Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 24 października 2010

"The Secret Agent Man" Rozdział 3 (OroKabu)

Rozdział 3
Mógł padać deszcz. Albo mógł wcale nie padać — w końcu, czy jest tylko jedno wytłumaczenie na szaro-szary świat wokół nas? Na szaro-szary, cmokający rozmokłym błockiem pod tenisówkami i spływający kroplami po karku? No przecież, że nie.
Dwadzieścia kółek dookoła boiska na rozgrzewkę! Ale żywo, żywo!
Chociaż akurat w tym przypadku to jedno wytłumaczenie było więcej niż wystarczające – istotnie padał deszcz. A mokra koszulka przylepiona do pleców i zmarznięte ubłocone kolana o czymś świadczyły. A Kabuto mógł stwierdzić, że świadczyły. Świadczyły dobitnie.
A ty tam, w czerwonej koszulce, co się opieprzasz?
Że ja?
Jak skończysz biegać, zrobisz pięćdziesiąt przysiadów!
Że cholera jasna co?
Ale nim zdążył się jakoś bardziej oburzyć, namokła bieżnia wraz z boiskiem zniknęła, przeistaczając się w salę lekcyjną. Bardzo suchą salę lekcyjną ze stęchłym powietrzem. I tablicą, przed którą stał Kabuto twarzą do ludzi pousadzanych w ławkach. Onienienienie! To jest TA cholerna sala! To jest TEN cholerny sen!
Bist du fertig?
Ach, fertig? Czy to coś do jedzenia? Oł… a jednak pudło?
Na gut, kannst du deine Hausaufgabe vorlesen?
Kabuto rzucił się na prześcieradłach. Nie… już starczy…
Also?
Dosyć! On wie, co jest dalej! Zawsze, zawsze to samo — maglowanie czasowników zwrotnych, nebenzaców i innych cosiów, o których nie ma zielonego pojęcia.
Kabuto otworzył oczy i odnalazł siebie gapiącego się w sufit.
Szlag.
A jednak to dobiegło aż tutaj. Te koszmarne wspomnienia ze szkoły. W tym to drugie zdecydowanie gorsze. O tyle, że do tej pory i w takiej sytuacji przypomina sobie zaciśnięte w wąską kreskę usta nauczycielki i pióro w jej żylastej dłoni, którą to często i gęsto stawiała mu pałki. Trauma na całe życie i jeszcze trochę po nim.
Co chyba właśnie się sprawdzało…
Materac pod jego plecami był miękki. Po prawdzie — zbyt miękki do tego stopnia, że zaczynało mu być niewygodnie. Ale to może bardziej zasługa kompletnie powykręcanej pozycji, w której się obudził, a której uzyskanie było dowodem ekstremalnej gimnastyki, którą musiał wykonać podczas stanu braku świadomości. Było to zaskakujące tym bardziej, że ręce miał przypięte do wezgłowia łóżka, a to mimo wszystko trochę ograniczało mu pole manewru. Oczywiście przypięte tymi normalnymi kajdankami, nie tymi z różowym futerkiem — może te groźby o bycie w typie tego drania nie miały pokrycia. A przynajmniej Yakushi miał taką nadzieję, bo raczej nie uśmiechało mu się bycie zgwałconym w imię premii za szybkie wykonanie zadania. Czy nawet nie premii. Po prostu nie uśmiechało mu się bycie zgwałconym w imię czegokolwiek.
Kabuto już chwilę po odzyskaniu przytomności zauważył, że ktoś zajął się jego obolałym nosem i krwią, w której utytłany był niemalże od stóp do głów. Z wyraźnym podkreśleniem słowa „głów”. Nie żeby posiadał ich więcej niż jedną, ale ta którą aktualnie nosił na karku, jeszcze niedawno była całkiem porządnie oblepiona krwią.
Super, pomyślał, zerkając za okno. Ściemniało się. Musiało minąć już trochę czasu, jak tutaj leżał — stawy miał już trochę sztywne. Szarpnął rękoma, próbując zerwać więzy. Były za mocne, kurna. Zresztą, czy normalny człowiek da radę ot tak zerwać kajdanki?
Zmienił pozycję, a łańcuch na jego nadgarstkach zadźwięczał metalicznie. Z korytarza usłyszał szmer rozmowy, a później ktoś nacisnął klamkę w drzwiach. Kabuto wstrzymał oddech, obserwując, jak skrzydło uchyla się i do pomieszczenia wchodzi Orochimaru. Drzwi pozostawały otwarte, a szmer z korytarza nie ustawał. Orochimaru otaksował Yakushiego wzrokiem i uśmiechnął się leciutko.
Uch, czy to znaczy, że jest źle?
Po chwili, zakończonej cichutkim trzaskiem (jak się Kabuto domyślał, był to trzask klapki od telefonu), inny mężczyzna, którego twarzy Kabuto chwilowo za dobrze nie mógł ujrzeć, wszedł do pokoju. Podejrzewał jednakże, że go nie zna. Przynajmniej nie osobiście.
— Jerry, drogi przyjacielu — automatycznie zaczął Orochimaru, kiedy tylko drzwi zostały zamknięte przez daleko potężniej zbudowanego mężczyznę. Gospodarz położył rękę na jego łopatkach, drugą grzecznie wskazując na łóżko. — Poznaj Williama Wallace’a, mojego dzisiejszego gościa. Wierzę, że przypadniecie sobie do gustu, panowie.
Klepany po plecach mężczyzna najpierw zrobił dziwną minę, a potem potrząsnął bujną grzywą posiwiałych włosów i wybuchnął śmiechem. W tej chwili Kabuto zdało się, że już na pewno gdzieś widział tę twarz.
— Niezła próba, Oro! Niezła próba!
A i głos — niski, dziwaczną manierą przeciągający samogłoski — też nie był mu znowu taki obcy. Czyżby teoria o nieznaniu osobiście właśnie upadała? Jak domek z pięciu talii kart efektownie i efektywnie?
— Co proszę? Jaka niezła próba? — wysyczał Orochimaru, cofając dłoń.
— Mówiłeś, że chłopak jest w twoim typie! — zakrzyknął Jerry siadając na ustawionym pod przeciwległą ścianą beżowym fotelu. Obute w skórzane włoskie buty nogi wyciągnął przed siebie.
— Mówiłem. — Orochimaru zaplótł ręce na piersi i zmarszczył brwi.
— To gdzie go schowałeś? Tylko nie mów, że to ten gościu przed nami.
O co im chodzi? Znowu gadka o typach? Jeśli powtórzą to jeszcze raz, powiedzenie: „Jesteś w moim typie” stanie się już tak zużyte, że wręcz niezdatne do użytku.
— A jeśli? Jiraiya, coś ci się w nim nie podoba?
Chwilka. Kabuto zapatrzył się na potężnego białowłosego mężczyznę. Jiraiya... To imię nie należy do imion pospolitych, jak Tom czy John i Yakushi był pewny, że wie, kim jest ten mężczyzna przed nim. Wie bardzo dobrze, bo… Jak to Orochimaru na niego mówił? Jerry?
— Nie no, w sumie to chyba wszystko. Nawet pomijając ten fioletowy nos i czerwone pręgi na szyi.
Ach, czerwone pręgi? No to ładnie musi teraz wyglądać — nos wypchany watą i posiniaczona szyja...
Ale ten czerwony, ten kolor i tak ma znacznie większy związek z Jiraiyą niż z Kabuto. Cholera, bo to jego reklamówki leciały w porze obiadowej na najbardziej popularnym kanale z wiadomościami! To on reklamował te wszystkie czerwone papki z pomidorów. Co tam reklamował, on był właścicielem tej całej firmy produkującej sosy i inne przetwory! „Wujek Jerry” we własnej przyozdobionej rzecz jasna czerwonym krawatem osobie.
— Możemy mu ufarbować włosy — zaproponował Orochimaru.
— To… Obawiam się, że to nie wystarczy, mój drogi przyjacielu — sztucznie smutnym tonem oznajmił Jiraiya. — Musielibyśmy go poskładać od nowa.
Kabuto aż kłapnął zębami ze zdziwienia. Czy któryś z nich to jakiś pieprzony doktor Frankenstein, żeby śmieć w ogóle myśleć o składaniu Kabuto od nowa?!
— Jezu, na pewno go nie chcesz? Odsprzedam tanio, możesz trzymać go w piwnicy, a w razie braku miejsca nawet w szafie. Nie masz nic przeciwko, prawda William?
— Nie jestem na sprzedaż — prychnął Kabuto, odsuwając na bok rozważania o Frankensteinie. — Czy ja ci wyglądam na karton soku pomarańczowego, którym możesz sobie handlować na prawo i lewo?
— Sok mógłbym po prostu wypić, jest mniej kłopotliwy — stwierdził Orochimaru. — I nie przypominam sobie, żebym pozwalał ci zwracać się do mnie per „ty”.
— Super — sarknął Kabuto pod nosem. Nie ma to jak być przetrzymywanym przez jakiegoś wariata.
— W każdym razie, ja podziękuję i poczekam na inną ofertę — odparł Jiraiya. — Lepszą.
— To co ja mam niby z nim zrobić? Przecież go nie zabiję i nie zakopię w ogródku, co ty sobie w ogóle wyobrażasz!
Kabuto parsknął. Jednak to wszystko było tylko blefem. Jakichkolwiek ciemnych interesów Orochimaru by nie prowadził i tak nie zajmuje się zabójstwami. Ani gwałtami.
Chyba.
Orochimaru rzucił krótkie spojrzenie na Yakushiego:
— Albo zmieniam zdanie.
Kabuto poruszył się niespokojnie na łóżku. Jak to?
— W końcu coś obiecałem Williamowi, a ja swoich obietnic dotrzymuję zawsze. Co nie, Jerry?
— No chyba. Mała rada, panie Wallace — rzekł Jiraiya konspiracyjnym szeptem, przykładając dłoń do warg, jak gdyby znajdowali się na jakimś podwieczorku, a nie w sypialni, w której miała miejsce niedoszła aukcja żywego towaru. Poza tym stał stanowczo za daleko jego łóżka, żeby taki gest wyglądał po ludzku. — Nigdy nie pozwól Orochimaru czegoś obiecać. On to zrobi, naprawdę zrobi.
— Swoją drogą — dodał już pełnym głosem — jeszcze pamiętam tę sekretarkę od Malcolma, co żeś ją załatwił jakoś ze cztery lata temu. Słyszałem, że przeszła operację zmiany płci.
— Eee, staroć. — Orochimaru machnął dłonią. — I nie zmieniła płci, tylko sobie powiększyła cycki, a potem założyła jakąś agencję. Ale opowiem ci coś lepszego, Jerry, tylko pozwól, że przejdziemy do biblioteki. Nie będziemy zanudzać mojego drogiego gościa naszą rozmową.
I tak sobie po prostu wyszli, zostawiając przywiązanego Kabuto łóżku.
Boże, czy tacy ludzie naprawdę istnieją? I po co w ogóle była ta rozmowa, z której wynikło jedno wielkie nic? Kabuto, gdyby miał warunki ku temu odpowiednie, przedstawiłby właśnie światu najprawdziwszego, podręcznikowego facepalma.
— Chociaż przynieś mi coś do picia! — wydarł się do zamkniętych drzwi. W końcu nic gorszego od kolejnej pozbawionej inteligencji rozmowy mu nie grozi.
***
— To co z tym Kabuto? — zapytał Konohamaru, dopijając resztkę kawy i odkładając styropianowy kubeczek obok klawiatury.
— Yhmmm… — odpowiedział Shikamaru, wystukując na klawiaturze skomplikowany ciąg znaków w którymś z wielu języków programowania.
— To znaczyyy? — dopytywał się chłopak.
— Hm? — oprzytomniał Nara, ściągając wzrok z wpisywanej właśnie komendy. — Nic, coś ma być?
— Tsunade mówiła, że to misja na pół dnia, a on siedzi tam już… no trochę.
— A co się tak nagle zacząłeś przejmować Kabuto? Może se zrobił wolne i przyniesie dokumenty rano albo co.
— Aha. A może coś-
— Nie gadaj tyle, tylko weź się w końcu do roboty — warknął zirytowany Shikamaru. — Wyobraź sobie, że ja też chcę mieć wolny wieczór!
— Tss — psyknął stażysta i otworzył plik z danymi.
***
Na początku do szklanki z kryształu nalał sobie kilka palców whisky, a potem dolał do niej wody, czyniąc ze swojego drinka nieco mniej szlachetny trunek. Pokołysał nią nieco, a potem umoczył usta w złocistym płynie.
— Wyeksmituję cię na strych — powiedział Orochimaru, odkładając szklankę na stolik i otwierając leżącą w pobliżu książkę. Jedną z tych burżujskich książek, które są oprawione w elegancką, ciemnoczerwoną skórę. Tyle dobrego, że introligator darował sobie mosiężne okucia…
— S-słucham? — zdziwił się Kabuto, do tej pory cichutko przysypiający na ekstrawygodnym łóżku.
— Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to moja sypialnia. — Przewrócił kartkę. — Nie twoja, Billy.
Billy. Kabuto skrzywił się — gdyby na serio miał na imię William, wszystkim ludziom, którzy ośmieliliby się nazwać go Billym pokazałby, jak wielki jest to błąd.
— A nie zapomniałeś czasem, że nie siedzę tutaj, bo chcę siedzieć?
— Nie?
— Nie.
— I tak cię wyeksmituję.
— To się cieszę. Gapienie się na twoją twarz znudziło mi się już kilka godzin temu.
— Powiedz, William, gdzie się nauczyłeś takich kiepskich chamskich odzywek? W szkółce niedzielnej czy w chórze kościelnym? — Orochimaru podniósł wzrok na Kabuto.
Jego blada twarz w mdłym oświetleniu stojącej za fotelem lampki, zdawała się być wykonana z papieru. Sucha i jasna.
— Jakby twoje były wysokich lotów — burknął. — Nie chodziłem do szkółki niedzielnej.
— I mamusia ci pozwoliła? — Orochimaru pokręcił głową i pociągnął kolejnego łyka.
— Odwal się od mojej matki — syknął Kabuto. — Miałeś traumatyczne dzieciństwo czy coś? Chcesz pogadać, możemy pogadać, ale o twojej matce.
— Ojej, czyżbym trafił na psychoanalityka, który w wolnym czasie chodzi na imprezy, na które nie został zaproszony i próbuje kraść ludziom dokumenty? Jesteś niesamowicie oryginalny, mój drogi.
— Miło mi. To dasz mi w końcu coś do picia? — zapytał Kabuto i podciągnął się trochę do góry, starając się wyglądać odrobinę bardziej profesjonalnie, niż ktoś przypięty do łóżka i mający aktualnie rozpuszczone włosy i pogniecioną dokumentnie, rozpiętą białą koszulę.
Orochimaru zerknął na swoją opróżnioną już szklankę.
— To byłoby kulturalne, gdybyś jednak poczęstował swojego gościa. Czymkolwiek — podkreślił Kabuto.
— Nawet jeśli to bardzo wkurzający gość, którego wcale nie chcesz mieć, ale musisz, dopóki ten nie powie, dla kogo pracuje i jakie konkretnie papierzyska chciał zabrać?
— Tym bardziej.
— Nie lubię cię, William, tyle ci muszę powiedzieć. — Orochimaru nalał kolejną szklankę i wypił alkohol niemal duszkiem. — Ciekawe przy której kolejce, zaczniesz mi się podobać.
Brwi podjechały Kabuto niemalże pod samą linię włosów. No to było chamskie.
— Przedtem mówiłeś raczej, że jestem ładny i mnie szkoda. Skleroza?
— Może do tej pory wytrzeźwiałem. — Mężczyzna wzruszył ramionami i po raz kolejny napełnił szkło whisky. Tym razem jednak skierował się w stronę Kabuto. — Pij i przestań mnie wkurwiać. Muszę wymyślić, co mam z tobą zrobić.
Krawędź szklanki zadzwoniła o zęby Kabuto, gdy gospodarz brutalnie przytknął mu ją do ust.
— No pij, cholera.
Pierwszy łyk przyniósł nie tyle smak spirytusu, ale bardziej orzechowy, lekko drewniany aromat bursztynowego alkoholu, który w całkiem szybkim tempie znikał z ozdobnego kryształu. Kabuto zakrztusił się, parskając trunkiem na swoją koszulę i marynarkę Orochimaru.
— Ty sukinkocie! — krzyknął mężczyzna. — To druga marynarka, którą zniszczyłeś mi jednego pieprzonego dnia! I próbuj tu być dobrym, kurwa — zaklął.
— Khy… nie mogłeś nalać mi wody? Musiałeś częstować alkoholem?
— Jeszcze jedno pierdolone słowo więcej, Wallace, i nie żyjesz, kurwa. Myślisz, że ile kosztują moje garnitury?
Kabuto otarł mokrą brodę o koszulę na barku. Cholerny facet, cholerny dzień, cholerny pech!
— I tak jesteś dupkiem – mruknął Yakushi, za co po raz kolejny dostał w twarz.
— Wallace — prawie zawył Orochimaru — ja cię, kurwa, zabiję i będę miał trupa na sumieniu! Ale przedtem chyba sprawię, że będziesz żałował, że w ogóle wpadłeś na pomysł przyjścia tutaj i grzebania w moich papierach!
Mruknął jeszcze coś w stylu: „ja pierdolę” i dla kurażu łyknął sobie znowu, zaś Kabuto jeszcze oszołomiony uderzeniem wpadł na pomysł kolejnej głupiej riposty: — Pij, pij, a nie będziesz mógł — skomentował dość niewyraźnie z powodu obolałej twarzy.
— Kurwa. — Szklanka upadła na podłogę, na włochaty jasny dywan i rozlała się bursztynową plamą. — Kurwa, wytnę ci język.
I wtedy Kabuto zrozumiał, że może nie powinien aż tak sobie pozwalać. Nie takich rzeczy uczono go na kursach, nie takich rzeczy od niego wymagano i nie takie rzeczy były odpowiednie w takiej sytuacji. W końcu to takie genialne, że będąc zniewolonym przez szaleńca, zaczynasz go obrażać i (po raz kolejny) pluć na niego. Szczyt kultury i profesjonalizmu, ot co!
A teraz brunet schwycił naostrzony nóż do otwierania korespondencji, leżący na szafce nocnej, i klęknął na łóżku, tuż przy Kabuto.
Czy on naprawdę chce mu wyciąć język?! O kurwa.
Kurwakurwakurwakurwa.
Złote oczy znajdowały się cholernie blisko twarzy Kabuto, a dłoń podpitego mężczyzny już dotykała jego ust. Nie! Żadnego wycinania, ty pojebie!
Kabuto szarpnął się na łańcuchu i walnął czołem o głowę Orochimaru. Aż go zamroczyło. Właściwie zamroczyło ich obu.
— Ghhhrrr — zawarczał Orochimaru, a Kabuto poczuł ból nad lewym biodrem. I gorącą mokrość plamiącą jego koszulę na czerwono. Zaskowyczał i odruchowo się szarpnął — bransolety mocno ścisnęły jego nadgarstki.
— Do… do jasnej… cholery — wydusił z siebie, patrząc krwawe przecięcie na swoim brzuchu. Co z tego, że niezbyt głębokie, skoro niemożliwie bolało? — Co ty… co ty wyprawiasz?!
— Niech cię szlag, Wallace — wysyczał Orochimaru, pocierając czoło. — Zaplamisz mi prześcieradła!
Ale na to spostrzeżenie było już troszkę zbyt późno, co Orochimaru skonstatował z jeszcze większą złością.
Kabuto zacisnął zęby z bólu, kiedy nóż (przedtem służący do daleko bezpieczniejszych celów) z pasją zaczął ciąć skórę na jego piersi. Zapewne w ramach kary.
— Niech cię szlag, ty dupku!!!… Cholernie boli.
— Ten ból to nic — powiedział Orochimaru już dziwnie spokojnie. Jakby fakt zabrudzenia mu kosztownych prześcieradeł i garniturów, który tak go zeźlił chwilę temu, nigdy nie zaistniał. — To nic wielkiego, Williamie — wymruczał, robiąc kolejne nacięcie. Krzywy uśmieszek pojawił się na jego ustach. — Na to przyjdzie czas za chwilę, spodoba ci się, mój drogi — dodał, podnosząc nóż do twarzy Kabuto, by ten mógł zobaczyć jak czerwień skapuje wolno z jego ostrza. — Bo — szepnął chłopakowi na ucho — mnie się będzie podobać.
Orochimaru polizał swoje usta i zrzucił z siebie marynarkę wraz z koszulą. Zaczął delikatnie — tak jak się tego Kabuto nie spodziewał. Lekki dotyk na jego piersi, wraz z ostrym bólem rozciętej skóry — połączenie kontrastów, połączenie które byłoby interesującym doświadczeniem, gdyby to wszystko działo się gdzieś indziej i z inną osobą.
Przyjemność i czysty ból w tej formie, która znana była człowiekowi od tysiącleci. Palce mężczyzny przesunęły się po torsie chłopaka, a kiedy podrażniły drobne różowe sutki, prawie natychmiast się na nich zacisnęły.
Kabuto syknął.
A gdy długi język począł się nimi bawić, już tylko jęknął.
Kabuto czuł coś, jakieś porażające uczucie, które próbowało zawładnąć nim całym. Był pewny, że akurat takie odczucia nie były właściwe na jego miejscu — i nawet piekące rany nie tyle bolały, co podkreślały to… to wszystko.
— Ojej — odezwał się Orochimaru, chwytając Kabuto za krocze — czyżbyśmy się podniecili?
Kabuto odwrócił wzrok, nie chcąc spoglądać na tryumfującą minę bruneta. To właśnie to było tym niewłaściwym uczuciem! Od dobrej chwili czuł, jak jego członek coraz bardziej i nieubłaganie twardnieje. A to było raczej niewłaściwe zważywszy na sytuację.
— Ale chyba to nadal za mało – wymruczał, rozpinając spodnie Kabuto i ściągając je wraz ze slipami. Teraz Yakushi leżał na łóżku w samych tylko skarpetkach i brudnej koszuli. — Chciałbyś więcej, co?
Schrypnięte stęknięcie wyrwało się z gardła Kabuto, kiedy poczuł dłoń na swojej erekcji. Dłoń poruszała się szybko, na początku doprowadzając Kabuto do stanu pełnej twardości. Yakushi starał się ignorować promieniujące na całe ciało uczucie gorąca, drżącej rozkoszy, chociaż nie bardzo mu się to udawało. Jego ciało stanowczo się z nim nie zgadzało, co ukazywały dobitnie dwa fakty: ma cholerna erekcję przez faceta, który próbował go dzisiaj zabić oraz chwilowo jest mu raczej dobrze. Dlaczego, do kurwy nędzy?! Czy Orochimaru sprawiało radość tak patrzeć na udręczonego Kabuto?
Oddech agenta stał się bardziej urywany, nierównym rytmem zahaczał o spierzchnięte usta i wydostawał się na zewnątrz razem krótkimi stęknięciami. Ale jednak jeszcze sie nie poddał; nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zgiął prawą nogę, próbując jakoś odepchnąć Orochimaru. Słaby kopniak trafił w plecy, ale to nie sprawiło, że Orochimaru zostawił jego twardziela bez opieki. Kurna.
— Zostaw mnie…
Orochimaru zaśmiał się przez nos i drugą ręką mocno chwycił za brodę Kabuto, patrząc mu w oczy i próbując znaleźć tam jakieś błyski strachu. Kiedy odnalazł niepokój, kiełkujący głęboko w skrwawionej piersi młodego mężczyzny, uśmiechnął się już całą gębą białych równych zębów.
— No teraz, to już chcę cię przelecieć — stwierdził ni z tego, ni z owego.
Kiedy Kabuto to usłyszał, jego serce zaczęło bić z szaleńczą prędkością. Tego przecież miało nie być! Próbował się ruszyć, zerwać kajdanki (może nawet razem z oparciem łóżka), ale nie miał takiej możliwości — bransolety mocno trzymały jego dłonie. Ach, dłonie! Nogi, dzięki ci, o Boże, miał wolne!
Prawą nogą wycelował w nagi tors Orochimaru, chcąc zyskać choć trochę na czasie — może w czasie tych dodatkowych kilku sekund wydarzy się coś dobrego?
Cóż, coś się wydarzyło, ale czy dobrego, Kabuto by polemizował — Orochimaru pod wpływem uderzenia zsunął się ze śliskiej pościeli i na chwilę przestał się uśmiechać.
— Kurwa — zaklął — zapomniałem o nogach. — Wstał z mechatego dywanika i z nie do końca pełną koordynacją ruchów skoczył na Kabuto. Mocno złapał za jego nogi, paznokcie zostawiły na skórze czerwonawe odciski, i rozwarł je tak szeroko, jak pozwalały na to ścięgna jasnowłosego. Yakushi pisnął — nie mógł się już ruszyć, zaczynało go boleć już właściwie wszystko, a od brutalnego gwałtu dzieliło go tak jakby jakieś sześć sekund.
Poczuł coś twardego, napierającego na jego dolną część ciała, ale zanim zdążył się nawet przyzwyczaić do takiego dotyku, Orochimaru uniósł jego nogi wyżej i wszedł w niego. Ból przeszył go całego — od tyłka przez całą długość kręgosłupa, aż po kark. Kabuto wydał z siebie roztrzęsiony, zduszony krzyk. To było jak ogień, którego nieopatrznie dotknął, a który uwidział sobie, że fajnie będzie przejść pożarem przez wnętrzności jasnowłosego. To… kurwa, zajebiście bolało. Kolejny raz krzyknął, kiedy Orochimaru zanurzył się w nim głębiej.
Łzy pociekły po policzkach agenta. Pieprzony skurwiel, pieprzone mimowolne odruchy…
— Oł — odezwał się Orochimaru — sorry za to, po prostu nie chciałem już dłużej czekać.
Bolało. Piekielnie bolało, bolało tak, jak jeszcze nic go nie bolało nigdy. Nigdy w życiu nie zaliczyłby tak bliskiego spotkania z Orochimaru do grona miłych spotkań. A Orochimaru dopiero zaczął i nie wyglądał na faceta, który ma problemy ze zbyt wczesnym wytryskiem.
— Prze...przestań! — wydzierał się Kabuto, jednak jego krzyki, jakkolwiek głośne i rozpaczliwe by nie były, trafiały w próżnię.
Brunet pchnął bardziej w ciało Kabuto, poruszając się nieznacznie. Plecy Kabuto wcisnęły się głębiej w miękki materac, kiedy wił się próbując odsunąć się od nieprzyjemnego tarcia. Ale to był ruch o tyle bezsensowny, że Orochimaru ani na chwilę, nie puścił jego ud. Brunet zwolnił na sekundę i nagle wysunął się z Yakushiego prawie do końca. Już nadzieja błysnęła w umyśle Kabuto — rozmyślił się? Ale kiedy ponownie pchnął, całe ciało Kabuto skamieniało, a głośny jęk przebrzmiał w sypialni.
Orochimaru uśmiechnął się. Co tu ukrywać — podobało mu się to. Wręcz podniecało jeszcze bardziej. Kabuto sądził, że Orochimaru S. Spencer był chorym człowiekiem i może nie pomylił się zanadto.
— Will, chciałbyś więcej? — wymruczał, nachylając się nad głową Kabuto.
Przybliżył swoje usta do ucha Kabuto i językiem przejechał po całej muszelce.
— Och nie… nie — wydyszał Kabuto. Miał dosyć, nie był nawet czy jak kiedyś dane mu będzie stąd wyjść, ujdzie na własnych nogach więcej niż dwa metry bez dyskomfortu ze strony sfatygowanego odbytu. A potem to poczuł. Ostry ból, który rozgorzał w dolnej części jego ciała. Sapnął. Czuł to, czego powodem był ten jasny płonący ból. Penis Orochimaru nagle stał się śliski od krwi. Agent miał wrażenie, jakby rozpękł się na dwoje. Kabuto zbladł i rzucił się na łóżku.
— Nienawidzę cię, chuju! Nienawidzę, nienawidzę. — Łzy pociekły mu po policzkach, całkiem nieświadomie.
Kończ…. Po prostu skończ i daj mi zemdleć w spokoju!, krzyczał do siebie w myślach.
Zemdleć i utonąć w ciemnej otchłani braku odczuć, braku wstydu i zażenowania, które płonęło czerwienią na rozgorączkowanych policzkach. Tego było po prostu zbyt wiele i Kabuto nie był pewny, ile jeszcze może nieść takiego traktowania. Ile jeszcze minut tej tortury musi minąć, zanim ten dupek wreszcie doczłapie się swojego orgazmu i da mu spokój.
— Genialnie — stęknął Orochimaru, a jego pchnięcia straciły na rytmie. Już zaraz?
Kabuto już nawet nie krzyczał, nie wierzył, że to ma jakiś większy sens patrząc na rozwój sytuacji. Wszystkie protesty uleciały mimo uszu Orochimaru. Mężczyzna spazmatycznie ruszył kilka razy biodrami i ugryzł prawy bark Kabuto.
To koniec, zaświtało mu w myślach, wreszcie koniec.
Teraz tylko ciężkie oddechy brzmiały w sypialni. Orochimaru wyszedł z Kabuto, ale ten nawet tego nie czuł. Właściwie nie był pewny, czy czuł cokolwiek poza zmęczeniem i sztywnością całego ciała. Trochę jakby go sparaliżowało.
— No, było nieźle — stwierdził Orochimaru, głaszcząc Kabuto po policzku. — To powiesz mi teraz, po coś tu w ogóle przyszedł?
Kabuto spojrzał się z lekka nieprzytomnie, ale skoro ta dłoń była taka delikatna, dotyk na policzku taki przyjemny, nie wahał się ani minuty. Nie wiedział, czy aby nie może czekać go zaraz coś gorszego.
— Po dokumenty na temat fuzji twojej firmy i firmy produkującej sos pomidorowy — powiedział cicho. — Mieliśmy cynk, że możesz chcieć przejąć rynek i rozpocząć produkcję spaghetti w puszkach.
— Ach — zastanowił się Orochimaru i nachylił się, cmokając chłopaka w usta. — Mogłeś tak od razu, Williamie.
I to właściwie usłyszał ostatnie. Bo zasnął.
Ha, może to był tylko najokropniejszy koszmar jego życia, a nie rzeczywistość?
***
Kabuto otworzył oczy i krzyknął. Ciemne oczy wgapiały się w niego z taką zaciętością, z jaką jeszcze nikt się na niego nie gapił, a opalony, wielki na pół twarzy nos zdawał się celować w taki sposób, żeby wybić mu oko.
— Co kurwa! — krzyknął szczerze przerażony, a gapiący się osobnik odskoczył od niego natychmiast.
— Nie drzyj się tak — powiedział pogodnie Jerry. — Miałem tylko zerknąć, co z tobą, skoro Oro siedzi u prawnika. Ale widzę, że w porządku. Tak z grubsza.
No tak, przebudzenie z twarzą Jirayi przed oczami nie należało do najprzyjemniejszych. Szczególnie po tak okropnie spędzonej nocy — Kabuto czuł pulsujący ból, promieniujący od tyłka w górę. Na swoich nadgarstkach zauważył czerwone otarcia i siniaki, ale cieszył się, że na powrót może ruszać się normalnie. Oczywiście normalnie w granicach górnej połowy ciała.
— To ja ci już nie przeszkadzam, kolego. — Jiraiya nacisnął klamkę. — Aha, Orochimaru zostawił coś dla ciebie na stoliku. Jakieś papiery, czy coś.
Kabuto spojrzał ciekawie na niewielki drewniany stolik pod oknem. Znajdowała się na nim ciemnozielona, tekturowa teczka. Ale zanim tak właściwie mógł się do niej dostać minęła ponad godzina. Najpierw musiał odkleić tyłek od prześcieradła, doczołgać się do łazienki i jakoś poradzić sobie z prysznicem. Miał tak dużo ran na piersi, że każda chociaż umiarkowanie gorąca woda, była dla niego zbyt ciepła i drażniąca dla skóry, a woda w brodziku zamiast przezroczysty miała czerwonawy odcień.
Jednak kiedy już wyszedł stamtąd, odziany w kompletnie nowe ciuchy, które chyba dostał jako prezent, i stanął przy stoliku, odkrył, że garnitur nie był jedynym prezentem. Zresztą krótka notatka nabazgrana w pośpiechu i utknięta za gumkę mówiła to samo:
Mój drogi Williamie,
mam nadzieję, że to o te dokumenty tak usilnie zabiegałeś wczorajszego dnia. Wystarczyło zapytać — obyłoby się bez tej całej farsy. Na tych papierach aż tak bardzo mi nie zależy.
Mam nadzieję, że wyniesiesz się stąd szybko i nie będę musiał na Ciebie patrzeć, jak wrócę ze spotkania.
Orochimaru
I rzeczywiście Kabuto w teczce znalazł wszelakie dokumenty, które dotyczyły fuzji dwóch przedsiębiorstw, a po które przyszedł tutaj wczoraj. Co za cholerny dupek! Jakby nie mógł mu ich dać od samego początku!
Ale Kabuto nie byłby sobą, gdy opuścił dom ot tak, po tym wszystkim, co go tutaj spotkało. Upewniwszy się najpierw, że nikogo nie spotka na korytarzach i w pokojach, przeszukał wszelkie zakamarki, jakie mogły zawierać jakieś ciekawe informacje. I znalazł, i skopiował na dysk przenośny, ale odkrycie to bardziej go przeraziło niż ucieszyło.
Orochimaru tylko z pozoru był producentem makaronu. W swoich rejestrach posiadał jeszcze niszową wytwórnię konserw gdzieś pod Londynem. Co prawda oprócz przeróbki makreli, dokonywały się tam jeszcze inne cuda – okazuje się, że wytwórnia ta potajemnie obsługuje niecałe 35% przerzutki narkotyków z Bliskiego Wschodu do USA, a czasami okazyjnie dostawy broni dla arabskich rebeliantów w potrzebie.
Nie dziwota, że facet ten ma kasy jak lodu i może robić wszystko, co sobie zamarzy.
Cholera. Czy Tsunade będzie wiedziała, jak najlepiej wykorzystać takie informacje?, zamyślił się, ostrożnie usadawiając się na fotelu kierowcy w swoim samochodzie. Nie. Na pewno będzie wiedziała, to przecież Tsunade, nieugięta przed nikim szefowa. Niech no tylko dam radę dojechać do centrum…
Przekręcił kluczyk w stacyjce.
***
— Konohamaru.
Cisza.
— Ej, Konohamaru! — Chłopak odwrócił spojrzenie od napisu na swoim jogurcie (95kcal w 100g i żywe kultury bakterii) i zerknął na Shikamaru stojącego w drzwiach. — Chciałeś poznać Kabuto, tak?
— No jasne!
— To idź się z nim zapoznaj. Na dole w recepcji, takie…
— Szarawe włosy. Wiem. — Konohamaru uśmiechnął się. Teraz ostatecznie, z najlepszego źródła, przekona się, jak wygląda robota prawdziwego agenta w takiej firmie, w jakiej pracuje.
Nie spodziewał się tylko tego, że ten słynny agent będzie sprawiał tak żałosne wrażenie. Na zdjęciu wyglądał jak pełen energii młody mężczyzna, a facet rozmawiający z sekretarką Tsunade wyglądał… strasznie. Utykający, z pokrążonymi oczami i zmęczonym uśmiechem na młodej przecież twarzy. Konohamaru automatycznie zwolnił kroku. Może nie dzisiaj? W końcu kiedyś na pewno będzie miał okazję poznać jakiegoś innego agenta. Najwyżej Shikamaru powie, że Kabuto nie miał dla niego czasu i wymienili tylko krótkie uściski dłoni.
Toteż zamiast do Yakushiego, skierował swoje kroki do toalety. Zdaje się, że nagle bardzo zachciało mu się skorzystać z kibelka.
end.

8 komentarzy:

  1. Komentarze przeniesione.

    lol, jak napiszę że dziwne to się wkurzysz, no nie? ;P wczoraj mi tak marudziłaś i marudziłaś, że w sumie obstawiałam, że nie dodasz xD pomyliłam się - mea culpa i tak dalej. i dzisiaj skoro chciałaś recenzję, masz recenzję ;P

    ten rozdział wygląda troche tak, jakbyś na siłę chciała zakończyć opko na 3 rozdziałach. w 2 poprzednich rozdziałach akcja się wlokla, narracja była rozpisana ze tymi wszelkimi potrzebnymi bzdurkami, tworzacymi tło. tutaj odnoszę takie wrażenie, że są to tak naprawdę dwa rozdziały zamknięte w 1, pierwszy z nich kończy się gdzieś po pierwszej scence z shiką i konohamaru, a drugi zaczyna scenką propagującą alkoholizm xD i również jest zamykany przez taką scenkę. technicznie lepiej napisana jest ta pierwsza część (o zgrozo! bardziej podoba mi się fragment bez seksu - muszę się zacząć leczyć albo co), w tej drugiej coś mi zgrzytało, ale o tym napiszę niżej.

    początek jest ok, nawet mimo koszmarnego niemieckiego (nie w sensie, że złego, tylko że ja go nie znoszę xD) przyjemnie się czyta. w życiu nie spodziewałabym się, że jerry to jiraiya ;) i że w ogóle ten gościu ma w tym fiku jakąś rolę do odegrania ;P Fajne jest ich wszystkich dialog z tym, że nikt nie chce kabuto itd.

    ta druga cześć, z nią jest troch e inaczej, zaraz ci napiszę z jakiego powodu mi zgrzytała.oczywiscie, jak na ciebie przystało chamskie odzywki są wystarczająco debilne, żeby mnie rozśmieszyć xD mamy zje.bane poczucie humoru chyba - w sumie obie czytamy demland xDD i pratchetta ale to bóg, więc wiadomo ;D Tutaj oprócz alkoholizmu propagujesz debilizm, i niechodzenie do kościoła, aha i chyba aborcję, jak takie niezdatne do niczego ludzie się rozwijają jak superagent kabuto, który byłby całkiem fajnym gościem, gdyby tylko nie był superagentem xD o ile tylko rozumiesz, o co mi chodzi, bo mnie coś cięzko to wyrazić.
    Leci scenka z chlaniem i pojeniem kabuto whisky - lubię tę scenkę, ma niezłe opisy, które do mnie przemawiają.
    > - Wallace – prawie zawył Orochimaru. – Ja cię kur.wa zabiję i > będę miał trupa na sumieniu! "
    a to zdanie to dla mnie taka perełka ;D taki dramatyczny okrzyk Oro, takie "nie chcę, ale chyba mnie do tego zmuszasz" (miałam napisać "nie chcem, ale muszem" ale się powstrzymałam ;P)
    I kolejny cytacik fajny to ten, właściwie to całe 2 akapity są ;P:
    > A teraz brunet schwycił naostrzony nóż do otwierania > korespondencji i klęknął na łóżku, tuż przy Kabuto.
    > Czy on naprawdę chce mu wyciąć język?! O kur.wa.
    > Kur.wakur.wakur.wakur.wa.

    > Złote oczy znajdowały się cholernie blisko twarzy Kabuto, a
    > dłoń podpitego mężczyzny już dotykała jego ust. Nie! Żadnego > wycinania, ty poj.ebie!
    > Kabuto szarpnął się na łańcuchu i walnął czołem o głowę
    > Orochimaru. Aż go zamroczyło. Właściwie zamroczyło ich obu.

    A potem już hard, który - powiem szczerze - był niezły, choć nie genialny ;P stać cię na wiecej, alka ;) zasadniczo mam do niego taką uwagę, że się powtarzasz. co drugi akapit traktuje o tym samym aspekcie w podobny sposób, tylko innymi słowami. tylko ból, ból, ból - to opko o painie, czy jaka cholera> ja wiem, że gwałt, że rozpier.dzielił mu się odbyt i że ogólnie ujmując taki seks analny z niewprawnym (lub niechcacym tego pokazać gosciem, tutaj to drugie - ro raczej nie chciał się cackać z naszym superagentem) to ogolnie niezbyt przyjemne doświadczenie, ale daruj nam ;) po piątym (dobra może przesadzam) takim opisie już wiedziałam wystarczająco, że Kabuto ten gwałt bolał xD

    OdpowiedzUsuń
  2. CD komentarza:

    i opisy takie trochę jak nie z ciebie, ale to przez tę twoją frustrację: nie umiem! rwać nać! nie umiem i wuj! kobieto, nie było złe - jako debiutkowy sadistic fic uplasowałabym go dość wysoko ;) jako jeden z twoich fików na sredniej półce.

    pisałam już, że Oro ma schizofrenię, a Kabuto wyjątkowe pokłady debilizmu? nie? to napisałam teraz ;) to było raczej zamierzone nie? - te dwie twarze orochimaru - jedna miła, kulturalna, a druga "kur.wa! zara cię zabiję!"

    mech, odklejanie tyłka od prześcieradła jest takie realistyczne xD aż zacytuję ciebie: Gdzie kończy się romantyzm, zaczyna się fizjologia ;D Ale wtedy to było raczej w odniesieniu do czego innego ;P poza tym chyba nie stwierdze że ten fik był romantyczny - toż to zło wcielone jest!

    I komentarz nt. końcówki - jest trochę smutnawe. kabuto owszem zdobył to, co miał zdobyć, dostał ciuchy i ro wcale aż tak źle go nie potraktował (nie zakopał go jednak w ogródku xD), ale to, że konohamaru, chciał się z nim przywitać i zrezygnował, bo zauważył, że jest inny niż się spodziewał, było trochę gorzkie. ale może to i lepiej dla niego, jak sobie będzie informatykiem, to chyba oro go nie zgwałci ;P

    ale te dokumenty o narkotykach to jak dla mnie materiał na drugą część ;D

    Troche chaotycznie napiane, ale nie mam ochoty tego porządkować, a i myślę że mnie zrozumiesz ;)

    Całuski:
    Kasia
    PS Kochasz mnie nadal, prawda? Bo ja cię loff zawsze ;)

    ~kasica, 2010-10-25 19:16

    OdpowiedzUsuń
  3. @
    Jeee... To chyba najdłuższy komentarz jaki widziałam w życiu XD
    ~Karo 2010-10-28 17:11
    @

    najdłuższy jaki kiedykolwiek napisałam xD ale ja przy mech to i tak małe piwo - ona pisze epopeje komentarzowe na 1500 wyrazów ;P mój własny słowotok jednak mało rozwinięty jest ;)
    ~kasica 2010-10-28 19:31
    @

    nie rób mi złej reklamy xD one tak średnio maja 500 wyrazów, no ;P Tylko czasem trafia się taki na 2000 i więcej. Wodolejstwo pełną gębą, powiadam Wam ;P
    ~mechalice 2010-10-29 15:58

    mecha@kasica:
    Nie, nie wkurzę się - czemu miałabym? ;)
    Aha, tak na początku Ci napiszę, że doszłam do wniosku, że Kabuto jest synem Stirlitza xD I stąd ta jego niepełnosprytność.
    Ale do rzeczy:
    Łał, wiesz, że właśnie napisałaś mi najdłuższy koment, jaki dostałam ever? ;) Czytałam go i się nie kończył xD Ale fajno, cieszę się, że poświęciłaś upierdliwej, marudnej mechalice aż tyle czasu.

    Bo tak właściwie miałam z tego zrobić 2 rozdziały, ale gdybym dała taki, w którym nic się nie dzieje, to chyba nikt nie byłby zadowolony. A tak to jest jeden długi.

    Ah, Jerry-Jiraiya był myslany od samego początku - tak samo jak niedorobiona intryga z produkcją spaghetti w puszkach xD Normalnie mówię Ci - Oro przejąłby tym rynek i miałby więcej kasy niż Gates xD

    Pratchett to geniusz, on jest ponad wszystkich pisarzy i nie można go klasyfikować i porównywać z nikim ;) Zakładamy sektę? xD

    Ja odnoszę wrażenie,. że alkoholizm i ateizm to ja propaguję w każdym możliwym tekście xD Chyba kwestia moich osobistych przekonań...
    A nie, wyjątkiem jest ten fik z Komuim - on mówił: O Jezu!, ale i tak Kanda kulturalnie zaproponował, że jak chce, to może go tak nazywać xD Tylko ujął to troche inaczej, ale nie jestem na swoim kompie i nie mam jak skopiować cytatu ;P

    Ja Cię rozumiem - jak już napisałam, Kabuto jest synem Stirlitza xD Musi być - nie ma innej opcji ;P
    Ja też całkiem lubię ten fragment ;) Ale czemu sugerujesz, że Oro to... Wałęsa? xD

    Nad hardami popracuję, nad różnorodnością opisów także ;) Tylko wiesz, go to naprawdę bolało xD I musiał to podkreślać sto razy, w razie, jakbyś zapomniała. Ale tak, powinnam nad takimi scenkami jeszcze popracować - nie ukrywam, że coś takiego lepiej by mi się pisało w 1os. Jakoś tak łatwiej jest ;)

    Jeej, dzieki ;) Kiedy ja powiedziałam cos takiego? xD Bo co jakiś czas ktoś (w realu) cytuje jakies głupkowate zdanie, które ja niby powiedziałam, a ja nie pamiętam xD Ale akurat to jest całkiem mądre - też zaczne siebie cytować, cholera ;D

    Ej, a na co liczyłaś? na dialog w stylu:
    - Kabuto, twoje oczy sa piękniejsze od gwiazd, ajlawju.
    - Oh, Orochimaru! Ja cie też ajlawju!
    xD
    nie da rady - nie gloryfikuję ani gwałtów, ani miłości homoseksualnej. Przynajmniej nie tak bardzo, jak niektóre Internetowe yaoistki (a nie powiem - przeczytałam niejedną kompletnie idiotyczna wypowiedź, która z mowy obronnej dla gejów przerodziła się w nagonkę na hetero.), zresztą nie mogłabym. Nie z moimi przekonaniami politycznymi ;D

    Njee no - 2 część? Już wystarczając a męczę się z wymyślaniem najsnej fabuły dla sequela Chwili bez cienia ;) Wątpię, by ktoś inny jeszcze chciał to czytać ;P

    Boru! Oczywiście, że cię kocham ;)) Luv 4ever, normalnie! ;*
    mechalice

    ~mechalice, 2010-10-26 15:51

    OdpowiedzUsuń
  4. @
    Kabuto dzieckiem Stirlitza - i wszystko jasne xD

    spaghetti w puszkach okej, ale przemyt narkotykow i handel bronią?! myslisz, że facet o tak pokopanej psychice byłby zdolny do rozkręcenia takiego biznesu? xD

    Ja jestem za ;D ale co tam zakładamy - może gdzieś na necie się zapiszemy do sekty i będzie gites? bo wyznawców pratchetta na świecie jest dużo ;)

    A ja cos pamiętam ;) To leciało mniej wiecej tak:
    - O Jezu!
    - Jeżeli chcesz pierd.olić się z Jezusem, to możesz mnie tak nazywać.
    xD
    Pure genius!

    A Oro to jakoś tak sam sugeruje XD z wyglądu są na pewno rózni ;P
    Hej, a po to jeden raz powiedziałas taką perełke? Ciebie to normalnie cały czas powinnam mieć w opisie na gadu ;3

    Ej, ta głebia dialogów! ta fabuła tego fragmentu i kunszt wyznania miłosnego!
    ...
    ten fragment przypomina mi tylko SasuNaru pisane przez 13 i zamieszczane na bloczkach w celu zyskania sweet komentarzyków ;) Ty zreszta chyba nie umiesz napisac typowego słit jaoja xD

    Na temat gloryfikacji i nie wysłałam Ci maila, nie bedę smiecić w komentarzach rozważaniami psychologiczn-socjologiczno-filozoficznymi ;) - Ty to chetnie przeczytasz a inni... no raczej nie ;P

    Och, sequel! ze spojlerków juz się doczekac nie mogę ;>
    Ajlawju,
    kaś
    ~kasica, 2010-10-28 19:55
    @
    Kaś, czyżbyś tez należała do grona Osób Które Śmieszą Kawały o Stirlitzu? *.* Jeśli tak, to chyba będę Cię loffciać jeszcze bardziej!

    A dyskryminujesz go? xD Uważasz, że jak ktoś jest niedorobionym badassem już nie może mieć marzeń o zawładnięciu nad światem? Niech se tam robi, co mu się chce ;)

    Musze to odkopać, założyć se nowego blogasska, zamieścić i czekać na bluzgi fanek Yullenów xD Bo Kanda co prawda zachowuje się dominująco (hyhy - mój favowy typ uke! ;3), ale jest pasywem ;D

    Opis na gadu = sława
    Teraz tylko czekam na mojego Nobla xD
    Ej a własnie, słyszałam (znaczy mój tata czytał, a potem mi powiedział xD), że Haruki Murakami był w tym roku nominowany, ale go nie wybrali ;( Szkoda trochę, bo naprawdę ma świetne powieści.

    Ja nie umiem? Osz tyy! xD *zabija wzrokiem* A maila musze koniecznie readnąć i odesłać odpowiedź ;> Zawsze sie cieszę na dyskusje na rózne tematy! ;D

    to się nie doczekuj ;P
    ajlawju tu,
    mech

    ~mechalice, 2010-10-29 16:37
    @

    OdpowiedzUsuń
  5. @
    Nie, aż tak to nie. ja Stirlitza znam tylko ze słyszenia, broń boże nie oglądałam ani jednego odcinka serialu!

    A dyskryminuję xP Jak jest niedorobionym badassem, to jest typowym badassem z kreskówek dla dzieci - pamiętasz Inspektora Gadżeta, yy... i no np. Pinkyego i Mózga ? ;) Też zUo wcielone, a jakie nieprofesjonalne ^^

    Odkop! Wstaw! Dam Ci nawet dwa komenciki na zachętę! I będę jechać po jeżdżących po Tobie fankach Yullenów, jakem ja Kasica Wielka (nie myl z Katarzyną Wielką xD), pani na włościach i rycerzyca od Siedmiu Boleści herbu Różowe Słoniątko!!!

    *wręcza czekoladę Wedla*
    Podobnie brzmi xD
    A nazwisko Murakami obiło mi się o uszy - to ten od tych hardkorowych dzieci ze schowka? ;> Bo ta tę książkę czytałaś i ona się zaczyna laską u niemowlaka? (matko, jak ja się okropnie wyrażam - headdesk)

    Nie umiesz ;P Napisz coś, to cofnę moje słowa xD
    I tak, tak - nadal czekam na cd.
    Kiss


    ~kasica, 2010-11-02 21:36
    @
    Ale w kreskówkach takie szwarccharaktery są przyjemnie nieprofesjonalne ^^ Ale! Powinni mieć białego kota xD W filmach akcji zawsze ten Zły miał białego kota. Najlepiej takiego cud-pluszaka ;)

    Odkop, wstaw... A potem będę się musiała tłumaczyć, dlaczego ty wygląda jak nie moje xD Eh, i tak nie mam męskiego stylu pisania ;)

    Ooo, a jaki smak? ;D
    Nie, tamten od Dzieci ze Schowka to Ryu Murakami. Panowie mają to samo nazwisko, ale nie są spokrewnieni - jakąś książkę (czy zbiór opowiadań wydali nawet razem ;>), ale to Haruki jest bardziej znany na świecie przez ten jego surrealizm ;) Ot, owca władająca Japonią etc. ;) Cudowne są te jego książki!

    Nie podpuszczaj mnie ;P

    ~mechalice, 2010-11-03 09:40

    OdpowiedzUsuń
  6. Aha! A teraz napiszesz mi SakonxUkon ^w^ Masz już jakiś pomysł?

    ~Karo, 2010-10-28 17:14
    @
    A musi byc koniecznie hard? ;) Bo jeśli mam napisać incestowego smuta, powinnam się zaopatrzyć w Zimnego Lecha. I to przynajmniej w czteropak xD Ściślej - może jakiś krótki soft?
    *chwilka na przemyślenie* A zresztą - i tak nie wiem, co mi wyjdzie ;P

    ~mechalice, 2010-10-28 18:49
    @
    Czyli jeszcze nie masz pomysłu ^w^ Wolałabym harda, ale jeśli boisz się że sknocisz, może być soft. Ale ja jestem łaskawa! XD

    ~Karo, 2010-10-29 14:13
    @
    O dzięki Ci, dzięki! Jam niegodna klawiatury używać, by tę niedoskonałą odpowiedź zamieścić na Twe komentarze przeboskie! xD
    Nie mam niestety pomysłu, ale! jutro idę na maraton horrorów do kina i jak będę wracać przez park pełen żuli o trzeciej w nocy (no chyba, że żule już wtedy śpią ^^"), to coś na pewno wymyślę ;P

    ~mechalice, 2010-10-29 15:55
    @
    Już się boję tego co wymyślisz :D

    ~Karo, 2010-10-29 17:30

    no poprostu cud miód i pistacje ( bo innych orzeszków nie lubie XD)
    w zasadzie nie przepadam za przenoszeniem postaci w inną rzeczywistość ale to podobało więcej niż bardzo. Mimo całkowitej zmiany realiów postaci nie straciły swojego charakteru.
    całość trzymająca w napięciu a zakończnie, przynajmniej jak dla mnie dość zaskakujące.
    no a teraz głos ludu: chcemy więcej OroKabu!! XD

    ~angelus, 2010-11-02 21:10
    @
    Pistacje *p*

    W zasadzie ja za AU też nie przepadam xD Po prostu w większości przypadków nie widzę większego sensu w przenoszeniu postaci do naszego świata i opisywanie jakiejś historyjki - tym bardziej, że na serio ciężko wtedy o oryginalność ;]

    Ojej, naprawdę nie straciły charakteru? ;D To ja się bardzo cieszę - myślałam, że trochę się nimi za bardzo pobawiłam xD

    Głosie ludu! Chociaż w najbliższym czasie nie przewiduję żadnego OroKabu, jak masz jakąś koncepcję, to napisz, a ja może cosik wytworzę ;) Oczywiście najszybciej jak mogę, ale niestety mogę raczej wolno xD (ah, te moje cudowne oceny z matematyki...)

    ~mechalice, 2010-11-03 09:51

    OdpowiedzUsuń
  7. @A no własnie nie straciły i to baardzi mi się podobało. Kabu raczej nie wylewny i niezbyt emocjonalny"z zwenątrz" natomist to myśli to już inna bajka, no i szpieg, czyli to do czego został stworzony.
    natomiast Oro to już naprawde mistrzowstwo. pad od makaronu w prawdzie powalił mnie na kolana, ale szybko się podniosłam i wczytałam w jego prawdziwą naturę. był świetny, spokojny i opanowany dopuki coś nie wyprowadziło go z równowago bo wtedy drżyjcie narody!!
    wieć jak już mówiłam a powtórze jeszcze raz: było świetne!!

    o ocenach z matematyki coś wiem bo sama zawsze z tego totalne dno byłam, więc unikam jak mogę,

    a głos ludu się speszył i poszedł schować do kąta bo gdzież bym mogła coś narzucać skoro nad nad sensownymi zdaniami w komentarzu się męcze! co napiszesz o nich za pewne będzie cudne!
    ale matematyka to ważna rzecz, paskudna ale ważna XD

    ~angelus, 2010-11-04 00:44
    @
    Jakbyś mnie teraz wudziałą, to byś stwierdziła, że nie można mieć takiego "banana" na twarzy, jak mam xD Jest mi szalenie miło ;]

    Ja systematycznie pnę się w górę. A najdziwniejszy jest fakt, że ja wszystko rozumiem, tylko mi zadania nie wychodzą xD

    Ej, głosie ludu, jakie tam narzucanie ;) Ot Twoja wizja, która mogłaby mnie zainspirować ;P

    Ściskam serdecznie,
    mechalice


    ~mechalice, 2010-11-04 20:09
    @
    hehe i bardzo dobrze no bo wiesz banany smaczne i zdrowe są XD

    te... a może Ty masz poprostu z dodawaniem problemy XD wtedy to jak byś dobrze nie rozumiała i tak zadanie nie wyjdzie (tak tak wiem błysnełam żartem XD)

    głos ludu niepewnie wylonił się z kąta. jakieś ładne i kochane ale wiesz że nawet nie mam żadnej wizji. bo jak nie przepadam w zasadzie za AU ani za przenoszeniem postaci w inne czasy tak ten ficzek podobał mi się ogromnie. Więc ewidentnie wychodzi na to że nie chodzi o charakter opowoadania a o jego autora!

    ~angelus, 2010-11-05 15:18
    @
    A maseczki z bananów dobrze robią na cerę ;P

    Wiesz, z dodawaniem może nie (przynajmniej nie aż takie), ale w większości przypadków nie zauważam wzorów skróconego mnożenia ;) I tym samym kopię sobie grób xD

    Jakieś ładne i kochane... Ciekawam czy dla mnie to rzecz wykonalna, gdyż (jak nietrudno zauważyć) na mojej fanfikowej liście trudno znaleźć takiego typowego milutkiego ficzka ;) Jednak jak będę miała więcej czasu, postaram się usiąść i coś naskrobać.

    Z tymi autorami mam tak samo! Obojętnie jaka książka Pratchetta podoba mi się tak, że przeczytam w jedno popołudnie, Murakamiego też szybko czytam ;) A z innymi, mimo że mogą być dobrze i ciekawie napisane, potrafię się męczyć ze dwa miesiące xD

    ~mechalice, 2010-11-06 11:27
    @
    wzory skróconego mnożenia. wiem coś o tym. ech przypomniałaś mi jak baardzo matematyka zalazła mi za skórę, tyle że ja to nigdy nic nie rozumiałam, poza.... macierzami. nie wiem z kąd mi sie to wzieło. normalnie jak samotna wyspa po śroku oceanu nicości XD ale teraz chyba nawet tego bym nie policzyła...

    oj no wiesz, nie musi być takie słodkie żeby aż bolały zęby, jak już mówołam, zdaję się na Ciebie bo wiesz co robisz (piszesz)
    będę bardzo ogromnie niezmiernie wdzięczna :)

    ja w zasadzie jak już się wezmę za książkę to pochłaniam ją dość szybko (jeżeli tylko mam czas) ale czasem się coś
    zabieram jak pies za jeża. znajomi się po 15 razy pytają czy przeczytałam a ja nawet nie zaczęłam... ale to się zowie lenistwo chyba i nic na to nie poradzę XD

    ~angelus, 2010-11-06 22:05
    @

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nawet nie słyszałam takie słowa jak "macierz" w kontekście matematyki. I mam nadzieję, ze może nie usłyszę ^^ Od podstawówki najlepiej umiem tylko przeliczanie procentów. Może być nawet na promile xD

    W sumie sobie nawet nie wyobrażam Kabuto i Orochimaru w takiej słodziutkiej scence ;) Oni są trochę tacy... tacy dość chłodni obaj. Przynajmniej ja ich tak trochę odbieram ^^

    Ja oprócz pochłaniania Naprawdę Fajnych Książek i męczenia się z Tymi Nie Tak Fajnymi, czytam kilka na raz. Chociaż to akurat fajne nie jest, bo niekiedy mylę bohaterów i zaczynam się zastanawiać kto i po co =_="


    ~mechalice, 2010-11-07 22:47
    @
    taa zawsze byłam zdania że im mniej matematyki tym lepiej! ale niestety mój profesor uważał że całki to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu... (pewnie dlatego teraz mam awersję)

    nom oni są chłodni, ale też taacy fajni razem <3
    dlatego właśnie głos ludu zdaje się w tej kwestii całkowicie na Ciebie, a jak mi ich jeszcze nie pozabijasz to już całkiem cudnie będzie XD

    też mi się zdażyło czytać kilka książek na raz, ale to nie jest rozwiązanie... mieszam wszystko, a jak bym naprawdę chciała dociec ich sedna musiała bym czytać jeszcze raz XD

    ~angelus, 2010-11-08 19:36
    @
    Moja sorka uważa tylko, że postawienie jedynek połowie klasy jest Działaniem Motywującym :/ A co do całek, to raczej ten matematyczny (zapewne szalenie pasjonujący) dział zostanie mi oszczędzony ;)

    Zobowiązuję się nie zabijać ani Oro, ani Kabuto ;) To postaram się to jakoś niedługo napisać ^^

    I co najgorsze, takie czytanie kilku książek na raz to wcale mi czasu nie oszczędza xD Jedynie frustruje, że już nie wiem, kto komu jaką krzywdę wyrządził i dlaczego w ostatecznym rozrachunku "zabił lokaj" ;)

    ~mechalice, 2010-11-09 23:45
    @
    no wiesz stawianie jedynek co drugiej osobie jest w pewnym stopniu skuteczne XD ale jak jest to już Twoja dwudziesta jedynka to przestajesz sie przejmować... ech tak własnie wyglądała moja matematyka... no nic stare dzieje całe szczęście

    głos ludu Cie pod niebiosa za ten czyn chwalebny wychwala, a jak już stworzysz to pewnie Cie na ołtarze wyniesie XD

    no no dokładnie o tym mówię, jak by się naprawdę chciało wiedzieć o co chodzi to trza by było czytać raz jeszcze

    ~angelus, 2010-11-11 20:14

    OdpowiedzUsuń