Uwaga!

Fanfiction yaoi, czyli traktujące o związkach męsko-męskich. Blog zawiera również treści erotyczne.
Nie lubisz, nie czytaj - ja do niczego nie zmuszam.
Możesz skomentować dowolną notkę, każdy komentarz zostanie przeczytany! :)

niedziela, 16 maja 2010

"Lodowy błękit" Rozdział 1 (SasuSui)

Gatunek tekstu: romans, humor
Pairing: SasuSui
Ostrzeżenia: zdecydowanie niekanoniczny, scena erotyczna, wulgaryzmy, postacie bywają bardzo OOC
Uwagi: Bardziej spin-off niż sequel do "Zapachu mgły" osadzony w zimowo-świątecznym klimacie, sama Gwiazdka w odniesieniu do shinobi to też dość karkołomny pomysł, stąd, naprawdę, fabuła idzie mocno niekanoniczną drogą. Narracja pierwszoosbowa, o ile pamiętam, pisząc ktoryś z rozdziałów inspirowałam się piosenką "Mach die Augen zu" zespołu Die Ärzte -- na tekstowo.pl jest nawet dość poprawne tłumaczenie z teledyskiem (ach, Bela jeszcze jaki młody wtedy był;)

Lodowy błękitRozdział 1
Od czasu naszej nieplanowanej (a przynajmniej ja sam nigdy tak naprawdę nie planowałem pieprzenia się z Sasuke) nocy w hotelu zmieniło się bardzo mało. Nie, na serio — ani ja, ani on nie daliśmy po sobie poznać, że nasze kontakty przeszły na nieco inną płaszczyznę. W tym wypadku bardziej płaską, z poduszkami i prześcieradłem — tak właściwie bardziej podobną do łóżka.
Zachowanie Karin było takie samo jak zwykle — czyli idiotyczne, tylko Juugo, gdy czasem odrywał się od swoich niewątpliwie sielankowych zabaw ze zwierzątkami wszelkiej maści (im mniej wiem o takich rzeczach, tym lepiej dla mojego zdrowia psychicznego) i łypał na nas z jakiegoś kącika. W sumie bardziej niż na mnie, łypał na Sasuke i to w taki sposób, jakby go nie tylko rozbierał z odzieży wierzchniej, ale przy okazji odkrywał jego wszystkie myśli.
Gdyby się jeszcze okazało, że Juugo ma coś do Sasuke w TYM względzie, mógłbym sobie śmiało strzelić w łeb — w tym całym kółeczku Saskowej adoracji, tylko bym im zawadzał, jeśli chcieliby sobie zorganizować jakąś orgietkę.
            Z rzeczy, które zmieniły się dość znacznie mogę wymienić działania zwiadowcze naszej drużyny — można je wręcz nazwać profesjonalnymi. Mniej bezsensownego pierdolenia, więcej ciężkiej roboty i wypruwania sobie żył.
Bo nawet skoro dowiedzieliśmy się, gdzie przebywa Itachi i jego partner (na którym mi osobiście zależało dużo bardziej, niż na starszym z braci Uchihów) było niespecjalnie łatwe. Znaliśmy kierunek — fajnie— ale Akatsuki nie siedziało biernie w jednym miejscu i nie zażywało codziennie kąpieli słonecznych, tylko po to żebyśmy mogli sobie do nich przyjść i po krótkiej, kulturalnej rozmowie zabić ich i wziąć Samehadę.
            Ale członkowie Akatsuki kąpieli słonecznych nie mogli zażywać także z powodu nadchodzącej wielkimi krokami zimy. Praktycznie z dnia na dzień wszystkie rude liście pospadały na błotnistą od często padającego deszczu ziemię i zostały przykryte śnieżną pierzynką.
Im dalej mijały tygodnie, tym gorzej było — puchata pierzynka powiększyła swoje rozmiary gdzieś do wysokości moich kolan (a zapewniam, że kurduplowaty nie jestem — prawie 180 cm wzrostu to jest tak akurat) stwardniała, a na wszelkich ścieżkach miałem okazję stąpać po nagim lodzie! No ludzie, co z tego że te ścieżki, którymi zwykliśmy się przemieszczać, do najbardziej uczęszczanych nie należą, ale pasowałoby je chociaż tym piaskiem obsypać!
            I tak pewnego dnia, który już bardziej zbliżał się do swojego końca, którego to powietrze osiągnęło zapewne jakąś rekordowo niską temperaturę (chociaż jak dla mnie wszystkie niskie temperatury są tymi wyjątkowo niskimi — ciało zrobione z wody w większej części niż organizm normalnego człowieka ma także swoje minusy), rozłożyliśmy obóz na jakimś zadupiu. Jak zawsze zresztą, w sumie to czemu nie moglibyśmy kiedyś rozłożyć namiotów w miejskim parku?
W szarawym świetle zmierzchu rozkładanie namiotów było zadaniem dziecinnie łatwym — a że było w nich w cholerę zimno, to już inna sprawa. Niewielką rekompensatą za możliwość przemrożenia we śnie był krajobraz. Przed nami na widnokręgu od ciemniejącego szybko nieba ostro odcinały się górskie wierzchołki — widok zaiste wspaniały, ale jednocześnie nieprzyjemny. Góry równają się wchodzeniu wyżej, co wiąże się z większym zimnem, czyli zapewne łażeniem w śniegu po pas…
            Gdy już założyliśmy te wszystkie linki i powbijaliśmy śledzie w zmarzlinę leżącą na ziemi, bez zdziwienia zauważyłem, że Sasuke gdzieś się ulotnił. Ech, to chyba weszło mu w nawyk — ale jak dla mnie, to on się po prostu wymiguje od pracy.
Bo chyba nie muszę wspominać, jak nam to utrudniło życie, skoro ani ja, ani Juugo, ani nawet ta cholerna Karin nie mamy ognistej natury czakry, a zapałki zamokły? Bye bye, ognisko w obozowisku!
A pranie i tak zrobić musiałem — trudno, ostatecznie była moja kolej.
            Przekonałem się wtedy, że powietrze w grudniową noc może trzeszczeć, może skrzypieć jak drzwi o zawiasach nieoliwionych przeszło sto lat. I że może od niego boleć nos — było takie jakieś gęste, lodowate i ostre, że wdychane powietrze kłuło mnie w nozdrza, a wydychane drażniło spierzchnięte usta. Gdy prześlizgiwało się przez uchylone wargi wyglądało  jak całkiem sporych rozmiarów mlecznobiała chmurka.
Stawy moich dłoni zamarzały, zaczerwieniona skóra szczypała, a buty od zbyt długiego stania w głębokim śniegu zaczynały przemakać. Przynajmniej nie pada, przynajmniej nie pada — myślałem, chcąc poprawić sobie humor, co udawało mi się raczej średnio.
Ale w końcu już czyste i mokre skarpety zawisły na sznurku przymocowanym do dwóch z trzech namiotów.
Sasuke — jako osoba o uprzywilejowanej pozycji lidera — spał sam, Karin takoż, ale u niej uprzywilejowanie wynikało chyba z jej rażącego kretynizmu, a ja póki co dzieliłem miejsce noclegowe z Juugo. Póki co, bo ostatnio zdarzały mu się ataki również w nocy. Widocznie nie tylko na mnie mróz i zwiększona wysokość źle działała.
Dłonie śliskie od mydlin schowałem w środek kieszeni. Zgięcia palców kłuły mnie nawet jeśli pod nawałem swetrów, grubym płaszczem i specjalnie ocieplanym śpiworem wreszcie było ciepło.
Z trudem zasnąłem, ale za to rankiem odkryłem coś, z czego zadowolony nie byłem. Bo te cholerne skarpety wcale a wcale nie wyschły i (co więcej!) wyschnąć nie zamierzały — zamarzły!
— Szlag by to! — krzyknąłem, łapiąc półtwardy materiał. Mogłem go zginać praktycznie jak tylko chciałem — materia nie sprzeciwiała się bardziej niż cienki drucik i trwała powyginana, tak jak ją zostawiłem. Pewnie gdyby te skarpety powisiały tam jeszcze trochę dłużej, to już w ogóle mógłbym je całe połamać i potem sobie składać takie bawełniane puzzle, cholera!
— Trzeba je było powiesić koło ogniska. Wtedy by wyschły — stwierdził Sasuke, którego głowa pojawiła się w rozpiętym wejściu do jego namiotu.
Jego elokwencja jest zabójcza… O matuluuu! W tamtej chwili miałem tak wielką ochotę czymś rzucić w tę jego czarną łepetynę! Gdyby tylko ta skarpetka była o tę odrobinę twardsza…
— A chcesz wiedzieć, czemu tego nie zrobiłem, Sasuke? Powiem ci zagadkę, dobra? — wycedziłem. — Czy drużyna ninjów, którzy niefortunnie nie posiadają zapałek i żaden z nich nie korzysta z elementu ognia jest w stanie rozpalić ognisko, jeśli wszystko dookoła jest skute lodem? I czy w takim razie Suigetsu mógł powiesić te skarpetki przy ognisku, które fizycznie nie istniało? Na odpowiedź masz trzydzieści sekund, żadnych kół ratunkowych, ale zapewniam, że nagroda nie przejdzie ci koło nosa. — Zacisnąłem pięści i usłyszałem jak materiał w moich dłoniach trzeszczy nieprzyjemnie. — Trafi w sam jego środek.
— Chyba że tak. — I zniknął w środku.
Zatrzęsłem się z gniewu. Jak ten cham mógł powiedzieć „chyba że tak”?
— Sasuke, ty cholerny dupku! Może byś się w końcu zaczął interesować tym, co się wokół ciebie dzieje! — Pokryty śniegiem materiał namiotu stawiał opór, ale udało mi się znaleźć ekspres i dostać się do środka. Naprawdę, naprawdę chciałem Saskowi rozkwasić ten jego arystokratyczny nos! — Znikasz sobie, a my mamy za ciebie odwalać całą robotę? Chyba sobie, kurna, za dużo wyobrażasz!
Sasuke siedział w otoczeniu dwóch  grubych koców i marszczył brwi. Sypki śnieg wpadł do środka razem ze mną.
— Nie wydzieraj się. Nie jestem głuchy, a przez ciebie chyba zaraz będę miał migrenę. — Pomasował skroń swoimi szczupłymi palcami. — I na pewno nie odwalasz całej roboty, Suigetsu. Nie ty latałeś po okolicznych wioskach przy minus dwudziestu i nie ty starałeś się dowiedzieć, jak można przejść przez góry.
— Ach, teraz wychodzi na to, że niby mówiłeś mi, że mam latać po jakichś wioskach?! Nie mówiłeś, nie masz prawa mieć pretensji.
— Jesteś hipokrytą. Mógłbyś się chociaż trochę interesować, Suigetsu, i nie pamiętam, żebyś wspominał cokolwiek o braku zapałek.
Machnąłem ręką — oczywiście mówił prawdę. Ech, nawet niewiadomo z jakimi argumentami bym nie wyskoczył, rozmowa z Sasuke kończyła się zawsze w taki sposób, żeby pokazać, że to on ma rację. Wkurzał mnie, wkurzał mnie jak jasna cholera.
— Długo jeszcze będziemy leźć przez te góry? — zmieniłem temat. — Mam wrażenie, że niedługo to ja tutaj uświerknę.
— Nie, już niedługo — powiedział, wyciągając skądś mapę całą pokreśloną flamastrami. — Patrz, jesteśmy w tej okolicy. — Wziął moją rękę i poprowadził po papierze. Jak na kogoś o takiej bladej aparycji, rękę miał o wyjątkowo przyjemnej temperaturze. Ale może czułem tak tylko dlatego, że byłem przemarznięty. —  A dolina, którą się przeprawimy jest niedaleko. O, w tym miejscu. — Mój palec wbił się delikatnie w błyszczący arkusz.
Szkoda tylko, że od miejsca, w którym się znajdowaliśmy do tej dolinki było jakieś pięć centymetrów. Pięć centymetrów! Ile to drogi? Chyba lata świetlne!
— Masz szorstką skórę — powiedział jeszcze, trzymając moją dłoń nad arkuszem. Jego ciemne oczy zatrzymały się na mojej twarzy. — I popękały ci usta.
— Może i tak — lekko zmieszany postanowiłem nie ponawiać już dyskusji; wysunąłem rękę z jego uścisku i wycofałem się na dwór, rzucając jeszcze coś w stylu: „Tym razem miałeś szczęście, Sasuke”, lecz zrobiłem to na tyle cicho, żeby nie usłyszał słów zbyt wyraźnie.
Ale noclegi w namiocie nie czekały nas aż tak długo, jak pesymistycznie zakładałem.
Złożyło się tak, że przechodziliśmy koło niewielkiej górskiej wioski. A skoro już byliśmy w pobliżu, należało dobrze wykorzystać ten fakt i kupić sobie coś ciepłego do żarcia. Podczas gdy my czekaliśmy na smakowicie pachnące dania w małej karczmie, Sasuke oczywiście wyszedł zasięgnąć języka.
— Dolina przez którą mieliśmy się przeprawić, została zasypana. Nie ma możliwości, żebyśmy mogli się tamtędy przejść aż do wiosny. — Te rewelacje, które nam przyniósł sprawiły, że byłbym się zakrztusił ziemniakami.
— Wiosny?! — jęknąłem, łapiąc Sasuke za ramiona i potrząsając nim. — Mamy tutaj zapuścić korzenie?!
— Bez przesady, Suigetsu, pójdziemy na południe. Trochę nadłożymy drogi, ale nie będziemy czekać tylu miesięcy.
Wkurzony dźgnąłem mojego ogromnego kotleta widelcem — straciłem apetyt. Góry, cholera, góry i śnieg! Eony miną zanim nadejdzie wiosna i ta biała skorupa zniknie z podłoża…
— Ale wiecie co? — rzekł Sasuke chwilę później, popijając filiżankę tego co on nazywał kawą. Zawsze wsypywał trzy łyżeczki cukru i dodawał śmietanki. A ja jakoś nigdy nie mogłem zrozumieć, jak można coś takiego wypić i się nie skrzywić. Jeśli kawa ma być nazywana kawą, to koniecznie musi być czarna. — Droga na południe też jest zasypana, toteż na razie nie możemy się stąd ruszyć ani na krok. Dopiero po świętach mają ją poodśnieżać i wtedy kontynuujemy pościg za Akatsuki.
Potrzymał łyk kawy w ustach, pomyślał chwilę i wsypał kolejną czubatą łyżeczkę. Zamieszał i ponownie podjął wypowiedź:
— Zbliża się Gwiazdka i wszystkie pensjonaty na miejscu są już zajęte…
Sasuke uparł się mnie dobić dokumentnie. Święta pod namiotem, powieszę go na jakiejś leśnej choince, przysięgam!
— … ale szczęśliwie jedni goście, którzy zarezerwowali domek u pani Inoue nie dojechali i raczej już nie dojadą. I w związku z tym udało mi się go wytargować za pół ceny.
— Jesteś genialny, Sasuke! — wykrzyknęła Karin, machając widelcem w euforii. Kawałek okraszanej brokuły spadł na stolik obok mojej szklanki i ozdobił go niezbyt ładną plamą tłuszczu. 
Sasuke-biznesmen.
Odchyliłem się do tyłu, podziwiając interesujące belkowanie na suficie.
Haaa… Może nie jest tak źle?
***
— Ojej, ojej — powiedziała starszawa pani o sympatycznych dołeczkach w policzkach. — Coś dużawo was.
— Tak jak wspominałem, ja i moi przyjaciele chcieliśmy spędzić święta w tej okolicy, ale niestety zapomnieliśmy zrobić rezerwacji. Rozumie pani, ten pośpiech, długa podróż i na śmierć zapomnieliśmy — powiedział Sasuke z uśmiechem na twarzy.
Do tej pory wydawało mi się, że Sasuke i uśmiech to dwa słowa, które wzajemnie się wykluczają. A jednak! Wisiał na jego twarzy i nie znikał — później powinienem mu powiedzieć, żeby jednak się nie uśmiechał. Nie miał wprawy i w najlepszym wypadku wyglądał jak prezenterka telezakupów. I to jego wytłumaczenie też było kiepskie (raczej ciężko byłoby nie dojrzeć niesionych przez nas mieczy), ale niech już będzie.
— Doskonale cię rozumiem, młodzieńcze. Stare próchno też kiedyś było młodym drzewkiem — roześmiała się kobieta i mrugnęła porozumiewawczo. — Ale nie udekorowaliśmy wam tego domku, o choinkę będziecie musieli zatroszczyć się sami. Tylko bombki mogę wam pożyczyć, ale…
I ta pani nawijała w taki sposób przez niedługą drogę do domku, który wynajmowaliśmy. Nie uważałem zbytnio, ale coś tam jeszcze gadała o pierniku świątecznym, który koniecznie musimy spróbować upiec, bo ona ma znakomity przepis. Ha, ja nie zamierzam niczego piec — to ona ma ten świetny przepis, nie ja.
— Wszystkie składniki powinny być w kuchni — rzekła jeszcze, wciskając mi kartkę do ręki. — Jak już go zrobicie, nie zapomnijcie się pochwalić.
— Oczywiście, pani Inoue — teatralnie zaśmiał się Sasuke.
Potężne drewniane drzwi zatrzasnęły się za kobietą.
— Pochwalić i zapewne dać na spróbowanie. — Odwiązałem szalik i wpatrzyłem się w karteczkę. Kto normalny używa słowa „ingrediencje”? — Ale czy to nie jest wyzyskiwanie?
— Zamknij się już, Suigetsu. — Karin rzuciła bagaż na środek korytarza i ściągnęła długie, ocieplane kozaki. — Trzeba się rozpakować i w ogóle.
— Ano trzeba. — I poszedłem dalej.
Domek letniskowy to to nie był. Był tak duży jak normalny parterowy dom — oprócz korytarza, w którym jeszcze miotała się Karin, była kuchnia, trzy sypialnie i salon z kominkiem, którym zajął się Juugo. No i dość duża łazienka. Luksus! I co ważne — ani śladu śniegu czy lodu; było sucho i ciepło.
No i jest ładnie — pomyślałem, biorąc do ręki figurkę o ciekawym, nieco abstrakcyjnym kształcie, która stała na błyszczącym stoliku.
— Ile ty za to wybuliłeś, Sasuke? — zapytałem, podziwiając w jak piękny sposób dopełniają się piaskowe kolory ścian i ciemne drewno.
— Niedużo, w końcu udało mi się wynegocjować połowę. — Sasuke, który siedział na czekoladowej kanapie z zadowolonym uśmieszkiem przesunął dłonią po wypolerowanym oparciu.
— I ona ci niby dała taki domek za połowę ceny? Ty chyba masz jakieś specjalne sposoby!
— Tajemnica... — roześmiał się krótko. — Pozanoś plecaki do pokojów, dobra?
— Dobra — odparłem, chociaż zamiast nosić ciężary, wolałbym tak jak on umościć się między poduszkami i siedzieć niedaleko kominka. Właściwie to nawet z nim obok.
Ciemne panele zaskrzypiały pod moimi stopami, gdy ponownie skierowałem się na korytarz. Bagaż Karin stał najbliżej, więc go wziąłem — chociaż szczerze mówiąc, wolałbym go nie tykać nawet metrowym kijem.
— Ojasnacholera! — krzyknąłem na jednym szybkim wydechu. — Karin! Co ty żeś tutaj wsadziła?! Cegły z budowy?
Dziewczyna prychnęła lekceważąco i zarzuciła włosami, kierując się do pokoju, który uznała za swój.
O tym co ona tam miała, przekonałem się kilka godzin później, gdy za oknami było już ciemno, a wszystko było mniej więcej ładnie poukładane w pokojach.
Zawartość jej walizki byłaby zawartością interesującą, gdyby Karin była piękną kobietą w pełnym znaczeniu. Ale ona to trochę taka świnka morska — ani świnka, ani morska, więc…
Rzecz miała miejsce, gdy szedłem korytarzem z łazienki. Drzwi do jej pokoju były uchylone jakoś tak zapraszająco, a że na podłodze jakieś opakowanie leżało upuszczone w sposób, który sugerował podniesienie — podniosłem je. I popełniłem błąd, a sekundę później jeszcze jeden — pchnąłem drzwi.
Jak się zdziwiłem, gdy zdjęcie na opakowaniu i rudowłosy koszmar przede mną łączył jeden straszny szczegół… Ekhm, bielizna erotyczna powinna dodawać seksapilu, no nie? W tym wypadku nie dodawała.
— Sasuke? — wymruczała, odwracając się powolnym ruchem w moją stronę. Cmoknęła niezadowolona, gdy trochę zdezorientowany mierzyłem ją wzrokiem. — Zawsze się wpieprzasz, Suigetsu.
Wygląda na to, że Karin właśnie rozpoczęła przygotowania do polowania na Sasuke! Bo w końcu fakt, że nareszcie nocujemy w cywilizowanych warunkach trzeba wykorzystać do maksimum. Może i też niechcący coś wykrakałem — oby tylko Juugo nie planował czegoś przedsięwziąć, bo wtedy to chyba bym zwariował.
Ale chyba wybrała zły rodzaj broni — wstążki, koronki, kokardki może i wyglądałyby ładnie, gdybym nie miał dziwnego wrażenia, że obserwuję jakiegoś transwestytę, drag queena przed występem. Gorset zdawał się być wypełniony tylko powietrzem, a nie biustem! O bogowie...!
— Brakuje ci czegoś w cyckach — powiedziałem osłupiały, odruchowo machając opakowaniem po wysmakowanym komplecie gdzieś na wysokości klatki piersiowej. — Gdybyś tam coś miała, może sprawiałabyś chociaż jakieś wrażenie estetyczne.
W jej karminowych oczach rozgorzał ogień. Dziewczyna zagryzła wargę i prędko wybiegła z pokoju — chyba współczuję Sasuke. Udałem się w ślad za nią; ta franca poleciała do niego na skargę, że jestem dla niemiły i niefajny, i że…
— On mnie nienawidzi, Sasuke — powiedziała Karin, pociągając nosem.
Dokładnie — że jej nienawidzę. W sumie co innego mogła powiedzieć? A to wcale aż tak bardzo się z prawdą nie mijało.
Przytuliłem się do ściany przy framudze drzwi, nasłuchując.
— A ja się staram, ach Sasuke, ja się staram, żeby on mnie polubił, ale… ale…
— Suigetsu przesadził. — Głos Juugo dobiegł z jakiegoś innego kąta salonu.
— Też tak uważam — pomiędzy jej krótkimi szlochami odezwał się Sasuke. — Przestań płakać, Karin, zamoczyłaś mi już kołnierzyk.
Trzeba to jakoś przystopować! To wszystko poszło daleko dalej, niż myślałem, że pójść może. Kołnierzyk, dobre sobie… A może frytki do tego?
— O wilku mowa. — Włosy Karin spływały czerwonymi falami po jasnej koszuli Uchihy. — Musimy porozmawiać.
Sasuke nadal siedział rozparty na kanapie — w sumie to wyglądało na to, że nie ruszył się z niej od czasu, gdy tutaj przyszliśmy. A przy nim na poduszkach klęczała Karin w swoim prawie prowokującym stroju. Jej ręka leżała na torsie Sasuke, a czerwone usta wykrzywiały się w złośliwym uśmiechu tak blisko jego szyi. Wstążka od jednej z satynowych kokardek była tuż przy dłoni Sasuke; zaledwie kilka milimetrów, jedno pociągnięcie palców i mógłby sprawić, że cały strój Karin opadnie na poduszki…
Nie! Jasna cholera, nie mogę do czegoś takiego dopuścić! Taki widok zapewne wyżarłby mi oczy.
— Tak, porozmawiajmy. — Odwróciłem się w kierunku ciemnego korytarza. — Porozmawiajmy poważnie, Sasuke.


1 komentarz:

  1. Komentarze przeniesione.

    "Wreszcie! Myślałam, że się nie doczekam ;)
    Szkoda, że wzięłaś tylko to stare próchno. To o pseudonimie "kawa" było znacznie lepsze ;P Wogóle cało tamto opko było zaje.biste ;D I nie chwaląc się w ogóle powiem, że moje sceny od lat 18 opisywane w jednym zdaniu wyszły bosko ;P
    Suigetsu zachowuje się zdeczka nienormalnie - jestem ciekawa o czym tak wlaściwie będa gadać z Sasuke i do czego dojdzie ;> (wiesz, na co liczęę XD)
    Wiem jak bardzo lubisz przekręcać i zapętlać, ale mimo to mam nadzieję, że skończy się cudnym happy endem!
    Miałam darcie z tych frytek XD Kurna, fajna była ta reklama, mogłaś dać jeszcze: I nawet Sasuke będzie mówił do mnie 'panie kierowniku'. ;D
    pozdrowionka,
    kasia

    ~kasica, 2010-05-16 17:18"
    @
    "No ba że były boskie XD Z tego z kawą lałam cały wieczór, a na drugi dzień zrozumieć nie mogłam, co mnie tak śmieszyło :) Udział Saska w programie "kawa na ławę" jest co najmniej wątpliwy, sądząc po tak wczesnym czasie emisji ;P Przeniosą na 23 i będzie git XD

    A z tym to ja się postaram i to postaram się tak, że będzie ten cholerny happy end jak z tych romansideł wszelkiej maści. I wtedy się będę cieszyć, że jednak potrafiłam napisać coś takiego XD Nie wiem, czy widać, ale naprawdę uwielbiam angsty i z tego wynika naprawdę duuużo rzeczy ;)
    (oczywiście nie zamierzać z tego angstu robić! Na deprechę ochoty nie mam)

    ~mechalice, 2010-05-16 18:26"

    "Hurey <3
    Oczywiście ja jestem za Lodowym Błękitem, jak na dobrego maniaka SasuSui przystało:P
    Normalnie jakbym naprawdę słyszała Suigetsu xD Fic pisany z perspektywy Saska też byłby zapewne fajny, ale dużo krótszy, zwazywszy na jego 'gadatliwość' ;P
    Nie mogę się doczekać poważnej rozmowy :> Podobało mi się tylko, że...
    niestety wyobraziłam sobie Karin w tym stroju i aż mnie zemdliło xP
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)

    ~Yami-no, 2010-05-16 20:36"

    "Zapowiada się ciekawie ;) Pierwsze wspólne święta Hebi/Taki i to w jakimś przytulnym domku ;] uroczo.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Domyślam, że bedzie się działo pomiędzy Sasuke i Suigetsu.
    Chciało mi się śmiac kiedy wyobrażałam sobie Karin przebierającą się w 'seksowe' łaszki dla uchihy. Myślę, że Sui wyglądałby w nich lepiej i Sasuke zapewne by się ze mną zgodził XD
    Pozdrawiam i życzę weny

    ~Paula-chan, 2010-05-17 10:15"

    ""lodowy błekit" następnym razem poproszę :) wprost uwielbiam Suigetsu w twoim wykonaniu (generalnie go uwielbiam, a tutaj jest taki.. no zupełnie jak Suigetsu ^^). bardzo przyjemnie się czytało :)

    ~messlady, 2010-05-19 00:46"

    "Lo-do-wy-błękit!!!! Pisz pisz, to pierwsze opka Sasu-Sui jakie znalazłam na intersnecie, a które da się przeczytać nie zasypiając!! A pozatym współczuje im, że się z Karin tak muszą użerać-Sui mógłby oddać wszystkim przysługę i przerobić ją na siekany kotlet *_* (ach, marzenia).

    ~Karo, 2010-05-20 19:06"

    OdpowiedzUsuń