta technika, co nią dostał, to jest dość specyficzna i specjalna, i w zasadzie ciężko ogarnąć, jak wielkie mogą być skutki uboczne. Hinata tak mówiła, zdaje mi się.
— Tak, technika jest, można powiedzieć, unikalna. Pani Tsunade wolała odseparować Nejiego od Hiashiego, bo nie jesteśmy pewni, czy bliskość ich czakr nie wywoła jakichś dalszych komplikacji. Póki co najbezpieczniej dla Nejiego jest siedzieć tam w mieszkaniu, łykać proszki i odpoczywać.
— I za, powiedzmy, kilka dni wszystko wróci do normy?
Sakura otworzyła drzwi do niewielkiego kantorku pielęgniarek. Nie było w nim nikogo, w pokoju stały tylko szafa na dokumenty, jakaś mniejsza szafka z szufladami, dwa biurka i tyle samo krzeseł. Sakura usiadła, nie musiała Naruto kazać zrobić tego samego, bo chłopak walnął się na krzesło, aż to zatrzeszczało niebezpiecznie. Całkiem typowo jak na Naruto.
— Nie jestem pewna, czy z Nejim jest tak dobrze, jak sobie pomyślałeś — westchnęła Sakura. — Byłeś u niego dzisiaj, prawda?
— No byłem, mówiłem ci, przed chwilą dosłownie, że byłem.
— Widziałeś jego dłonie?
— Chyba miał na nich bandaże. No i?
— Jedną z dłoni ma całkiem pociętą i, może cię to zdziwi, ale to akurat nie jest wina Hiashiego. Na ta długa szrama owszem, ale sama dłoń już nie. Wygląda na to, że zrobił to sobie już przedtem. Może to też jakiś przypadek, ale nie mogę być pewna. No bo wiesz, słyszałeś, jak to wszystko wyglądało tam w domu Hyuugów? Rozmawiali, trochę się pokłócili, ale zaraz przeszli do rękoczynów. Neji miał pełne prawo rzucić się na Hiashiego, bogowie wiedzą, że sama pewnie bym tak zrobiła, ale mało brakowało, a pozabijaliby się!


Byłam z nim ostatnio w klubie — nagle zmieniła temat. — To nie był szczególnie sympatyczny wypad. Siedzieliśmy z Lee obok niego i przez cały czas mieliśmy nadzieję, że — Sakura uniosła ręce i pomachała nieco bezradnie — coś zrobi. Nie wiem, uśmiechnie się, wypije jednego czy dwa cholerne drinki, pójdzie potańczyć i się rozerwie. Sama chciałam go nawet na ten parkiet wyciągnąć, ale myślisz, że się dał?  Gówno — zaklęła. — Wyszedł po jakiejś godzinie, cały blady, trząsł się… może mi się trochę wydawało, bo wiesz, te stroboskopy, dym. Ale nie mogłam na niego patrzeć, ani wtedy, ani wczoraj, jak go przynieśli.


Naruto — Sakura spojrzała na blondyna omalże błagalnie — zrób coś. Pogadaj z Nejim, może tobie uda się coś lepiej niż nam. W końcu, wiesz, byłeś z nim bliżej niż ja i Lee kiedykolwiek moglibyśmy myśleć. Nam nie wychodzi, ja nie mam pojęcia co możemy zrobić, żeby było dobrze, bo czuję, że jest tylko gorzej. Chwila moment i… nie chcę krakać, ale jakaś depresja, czy załamanie. Nie chciałabym tego, nie chciałabym go teraz napychać jeszcze innymi tabletkami, skoro jego układ nerwowy, jego kanały czakry i organizm są tak wycieńczone.
— A co do jasnej cholery tam się stało?
— Tam… w rezydencji Hyuugów?
— No.
— Nie mam pojęcia. Znaczy tak, oczywiście, kłótnia z rękoczynami. Hinata pewnie też ci mówiła, że była to kłótnia na temat, na który Hiashi z Nejim dogadać się nie mogą. I tyle, tyle wiem. Jeszcze że Hiashi użył naprawdę paskudnej techniki, która działa na członków bocznej gałęzi. Pieczęć Ukrytego Ptaka, wymuszanie posłuszeństwa, ból fizyczny, wpływ na krążenie czakry w organizmie. W najgorszym scenariuszu użycie tejże techniki może komuś zrobić z mózgu prawdziwą sieczkę.
— Paskudnie — stwierdził Naruto.
***
Chyba przysnął, bo powrócił do przytomności dopiero, kiedy Naruto dotknął jego ramienia. Na stoliczku stała ciepła herbata w dwóch kubkach i talerz z kanapkami.
— Pomyślałem, że zrobię trochę więcej i też zjem. Nie jadłem śniadania.
Usiadł blisko Nejiego, unosząc rąbek koca i wpakowując się pod niego. Był zimny, przewiany mroźnym zimowym wiatrem i nogawki spodni miał mokre od śniegu.
— Strasznie zmarzłem! — wykrzyknął, sięgając po swój kubek z herbatą i grzejąc o niego dłonie. — Rany, ręce jak lody, a wyszedłem ledwo na kwadrans. Yyy… — Zerknął na tarczę zegara. — Dobra, to była prawie godzina, bo twój zegarek wymusza na mnie takie przyznanie się do prawdy. Rany, po co stawiałeś go na telewizorze, Neji? No i mój nos, dotknij i zobacz, pewnie też jest lodowaty.
— Nie będę dotykał twojego zakatarzonego nosa, Naruto — odparł Neji, ale Naruto w jednej chwili odstawił kubek na stolik i złapawszy dłoń Hyuugi, docisnął ją do swojej twarzy.
— Widzisz, widzisz jaki zimny?
— ... czuję, puść teraz.
— No okej, tylko to tak, żebyś się przekonał sam, jak przyjaciel się dla ciebie poświęca, no nie. O, a głównie to po to, żebyś nie mógł się zdobyć na wywalenie mnie spod koca. Byłoby ci przykro, gdybyś wywalił kogoś tak zmarzniętego. — Naruto uśmiechnął się do niego szeroko i tym razem w końcu napił się herbaty.
Neji w milczeniu sięgnął po kanapkę i ugryzł ją bez większych chęci. Była wypchana chyba wszystkim — Uzumaki musiał się bardzo przejąć stanem Nejiego i pewnie zagadał wcześniej do Sakury, czy wystarczy napchanie go ramenem, jak przyjdzie go odwiedzić, a ta musiała mu dobitnie wyjaśnić podstawowe zasady żywienia.
— A, bo wiesz, ani Hinata, ani Tsunade mi nic nie powiedziały, dlaczego Hiashi tak cię, ym, potraktował. Powiesz mi? No jak nie chcesz, to oczywiście nie musisz, ale no ten. — Neji przeżuł bez większych rewelacji kęs, nie zwracając uwagi ani na smak, ani na fakturę, przełknął i odłożył chleb na talerz. Zdecydowanie stracił już cały apetyt.
— Nie zgodziliśmy się w pewnych kwestiach.
— To znaczy, że…?
— To znaczy, że aktualnie zdecydowałem sam siebie wywalić z klanu przez to, że zlekceważyłem zasady, tradycję; przez to, że nie mam honoru i pogardzam historią naszego klanu, a pośrednio także ofiarą złożoną ze śmierci mojego ojca. Cóż, jestem Hyuugą, mam pieczęć na czole, to właściwie niedziwne, że Hiashi zdecydował się na wyegzekwowanie ode mnie posłuszeństwa w taki sposób.
— Co, ale jak to-
— To naturalne, że osoba z głównej gałęzi rodu ma władzę nad członkami gałęzi bocznej — wytłumaczył.
Naruto zgrzytnął zębami.
— Neji, nawet nie próbuj udawać idioty. Wiesz, że nie o to mi chodzi! Jakie on ma prawo, żeby mówić ci, jak masz myśleć, jaki masz być!!!
— …całkiem duże.
Naruto niemalże zatrząsł się z gniewu, chwycił Nejiego za rękę.
— Jeżeli jeszcze powiesz, że właściwie to się z tym zgadzasz i Hiashi zrobił dobrze, to ja ci chyba tutaj zaraz porządnie przywalę! Ranny, czy nie, ja ci zaraz w ten łeb trzasnę!
— Naruto, puść, proszę, moją rękę. Gdybym się z tym zgadzał najpewniej siedziałbym teraz u boku wuja na jakichś zorganizowanych na szybko zaręczynach, a zauważ, że siedzę z tobą na kanapie i na pewno się nie zaręczamy.
— Czyli co, Neji?
— Co, co… — Neji potarł palcami nasadę nosa; ból głowy, choć nie tak makabryczny, jak ten wczorajszy, zaczął odzywać się silniej. — Wydziedziczył mnie, chciał odebrać mi nazwisko, ale tak jak powiedziała Hinata, dopóki sam nie zadeklaruję takiej chęci, nie może tego zrobić.


Puścisz tę rękę?
— O rany. — Naruto prawdopodobnie nie wiedział, co powinien odpowiedzieć w takim przypadku. Ścisnął pocieszająco ramię Nejiego.
— Oczywiście, moja decyzyjność w wielu przypadkach może zależeć od Hiashiego. Członkowie głównej gałęzi potrafią zdziałać naprawdę niewiarygodne rzeczy prostą techniką dłoni, ale moglibyśmy przestać o tym mówić? Głowa mnie boli.
— Dobra, spoko. Nie wiedziałem, że z Hiashiego jest aż taki skurwiel. Żeby własnej rodzinie coś takiego.
Naruto poklepał Nejiego po ramieniu, gdy ten mrużąc oczy, próbował jakoś odegnać silniejący ból głowy.
— Rodzina to przereklamowana sprawa — westchnął Hyuuga i przybrał pozę, jakby chciał wstawać, ale Naruto pociągnął go do tyłu. — Daj spokój, chcę wziąć jakieś proszki, bo jak to się odezwie tylko trochę mocniej, głowa rozpęknie mi na pół.
— To powiedz, żebym ja ci je przyniósł, a nie łazisz sam. — Naruto skrzywił się ponownie. — Niereformowalny indywidualista, jasna cholera, a jak zemdlejesz i rozbijesz sobie łeb o podłogę, na te wspomniane połówki, to co zrobię? Ty, Neji, siedzisz, ja latam od pokoju do pokoju i przynoszę ci, co sobie zażyczysz. I żadnych ale.
— Są na stole. — Dał za wygraną Neji i wcisnął się mocniej w oparcie kanapy.
Kiedy Naruto wręczył mu listek z tabletkami i szklankę wody, Neji szybko wycisnął kilka tabletek na dłoń i połknął. Nie mógł jednak nie zauważyć, że Naruto strasznie się na niego przy tym gapił.
— O co chodzi tym razem?
— Jak się czujesz, tak ogólnie, za wyjątkiem tej głowy?
… jak się czuje?


Pytanie jakby zassało się w środku Nejiego — miał takie dziwne, nieprzyjemnie obce uczucie w żołądku. Uznałby je za głód, gdyby nie to, że myśl o jakimkolwiek jedzeniu, przeżuwaniu i połykaniu wydawała mu się strasznie mało przyjemna. Co to więc było? Niepewność, strach? A może z drugiej strony, pewność, że to pytanie jest totalnie niepasujące do sytuacji? Że jest totalnie nie na miejscu?


Jak się czujesz z tym wszystkim, Neji, tak po fakcie?
— Jestem zmęczony. Powinieneś już iść, wiesz — oświadczył.
Naruto zaszurał butami.
— Może tak, pewnie powinieneś się jeszcze przespać.
— Tak, powinienem — odpowiedział, niepotrzebnie zresztą, Neji.
Chwilę potem Naruto wyszedł, a Neji po raz kolejny położył się na kanapie. Pod powiekami znowu przesuwały mu się kilkusekundowe koszmary, jak prześwietlone zdjęcia, groteskowe i trwające tylko przez moment. Nie na tyle długo, by zwrócił większą uwagę na któryś z nich.

1 komentarz:

  1. Komentarze przeniesione.

    świetne :) Naprawde nie mogę się doczekac na ciąg dalszy :)
    pozdrawiam

    ~Kate, 2012-08-03 14:53

    Mechu, gratuluję znalezienia mieszkanka (nie wierzę, że tak tanio ;o), sexy in spe sportowca weń, zostania studentę i posiadania narzeczonego, ktory jest jakimś forumowym po...jebem. Przynajmniej kotów byś miała pod dostatkiem. XD" Z grubej rury lecisz, tak czy siak, hehe.

    A co do rozdziału, to ten zdecydowanie nie jest moim ulubionym. :) Jest potrzebny, jest dobrze napisany, w niektórych miejscach wręcz świetnie, ale niekoniecznie przeze mnie uwielbiany. Ta linia Neji-Hiashi jest dla mnie dość trudna i przygnębiająca w sumie. Bo Hiashi, faktycznie, zachowuje się jak skur.wiel. Nie wiem, czy to już jest tak bardzo poza kanonem, jak napisałas, ale tak szczerze - on mógłby tak zrobić. Nie zdziwiłabym się bardzo i tak, się nie zdziwiłam. Miło że Hinata się zaznaczyła, w stosunku do wersji rozdziału, którą ja widziałam, to naprawdę jakieś jej wybicie.
    Podobała mi się ta walka-niewalka, hm. A potem ta scenka z Nejim i Naruto w mieszkaniu. Boże, kobito, narutowe dialogi wychodzą ci bajecznie.

    Zapomniałam o Sasuke. :D Dobrze, że już się pojawił, będzie trochę więcej różnych wątków w rozdziale kolejnym, więc na pewno będzie mi się lżej czytało, choć żeby jakoś bardzo lekko było, to nie powiem chyba. XD
    I tak, ten dialog w kursywie jakoś zdecydowanie mówi, że Naru i Neji jednak wyrusza po sasuke. Przewiduję kłopoty, bo Neji jest teraz mocno wyciuchrany.

    No ok, nie wiem, czy coś jeszcze napisać. Wiedz, że też czekam na ciąg dalszy, więc doczytuj mangę, popraw plany i leć z pisaniem. :D
    Loff,
    Kasia

    ~kasica, 2012-08-03 15:54
    @
    Dzięx za gratsy kochanie. :* Może poza tym narzeczonym, no.

    Cieszy mnie, że rozdział, choć nie jest Twoim ulubionym (moim raczej tez niezbyt) jednak ci się podobał. :> Kolejny mam nadzieję jeszcze w sierpniu!

    Całuuuuski,
    mecha

    ~mechalice, 2012-08-12 18:54

    Dwa błędy wyłapałam:
    - Jak przyszedłem to spał - powiedział Naruto. - Nie dziwię się, że był ledwo przytomny, czy blady, czy że ogólnie wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci, bo to zrozumiałe.

    Przed pierwszym "czy" niepotrzebny przecinek.

    A może z drugiej strony, pewność, że to pytanie jest totalnie niepasujące do sytuacji? Że jest totalnie nie na miejscu?

    Niepotrzebny przecinek przed "pewność".

    A co do rozdziału ]:->

    Neji dziwnie popatrzył na Naruto. Jego telewizor przecież nawet nie był podłączony do prądu.
    - O taki entuzjazm mi chodzi!

    Naruto mistrz :D I kochany, że czuwa jako tako nad Nejim. Bo Neji biedny jest strasznie. A ja naiwnie myślałam, że jego spotkanie z Hiashim skończy się... nie wiem jak, ale nie tak. Teraz jest unieruchomiony, więc moje super domysły co do wyruszenia w pogoń za Sasuke mogą się schować póki co. Baaardzo się cieszę, że kolejny rozdział być może jeszcze w sierpniu, bo nie mam pojęcia, co może się dalej wydarzyć i umieram z ciekawości.
    Btw., lubię Twoją Sakurę. Dokładnie tak wyobrażam ją sobie jako dorosłą shinobi.
    Ściskam i weny życzę!:)
    A.


    ~A., 2012-08-18 20:30
    @
    Ooo, zaraz poprawię. Dziękuję i za komcia i za wyłapanie błędów. :D
    I cieszę się, że Sakura się podoba -- sama ja taką lubię, więc nie mogłam jej zrobić totalnie wkurzającą, różowiastą przeszkadzajką, jak to często z nią bywa w rożnych opowiadaniach. :)

    No a co do rozdziału, to jakoś postaram się go ogarnąć jeszcze w sierpniu. Wyjazdy mi się pokończyły, to i będzie czas na pisanie. ^^
    Całuski!
    mecha

    ~mechalice, 2012-08-21 02:23

    OdpowiedzUsuń